sobota, 28 września 2013

''Bommalata: Bellyful of Dreams" (2004)

Dzięki nowo powstałemu serwisowi z filmami telugu online: releaseday.com udało mi się obejrzeć w końcu (i to nawet z napisami!) film, na który od dawna miałam ochotę, a który ciężko było dotąd zdobyć w jakiejkolwiek postaci:) O Bommalacie dowiedziałam się  przy okazji  Anaganaga O Dheerudu, czyli kolejnego filmu młodego reżysera, któremu to nakręcony kilka lat wcześniej debiut przyniósł Nationala dla najlepszego obrazu telugu.  A producentem Bommalaty, jak się okazało, był Rana (i szybko słusznie uznałam, że lepiej by było, żeby poprzestał na tej działalności, a nie pchał się do aktorstwa:P) Jeśli ktoś, obejrzawszy AOD, uznał, że nie ma co sięgać po inne filmy Prakasha Kovelamudiego, to jest w błędzie, bowiem Bommalata to dużo ciekawsza rzecz. Jest to kino dziecięce (znaczy z dziecięcym bohaterem), ale nieszczególnie w 'disnejowskim typie' jak AOD, raczej realistyczne (jak powiedzmy I am Kalam), choć z pewną niebanalną domieszką bajkowości. Niebanalną, bo 'zwyczajne' fabularne fragmenty - opowiadające o bardzo prozaicznym marzeniu pewnego 'chłopca ulicy', który po prostu chce móc pójść do szkoły i się uczyć -  przeplatane są od czasu do czasu 'teatrem lalek' (bommalata to właśnie specyficzna lalkarska forma teatralna z AP), które to w specyficzny sposób komentują realne wydarzenia - przenosząc je na trochę inny, właśnie jakby bardziej narracyjnie bajkowy poziom (i choćby umożliwiając wprowadzenie narratora-komentatora).  Mnie się to połączenie bardzo spodobało, uważam je bowiem za ciekawie pomyślany zabieg (i wcale nie 'nie wiadomo skąd' wzięty, zważywszy, iż chłopiec jest synem lalkarza), nadający całości specjalnego wyrazu i smaczku, a nie służący li infantylizacji (choć zakończenie nie musiało aż tak wyglądać:P) Niemniej na pierwszy, wprowadzający w fabułę fragment z lalkami mimowolnie przypomniałam sobie marackie Khel Mandala  i z lekka się wzdrygnęłam na to skojarzenie.. na szczęście to jest ogólnie lepszy film po prostu. Z pomysłem i fajną realizacją. I tu muszę wspomnieć o nieoczekiwanych, a bardzo dla mnie miłych cameach. Nie spodziewałam się w ogóle znanych twarzy, więc gdy w ciągu 3 minut zobaczyłam na ekranie Tanikellę Bharaniego i Allariego Naresha to nie wytrzymałam i zajrzałam jednak na Wiki sprawdzić, kogo jeszcze mogę się spodziewać. I na Shryię byłam już przygotowana:D Ale na jeszcze jedną osobę (i to jaką gwiazdę!) to wciąż nie. Urzekły mnie już obecne prawie od początku filmu nawiązania do niej, ale sądziłam, że na takiej fanowskiej formie 'obecności' się skończy. Gdy zatem pod koniec, dzięki a jakże lalkom, owa gwiazda pojawiła się w formie kukiełki zwyczajnie nie wytrzymałam i urządziłam regularny kwik i pisk, godny nawiedzonej fanki!:P
Ale naprawdę warto zobaczyć ów film nie tylko dla tych 'speciali', ale choćby dla poruszającego, nagrodzonego Nationalem za najlepszą rolę dziecięcą, dwunastoletniego wówczas Saia Kumara (nie mylić z dorosłym, telugowym Saiem Kumarem, ani z takimże keralskim;)), którego szczerość sprawia, iż cały czas trzyma się kciuki za realizację tego jego 'zwykłego' marzenia. Dla obrazu smutnej rzeczywistości, w której można wykorzystywać dzieci, nawet pozornie walcząc o ich prawa, ale jednak wciąż jest jakaś nadzieja:) I na koniec jeszcze trailer filmu:



wtorek, 24 września 2013

Z cyklu: 'niespodziewane odkrycia':)

Próba (bo do końca to chyba nigdy nie nie udaje:P)  śledzenia 'na bieżąco' powstających w danym kinie rzeczy ma sporo zalet, przynajmniej dla w miarę uporządkowanej osoby, której tolerancja dla oglądania sztampowych filmów (ach, ten ongisiejszy syndrom 'wszystko jedno co, byle bolly'^^) z czasem znacząco spada i woli już świadomiej wybierać, co ogląda. Ma jednak jedną wadę: trudniej człowieka znienacka zaskoczyć. Przyjemnie oczywiście (bo że i nieprzyjemnie trudniej to nie wada akurat:D) Dziś jednak się to udało. Przypadkiem trafiłam na news o międzynarodowej, festiwalowej nagrodzie dla filmu, o którym nigdy nie słyszałam. Reżysera, o którym nie mam pojęcia i z totalnie nieznana mi obsadą. O ciekawej tematyce handlu kobietami ('sex trafficking').  A poprzednim (także międzynarodowo powynagradzanym) filmem tegoż reżysera była rzecz o jakże interesującej mnie od jakiegoś czasu tematyce wojny domowej na Sri Lance. 
Naturalnym efektem było wejście do wujka gugla. Research przyniósł bardzo ciekawe efekty. Rajesh Touchriver to bowiem Keralczyk, choć kręci i filmy telugu - vide owa świeżo nagrodzona produkcja, która zdaje się mieć dwie wersje językowe: malajalamską (Ente) i telugu (Naa Bangaru Thalli). No chyba że któraś z nich jest dubbingiem:P W każdym razie promo wygląda naprawdę ciekawie (zamieszczam wersje mallu, bo o niej jest ogólnie więcej w necie, np. ma swoją oficjalną stronę)
Konsultantką przy filmie była bardzo znana i ceniona aktywistka społeczna, założycielka Prajwali - a prywatnie żona Rajesha;) - Sunitha Krishnan (więcej poczytać o niej można tu, a fani Aamira mogą obejrzeć też odcinek jego show, w którym występuje Sunita i opowiada o swej działalności).  Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś obejrzeć ten film:) I ów poświęcony wojnie domowej na Sri Lance, o dekadę wcześniejszy - Amaithikkaka (znany bardziej pod tytułem 'międzynarodowym' tj. In The Name of Buddha) też (choć zdaję sobie sprawę, że ławo nie będzie: film jeździł po światowych festiwalach,  ale w Indiach raczej nigdy nie miał oficjalnej premiery, a nie wiem, czy ktoś przemycił i wpuścił do netu jego kopie jak w przypadku Aanivear..) Bo promo robi wrażenie.
Strasznie lubię takie odkrycia filmowe:)

niedziela, 15 września 2013

Dhanushowo: 'Mayakkam Enna' (2011) & 'Mariyan' (2013)

Post bardzo zaległy, bo filmy oglądałam w okolicy Dhanushowych urodzin (czyli jeszcze przed Chirowymi obchodami), ale cóż.. lepiej późno niż wcale:P A myślę, warto o obu tytułach napisać (bo oglądałam jeszcze jeden, starszy Dhanushowy film i o nim specjalnej ochoty wspominać nie mam:P)

Pamiętam, jak przy okazji czytania różnych opinii o '3' trafiłam na kilka podsumowujących ten film jako gorszą 'powtórkę z' właśnie wcześniejszego Mayakkam Enna. Jako, że seansem 3 byłam ostatecznie raczej rozczarowana postanowiłam dzielnie obejrzeć ME. Dzielnie, bo to jeden z tych (licznych) filmów tamilskich, które nie zostały wydane z napisami:(  I tak, pewne podobieństwa można dostrzec (chodzi zwłaszcza o hmm...nazwijmy to 'mroczną' stronę bohatera - choć tu jego 'zachowanie na krawędzi' ma inne podłoże), natomiast jest i trochę różnic, które to właśnie czynią ten film ciekawszym. Jakkolwiek pierwsza część ME to także historia rodzącego się uczucia to jest ono dużo mniej 'słodkie'. Bo i młodzi nie muszą walczyć ze sprzeciwem świata (rodziny), ale z własnymi oporami. Gdy się bowiem poznają, ona jest dziewczyną jego przyjaciela, zatem dla obojga jest to etycznie trudna sytuacja. A dodatkowo to, co rodzi się między Karthikiem i Yamini nie ma raczej charakteru 'pioruna z nieba', ale bardziej 'wkurzasz mnie, ale coś mnie do ciebie ciągnie'. I dla mnie to było znacznie ciekawsze. Zwłaszcza chyba ta postać Yamini, która i w dalszej części jest nie tyle bierną bohaterką,  co walczącą trochę 'z wiatrakami' (choć może nie tak do końca, skoro motto filmu brzmi 'za każdym mężczyzną sukcesu stoi kobieta'^^). Która kocha i wspiera, ale i się złości i wybucha. Znaczy cały czas  ma 'charakterek':) Jak nie jestem specjalną fanką Richy, tak była naprawdę niezła w tej roli (scena z czyszczeniem podłogi!). Dhanush natomiast - jako aspirujący fotograf (który marzy o pracy dla National Geografic, a na razie robi fotki na weselach i tego typu imprezach) był, zwyczajowo ostatnio, świetny. Nie ma chyba w tej chwili w Indiach drugiego młodego aktora z taką charyzmą - który pojawia się na ekranie i od którego trudno oderwać wzrok, i z którym współodczuwa się emocje jego postaci. Radość i nadzieję, niepewność, rozczarowanie, gniew i wiele innych. A świat widziany oczami aparatu jego bohatera jest po prostu przepiękny (brawa dla operatora!). Ale jest i łyżka dziegciu. Im dalej, tym bardziej odnosi się wrażenie nadmiernego traktowania fabuły 'po łepkach'. Tak jakby reżyser, który na początku ładnie, spokojnie rysuje przebieg wydarzeń, w pewnym momencie zorientował się, że powinien już kończyć (bo film nie może trwać wszak 4 godzin:P), a tu jeszcze trochę do opowiedzenia, więc robi to coraz szybciej, z pewnymi przeskokami, 'dziurami', przez co widzowi trudno, czy sobie pewne rzeczy logicznie poukładać, czy uwierzyć w taki, a nie inny przebieg wydarzeń (może i możliwy, ale słabo właśnie umotywowany w filmie...) Niemniej i tak uważam Mayakkam Enna za zdecydowanie ciekawszy obraz niż dużo głośniejsze (za sprawą wiadomego przeboju:P) 3. Znaczy wolę, jak Dhanush pracuje z bratem niż z żoną^^

Mariyan bogu dzięki wyszedł na dvd z napisami, i to nawet dość szybko. Trochę łatwiej mi było dzięki temu przeżałować, że nie 'załapałam' się na seans filmu na dużym ekranie (przesunęli termin premiery z uwagi na Ranjhaanę - która wchodziła też do kin w Tamilowie), a od pierwszych prom (albo nawet już trochę wcześniej:D) była to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie indyjskich premier roku. Podobał mi się 'sudański' pomysł, klimat pojawiających się plakatów czy prom, no i fakt, że Dhanush w końcu zagra z naprawdę dobrą, ciekawą aktorką (a nie, jak nie ze Shruti to z Sonam:P). I, jakkolwiek po obejrzeniu filmu muszę sobie jednak westchnąć, jak pięknie byłoby zobaczyć te widoki na duuużym ekranie, tak pomijając ten 'drobiazg', czuję się seansem bardzo usatysfakcjonowana. Nie wiem, czy 'nakręcałabym' się tak na ten seans z perspektywą, że będzie to jednak nie tyle widowiskowy dramat przygodowy, ale raczej przede wszystkim love story, ale po seansie wcale mi to nie przeszkadzało. Więcej, naprawdę się wzruszyłam. Siłą uczucia, dla którego robi się wszystko. Nadziei, której - jak bohatera - nie da się uśmiercić (Mariyan to nieśmiertelny) I znów pewnie to głównie zasługa aktorów. I ich prawdziwych, udzielających się mi jako widzowi, emocji. Jakkolwiek zdecydowanie więcej na ekranie było Dhanusha, tak Parvathy (zgodnie zresztą z moimi oczekiwaniami) była jego równorzędną aktorsko partnerką (z jednej strony szkoda trochę, że tak mało jej ogólnie w filmach, z drugiej - przecież za to cenię takie aktorki, że biorą tylko role, do których naprawdę mają przekonanie, nawet jeśli przez tę 'wybredność' nie osiągną nigdy topowej pozycji w branży). I muszę jeszcze wspomnieć o solidnym zaskoczeniu przy Kadal Raasa. Ten utwór pojawia się bowiem w filmie w takim kontekście, że ma zupełnie inny wydźwięk, niż to, co można sobie było wyobrażać na podstawie muzyki (soundtrack ogólnie bardzo przypadł mi do gustu)  i promocyjnego fragmenciku klipu. W sumie to lubię takie zaskoczenia:D I nie bardzo rozumiem zarzuty względem sceny z tygrysami. Że Sudańczycy bardzo jednostronni (pokazywani znaczy trochę jak Angole:P) to owszem, ale nie uważam, żeby te tygrysie sceny były 'po nic' (mi uświadomiły, jak bardzo 'towarzyszę' i kibicuję bohaterowi - bo aż wstrzymałam na chwilę oddech..).

Polecam znaczy oba filmy i ogólnie śledzenie Dhanushowego rozwoju. Ten trzydziestolatek już osiągnął sporo jako aktor, a myślę, że wiele ciekawych rzeczy jeszcze przed nim. I przed jego fanami:)

czwartek, 5 września 2013

Megaurodzinowy aneks: 'Subhalekha' (1982) - Chiru z Vishwanathem o systemie posagów i... godności.

Subhalekhą zakończyłam zarówno mój urodzinowy tydzień z Chiru, jak i poznawanie wspólnych filmów Chiru i Vishwanatha, Choć formalnie to był ich pierwszy wspólny film:D I - jak mogę teraz stwierdzić - zdecydowanie najlepszy (notabene z również trzech wspólnych filmów Kamala z Vishwanathem - choć zaczęłam je oglądać wcześniej - wciąż został mi jeszcze jeden:). Co takiego jest zatem w tym Zaproszeniu ślubnym? To, co kocham u Vishwanatha:) Znaczy nie klasyczna muzyka i taniec akurat, ale pełni godności i charakteru bohaterowie. Których można podziwiać nie dlatego, że są tacy 'jak z reklamy' (i odlegli od codzienności), ale właśnie za ich 'zwyczajność-niezwyczajność'. Za odwagę podążania własną ścieżką, trochę 'pod prąd', bycia wiernym własnym zasadom (i licząc się i z tego konsekwencjami). I w zasadzie tyczy to prawie wszystkich głównych, młodych bohaterów: granego przez Chiru Murthiego, który z godnością wykonuje pracę kelnera nie traktując bynajmniej tego zajęcia jako 'upokarzającego', i nie tylko 'w pracy' zawsze jest gotowy do pomocy innym (bo po prostu tak trzeba); Sujaty [Sumalatha w obsadzie zaczyna mi gwarantować ciekawą rolę kobiecą], która uczestnicząc w 'spotkaniu' omawiającym warunki jej potencjalnego małżeństwa nie zawaha się dobitnie wyłożyć swemu niedoszłemu teściowi, co sądzi o jego (zaiste horrendalnych) posagowych żądaniach  (film oglądałam niestety saute, ale na szczęście spora część tej wymiany zdań została przytoczona - i przetłumaczona na angielski - na tym blogu i zaiste robi  wrażenie!), nie bacząc na fakt, iż jest on nie tylko że starszą i szacowną osobą, ale jednocześnie jej szefem (i owszem, w konsekwencji traci swą pracę w collegu - ale bynajmniej nie poddaje się), wreszcie Muraliego (młodszego brata Mohana - znaczy owego niedoszłego męża Sujaty), który zakochawszy się w Lakshmi (jej młodszej siostrze), a wiedząc już jak zapewne zachowa się jego ojciec, postanawia uzyskać jego zgodę na ślub (a bez żądania posagu) w sumie w dość prosty, ale wcale nie taki łatwy 'psychologicznie' w realizacji  (bo wymagający sporo, używając dzisiejszej terminologii, asertywności) sposób (uwielbiam ten jego jeden, nieustannie powtarzany argument na wszystko:D I nie bardzo mi nawet przeszkadza, że użył też dodatkowo małego szantażyku - na takie typy jak jego tatuś to chyba tak trzeba, twardo po prostu). Nawet ów Mohan, który na początku grzecznie słucha swego ojca, na końcu robi coś, co sam uznaje za słuszne, nie pytając go wcale o zgodę:P  Można się tylko zastanawiać, czy widz,  naoglądawszy się takich wzorców, poczuje się raczej podniesiony 'na duchu i morale' (i bardziej zmotywowany do 'robienia swojego', niezależnie od opinii 'świata', czy nawet bliskich), czy może jednak ciut sfrustrowany refleksją, czy sam, w swym życiu by też tak potrafił? Cóż, to już chyba zależy od widza:) I nie jest to wszystko podane śmiertelnie poważnie, pompatycznie i bez krzty humoru,  samo intro bohatera (nazwijmy je roboczo 'gazetowo-psio-taneczne') wywołuje już uśmiech na twarzy, o następującej słynnej reklamie lodówek (to ten klip, gdzie Chiru tańczy w trzech klasycznych stylach tanecznych) już nawet nie wspominając. No i cały wątek uczucia Muraliego i Lakshmi jest potraktowany dość lekko i rozrywkowo (czytałam, że niektórych on trochę irytuje, dla mnie to był przemyślany kontrapunkt dla głównej historii). Podsumowując zatem: Subhalekha to dobrze oglądająca się (nawet pomimo braku napisów, choć oczywiście wolałabym, żeby były..) opowieść 'o czymś' (znaczy z treścią, przesłaniem, materiałem do zastanowienia się itp). Może nie trafi aż do mojego 'top 3' Vishwanathowych filmów (tam to się nawet Sagara Sanganam nie łapie^^), ale z pewnością zaliczyć go mogę do grona tych najbardziej godnych uwagi:)