piątek, 18 września 2015

Tamilskie nowości

Skromna próba powrotu do pisania nowych filmowych notek...


Yennai Arindhaal

Gauthama Menona zwieńczenie 'trylogii policyjnej'. W mundurze tym razem (po Suryi i Kamalu) Ajith (jak niektórzy pewnie wiedzą, pierwszy kandydat do roli w KK), któremu bardzo do twarzy w takiej dojrzałej, no nonsence roli (Surya nadaje się już teraz niestety bardziej do grania takich gliniarzy jak w Singham). Wiele rzeczy, rozwiązań fabularnych brzmi jak deja vu z poprzednich 'policyjnych' filmów Gauthama, ale to miłe deja vu [nawet jeśli los żony, jak zwykle, boli]. Jak zwykle też u tego reżysera (z jednym wiadomym wyjątkiem:P) imponują postaci kobiece i ogólnie dojrzały sposób prowadzenia wątków romansowych (mało kto tak potrafi w komercyjnym kinie akcji - nie tylko że tamilskim) - tu na dodatek z  samotnym rodzicielstwem [mała Anikha, której oczy ukradły moje serce w Anchu Sundarikal]. Słabiej (zbyt rutynowo) natomiast z samą częścią sensacyjną, niemniej Arun Vijay okazał się świetnym baddie i stanowi z Ajithem piękny męski duet - też w tańcu:) 



JK Enum Nanbanin Vaazhkai
Miało być tak cudownie. Film Cherana. Ze Sharwanandem i Nithyą w rolach głównych. Zestaw marzenie. Fajny, chwytliwy klip promocyjny. A co ostatecznie z tego wyszło? Niestety sztampowe kino 'z przesłaniem'. Pewien egocentryczny japiszon na skutek - a jakże - pewnego wypadku zmienia się we wzór społecznika. Nuuuda. I - zważywszy na taką ekipę - wielkie rozczarowanie.

 Purampokku
Film na który - za sprawą bajecznej obsady - cieszyłam się od dawna (i którego zwiastun w londyńskim kinie sprawił mi więcej frajdy niż cały seans Ok Kanmani:P) Cały film podobnej frajdy jednak nie przynosi. Znany z lewicujących przekonań reżyser postanowił przekazać tu społeczne (socjalistyczne) przesłanie w dość komercyjnym opakowaniu i niezupełnie mu to połączenie wyszło (rekordy bije tu pląsany duet Aryi i Karthiki), na dodatek Arya sprawdza się w roli idealistycznego bojownika 'o sprawę' zdecydowanie słabiej niż powiedzmy Prithvi w Thalappavu (no słabszym aktorem jest). Shaam trzyma poziom (i w mundurze jest<3), ale najciekawszą rolę - 'kata z przymusu' - dostał (i to absolutnie wykorzystał)  i tak Vijay Sethupati. To jego losem się przejmowałam (vide końcowa scena).



Orange Mittai
I ponownie Vijay Sethupathi (no bo to jeden z ciekawszych aktorów tamilskich w ostatnim czasie jest) - tym razem dwa razy postarzony:P Pierwotnie miał tylko ten film wyprodukować, ale gdy pojawił się problem z planowanym rzeczywistym 50-latkiem do głównej roli, postanowił podjąć i aktorskie wyzwanie. W  pewnym sensie ta kameralna opowieść o relacji upierdliwego 55-latka i wiozącego go na badania ratownika skojarzyła mi się z filmami keralskiego reżysera o podobnym imieniu. U Dr Biju można bowiem znaleźć podobnie piękne krajobrazy i zdjęcia, podkreślone klimatyczną oprawą muzyczną [notabene dwa utwory śpiewa  tu sam Vijay]. W tamilskim filmie więcej się jednak gada i ogólnie lżejszy  jest (mniej kontemplacji, więcej humoru;)) No i królestwo za podanie mi, do jakiej piosenki brawurowo tańczy w pewnym momencie bohater:P (obstawiam coś MGRa, ale to oczywiście jeszcze niewiele daje..)


Uttama Villain
Z sytuacją 'wielka gwiazda gra wielką gwiazdę' kojarzą mi się dwie drogi: pełna blichtru i 'przymrużeń oka' 'bollywoodzka' (vide OSO, Billu czy w sumie i Shamitabh) oraz poważniejsza, bardziej psychologiczna 'bengalska' (vide Nayak czy Titli). Twórcy Uttama Villain wybierają coś pomiędzy. Z jednej strony chcieliby zrobić  coś w rodzaju 'bilansu życia' gwiazdy, z drugiej chcą, żeby to było dla masowego widza, stąd nawet jeśli gwiazda na początku wydaje się (interesująco) mało sympatyczna i arogancka, to ostatecznie wszystko zmierza w utarte, zbyt 'cukierkowe' tory. Szkoda... No i jeszcze nieszczęsny wątek 'filmu w filmie'. Rozumiem sens stojącej za owym projektem idei 'chcę dać ludziom śmiech', niemniej wykonanie (w stylu 'haha-śmiesznych' scen) mnie (i chyba - sądząc z recenzji - nie tylko mnie) raczej irytowało niż wywoływało ów uśmiech na twarzy. Jedynym pożytkiem z owej 8-wiecznej części były paraklasyczne klipy (z piękną muzyką i tańcem, których nie uświadczy we 'współczesnych' produkcjach). Nie bolało jak parę poprzednich filmów Kamala, ale wciąż daleko do dawnego poziomu, za jaki go cenię.