środa, 28 marca 2012

Kochajmy Muppety!

Jako całość nowa, pełnometrażowa wersja nie jest za specjalna, ale gdy na ekranie pojawiają się 'stare, dobre Muppety' to jest to! Siła sentymentu? Może:) W każdym razie chciałam się podzielić tym czadem^^






 Ps.Pewnie jubileuszowa (setna) notka winna być bardziej 'specjalna' ('wystrzałowa'^^), no ale trudno:P

środa, 21 marca 2012

Porcja klasyki: 'Miss Leelavathi' (1965) i 'Lavakusha' (1963)

Dziś filmy, które łączy... ich 'wiek':D

Zacznę może od tego, który jest w tej chwili moim najstarszym obejrzanym filmem kannada (i pierwszym jeszcze czarno-białym - to teraz mam już na koncie takie filmy z wszystkich głównych południowych kinematografii:P) - Miss Leelavathi. Film wywołał w swoim czasie niezły skandal, bowiem tytułowa bohaterka tej opowieści z lat 60 to 'dziewczyna (rzec kobieta to jednak za dużo:D) wyzwolona', która nie dość, że chodzi w mini i t-shirtach, a także (o zgrozo:P) można zobaczyć ją i w kostiumie kąpielowym (był to debiut tegoż w Sandalwoodzie), to jeszcze odmawia potulnego wyjścia za mąż i... uprawia seks przedmałżeński:P Stąd trudno i było ponoć znaleźć aktorkę do głównej roli, w końcu odważyła się Jayanthi (znana w kinie tamilskim pod prawdziwym imieniem - Kamala Kumari), którą ta rola wywindowała na szczyty popularności. Z dzisiejszej perspektywy śmiałość tego filmu nie robi takiego wrażenia, zwłaszcza, iż bohaterka w końcu musi 'ponieść karę' za swe zachowania, a przy okazji dostajemy też i morał dla rodziców (bunt Leelavathi pokazany jest w dużej mierze jako efekt niedobrego wychowania i przykładu rodziców - którzy sami nie byli za udanym małżeństwem a ojciec bardzo córkę rozpieszczał), aktorstwo (w dużej mierze dość manieryczne) tym bardziej, niemniej jest to interesujące świadectwo tego, że już dawno temu także kino południowe nie było tylko takie 'konserwatywne':P No i ładne piosenki są:) (akurat tej 'basenowej' na YT niet:()

W oczekiwaniu na wydanie Sri Rama Rajam na dvd (ponoć już jest:)) postanowiłam w końcu sięgnąć po starą, klasyczną adaptację Uttara Ramajany, czyli Lavakushę. To szczególny film w historii kina telugu także dlatego, że był pierwszym (zrobionym z dużym rozmachem) kolorowym filmem w tej kinematografii. Ostatnia, najmniej popularna,  część Ramajany opowiada jak wiadomo o losach Ramy i Sity oraz ich dzieci, czyli od momentu koronacji Ramy, poprzez wygnanie ciężarnej (!!) żony (tak, wejście w ogień na dowód, że w trakcie porwania nic między nią a Ravaną nie zaszło, ostatecznie jednak nie wystarczyło...) po ponowne spotkanie Ramy z żoną i dorosłymi już synami. Adaptacja to bardzo solenna, więc nie należy spodziewać się żadnych 'herezji' (stąd trochę sobie wzdychałam za uwspółcześnioną wersją sfilmowaną przez Bapu), niemniej w moim odczuciu Rama i tak nie kwalifikuje się tu na 'świetlany wzorzec'. Niby rozdarty między królewską powinnością (dziedzictwem i pamięcią zacnych przodków), a miłością do żony, bardziej widzę jednak pewne upojenie tym cierpieniem (choć może to kwestia ekspresyjnego stylu gry NTRa?) niż faktycznie dostrzegam je samo. Choć z drugiej strony cierpiętnictwo (i wiernopoddanie) żony też nie budzi za wielkiej sympatii. Dobrze, że są zadziorne bliźniaki (które potrafią nawet nawrzucać Ramie^^ ok, nie wiedzą wtedy, że to ich ojciec, ale że to ów 'święty' Rama i owszem:P), no i rodzina Ramy (bracia czy matka), którzy stają jednak raczej po stronie Sity, nie rozumiejąc i krytykując decyzję świeżego władcy.
W każdym razie to niezły sposób na zapoznanie się z tą historią:) Wkurza tylko, że spora część śpiewanych 'wstawek' (bo niekoniecznie są to 'typowe' piosenki, często różne 'zaśpiewy') nie jest w napisach tłumaczona:/ A przecież to jest forma konwersacji między postaciami:/ Cóż, teraz czekam na tę nową wersję:)

poniedziałek, 12 marca 2012

'Goło i wesoło'- Kinoteatr Bajka, Warszawa

Widzieliście brytyjskie The Full Monty? Ja nie zliczę nawet ile razy. Film uwielbiam i w swoim czasie urządzałam sobie nim regularną poprawiającą humor 'terapię'. I znałam go miejscami na pamięć (dzięki czemu zrobiłam wrażenie na kursie angielskiego - byłam jedyną osobą w grupie, która potrafiła opowiedzieć, co się w danej chwili dzieje:D A oni tam mówią takim angielskim, że naprawdę ciężko to zrozumieć:P).
Bardzo byłam więc ciekawa którejś z naszych adaptacji teatralnych (a jest ich parę w różnych miejscach w kraju). Licząc nie tyle na zaskoczenie (no, bo wszak naprawdę dobrze znam fabułę:D), a 'powtórkę z rozrywki'. W końcu się udało, bo zawitał do nas spektakl warszawski. I co? Ano poznajcie jego bohaterów:
  
Od lewej: Góra - spokojny konserwatysta i praktykujący katolik, który mieszka z mamusią:P
Żmuda - hałaśliwy i lubiący szukać zaczepki zapalony kibic Widzewa. On dostanie pracę (w Katowicach) i rozbierał się potem nie będzie:P
Bugi - były rockman, dziś mąż i ojciec, który jednak nie rozstaje się z gitarą i tak 'po męsku' nie lubi mówić o uczuciach... (u mnie grany był przez Jacka Kopczyńskiego)
Gustaw - najbardziej inteligenty i elokwentny  z grupy, samotny i ma specyficzne upodobania^^ 
Norbert - nieśmiały, zwłaszcza w kontaktach z kobietami,  nie umie się sprzeciwić grupie...
Kierownik - well...sama ksywka dużo mówi, taki 'biznesmen' w białych skarpetach, który lubi cwaniakować...(w mojej wersji grał go Jacek Lenartowicz)

No właśnie, znaczy jednak zaskoczenie, bo okazało się, iż scenarzysta Arkadiusz Jakubik przeniósł sztukę w polskie realia. Czyli taka adaptacja, jakie lubię - twórcza:D Trzon fabuły zostaje podobny: paru bezrobotnych facetów (w ogóle nie wyglądających na modeli) wpada na pomysł, żeby zarobić na robieniu striptizu, ale akcja toczy się w naszych realiach (w Tomaszowie Mazowieckim). I jesteśmy świadkami ich drogi od pomysłu, poprzez żmudne (tyleż katastrofalne co komiczne)  próby: 
 

aż do finałowego, brawurowego występu 'Napalonych nosorożców':) (było full monty:P)

Przy okazji oczywiście panowie się też sami zmienią: przełamią pewne kompleksy czy stereotypowe myślenie, nabiorą większej pewności siebie, poczucia własnej wartości, ale i pewnej gracji, a jak zmieni się Radek Pazura to trzeba zobaczyć na własne oczy!!:D Ogólnie nie jest to rzecz podbudowana psychologicznie aż tak jak film (który pod płaszczykiem rozrywki jest kawałem naprawdę mądrego kina), tu chodzi przede wszystkim o bezpretensjonalną zabawę, a dowcipy czy dialogi nie zawsze są najwyższego lotu, niemniej ważny jest - prócz tego zdrowego śmiechu (zwłaszcza przy owych 'numerach tanecznych': moi faworyci to taniec arabski i tango z dmuchaną lalą:D) - ewidentny dystans aktorów do siebie:) Dlatego, jako niezobowiązującą rozrywkę, bardzo polecam - ja się świetnie bawiłam (i gardło i ręce mnie potem bolały:P)  I nadal jestem ciekawa wersji krakowskiej:)

piątek, 9 marca 2012

'Saptapadi' (1981) vs 'Jaag Utha Insan' (1984) - małe porównanie (i co nieco o robieniu remaków dla widzów bolly)

Ech, ciężkie bywa życie fana starszych filmów. A jeszcze starszych południowych filmów...:/  Vishwanathowe Saptapadi nie było ani moim pierwszym południowcem saute, ani też pierwszym tego reżysera (i pomyśleć, że kiedyś stwierdziłam, że oglądanie jego filmów bez napisów to za duży hardcore... no ale z czasem sytuacja człowieka przycisnęła, a pakiet jego podpisanych filmów się kurczył:/), ale z poprzednimi nie było aż tak ciężko (trochę prostsze były jednak w odbiorze, no i więcej się działo i w sferze pozadialogowej -  choć tu wcale tak dużo nie mówią, ale jednak nie tłumaczą pewnych ważnych rzeczy/relacji w inny sposób...).  Zdesperowana zrobiłam więc kolejną rzecz, której miałam nie robić: obejrzałam bolly remake Saptapadi. I to jeszcze w rosyjskim dubbbingu! ('normalne' dvd z angielskimi napisami jest obecnie chyba nie do zdobycia...). Remake wyreżyserowany niby przez samego Vishwanatha, ale po pewnych wcześniejszych doświadczeniach już wiem, że przy jego filmach hindi to niewiele gwarantuje...Bo mam wrażenie, że po prostu uznaje, iż dla widza hindi to trzeba robić inaczej. I to inaczej mi się zdecydowanie mniej podoba... 
Może na początek pokażę okładki obu filmów, bo one już nieźle obrazują zmiany, o które mi chodzi (to nie są jedyne dostępne okładki ale ogólnie tak mniej więcej te różnice wyglądają...) 
Zanim jednak przejdę do marudzenia (:P) słówko o fabule (będę się posługiwać głównie imionami z telugowego oryginału): bohaterką jest młoda zdolna tancerka klasyczna - Hema, która przy okazji jednego z występów, ma okazję spotkać się ze swym nieznanym dotąd dziadkiem - szanowanym kapłanem Yajulu. Nieznanym, bo gdy nieżyjąca już matka dziewczyny postanowiła wbrew woli ojca wyjść za nauczyciela tańca, Yajulu wyrzekł się jej. Teraz,  na widok Hemy (i pod wrażeniem jej talentu), Yajulu postanawia wydać ją za swego wnuka Gowrinatha (tak, znaczy kuzyna Hemy - tu potencjalnie zgorszonym może przydać się świetna notka Marysi o zasadach zawierania małżeństw na południu:), notabene w remaku zdaje się ów wnuk jest jednak przybrany), który podąża w jego kapłańskie ślady. Wydawałoby się, że wszyscy powinni być zadowoleni (rodzina znów zostanie zjednoczona), tyle że Hema darzy już uczuciem kogoś innego - grającego w akompaniującym jej występom zespole flecistę Muraliego. Niedotykalnego. Hema wyjdzie więc za Gowrinatha, ale...

Jak wyglądają bohaterowie w obu wersjach? (po lewo oryginalna obsada, po prawo remakowa)
 Główna bohaterka (Hema/Sandhya):

W wersji telugu Sabitha (wykształcona tancerka klasyczna z konserwatywnej bramińskiej rodziny, która ze względu na renomę Vishwanatha zgodziła się zagrać w tym jednym filmie), w bolly - Sridevi. Na fotkach tego  może bardzo nie widać ale bohaterka Sabithy była też bardziej tradycyjna (i mniej wymalowana od  Srideviowej:P) - ogólnie niewiele mówiła, za to tańczyła jak anioł (i tą drogą oddawała swe emocje) i taka była.. bardziej subtelna? Jej uczucie to w sumie taka 'miłość, która nie śmiała wymówić swego imienia'. I choćby zupełnie inaczej bohaterka reaguje np. na wiadomość (bo nie jest tego świadoma od początku) o statusie społecznym swego wybranka (a i w inny sposób się tego dowiaduje).
Jej ukochany (Murali/Harimohan):
W wersji telugu Girish, w bolly Mithun Chakrabothy - czyli znów mało znana osobę zastąpiła gwiazda.  To ma znaczenie o tyle, iż w oryginale ta postać to taka siła spokoju (i zwyczajności), w remaku (jak sądzę z uwagi na image Mithuna), poza większą ilością płomiennych 'społecznych' przemów, zostały dodane też sceny akcji (w których można sobie popodziwiać mięśnie, a i klatę Mithuna - vide okładka dvd), czyli bohater został bardziej uhirołsowiony (walczy i słowem i czynem). Mnie się ta zmiana w ogóle nie podobała. Za to remake został pozbawiony takiego ładnego (i bardzo a propos, zważywszy na zajęcie obojga) elementu 'romansowania' bohaterów przy pomocy muzyki (w oryginale Murali pisze do Hemy liściki, które są.. nutowym zapisem pewnych melodii:) A ona potem sobie przy różnych okazjach je nuci:))
Dziadek - kapłan (Yajulu/Mahant Chaturvedi):
Jedyny chyba aktor z oryginalnej obsady powtórzony też w remaku (choć pod takim zapisem imienia, że z lekka zdębiałam:P). Somayajulu to dla mnie jeden z najbardziej 'vishwanathowych' aktorów (niezapomniany główny bohater Shankarabhanaram). W moim odczuciu rola jego postaci została w bolly wersji nieco uszczuplona (a szkoda, bo jego postawa w oryginale to - ze względu na społeczny status jego bohatera - naprawdę ważna rzecz i cenne przesłanie). W ogóle zakończenie remaku zostało zmienione i też nie na korzyść:/ [W nader ciekawej retrospekcji o filmie można przeczytać, iż oryginalne zakończenie Saptapadhi zostało niezbyt dobrze przyjęte na przedpremierowych pokazach dla 'wybranych' (że niby zbyt artystyczne - znaczy nie takie, do jakich przywykli indyjscy widzowie:P). Mimo to - po namyśle - Vishwanath postanowił je zostawić w niezmienionej formie (za co mu cześć i chwała!). Widać przy bolly wersji postanowił już drugi raz tak nie ryzykować:/ Nie chcę spoilerować, więc nie napiszę, co jeszcze ciekawego ta zmiana udowadnia:P]
Wnuk kapłana, czyli późniejszy mąż bohaterki (Gowrinanth/Nandu)
W oryginale Ravikanth, w remaku Rakesh Roshan (który był także producentem  filmu). Zmiany w charakterze tej postaci są w sumie konsekwencją wcześniej opisanych zmian u innych postaci. I w remaku też ma na końcu parahirołsowski (waleczny) kawałek.

I jeszcze jedna ważna postać z wersji telugu, czyli grany przez Allu Ramalingayyę (muszę tłumaczyć, że dziadka Allu Arjuna?) Raju. Ta postać wnosi nie tylko elementy komediowe (niewielkie), ale to z nią Yajulu prowadzi jakże ważną debatę na temat celu powstania i sensu istnienia kast (której przebiegu niestety nie rozumiem - a w remaku czegoś takiego, w takiej poniekąd filozoficznej formie w ogóle nie ma:/ - ale można o niej poczytać choćby na Wiki). 
I jeszcze dla porównania próbka tańca (bo to naprawdę tu ważny element:)). Mój ulubiony klip z oryginału, czyli fantastyczna Sabitha!

I to samo w wykonaniu Sridevi w bolly remaku:

Reasumując: z odważnie stawiającego pewne społeczne pytania, subtelnego w przekazie filmu zrobiono remake przedstawiający niby podobne problemy, ale w stylu (manierze) charakterystycznym dla bolly oldskuli lat 80 czy 90. Bardziej komercyjny (poza wymienionymi wyżej zmianami w oryginale choćby nie ma żadnego tanecznego duetu bohaterów - w remaku jest. Ułatwiono też konstrukcję opowieści - np. wcześniej mamy retrospekcję) i 'dopowiadający'. Czyli trochę taka wersja 'dla ludu'. Cóż, niby i najwięksi (choćby Mozart) robili  takie 'przeróbki' w celu dotarcia do bardziej masowego widza (bo owszem, remake się łatwiej ogląda - przynajmniej na początku, zanim pewne rzeczy nie zaczną tak wkurzać:P - podczas gdy w oglądanie oryginału trzeba włożyć jednak więcej wysiłku), ale jednak to trochę przykre. Ja się utwierdziłam w przekonaniu, żeby po bolly filmy Vishwanatha (czy remaki czy oryginalne) specjalnie nie sięgać (chyba, że naprawdę nie ma wyjścia). Bo może i nie wszystkie jego telugowe filmy są naprawdę dobre (zwłaszcza te z ostatnich -nastu lat:P) ale te dla widzów z północy to już na pewno nie dla mnie:/

niedziela, 4 marca 2012

Indyjskie kino dziecięce: Keshu (2009), Malli (1998), Chutkan Ki Mahabharat (2006)

Ostatnio odkryłam na YT kanał ze sporym wyborem dziecięcego kina z Indii. Grzech byłoby nie skorzystać, zatem urządziłam sobie mini cykl filmów dziecięcych:)

Zaczęłam od Keshu - słynnego z niedawnego skandalu na Nationalach. Otóż okazało się, iż nagrodzony nagrodą dla najlepszego filmu dziecięcego 2009 roku obraz Sivana (ojca Santosha Sivana) jest prawdopodobnie remakiem kannadyjskiego Putaani Party (a remaki nie mogą kandydować do Nationali - i słusznie:P). Ostatecznie nagrodę dla Keshu więc wstrzymano. Niemniej, nawet jeśli to nie oryginalny pomysł, to jest to urocza opowieść o losach niepełnosprawnego dziesięciolatka. Tytułowy Keshu od urodzenia jest bowiem głuchoniemy (i od tegoż czasu nie ma matki), ale jest pełnym życia i energii chłopcem. Jego psoty sprawiają, iż non stop ktoś się na niego skarży (i surowy wuj wciąż go karze). Pewnego dnia do wsi Keshu przybywa jednak nowa nauczycielka, Shalini, która nie tylko nie da się 'sprowokować' wybrykom Keshu, ale także dostrzeże w nim pewien talent i przekona rodzinę do zainwestowania w specjalną edukację (czyli rozwój) chłopca. Czy inni także zmienią swój stosunek do Keshu i staną się z niego dumni?  Keshu to bliska memu sercu opowieść pewnie i dlatego, że - liznąwszy nieco pracy z osobami niepełnosprawnymi - zdaję sobie sprawę jak ważne jest patrzenie na nich nie tylko przez pryzmat ich ułomności czy ograniczeń, ale widzenie w nich ich indywidualności (czy uzdolnień) i dawanie im szansy na ich rozwój.To ciepły i mądry film. Polecam:)

Po Keshu przyszła pora na Malli. Znaczy po filmie ojca na film syna, bo Malli to dzieło Santosha Sivana. Nakręcone mniej więcej w tym samym czasie co 'dorosła' Terrorystka (i ponoć oba filmy oparte są na tej samej krótkometrażówce - tak przynajmniej twierdzi IMDB, bo mi trudno znaleźć - poza imieniem głównej bohaterki - jakieś ich punkty 'styczne'). Bohaterką Malli jest pełna życia, rezolutna dziewczynka, która, chłonąc opowieści miejscowego bajarza, znajduje w jednej z nich potencjalne 'lekarstwo', które miałoby pomóc jej głuchoniemej przyjaciółce i postanawia wyruszyć w jego poszukiwaniu. Malli ma więc zupełnie inny klimat niż Keshu, bardziej oparty na świecie fantazji i, szczerze mówiąc, mnie ta forma narracji przypadła zdecydowanie mniej do gustu, a film nieco znudził...Warto jeszcze wspomnieć, iż w Malli głuchoniemą bohaterkę gra faktycznie takaż dziewczynka (jak to jest w przypadku Keshu, tego mi się niestety dociec nie udało..)
 
Ostatnim filmem 'z serii' była rzecz z północy. Do seansu Chutkan Ki Mahabharat zachęciła mnie Mahabharata i ludowy muzyczny teatr nautanki:) Oto do pewnej wioski przybywa z występami właśnie taki objazdowy teatr. Wystawia - a jakżeby inaczej:D - fragmenty Mahabharaty. Dziesięcioletni Chutkan jest pod wielkim wrażeniem tych spektakli, zwłaszcza przeżywa zaś podstępne knowania Sakuniego (no właśnie, jakby ktoś jeszcze nie wiedział, do czego/kogo nawiązuje tytuł najnowszego filmu Karthiego, to tu można się co nieco o Sakunim dowiedzieć:)) i  - jak to dziecko - marzy o tym, by źli się 'poprawili':D Co się jednak stanie, gdy marzenia Chutkana zaczną się w kolejnych przedstawieniach spełniać? Parafrazując bodajże kabaret Potem 'cała Mahabharata na nic'?:D To trzeba zobaczyć już samemu, w każdym razie zabawa jest przednia (i nieco absurdalna:)) - choć trudno powiedzieć, żeby  wszelkie konsekwencje były też koniecznie zabawne dla Chutkana... Niemniej wszystko skończy się oczywiście dobrze:) (i czyja wizytą!:D)

Podsumowując: dobre kino dziecięce  to kino nie tylko dla dzieci (a czasem mam wrażenie, że twórcy tychże filmów potrafią traktować swych odbiorców poważniej niż wielu  twórców 'dorosłego' kina:P).