czwartek, 26 grudnia 2013

Filmowy przegląd 2013 roku - kino marathi i kannada

Jako, że rok 2013 dobiega końca, pora na mały przegląd tegoż roku w kinie indyjskim. Wybór tytułów wielce subiektywny. I szczególnie cieszy mnie, że w porównaniu z ubiegłorocznym przeglądem, znajdzie się w nim więcej kinematografii:)

 KINO MARATHI


Balak Palak

 

Mimo, iż produkowany przez Riteisha (ostatnio coraz więcej znanych osób ze światka bolly zabiera się za produkowanie filmów marathi, co uważam za bardzo zacny trend, zwłaszcza, iż zwykle wybierają ciekawych reżyserów, ułatwiając im zapewne realizację kolejnych projektów) Balak Palak to kolejny film reżysera cudownego Natarang, jakoś obchodziłam go dotąd trochę z daleka. Pewnie dlatego, iż - sądząc po trailerze - spodziewałam się czegoś w klimatach niedawnej Shali, czyli kolejnej nostalgicznej podróży do czasów dzieciństwa (szkolnych) w latach 80 i jakoś nieszczególnie miałam znów na coś takiego ochotę. Cieszę się jednak, iż w końcu sięgnęłam po BP, bowiem ten film to nie tylko owe 'sentymentalne wspominki', ale przede wszystkim spojrzenie na odwieczny (a w Indiach szczególnie chyba ważny - choć u nas też nie jest z tym wciąż najlepiej) problem edukacji seksualnej. Czyli raczej jej braku i nieumiejętności rozmawiania o 'tych sprawach'. A młody człowiek nieuchronnie w pewnym momencie zechce się dowiedzieć 'co i jak'. I jeśli nie od rodziców czy nauczycieli, to z innych źródeł. Choć w czasach przedinternetowych owszem wymagało to trochę więcej zachodu. I o tym jest ten film. Ciepły i zabawny (choćby te podchody w celu wypożyczenia owego blue print i seans, po którym nic nie było już takie samo:D I ten cudowny wujek:)), a przy tym niegłupi. I nawet jeśli współczesna klamra irytuje swym natrętnym 'przesłaniem' (a wcale nie było to już moim zdaniem potrzebne), to warto obejrzeć dla całej uroczej reszty.


Premachi Gostha

 

Do tego filmu przyciągnął mnie z kolei Atul. Aktor, którego bardzo cenię, mało widuję na pierwszym planie, a w komedii romantycznej to chyba jeszcze wcale:) (jak znam bolly to zapewne uważają, że nie nadawałby się do takich ról, bo 'nie wygląda na amanta':P) Liczyłam więc na nieskomplikowaną, sympatyczną rozrywkę na prostu. Niestety chyba się przeliczyłam, bowiem ta opowieść o wciąż kochającym swoją byłą żonę (i wierzącym w jej powrót) reżyserze filmowym, który zdaje się długo nie zauważać, iż los daje mu drugą szansę, zwyczajnie mnie przede wszystkim wynudziła. Nie zachwycił też maracki debiut znanej przede wszystkim z CDI Sagariki Ghatge, jedynym 'promykiem' był sam Atul.


72 Miles - Ek Pravas

 

Kolejny casus podobny do Balak Palak. Tym razem kolejny (i jak się okazało ostatni:() film reżysera rewelacyjnej Jogwy wyprodukował Akshay Kumar. Niestety ta historia wędrówki pewnego ubogiego chłopca w poszukiwaniu 'lepszego życia' nie wzbudziła mojego zachwytu. Chyba przede wszystkim dlatego, że nie poczułam specjalnej sympatii do głównego bohatera. Nie zawsze jest to oczywiście w filmach konieczne, ale tu chyba było jednak warunkiem podstawowym, żeby  mu 'kibicować', a mnie ów chłopiec częściej jednak irytował swym zachowaniem i nie wiem, czy sama bym chciała mu pomóc. Sympatią obdarzyłam za to towarzyszącą mu w podróży przez sporą część filmu matkę z dwójką dzieci. Po seansie najbardziej mi szkoda, że Rajiv Patil nie nakręci już żadnego kolejnego filmu:(


KINO KANNADA  

 
W zeszłorocznym przeglądzie nie było żadnego filmu kannada, tym razem nadrabiam 'z nawiązką' (i z przyjemnością).
 

Attahasa

 

Biografia Veerappana, słynnego południowego dakoity to absolutnie gotowy materiał na fascynujący film. Człowiek, który rozpoczął od szmuglowania kości słoniowej i szybko wyrósł na jednego z najgroźniejszych przestępców siejących postrach na pograniczu Karnataki, Tamil Nadu i Kerali. Oskarżany o zabójstwo prawie 200 osób (w tym kilkudziesięciu policjantów i innych 'urzędowych' osób), ścigany bezskutecznie listami gończymi przez 20 lat, zginął w końcu z rąk policji w 2004 roku. Kino inspirowało się jego postacią już wcześniej (dużo z Veerappana ma ponoć np. Ravananovy Veeraia), ale dopiero ostatnio powstała taka 'porządna', pełnowymiarowa filmowa biografia. W tytułową rolę wcielił się coraz bardziej mnie ostatnio fascynujący Kishore (i jakoś nie mogłam się przyzwyczaić do jego osoby z taką ilością owłosienia:P), zadanie jego zabójstwa skutecznie 'zrealizował' natomiast  pochodzący z Karnataki - choć gwiazda kina tamilskiego - Arjun Sajra.  Attahasa (czy Vana Yuddham, jaki tytuł nosi tamilska wersja) to biografia z gatunku tych zrealizowanych dość rzetelnie, choć może nie wielce porywających. Szkoda przede wszystkim chyba słabego 'wygrania' słynnej sprawy porwania przez Veerappana Rajakumara (megastar kina kannada przetrzymywany był przez niego dla okupu przez ponad 100 dni - jesteście w stanie wyobrazić sobie coś takiego tylko np. z Bigiem? No właśnie:D), ale i tak myślę warto zapoznać się filmowo z tą historią:)

Lucia

 

Rzecz z wielu względów głośna i przełomowa w kinie kannada.  Przede wszystkim to pierwszy film tej kinematografii sfinansowany poprzez crowdfunding. Zdesperowany poszukiwaniami producentów filmu reżyser zebrał bowiem środki na jego realizację za pomocą facebooka. Nowatorska jest także sama fabuła i narracja filmu. Rzecz bowiem rozgrywa się nielinearnie na dwóch płaszczyznach  i rozpięta jest pomiędzy jawą a snem, a w ów stan wprowadza bohatera właśnie tytułowa lucia (czyli specjalne pigułki na problem z bezsennością). Film zbiera entuzjastyczne opinie (zachwycony jest m.in Anurag Kashyap, co zresztą nie dziwi, jak się pamięta choćby o No Smoking:D), jeździ po festiwalach, a na dodatek całkiem nieźle się sprzedał także w rodzimym stanie (czego Anurag przy swym eksperymencie nie doświadczył, a co nie bardzo potwierdzałoby jakoś tezę, że widzowie kina hindi to są ci najbardziej otwarci i 'wyrobieni':P). Doceniając to wszystko muszę jednak stwierdzić, że to po prostu kino nie dla mnie (zresztą przy No Smoking czy tych bardziej 'odjechanych' filmach Lyncha miałam to samo:P) Ale stylizacja tej mniej realnej części na czarno-białe kino mnie urzekła:)


Bachchan

 

Dowód na to, że - wbrew temu, co pewnie myślą niektórzy:P - wciąż potrafię się dobrze bawić na kinie hirołsowskim. Są jednak pewne warunki: po pierwsze, dobrze, żeby w takim filmie było coś niesztampowego, jakieś zaskoczenie, inne podejście do tematu itp (tu przez pół filmu wszystko wydaje się rozwijać zgodnie z wszelkimi schematami, po czym następuje twist wywracający nam prawie wsio do góry nogami:P I nawet jeśli ostatecznie nie idzie to aż tak daleko, to ów efekt 'a to mnie (widza) zrobili' zostaje. Poza tym, to co mnie początkowo najbardziej irytowało okazało się tak czy siak być nieprawdą:P), po drugie: hiroł powinien być hirołem, znaczy facetem, a nie zapatrzonym w siebie, stajlowo-coolowym gogusiem:P (Sudeep ten warunek absolutnie spełnia, zresztą 'gościnny' Jagapati też). No więc Bachchan to sympatyczna rozrywka z wspaniałymi facetami (obdarzonymi na dodatek boskimi głosami). Raz na jakiś czas fajna sprawa:)

Myna

 

Film dorzucony do listy w ostatniej chwili i to była dobra decyzja, bo 'urzekła mnie ta historia' (i cieszę się, że za wiele o niej wcześniej nie wiedziałam). Trochę się bałam, że okaże się remakiem tamilskiego filmu o tym samym tytule, na szczęście to zupełnie inna historia. Trochę mniej mroczna, choć też nie tak słitaśna jak nieraz love stories (zwłaszcza te bolly:P) Pewnie dlatego też mnie tak urzekła, bo brakuje mi niebanalnych 'romansów'. Takich 'bliżej życia', gdzie to niekoniecznie oni są piękni, ale ich miłość. Trudno chyba zresztą spodziewać się nadmiaru słodkości, gdy film zaczyna się zatrzymaniem bohatera za morderstwo (i on je faktycznie popełnił. Swoją drogą  motywy tego czynu zwracają też uwagę na pewien ciekawy współczesny problem). A gdy Chetanowy bohater mówi, że pokochał w granej przez Nithyę Menon dziewczynie nie jej wygląd, ale wnętrze (serce), wiemy, że to nie puste słowa. I jeśli nawet postępowanie bohatera początkowo może irytować, to  w kontekście ironicznego wręcz można rzec obrotu spraw, a przede wszystkim tego, jak się on zachowuje potem, jakoś to niepostrzeżenie mija  i - tak jak Sarathowy policjant - ostatecznie chciałoby się zrobić wszystko, by wesprzeć tę piękną miłość. Poczytałam, że niektórym widzom nie podobało się zakończenie i myśląc nad tym, stwierdziłam, że mi odpowiada zarówno to, które jest, ale i nie byłabym rozczarowana ucięciem filmu kilka minut wcześniej. Kluczowy bowiem w tym filmie był dla mnie fakt, żeby nie 'zbrukać' tej miłości, nie odebrać wiary w jej siłę i trwałość. I tak się przecież stało.


Obejrzane wcześniej:   null
Czekam na dvd:   Pune 52, Tuhya Dharma Koncha? (m), Bharat Stores, Jatta (k)

piątek, 13 grudnia 2013

'Jukti Takko Aar Gappo' (1974) & 'Meghe Dhaka Tara' (2013) - pamięci Ritwika Ghataka

Obiecałam przejście od wspominek do przeglądu filmów mijającego już roku i.. zamilkłam. Brak weny to jedno, zasadniczą przyczyną był jednak raczej fakt, że temat, na jaki zamierzałam się porwać, chyba mnie przerósł. Przynajmniej tak stwierdziłam po owych zaplanowanych seansach filmowych. Inspirowanych życiem bengalskiego reżysera, jednego z 'wielkiej, klasycznej trójcy' (obok S.Raya i Mirnala Sena). Tego z najbardziej tragicznym życiorysem (losy Guru Dutta to przy nim prawie sielanka:P). I chyba to wszystko 'do kupy' mnie trochę przerosło: biografia Ritwika, jego postać, kino itp. W zasadzie bardzo się nie dziwię, iż nawet w stanie o tak intelektualno-literackich tradycjach jak Bengal mógł być on twórcą niezrozumianym (a przez to odrzuconym). Bo zasadniczym problemem w życiu Ghataka było chyba to, że chciał tworzyć 'dla ludzi', znaczy traktował kino jak potężne medium, za pomocą którego można dotrzeć ze swym przekazem do wielu odbiorców (ale bez żadnych kompromisów, żeby tym ludziom się łatwiej owe filmy oglądało:P), ale ostatecznie do tych odbiorców nie trafiał. W ciągu swego niedługiego okresy twórczości (wyniszczony alkoholem i gruźlicą zmarł tuż po 50-tych urodzinach - a wyglądał ponoć na ze 30 lat więcej) ukończył 8 fabuł i 10 dokumentów (ukończył, bo wiele projektów zostało przerwanych w trakcie: zwykle przez kłopoty z producentami i wspominaną już niezdolność twórcy do jakichkolwiek kompromisów), z tego tylko 5 filmów fabularnych weszło do kin za jego życia  (i nie chodzi tu tylko o te ostatnie, także debiut Ghataka miał swą premierę dopiero po jego śmierci. A utrzymany jak najbardziej w neorealistycznej stylistyce film został nakręcony trzy lata przed Ray'owym Pather Panchali - co oznacza, że to Ritwik mógł stać się pionierem 'nowej fali' w Indiach. Czy wtedy reszta potoczyłaby się inaczej? Tego się już pewnie nie dowiemy...),  tylko jeden z nich (Meghe Dhaka Tara) odniósł finansowy sukces, a inne potrafiły np. bez uprzedzenia być 'zdejmowane z ekranów' przez dystrybutorów (przez marksistowskie - demonstrowane, a jakże i w filmach - poglądy Ghataka? chyba nie tylko, bo innym twórców jakoś to aż tak nie zaszkodziło...) 
 
Dwa lata przed śmiercią, będący już w kiepskiej kondycji (choćby notorycznie wymiotujący krwią) reżyser zdecydował się nakręcić na poły autobiograficzny film (w którym - poza reżyserią, scenariuszem i produkcją - zagrał i główną rolę) Jukti Takko Aar Gappo. Rzecz, którą równocześnie można traktować chyba też jako jego alegoryczny manifest artystyczny (poczynając już od znaczenia imienia bohatera: Nilkantha to wszak jedno z imion Śivy - tego, który wypił truciznę, by ocalić świat od destrukcji) - złamanego życiem, przebywającego aktualnie w szpitalu psychiatrycznym (dokładnie tak wyglądały losy Ghataka) intelektualisty-alkoholika. Człowieka nie tylko niezrozumianego przez świat (jakże częsty motyw  u przedwcześnie zmarłych artystów, roboczo, na poły psychologicznie nazywany przeze mnie syndromem: 'ja jestem ok, świat nie jest ok'), ale także zdającego sobie sprawę i z własnych słabości (i stanu, do których one doprowadziły). Są też rozliczenia z aktualną sytuacją społeczno-polityczną (charakterystyczny dla Ritwika był też syndrom 'uchodźcy'. Temat podziału Bengalu i jego skutków pojawiał się zresztą często i w jego filmach)  To trudny film: zarówno w samym odbiorze, ale i niosący bardzo gorzkie przesłanie. 
 
Sięgnęłam akurat po ten film -  i w ogóle zainteresowałam się bardziej Ghatakiem - w efekcie innej, współczesnej filmowej inspiracji jego losami. Jakkolwiek bowiem Meghe Dhaka Tara (2013) zaczerpnęła tytuł z najsłynniejszego filmu Ghataka, fabularnie odnosi się bardziej właśnie do Jukti Takko Aar Gappo. Bohater nosi takie samo nazwisko - Nilkantha Baghi - i jest w podobnej sytuacji życiowej. Nie jest to jednak jakiś remake, ale swego rodzaju hołd dla kina mistrza - podobnie jak np. Autograph jest hołdem dla Nayaka, tyle że tu chodzi nie o jeden konkretny tytuł, a o całą twórczość reżysera. I nawet jeśli za słabo znam nawet tę niewielką Ritwikową filmografię, żeby wiele wychwycić, to film zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Klimatem, stroną wizualną (ech, te wspaniałe czarno-białe zdjęcia), muzyką, no a Saswata (znany najbardziej z roli w Kahaani) jest tak fantastyczny, że spokojnie mógłby dostać za swą rolę Nationala. Rzecz chyba też nie najłatwiejsza (i na pewno mało 'rozrywkowa'), ale myślę jednak łatwiejsza w odbiorze od Ghatakowego filmu.