piątek, 29 maja 2015

Ok Kanmani (2015) - 'nowoczesny' Mani z Mumbajem w tle

Co roku jest tak samo. Planując wyjazd do Londynu cieszę się na obejrzenie indyjskich filmów, które mają zapowiedziane premiery w tym czasie, po czym ostatecznie okazuje się, iż wszystko poprzesuwano  i w zasadzie nie mam na co iść. W tym roku w ten sposób 'wylądowałam' na najnowszym filmie Maniego Ratnama. Nie żebym go nie chciała w ogóle obejrzeć ('wyleczyłam' się już z chodzenia do kina na cokolwiek indyjskiego:P), ale nie był moim filmem pierwszego wyboru. Od jakiegoś już czasu jestem przekonana, iż Mani ma najlepsze czasy - i filmy - za sobą i ten też nie rokował na nic nowego, przełomowego w jego karierze. Skusiła mnie przede wszystkim obsada i ona faktycznie okazała się najmocniejszym punktem tego obrazu.
Adi i Tara poznają się w dość tradycyjnych okolicznościach, bo na ślubie, ale oboje są nowoczesnymi młodymi ludźmi [co dobitnie widać już po formie ich pierwszej 'zapoznawczej' rozmowy:P]. Patrzącymi dość podejrzliwie na owo zaaranżowane małżeństwo ich znajomych. Sami by na to 'nie poszli'. Małżeństwo zresztą w ogóle nie mieści się w ich planach. Nie przywiązują się też do miejsca. Z pochodzenia są Tamilami, teraz przebywają w Mumbaju, ale to nadal tylko kolejny 'przystanek w drodze'. Dla niego, obiecującego twórcy gier komputerowych, docelowym wymarzonym miejscem zawodowym są Stany albo Wielka Brytania. Jej marzy się stypendium z ukochanej architektury w Paryżu - mecce artystów. Owszem, są sobą zauroczeni, ale nie gotowi na żaden kompromis. Zgodnie ustalają, iż najlepszy będzie związek 'na teraz'. Bez obietnic i zobowiązań. Bez komplikacji.
Wielu krytyków chwaliło nie najmłodszego wszak reżysera za świeżość spojrzenia i świetne 'wyczucie' dzisiejszej młodej generacji. Owoż młode pokolenie, najważniejsza dziś grupa widzów kinowych i ewidentnie docelowy target tego filmu obraz 'kupiło' czyniąc go sukcesem kasowym. A ja się poczułam jednak trochę staro i obco. Nie chodzi o to, iż uważam owych młodych bohaterów za niewiarygodnie naszkicowane postaci, ale po prostu to nie jest 'mój świat'. I niezupełnie go rozumiem. Może i nie muszę [nie należę do osób, którzy koniecznie muszą lubić bohaterów w każdym filmie], ale trudniej oglądać akurat komedię romantyczną z takimiż  bohaterami. Całe szczęście, iż grają ich aktorzy, których ogólnie darzę dużą sympatią (i którzy tworzą bardzo udaną ekranową parę), ale cały urok Dulquara i tak nie pomógł na momenty, w których zastanawiałam się, dlaczego ta dziewczyna nadal  jest z tym dużym chłopcem, uroczym, owszem, ale totalnie nieodpowiedzialnym [cała sytuacja z przyjazdem rodziny brata, gdy to wmanewrował wszystkich wokół  w bardzo niezręczną sytuację, zamiast mieć odwagę uczciwie - dorośle - podejść do sprawy]. I jakże rozumiałam reakcję Bhavani na jego zachowanie w trakcie koncertu muzyki klasycznej. Też bym była oburzona:P Nithyi dostała się zdecydowanie bardziej interesująca rola. Powody niechęci jej bohaterki do małżeństwa są znacznie ciekawsze niż te Adiego. Jest niezależną, silną, ale i wrażliwą dziewczyną. I nie stosuje wygodnych uników jak Adi. I bardzo mi było żal, że ma tak mało wspólnych scen z Prakashem. Bo w jednej udowodnili, jaki to mógłby być cudowny aktorski tandem. No właśnie.. Prakash. I Leela Samson [debiutująca w kinie tancerka bharatanatyam i była członkini komisji cenzorskiej]. To moja ulubiona para tego filmu. To ich relację obserwowałam z prawdziwą fascynacją i czułością. Nie dlatego, że byli małżeństwem [o tym, czemu to podkreślam, za chwilę], ale dlatego, że taką piękną parą. I chciałabym cały film tylko o nich. Ich relacji i  chorobie, która powoli podstępnie wkracza w ich życie. Wyobrażacie sobie Prakasha w indyjskiej wersji L'Amour? No właśnie. Ależ to byłoby fantastyczne!
Pisałam o pochwałach dla Maniego za 'bycie na czasie' i rozumienie młodych. Finał filmu świadczy jednak bardziej o konserwatyzmie reżysera. Przecież to nie jest tak, iż gwarancją trwałości związku jest tylko małżeństwo, a wolne związki są z definicji niezdolne do kompromisów czy poświęcenia. Nie w tym rzecz, jak śpiewała Krystyna Prońko.
Brawa należą się natomiast Maniemu za stronę wizualną. Zwłaszcza za naturalność i umiar w tej kwestii (tak, wciąż pamiętam o przekombinowanych 'zabawach' kamerą z Ravanany:P) Ok Kanmani można wpisać na  listę filmów 'z Mumbajem w tle'. Takim prawdziwym, codziennym Mumbajem. Z odrapanymi pociągami regionalnymi, prostymi jadłodajniami i targiem ulicznym. Mumbaj tętniący życiem i zwyczajnością. A jednocześnie miasto z piękną architekturą (widoki zrozumiałe zważywszy na pasję bohaterki). Mumbaj, jaki trudno znaleźć w rom comie z głównego nurtu w bolly [gdzie raczej - podobnie jak w polskich komediach romantycznych - jeśli już oglądamy miejscowe plenery, to odpicowane tak, że natywnym mieszkańcom trudno je rozpoznać:P] Taki właśnie Mumbaj chciałabym kiedyś poznać osobiście. Nie trafiła za to do mnie kompletnie Rahmanowa muzyka (ok, poza tytułowym motywem). Pewnie znów za stara jestem:P
Podsumowując: OKK to - porównując z jego ostatnimi filmami - krok Maniego w dobrym kierunku (myślę, że przede wszystkim dużo dało postawienie na prostotę i świetnie dobrana obsada), ale do poziomu tych całkiem dawnych obrazów reżysera wciąż spory kawałek. To był - wbrew niemałej chyba porcji krytycznych uwag w tej recenzji - owszem miły seans, ale nie zostanie w mym sercu jak stare filmy Maniego.



czwartek, 21 maja 2015

Dasharatham (1989) - Mohanlal i sztuczne zapłodnienie, czyli czy pijak i związkofob nauczy sie kochać?

Stwierdziłam, iż to skandal, że nie mam żadnej notki o filmie Mohanlala, coby zalinkować ją z okazji jego urodzin, no więc kolejne przypomnienie wątku z forum b.pl ;) 

Nie, to nie jest żaden romans, nie o taką miłość tu chodzi, a Mohanlal nie ma w tym filmie nawet żadnej 'romantycznej partnerki':)
Jego bohater, Rajiv Menon, jest bogaty i nie ma rodziny ani żadnego pomysłu na życie poza włóczeniem się i popijaniem. Niby jakąś tam firmę prowadzi, ale w zasadzie robi to jego zaufany pracownik (którego można nazwać chyba nawet jego przyjacielem, a na pewno dobrze mu życzącym człowiekiem), a Rajiv się tylko czasem tam pojawia (i to nie zawsze trzeźwy...)
Kobietom nie wierzy (potem się wyjaśni czemu) i po prostu wynajmuje je za pieniądze do wszelkich 'usług'. Chyba można by go trochę porównać do Dudleyowego Arthura (czy w wersji indyjskiej Biga w 'Shaarabi') Pewnego dnia los postawi (a w zasadzie położy:P) na drodze Rajiva innego opijusa [pisałam już, że Mohanlal i Nedumudi to jeden z moich ukochanych filmowych duetów?], tyle że nie tak dobrze sytuowanego. Połączy ich specyficzna przyjaźń, a Rajiv zacznie na swój sposób pomagać Scariahowi. W tym zafunduje jego rodzinie (w ramach 'urlopowego wyjazdu', który Scariah był im obiecał, a oczywiście nie miał na to kasy, bo przeca skąd?) tygodniowy pobyt w swojej posiadłości.
Początkowo wydaje się, że dzieci Scariaha rozniosą willę Rajiva (jak to dzieci^^), ale gdy po tygodniu wyjadą Rajiv nagle stwierdza, iż dom zrobił się bardzo pusty i czegoś mu jednak brakuje... Przyzwyczaił się do dziecięcego gwaru:) Postanawia więc, że chciałby mieć dziecko (najlepiej chłopca). Ale żona nie wchodzi w grę:P Jakie więc wyjście? Adopcja? Przyjaciel Dr. Hameed podpowiada mu inne wyjście: jest nowa metoda - można sobie 'wynająć macicę' [!! tak, nic mi się nie pomyliło - takie rzeczy są w kinie molly sprzed 25 lat:P] I wtedy dziecko będzie nawet całkiem 'z jego krwi'. Jako, że Rajivowi kasy nie brakuje, znalezienie chętnej na taki układ kobiety nie powinno być problemem. Chociaż.... to też zależy jaka kobieta im się 'trafi'.
'Dasharatham' to wspólne dzieło dwóch panów, których obeznani trochę w starszym kinie molly powinni znać: Lohithadasa (scenariusz) i Sibiego Malayila (reżyseria). Tak jak wspomniałam, to żaden romans, bardziej dramat familijny (obejrzałam go w ramach świętowania urodzin Mohanlala, ale równie dobrze pasowałby i do Dnia Matki np:D), film o ranach i lękach, ale także o głębokich uczuciach i więzach. Miejscami zabawny, ale i wzruszający, i dający nadzieję (taką terapeutyczną?) Dobrze napisany i świetnie zagrany, a Mohanlal (zwłaszcza w niektórych scenach - jak niezwykłej prośby wobec przyjaciela, czy w końcowej rozmowie) fantastyczny! I - podobnie jak Mammootty - potrafi też grać i samymi rękami^^ [a nawet paznokciami, jak twierdzi Surya, który wspominał, iż mając na początku kariery problem z tym, co zrobić z 'wolnymi'' rękoma, uczył się tego właśnie oglądając Mohanlalowe role. Zapewne właśnie takie, jak tu owa końcowa scena z Sukumari)
Dasharatham to film warty obejrzenia 'z okazji', i bez też ;)


środa, 13 maja 2015

B.Somaaya, J.Kothari, S.Madangarli: 'Mother Maiden Mistress: women in hindi cinema, 1950-2010'

Po wojażowej przerwie wracam powoli do pisania. Na początek trochę nadrabiania zaległości, czyli o książce, którą czytałam równolegle z oglądaniem filmów z kobiecymi bohaterkami. Interesującej, przekrojowej - bo obejmującej aż sześć dekad - analizie postaci kobiecych w kinie hindi. Rzecz, która uświadomiła mi, jak wciąż niewiele wiem o tym kinie (sporo tytułów było dla mnie nowych - i pilnie sobie je wynotowywałam, żeby potem poszukać do obejrzenia -  zwłaszcza tych z lat 80, którą to dekadę nie ja jedna pewnie traktowałam trochę 'po macoszemu', pozostając w sztampowym przekonaniu, jakie to były kiepskie, regresywne tematycznie czasy), ale w której sporo ciekawego znajdą dla siebie i ci bardziej  'początkujący' (czy np. nie obeznani kompletnie ze starszym kinem). Zwłaszcza, iż autorki - trzy panie, 'zaprawione' już wcześniej w badaniach i pisaniu o kinie - nie poprzestają na samym opisywaniu ciekawych filmowych bohaterek, ale analizują też pokrótce społeczny kontekst każdej epoki (który przecież zwykle wpływa i na to, jakie tematy, postaci filmowe są w niej dominujące - vide angry man z lat 70-tych, czy familijność lat 90-tych), a także np. dominujące w danej epoce stroje czy fryzury  (dzięki czemu można także lepiej poczuć ducha danej epoki, a także np. dowiedzieć, kiedy i w jakich okolicznościach pojawili się w bolly profesjonalni styliści). Każdy rozdział kończy też dłuższy wywiad z popularną w danej epoce aktorką (są wśród nich: Waheeda, Asha, Hema, Shabana, Madhuri i Rani. Przy tej okazji dowiedziałam się np. że to Madhuri chciała koniecznie pracować z Vishwanathem - i od tego uzależniła zagranie u pewnego producenta - czy jak Shabana próbowała wykorzystać swą wiedzę psychologiczną w kinie:P).  Opisywane bliżej ciekawe bohaterki filmów z każdej epoki zostały pogrupowane w pewne typy (i sporo z nich pochodzi, a jakże, z Mahabharaty - ze wzorcem wiernej i poświęcającej się Sity i przeczystej Savitri  na czele).  Z innych ciekawostek dowiedziałam się także, iż - tak postulowany przez nas kiedyś na forum - motyw zgwałconej dziewczyny, której to doświadczenie nie musi totalnie 'stygmatyzować'/zamykać szansy na dalsze, w miarę normalne życie - pojawił się w kinie hindi już w latach 60-tych  (i to w filmie z Nutan i Dharmendrą!), a potem takie bohaterki pojawiały się już w każdej kolejnej epoce, natomiast w rozdziale tyczącym owych 'regresywnych' lat 80-tych mamy cały poddział tyczący 'żon, które wybierają' - czyli bohaterek, które nawiązały romans, a w konsekwencji opuściły swoich mężów! (i wcale niekoniecznie są za to potępiane:P)
Struktura książki jest zatem dość przemyślana i logiczna, a przy tym napisana jest ona naprawdę przystępnie [w odróżnieniu od np. zaposiadanej także przeze mnie książki o kobietach w kinie molly, która niestety sprawia wrażenie zbioru esejów naukowych, czyli rzeczy, której nie da się po prostu z przyjemnością czytać, a należy 'studiować' - z 'parującym od wysiłku mózgiem' i koniecznie słownikiem pod ręką:P] Podobało mi się, iż - kreśląc ową ewolucje bohaterek w kinie hindi na przestrzeni tylu lat - autorki przyjmują  następujące w ostatnich latach zmiany w tym zakresie z owszem optymizmem, ale jednak umiarkowanym (a nie samymi zachwytami, jak ci, dla których to kino zdaje się zaczynać od lat 90, a przez to brak im owej szerszej historycznej perspektywy:P) Nie znaczy to jednak, iż z wszystkim w książce się koniecznie zgadzam (szczególnie drażniło mnie pobieżne wspominanie o jakimś tytule z wcześniejszej epoki, po czym obszerne zachwyty nowszym - poruszającym podobne kwestie - tytułem, traktowanym przez autorki, jako pewnego rodzaju przełomowy w danym ujęciu sprawy. Trochę wydawało mi się to niesprawiedliwe). Miałam też niedosyt w zakresie przedmowy o kinie z lat 30-40 (tak, wiem, tytuł jasno wskazuje, iż książka zajmuje się  zasadniczo filmami powstałymi już w niepodległym kraju, ale to właśnie wtedy - choć niekoniecznie w związku li z niepodległością, jak dotąd myślałam, a bardziej zmianą sposobu finansowania kina - nastąpił pierwszy regres w zakresie postaci kobiecych, a wiedza o tych przeciekawych bohaterkach kina lat 30-40  jest naprawdę trudno dostępna, nie mówiąc już o samej szansie obejrzenia owych filmów z nimi, więc jak już ktoś cokolwiek o nich pisze to chciałabym więcej i więcej...),  ale niewątpliwie jest to naprawdę ciekawa i rozszerzająca wiedzę lektura.
autorki na promocji książki