niedziela, 27 stycznia 2019

Podsumowanie 2018 roku: kino tamilskie

Wydarzenia roku:  To niewątpliwie był rok Rajiniego. Aktor miał aż dwie premiery (co nie jest typowe dla gwiazdy tej klasy) i obie stały się głośnymi hitami. Z pań na szczycie świetnie trzyma się Nayantara, to ona jest gwiazdą swoich filmów.  Równolegle ma miejsce dużo ciekawych debiutów reżyserskich. Z mniej miłych rzeczy: to nadal trudny czas dla dystrybucji tamilskich filmów. Kin jest za mało względem produkowanych filmów.  Kryzys kinowy doprowadził do bezprecedensowego wydarzenia, jakim był prawie dwumiesięczny strajk, w trakcie którego nie doszło do żadnej premiery kinowej. Straty ponieśli wszyscy. Czy w 2019 roku uda się definitywnie rozwiązać ten problem? Okaże się wkrótce.

Moje typy:  

W ciągu ostatniego roku nie śledziłam kina z Indii na bieżąco.  Zwiastun '96' był jedną z nielicznych rzeczy, które 'wpadły mi w oko'. Już wtedy urzekł mnie jego klimat i cały film jest równie zachwycający. Ta prosta, nostalgiczna historia o niespełnionej szkolnej miłości i tytułowym spotkaniu klasowym po latach przykuwa swą niespieszną atmosferą, w której niby dzieje się niewiele a jednak tak wiele. 'Między nami nic nie było..'  jak pisał Asnyk. Dokładnie. Taka kameralna, zbudowana na słowach i spojrzeniach historia wymaga koncertowego aktorstwa i takież dostajemy. Ze strony Vijaya Sethupathiego żadna to niespodzianka  ('wiesz, że dziewczyny szaleją za takimi facetami?' - no ba!), ale nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej Trisha aż tak zlała mi się z graną przez nią postacią. Jej Janaki jest delikatna i silna, to ona wykazuje więcej śmiałości i inicjatywy, ale zna też granice, których nie przekroczy. I to ona 'poszła dalej' ze swoim życiem, podczas gdy Ram jakby się zatrzymał. Seans 96 to jak smakowanie dobrego wina: celebruje się każdy łyk i  nawet jeśli czuć gdzieś tam nutkę goryczy w efekcie na twarzy wykwita uśmiech zadowolenia.

 

Jednogłośnie chyba uznany za najlepszy tamilski film roku Pariyerum Perumal absolutnie zasługuje na to miano. Niby kolejna historia 'kastowa' (na dodatek z 'obowiązkowym' prawie wątkiem miłości pochodzącego z niskiej kasty bohatera do dziewczyny z 'wyższych sfer') ale nakręcona z olbrzymią dojrzałością.  Debiutujący Mani Selvaraj nader umiejętnie dozuje wszelkie elementy: jego film jest bardzo realistyczny, ale reżyser nie ucieka też od stricte komercyjnych elementów (z piosenkami włącznie); wie, kiedy 'przycisnąć' (tak, by i widz poczuł uderzenie w splot słoneczny i stracił wszelką nadzieję obserwując rozwój sytuacji i kolejne upokorzenia bohatera) i kiedy i jak użyć symboliki, by z nią nie przesadzić.  Przy tym wszystkim nie czyni z bohatera bezwolnej ofiary. On walczy, na ile oczywiście jest w stanie i tym bardziej boleśnie obserwuje się momenty jego bezsilności. Jego głównym kontrpartnerem jest ojciec bohaterki. Sam  w sobie nie przeciwny związkowi chłopaka z jego córką, ale nie wierzący, iż to ma szansę w takim społeczeństwie. Czy ma rację? Świat w filmie Selvaraja nie jest łatwym miejscem do życia, ale nie jest też czarno-biały. Walka jest trudna, ale nie z góry przegrana, zdaje się mówić reżyser. Tylko i aż tyle. 


Kino tamilskie kojarzy się zwykle z 'ciężkim kalibrem', tymczasem w moich typach klasyczny rom-com. Byłam przyznaje sceptyczna. Trudno nakręcić coś świeżego w tej formule, a nie jestem zwolenniczka oglądania 'odgrzewanych kotletów'. Na dodatek główne role w Pyaar Prema Kaadhal zagrały gwiazdy tv show. Brzmi nie najlepiej, prawda? Ale naprawdę jaki to fajny film! Owszem, pierwsze kilka minut jest standardowe: facet zakochuje się w spotkanej w pracy nieznajomej. Ale od momentu, gdy ma okazje poznać ją osobiście wszystko idzie już mniej stereotypowo: począwszy od pierwszej randki (ona każe mu wrzucić na luz i zabiera go do klubu, gdzie upija się i on musi ją odtaszczyć do domu), przez pierwszą noc (on wyznaje jej miłość, ona: ale co ty, przecież to było casualowe, to nic nie znaczy':D), po cały dalszy rozwój związku. Wszystko na opak, a przy tym podane na luzie i naprawdę zabawne (Raiza jest świetną debiutantką!). A przy okazji można się zastanowić, czy większą pułapką jest tradycyjne czy nowoczesne wychowanie i podejście do związków. Będę sobie ten flm powtarzać. 

Ps. Ach, jeszcze rozegranie ważnej sceny w rytmie tanga - miodzio!


Rozczarowania: 

Karthik Subburaj, jeden z najciekawszych reżyserów tamilskich, postanowił zrobić tym razem... nieme kino. Znaczy tak w zasadzie to, podobnie jak Pushpak, film bez dialogów, bo muzyka i insze dźwięki w Mercurym są. Uzasadnieniem fabularnym takiego kroku jest fakt, iż piątka bohaterów, którzy to pod wpływem tytułowej substancji popełniają pewną zbrodnię, to osoby głuchonieme. I jest jeszcze Prabhu Deva grający głównie ducha;) Pomysł może i teoretycznie ciekawy, ale ani dopracowany, ani nie bardzo w moim guście i szczerze mówiąc głównie się wynudziłam. Film trafiłby pewnie do średniaków, gdyby nie nazwisko reżysera. Od Subburaja to jednak rozczarowanie (a i zwiastun jego filmu z Rajinim też mnie nie nastraja optymistycznie...)

Średniaki:

Dlaczego umieściłam szeroko wyczekiwany kolejny wspólny projekt Dhanusha i Vetrimaarana 'tylko' w średniakach? Zasadnicze przyczyny są dwie. Po pierwsze fakt, że łatwo się pogubić na początku Vada Chennai, co oczywiście nie sprzyja pełnemu zaangażowaniu się widza w oglądaną fabułę (ponoć w ramach planów dystrybucji online nakręcono najpierw  5-godzinny film, a potem przycięto materiał do tych 3h kinowych, co sprawia właśnie, że bywa trochę niejasno). Mnie 'wciągnęło' tak naprawdę dopiero pod koniec, gdy to pewne 'klocki' się poukładały, a inne okazały się ciekawym twistem, sprawiającym, że niecierpliwie czekam teraz na drugą część. Dodatkowo gdzieś z tyłu głowy zaczynam mieć poczucie, że jakkolwiek świetnie panowie nie sprawdzają się w tym 'prowincjonalno-gangsterskim duecie' to chciałabym, żeby mnie zaskoczyli jakimś wspólnym projektem  zupełnie z innej tematycznej 'beczki'. 

 

Od jakiejś dekady całkiem nieźle rozwija się w kolly kino gatunkowe i Raatchasan (Ratsanan) jest kolejnym potwierdzeniem tegoż faktu.  Vishnu Vishal  (kolejny raz trafiam na niego w ciekawym projekcie) gra policjanta, który trafia do służby tylko dlatego, że nie ma szansy na zrealizowanie filmu o seryjnych przestępcach. Oczywiście szybko życie dostarczy mu scenariusza na tenże temat... :P  Nie jestem wielką fanką thrillerów, ale Raatchasan naprawdę się dobrze ogląda. Ładnie buduje napięcie i suspens (w dużej  mierze za pomocą bardzo dobrego muzycznego backgroundu). Trochę się tylko poczułam  rozczarowana, gdy okazało się kto jest mordercą (wydało mi się to zbyt... banalne pod względem psychologicznym?). Interesującą ciekawostką może być fakt, iż jest to drugi film reżysera, który zadebiutował kilka lat temu...odjechaną komedią Mundasupatti i jego wybór materiału przy kolejnym projekcie był celowym zabiegiem zapobiegającym jego 'zaszufladkowaniu' jako twórcy.

Filmowy debiut Lenin Bharati (scenarzystki uroczego Aadhalaal Kadhal Seiveer) to coś z pogranicza fabuły i dokumentu. Merku Thodarchi Malai przygląda się mieszkańcom  Zachodnich Ghatów, ubogim pracownikom tych górskich trudnych terenów i ich trudnemu życiu wypełnionemu ciężką pracą najemną i marzeniami o własnym kawałku ziemi. Sama reżyserka zresztą pochodzi z tych stron, stąd i pomysł na taki właśnie film. To typowe kino 'festiwalowe', niespieszne, bez 'fajerwerków', a w obsadzie grają w większości prawdziwi mieszkańcy Ghatów, czyli amatorzy (choć produkujący film Vijay Sethupathi ponoć bardzo chciał i w nim zagrać:D). Ja takie kino doceniam, ale domowy seans Merku Thodarchi Malai jednak mnie trochę znużył.

Oru Kuppai Kathai  to typowy casus tzw 'słusznego zaangażowanego filmu'. Oczywiście, że to dobrze iż pokazuje problem aranżowanych małżeństw z perspektywy kobiety, która to jest - jakże zwyczajową - ofiarą patriarchatu i że nie potępia tej kobiety za pozamałżeński romans, ale byłby jednak dużo mocniejszy, gdyby nie opowiadał tego wszystkiego w melodramatyczny sposób rodem z lat 90., a spojrzał na sprawę trochę wnikliwiej niż operując w większości tradycyjnymi schematami i kliszami (takimi jak że nowoczesność musi się równać zepsuciu itp). Wszystko tu zbyt łatwe do przewidzenia, a więcej środków nie zawsze znaczy lepiej (w zakresie przejęcia się widza często wręcz przeciwnie).

Jeszcze do nadrobienia:  chyba nic...