czwartek, 30 lipca 2020

Srijit, Aparna i Kaushik Ganguly - kino bengalskie na Amazon Prime

Na koniec mojej Amazonowej przygody jeszcze przegląd filmów bengalskich :)


  2019

 

Vinci Da  

 


Prawdziwy zakręcony odjazd z kolejnym ciekawym filmowym zawodem w roli głównej. Jeśli narzekaliście kiedyś na poziom charakteryzacji w indyjskich filmach powinniście zobaczyć, co potrafi zrobić tytułowy bohater tego filmu (Vinci to od fascynacji Leonardo:D). Niestety branża filmowa zdaje się nie doceniać jego prostetycznego talentu. Znajdzie się jednak ktoś, kto zechce go wykorzystać - niestety w dość niecnych celach... I zaczyna się kryminalna intryga oparta na 'zabawie twarzami'. Inteligentna i przewrotna. Czy Vinciemu uda się wyjść z opresji?  Polecam bardzo.
 

Ghawre Bairey Aaj

 


Aparna klasycznie i politykująco. Reżyserka wzięła tym razem na warsztat wydaną również w Polsce powieść Tagore'a Ghare Bairey (po polsku Dom i świat). Historia jest trójkątowa: dwóch przyjaciół z dzieciństwa o obecnie zupełnie  różnych poglądach, a pomiędzy nimi kobieta, która jest żoną jednego a zaczyna się fascynować drugim. Oryginalnie chodziło o różnicę zdań w kwestii formy walki o niepodległość (znaczy czy po gandyjsku czy rewolucyjnie z bronią z w ręku),  tu nasz rewolucjonista przeszedł od młodzieńczej działalności naksalickiej do prawicowego politykowania w duchu hindutvy, pozostał jednak charyzmatyczna postacią, która jak najbardziej może zafascynować bardziej niż stateczny mąż o umiarkowanych poglądach. W bonusie można usłyszeć, jak brzmi Międzynarodówka po bengalsku! (chwilę zajęło, zanim odkryłam, skąd ja znam tę melodię:D)

 

 Jyeshthoputro  (potrzebne indyjskie IP)

 


To miał być film Rituparno Ghosha i choć ostatecznie nakręcił go Kaushik Ganguly w klimacie tej kameralnej psychodramy zdecydowanie czuć ducha Ghosha.  Jyeshthoputro to starszy brat. Gwiazda filmowa, która powraca w rodzinne strony na pogrzeb ojca. Zgodnie z tradycją to on powinien poprowadzić obrzędy pogrzebowe. Ale czy na pewno ma do tego większe prawo od swego młodszego brata tylko z racji zwykłego starszeństwa? To ten młodszy został w  domu i opiekował się ojcem... Jest też aspekt artystyczny - podczas gdy Indrajit (jakkolwiek by się nie starał pozostać 'normalny') jest jednak gwiazdą poniekąd zmanierowaną przez filmowy biznes, Parto pozostał wierny teatrowi... I nie dostaniemy oczywiście jasnych rozwiązań i odpowiedzi.
 

 

Shah Jahan Regency (potrzebne indyjskie IP)

 


Srijit wziął się za adaptację klasycznej bengalskiej powieści Chowringhee, będącej mozaiką wątków, widzianych oczami młodego recepcjonisty (w tej roli Parambrata) tytułowego hotelu Shah Jahan. Podobnie jak w klasycznej adaptacji tejże powieści (z 1968 roku, niestety - mimo Uttama w obsadzie - jakoś jeszcze nie obejrzałam) także ta wersja ma charakter multistarrera z aktualną aktorską śmietanką tej kinematografii. Niewątpliwie ma swój klimat (taki właśnie bengalski, Chowringhee to zresztą dzielnica Kalkuty), świetną oprawę muzyczną (Anupam Roy oczywiście, którego uwielbiam) i dobrze się ogląda, choć chyba liczyłam, że wątki będą bardziej różnorodne (a trochę wyszło, że wszystko kręci się wokół zawiedzionych/niespełnionych - z różnych względów - miłości).

2018

  

Generation Aami (2018)

 


Nastolatkowego kina w bengalskim wydaniu chyba jeszcze nie widziałam. Znaczy kina o nastolatkach i ich problemach, a nie że 'jak dla nastolatków'.  Bardzo sprawnie zrealizowana opowieść na dość zgrany już ogólnie temat pokoleniowych różnic i problemów w komunikacji, wynikających oczywiście głównie z tego, że dzieci chcą dokonywać własnych wyborów (nawet jeśli okażą się one błędami), a i coraz bardziej widzą niekonsekwencję (by nie rzec hipokryzję) pouczających ich rodziców.
 

Drishtikone  (potrzebne indyjskie IP)

 


Skusiłam się na Prosenjita u Kaushika Ganguly'ego ale zachwytów nie było. Nawet mimo sztucznego oka Prosenjita, który gra tu tracącego wzrok prawnika podejmującego się poprowadzenia  sprawy, która doprowadzi go do problemów... Kawałek kryminalnego thrillera, kawałek pozamałżeńskiego romansu, ale gdzieś tych 'thrilli' zabrakło.

wtorek, 9 czerwca 2020

"Mumbai Pune Mumbai" (1-3) i inne amazonowe filmy marathi z Muktą Barve

Mój amazonowy przegląd filmów marathi upłynął dość niespodziewanie - ale bardzo przyjemnie -  z Muktą Barve. Kto oglądał Jogwę powinien pamiętać tę aktorkę. Kto nie widział tego filmu, zdecydowanie powinien to nadrobić.  Bo to kawał fantastycznego kina i do dziś nie rozumiem, czemu Mukta nie dostała za niego Nationala. Za to jej kariera ruszyła po nim z kopyta i tak to trwa do dzisiaj. Gra sporo i ciekawie, co myślę pokażą tytuły, o których za chwilę.
Mukta nie jest jednak gwiazdą, która zdaje się tylko na filmowe propozycje (z czym jak wiadomo - zwłaszcza z upływem lat - różnie może być). Zaczynała od teatru i nigdy go nie porzuciła (a trzeba dodać, że ma i profesjonalne przygotowanie w tym kierunku - nie, nie szkołę aktorką, ale uniwersytecką teatrologię. Z dyplomem z dramatu!), założyła też firmę producencką - w której produkuje właśnie spektakle teatralne. Gra również dużo w telewizji,  a i radio jest jej nieobce. Jednym słowem - multimedialna kobieta:D

Mumbai Pune Mumbai

 

Zaraz po Jogwie Mukta zagrała w kolejnym przełomowym dla swej kariery filmie. W bolly franczyzowe sequele to  dawno standard, ale dla kina marathi nie i to właśnie Mumbai Pune Mumbai stał się pierwszym filmem tej kinematografii, który dorobił się aż trzech części, a para Barve-Joshi zyskała status 'złotej 'pary' (porównywalny do tego SRK i Kajol). Gdzieś tam ten tytuł obijał mi się oczywiście o uszy wcześniej, ale omijałam go w przekonaniu, że to zapewne jakaś durnawa komedia (w czym utwierdzały mnie te kolejne numerki). Teraz zdecydowałam się w końcu sprawdzić, co to. I to jest zasadniczo rom-com. No, niech będzie że familijny (zwłaszcza kolejne części).


Pierwsza jest zachwycająco prosta i urokliwa. Pamiętacie Before Sunrise, w którym to świeżo poznani bohaterowie snują się całą noc po Wiedniu? To tu jest podobnie tyle, że w Punie. Znaczy Gauri przyjechała z Mumbaju, na spotkanie z zaaranżowanym jej przez rodziców chłopakiem. Jest zdecydowana odrzucić tę propozycję, ma jednak problem ze znalezieniem adresu i prosi o pomoc grającego w ulicznego krykieta Gauthama. Kończy się tak, że spędzają ze sobą cały dzień chodząc po mieście i gadając o wszystkim. Nie znają nawet swoich imion, zwracając się do siebie nazwami miast z których pochodzą (Gautham jest dumnym punijskim localsem i nie omieszka tego nieraz podkreślić). Co fajne, żadnemu z nich nie brak ciętego języka, a narracja odbywa się bardziej z jej perspektywy. Całość trwa około półtorej godziny i mieści się w tym tylko jeden klip. Jest uroczo, świeżo i naprawdę zabawnie. Na koniec zaś dostajemy przewrotny twist na dworcu (a gdzie by indziej:D). Zdecydowanie miałam niedosyt i dlatego zaraz sięgnęłam po nakręconą 5 lat później część drugą.
  

Druga część rozpoczyna się decyzją mieszkających od jakiegoś czasu razem bohaterów o ślubie. Zatem oczywiście pojawiają się obie ich rodziny.  Jak bowiem wiadomo, zakochać można się w jednej konkretnej osobie, ale poślubia się całą rodzinę. W miejsce urzekającej kameralności pierwszej części dostajemy więc tłum ludzi ze swoimi koncepcjami na temat małżeństwa. Które są oczywiście różne... Jest wciąż zabawnie, ale pewna niezwykła atmosfera gdzieś uciekła. Wzrasta też czas trwania filmu i ilość tradycyjnych klipów. Szczęśliwie narracja wciąż prowadzona jest bardziej z perspektywy bohaterki, która to w miarę zbliżania się terminu ślubu nabiera coraz więcej wątpliwości co do tego, czy podejmuje właściwą decyzję... Bo miłość to jedno, a poważne zobowiązanie na całe życie to drugie. To jednak familijny rom-com, więc finał chyba nikogo nie zaskoczy ;) Zresztą inaczej nie byłoby powstałej w ubiegłym roku części trzeciej.  Wprawdzie moim zdaniem lepiej by było, żeby jej już nie było, ale kto by tam słuchał mojej opinii. W trójce bowiem w życiu bohaterów pojawia się nieplanowana ciąża. I niestety coraz więcej dziwnych pomysłów scenariuszowych. Pojawiają się wprawdzie wciąż i ładne momenty (ojciec bohatera!), ale ich procent względem całości zdecydowanie spada. Mumbai Pune Mumbai okazuje się zatem raczej potwierdzać fakt, że kolejne sequele zwykle bywają coraz gorsze, niż stanowić wyjątek w tej kwestii. Jeśli zatem niedługo twórcy zdecydują się i na czwartą część, to ja po nia siegać już nie zamierzam.
Niestety z całej serii tylko Mumbai Pune Mumbai 3 jest dostępna na Amazonie bez ograniczeń lokalizacyjnych (dwie pierwsze części tylko na indyjskim IP).

2019


Wedding Cha Shinema

 


Big fat indian wedding cinema, czyli film z kategorii 'nie odkrywamy Ameryki, ale mile spędzamy czas'. Główna bohaterka jest młodą lekarką z Mumbaju, która trafia na staż do małego miasteczka. Tu zakochuje się w miejscowym chłopaku i postanawia wyjść za mąż z pompą. Czyli także kręcąc specjalny 'pamiątkowy' okołoślubny film. Do tego właśnie zadania wynajęta zostaje grana przez Muktę Urvi. Dla ambitnej dokumentalistki 'kręcenie wesela' nie jest z pewnością zleceniem marzeń, ale nie bardzo może odmówić. Okazuje się jednak - oczywiście:D - że jest to pouczające życiowo doświadczenie. A  będące pochwałą spokojnego życia na prowincji przesłanie filmu w dzisiejszych postpandemicznych czasach, gdy wszyscy zwolniliśmy i zaczęliśmy trochę inaczej układać priorytety, wydaje się nader aktualne.

Smile Please 

 

 

Nandini - podobnie jak Urvi - jest ambitną kobietą, która skoncentrowała swoje życie wokół związanej z mediami kariery. Tyle, że nie kręci filmów ale fotografuje. Wprawdzie założyła rodzinę, ale nie do końca jej z nią wyszło. Z mężem dawno się rozstała, z dorastającą córką też nie ma najlepszego kontaktu. Tymczasem pojawiające się niespodziewanie pierwsze objawy demencji zdają się rujnować także będącą dotąd jej głównym życiowym motorem karierę zawodową. Jak poradzić sobie z perspektywą zapomnienia wszystkiego, co się dotąd znało i wiedziało? Tematycznie skojarzył mi się od razu także świetny Still Alice. Co jednak odróżnia Smile Please od amerykańskiego filmu - i co mnie poruszyło najbardziej - to  wątek młodego 'przybysza z zewnątrz', który staje się - jak mówi córka Nandini - 'ich supermanem'. O takiej stronie dramatu związanego z tą straszną chorobą dotąd bowiem nie myślałam.


Aamhi Doghi (2018)

 


Świetne feminocentryczne kino z zaskakującą rolą Mukty. Aamhi Doghi to niezwykła historia kobiecej przyjaźni. Niezwykła, bo przyjaźń dotyczy macochy i jej pasierbicy. Savitri wychowywała się bez matki, a w praktyce i bez ojca, który trzymał córkę na dystans i w zasadzie powierzył opiekę nad nią niańkom i służbie. Gdy ojciec postanawia ożenić się powtórnie i to z dziewczyną niewiele starszą od nastoletniej wówczas Savitri ta czuje się zdradzona. Wkrótce ciekawość jednak zwycięża i między dwoma totalnie różnymi kobietami nawiązuje się szczególna więź. Nie widziałam jeszcze takiej Mukty. Zawsze kojarzyła mi się z silnymi aktywnymi bohaterkami, tu jej Ammi godzi się z wszystkim i niczego dla siebie nie chce. W przeciwieństwie do wiecznie buntującej się i kontestującej Savitri. W jej wycofanym spokoju kryje się jednak siła, który Savitri dopiero nauczy się doceniać... I klucz do uwolnienia prawdziwych emocji.

Mogra Phulaalaa

 

 

Na koniec film bez Mukty, ale z jej ekranową 'złotą połówką', czyli Swapnilem Joshim w roli głównej. Mogra Phulaalaa przywodzi na myśl klimat middle cinema z kina hindi lat osiemdziesiątych. Jest w nim podobny urok i 'mały światek' zwykłych, nieidealnych, ale naprawdę sympatycznych ludzi. Nie sądziłam np, że postać maminsynka zamiast mnie irytować może mnie urzec, a tu właśnie tak się stało. Wszystko jest bowiem kwestią odpowiedniej narracji i charakteryzacji bohaterów. I jeśli Sunil przez ponad 30 lat nigdy nie przeciwstawił się decyzjom matki to znaczy, że nie było dostatecznej tegoż potrzeby. Nastąpi ona, gdy zamiast czekać dalej na efekt poszukiwania mu przez mamę odpowiednio godnej kandydatki na żonę Sunil znajduje sobie takową sam. I to kobietę 'po przejściach'... W ramach pokazywania konsekwencji samodzielnego wyboru partnera życiowego kino indyjskie najczęściej miota się pomiędzy drogą cierpiętniczo-łzawego podporządkowania się, a radykalnym buntem (połączonym z zerwaniem więzi rodzinnych), stąd tym bardziej podoba mi się pokazanie, że istnieje też pośrednie, nazwałabym je 'asertywnym', wyjście. Można być bowiem łagodnie stanowczym. Tu emocji też nie brak, ale są na dużo bardziej stonowanym poziomie. Dodatkowym smaczkiem jest fakt, że bohaterowie poznają się i zakochują w sobie przy okazji.. wystawiania opartej na mahabharatowych wątkach sztuki, w której to grają główne role. A Sunil jeździ uroczą czerwoną Vespą!

 

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Asuran, Peranbabu, Monster, Aadai i inne tamilskie świeżynki na Amazon Prime

I pora na amazonowe świeżynki z Tamilnadu.


2019

 

 

Asuran  



Chyba wszyscy już wiedzą, czego można się spodziewać po teamie Dhanush-Vetrimaaran. Żadnych lukrowanych bajek, tylko opowieści o twardej rzeczywistości, w której przeżycie jest sztuką. Także owszem, jest znów mrocznie i jeszcze chyba krwawiej niż zwykle (reżyser był oskarżany o nadmiar przemocy w Asuran). W porównaniu do poprzednich filmów duetu  (gdzie droga przemocy dawała jednak pewne perspektywy przetrwania) jeszcze więcej w tym filmie beznadziei, co oczywiście łatwe w oglądaniu nie jest. Reżyser nie zostawia jednak widza w totalnej depresji. Dhanush jak zwykle imponujący, tym bardziej że ta chłopięca chudzinka przez większość filmu gra tu ojca prawie dorosłych synów  (i męża Manju Warrier - to jej tamilski debiut) i wciąż mu się wierzy.
 

 Peranbu 

 


Kto widział Kadha Paryumpol i tęskni za takim Mamutem zdecydowanie powinien sięgnąć po ostatni film Rama. Tym razem jego samotne ojcostwo (może zabrzmi to dziwnie, ale bardzo mnie ucieszyło pewne przełamanie schematu, bo jego żona nie zmarła itp, tylko zwyczajnie miała dość i odeszła z innym zostawiając dziecko ojcu) jest jeszcze większym wyzwaniem, bo i córka z trudniejszą chorobą. Proces budowania więzi z dzieckiem, które - niezależnie od swego, utrudniającego kontakt, porażenia - wchodzi w ogólnie niełatwy okres dorastania, plus szukanie wspólnie miejsca dla siebie w świecie dalekim od idylli, reżyser przedstawia z godna podziwu wrażliwością, nie popadając przy tym w sentymentalizm (co zdarzało mu się w poprzednich filmach).
 

Monster

 

 

Podchodziłam do tego seansu jak pies do jeża.  Byłam przekonana, że ta historia zmagań z zasady pacyfistycznego bohatera z niechcianym, a nader uciążliwym (współ-)lokatorem w postaci szczura zostanie rozegrana w mało dla mnie strawnej (jeszcze w wydaniu indyjskim) konwencji slapstickowego humoru. Tymczasem  ja się w tym filmie po prostu zakochałam. Gdybym miała wskazać jeden, ulubiony tamilski film ubiegłego roku to byłoby zapewne właśnie ten. Bo to jest zabawna (ale wcale nie przeszarżowana), ciepła, urocza historia o... w sumie to najbardziej chyba o humanizmie. Także w odniesieniu do tych mniejszych i wcale niekoniecznie uroczych stworzeń (a może przede wszystkim, bo czyż jest lepszy test na nasze faktyczne człowieczeństwo? Dojrzeć żywą, czującą istotę w słodkim piesku czy kotku to wszak żadna wielka sztuka). 

 

 

Aadai 

 

 

Zważywszy na aurę wokół samego filmu (znaczy że Amala Paul dużą jego część jest nago/prawie nago) i animowany (bardzo ciekawy! nie znałam tej historii) wstęp spodziewałam się, że przesłanie filmu będzie tyczyć prawa do wolności stroju (nieustająco niestety aktualna sprawa dla kobiet). Tymczasem okazało się, iż rozwiązanie poszło w innym jednak kierunku. Niby też ważna sprawa (zwłaszcza w dzisiejszych czasach, pełnych poszukiwania  i kreowania 'sensacji'), ale niezupełnie mi się to wszystko trzyma kupy i na dodatek odczułam feministyczny 'zgrzyt'. Niemniej rola Amali, trzymającej na barkach cały film, warta zobaczenia.

 

 

To let

 

 

Laureat Nationala dla najlepszego filmu tamilskiego i masy festiwalowych nagród  to film, który do kin trafił oczywiście dopiero dwa lata po powstaniu. Ta historia perypetii młodego małżeństwa z dzieckiem, które w ciągu miesiąca musi sobie znaleźć nowe mieszkanie oparta jest na faktach i tak też się ten film ogląda - w sumie jak pokazujący 'skrawek życia' fabularyzowany dokument. Jak sobie pomyślę o polskich rynkach wynajmu mieszkań w dużych miastach to myślę, że seans może być dla niektórych tutaj oglądających 'dziwnie' znajomym doświadczeniem...

 

 

Raatchasi


    Jyothika prawie jak Michelle Pfeiffer w Dangerous minds, bo też przyjeżdża do mającej bardzo kiepską opinię prowincjonalnej szkoły, żeby ostatecznie zmienić ją na lepsze (i też - mając za sobą mundurową przeszłość - zna różne chwyty:D), tyle że Jo tu nie uczy, a dyrektoruje. Z czego wynika oczywiście, że ma większe możliwości stawiania nauczycieli, którym się nie chce do pionu (i z tego korzysta:D). Oczywiście, że film zbudowany jest na jasnym przewidywalnym schemacie, ale nieźle się to ogląda.


    Vellai Pookal

     


    Bardzo okrzyczany ubiegłoroczny thriller z kryminalną zagadką rozwiązywaną w Stanach przez emerytowanego tamilskiego policjanta, który przyjeżdża odwiedzić osiadłego tam syna. Bardzo podobał mi się grający główną rolę Vivek (tak, Tamile też dają szanse swoim komikom na poważne pierwszoplanowe występy), ale samo filmowe śledztwo jakoś mnie nie wciągnęło (po części chyba za sprawa angielskiego - rozumiem, że w tej sytuacji był on oczywistym głównym językiem, ale gdzieś mi coś nie grało..)


     Jackpot

     


    Jak wyczaiłam, że Amazon ma film, w którym Jyothika i Revathy grają parę oszustek i zobaczyłam w zwiastunie, że mają tam fun i skopują męskie tyłki, to oczywiście musiałam obejrzeć całość. Niestety pewnie lepiej byłoby poprzestać na trailerze, bo wyszło że to zmarnowana szansa bez specjalnego pomysłu na całą fabułę.



    Oru Nalla Naal Paathu Sollrean  (2018)

     

     

    Na koniec małe guilty pleasure z 2018 roku.  Zobaczyłam przypadkiem ten plakat z Vijayem Sethupathim w 'wikingowym'  hełmie, przeczytałam, że gra kogoś w rodzaju lokalnego Robin Hooda (znaczy cała wioska ma takie szlachetne zajęcie:D) i stwierdziłam, że 'absolutnie chcę'! Ubawiłam się zdecydowanie lepiej niż na Jackpocie, chociaż uważam, że można było pójść jeszcze bardziej w absurdalną zabawę (a obciąć wątki 'zewnętrznych gości'). Niemniej na film, którego bohater 'wchodzi' w rytm granych z dużego, trzymanego fantazyjnie na ramieniu, magnetofonu Chirowych przebojów i zwraca się do wybranki per 'bangaru kodipetta'  to ja za bardzo jojczeć nie jestem w stanie:P Powtórka niewykluczona.




    niedziela, 12 kwietnia 2020

    Pardesi / Хождениe за три моря (1957) - jak Indusi (współ)adaptowali staroruską klasykę podróżniczą

    Fani kina bolly, którzy dotarli także do oldskuli, wiedzą z pewnością o przykładach filmowej kooperacji indyjsko-radzieckiej. Najsłynniejszym (i najbardziej kasowym - w obu krajach) przykładem jest tu Alibaba Aur 40 Chor z 1981 roku z Dharmendrą, Hemą i Zeenat, na kinowy seans którego to w polskim dubbingu (efekt z kolei przyjaźni polsko-radzieckiej) niektórzy jechali przez pół Polski. Wiadomo też, iż nasi wschodni sąsiedzi od dawna są świetnym rynkiem zbytu dla kina bolly (a i nie tylko tej indyjskiej kinematografii), czego dowodem jest istnienie wielu starszych i nowych tytułów w rosyjskim dubbingu.  No dobrze, ale kiedy i jak to wszystko się zaczęło?
    Otóż we wczesnych latach pięćdziesiątych ZSRR zaczął wspierać młode państwo indyjskie. Wzajemne wizyty kulturalne doprowadziły do wymiany filmowej i w ten oto sposób radziecka publiczność poznała kino hindi i jego gwiazdy (szczególną sympatią obdarzając złotą parę Raja Kapoora i Nargis). Rosjanie pokochali indyjskie połączenie tematyki społecznej (zwłaszcza problemu różnic klasowych) z formułą tańca i śpiewu, dla strony indyjskiej zaś ZSRR stał się ważnym, dużym rynkiem zbytu. Skoro zaś współpraca dobrze się rozwijała, postanowiono ją przenieść na wyższy poziom i także kręcić razem filmy. Owe tworzone wspólnie fabuły miały łączyć motywy popularne w kulturach obu krajów, ale także udział techniczny miał być równorzędny (dwóch reżyserów, scenarzystów itp.). 
     
    Pierwszy tytuł do wspólnej produkcji został wybrany dokładnie według takich zasad i było nim właśnie Pardesi (po rosyjsku: Хождениe за три моря).  Reżyserem ze strony indyjskiej został  K. A. Abbas (scenarzysta najważniejszych filmów Raja Kapoora, który to zresztą - wraz z Rajem i Bimalem Royem - był członkiem pierwszej oficjalnej delegacji filmowców z Indii do ZSRR), ze strony radzieckiej - Wasilij Pronin. A jaką fabułę zdecydowano się wybrać? I tu otóż niespodzianka! Хождениe за три моря (po polsku Wędrówka za trzy morza) to bowiem adaptacja jednego z zabytków literatury staroruskiej! (stąd i o istnieniu tego filmu dowiedziałam się przy okazji zajęć z literatury rosyjskiej:D). Chożdzienje to najpopularniejszy gatunek literatury średniowiecznej Rusi i jego istotą jest opowieść o odbytych podróżach (stąd i związana z 'chodzeniem' nazwa gatunku;)). Na początku chożdzienja były głównie pielgrzymkowe (wiadomo jakim okresem było średniowiecze, podstawą było skupienie na Bogu i religii), relacjonowano zatem wyprawy do różnych świętych miejsc. W XV wieku zaczęły pojawiać się jednak i świeckie chożdzienja.  
     
    Napisane przez Afanasego Nikitina Хождениe за три моря było najpopularniejszym z nich. Nikitin był twerskim kupcem, który to wybrał się, no zgadnijcie gdzie? Ano oczywiście do Indii:D Podobno ktoś mu powiedział, że można tam zrobić biznes handlując końmi. Oczywiście nic z tego nie wyszło (dla nas dziś jest jasne czemu, ale weźmy pod uwagę, że podróż Nikitina miała miejsce jeszcze przed odkryciem morskiej drogi do Indii, bo w latach 1466-1472), ale za to literatura ruska zyskała świetny opis jakże wówczas egzotycznej kultury i obyczajów.  Idealny materiał na film interesujący dla mieszkańców obu krajów, czyż nie?  Główną rolę przybysza z dalekiego kraju zagrał będący wówczas bardzo 'na fali' aktor radziecki Oleg Striżenow, natomiast z indyjskiej strony do filmu zaangażowano całą plejadę gwiazd  z Nargis i Balrajem Sahnim  na czele.  Mimo tych wszystkich starań film  nie odniósł jednak wielkiego sukcesu kasowego ani w Indiach, ani w ZSRR, za to był nominowany do Złotej Palmy na festiwalu w Cannes i do dziś jest uważany za najbardziej prestiżowe dzieło we współpracowym dorobku.


    Ciekawostką techniczną jest fakt, iż Pardesi zostało ponoć zrealizowane w kolorze, ale dziś dostępna jest tylko czarno-biała wersja filmu. Dostępna bez problemu na YT (niestety bez napisów), trwa jednak zaledwie ok. półtorej godziny, gdy tymczasem IMDB podaje czas trwania filmu jako 150'. Na szczęście na tymże samym YT udało mi się znaleźć również wersję rosyjską (w dwóch częściach) i tę ostatecznie obejrzałam.  Jest w kolorze i trwa w sumie te 2,5 godziny. 

    Jak moje wrażenia? No cóż... oryginalna fabuła zdecydowanie została zaadaptowana w duchu przyjętych, a referowanych przeze mnie wyżej, założeń:D Bohater oczywiście zakochuje się w indyjskiej dziewczynie (rolę Champy gra właśnie Nargis) i okazuje się to - a jakże - z powodu różnic społecznych uczuciem niemożliwym. Wszędzie bowiem - jak komentują to bohaterowie - biedni mają w życiu 'pod górkę'. Zaskakująco dobrze natomiast w indyjskie (hinduistyczne) klimaty wpisuje się średniowieczne prawosławne przesłanie o nadziei na życie wieczne jako formie wynagrodzenia za doczesne udręki. Ogólnie twórcy  usiłowali chyba 'wrzucić' w jeden film trochę za dużo i ta 'masalowa' formuła nie do końca tu zagrała. Irytują też 'wypaciani bronzerem' Indusi. Zdecydowanym plusem są natomiast muzyka i tańce (czemu trudno się dziwić zważywszy, że zatrudniono do tego Padmini, a w tym czasie nie było lepszej tancerki klasycznej w kinie hindi). 


    Tak notabene ta rola Padmini może się kojarzyć z postacią devdasowej Chandramukhi. Ogólnie uważam, że Pardesi jest jak najbardziej filmem wartym poznania, przede wszystkim jako ciekawy - a mało dziś znany -  kawałek historii kina hindi, ale i ogląda się to naprawdę dość przyjemnie.


    wtorek, 7 kwietnia 2020

    Oferta kina kannada na Amazon Prime

    Muszę powiedzieć, że bardzo ucieszyło mnie odkrycie całkiem obszernej oferty kina kannada na Amazon Prime, bo jeśli z całego południa tę kinematografię znam najmniej to właśnie przez problem z jej dostępnością. Tu można sporo nadrobić - i mniej i  bardziej komercyjnie.
     

    2019

     

     

     Kavaludaari

     


    "Kiedyś wszyscy policjanci nosili białe mundury. Ale było to dość niepraktyczne. I wtedy pomyślano o khaki. Khak znaczy brud i taka jest też praca policjanta. Ma do czynienia z brudem, ale jednocześnie powinien pozostać czysty" - tłumaczy emerytowany oficer śledczy Shyamowi - młodemu i ambitnemu policjantowi drogówki, który marzy o pracy w wydziale kryminalnym. Panowie spotykają się za sprawą odkrycia czaszek w pobliżu budowanej stacji metra. Shyam widzi w owym śledztwie szansę na spełnienie wreszcie swojego marzenia. Głębokie korzenie sprawy wystawią jednak na trudne wyzwanie nie tylko jego zdolności śledcze, ale i jego moralność. Świetny thriller z genialnym klimatem (te zdjęcia! ta muzyka!), trzymającą w napięciu historią i - last but not least - moim najświeższym aktorskim odkryciem i zauroczeniem w roli głównej.


    Gantumoote

     


    Takie filmy kojarzyłam dotąd z kinem marathi. Gantumoote to bowiem kameralna opowieść o dorastaniu (chyba angielskie coming-of-age story lepiej oddaje, o co tu chodzi). Bengalure, lata 90. Meera chodzi do szkoły średniej i jest prymuską, ale też zwyczajną nastolatką. Któregoś dnia idzie do kina na Hum Aapke Hain Koun, efektem czego staje się.. nastoletnia fascynacja Salmanem. Jako rozsądna dziewczyna nie skupia sie jednak na tym, co nieosiągalne, ale postanawia znaleźć w swoim otoczeniu chłopaka podobnego do Sallu. No i znajduje. Co dalej? Ano oczywiście pojawią się problemy... Świetnie poprowadzona prosta, ale pełna emocji historia uczenia się dorosłości (czyli życia). Przy okazji chyba najmniej dydaktyczny obraz pewnego poważnego problemu społecznego w Indiach, jaki widziałam (może dlatego, że to nie temat główny?)
     

    Avane Srimannarayana

     


    Jeśli na hasło odjechany policjant przychodzi wam na myśl tylko Salmanowy Chulbul Pandey to znaczy, że musicie poznać Narayanę Rakshita Shetty. Recenzje mówią, że walczący z bandytami i szukający zaginionego skarbu Narayana to mieszanka Indiany Jonesa z Jackiem Sparrowem i kowbojami:) Że za dużo tego? Cóż, w Avane... ogólnie wszystkiego jest dużo:D I, jak każde szaleństwo, kupuje się to albo nie, niemniej poznać warto.
     

     

    Katha Sangama

     


    To chyba pierwsza obejrzana przeze mnie filmowa antologia z kina kannada. Zrealizowane przez 7 młodych reżyserów 7 krótkich historii stanowi niezależne, w żaden sposób nie łączące się ze sobą w trakcie ani na koniec opowiadanka. Jak to w antologiach nie wszystkie będą się podobnie podobać (mnie np. urzekła pierwsza połowa, a potem zaczęłam się nudzić..). Całość dedykowana jest na wstępie reżyserskiej legendzie tej kinematografii, Puttanna Kanagalowi i to od tytułu jego starego filmu (też antologii) Katha Sangama wzięła swój tytuł.

     

     

    Nanna Prakara (wymagane indyjskie IP)


       
    Nie da się ukryć, że skusiłam się głównie z powodu Kishore'a w mundurze. I to w parze z Priyamani. Na szczęście nie musiałam tego żałować. Nanna Prakara to może nie kino wybitne, ale porządny średniak. Osią fabuły jest prowadzone przez Kishore'a śledztwo w sprawie morderstwa pewnej młodej dziewczyny. Śledztwo oczywiście sie komplikuje utrudniając odkrycie prawdy. Ku mojej wielkiej satysfakcji bohaterka Priyamani - nie tylko żona, ale i lekarka - ma znaczący udział w rozwiązaniu tej zagadki.

     

     

    Vrithra (wymagane indyjskie IP)

     


    Kolejny film neo-noir (odnoszę wrażenie, że ten gatunek robi się dość popularny ostatnio na południu), interesujący głównie jako przykład, iż takie kino wcale nie musi być zdominowane przez facetów. Vrithrę bowiem zarówno napisała i wyreżyserowała kobieta, jak i posiada kobiecą protagonistkę. Policjantkę na tropie - a jakżeby inaczej - tajemniczej sprawy kryminalnej. Niestety nie jest to kino kalibru Kavaludaari.



    2018

     

     

    K.G.F: Chapter 1

     

     
    Ten film zrobił dla kina kannada to, co kilka lat temu Baahubali dla kina telugu. No, może na ciut mniejszą skalę, niemniej filmowa historia sandalwoodu też dzieli się już na przed i po K.G.F. Rekord otwarcia, pierwszy stucrorowiec w historii tej kinematografii (w sumie zarobił ponad 250 croców), wszystkie wersje językowe (na całym południu i w hindi) też dobrze się sprzedały, a i poza Indiami miał naprawdę szeroką dystrybucję. Wzorowany na bigowych 'angry young manach' bohater przybywa do Bombaju w latach 60-tych, jako mały chłopiec. Pragnąc wyrwać się z biedy  rozpoczyna pracę dla miejscowych przemytników złota i szybko awansuje w tej strukturze. W końcu dostaje zadanie specjalne wymagające powrotu w rodzinne strony, do kopalni złota w Kolar (to właśnie tytułowe KGF). Film z epickim rozmachem i świetnie odtworzoną atmosferą lat 70/80, ciut brakuje mu jednak 'duszy'. I tak, 'Chapter 1' oznacza, że będzie część druga :D
     

    Katheyondu Shuruvagide

      


    Film, do którego podchodziłam bez przekonania (wychwalane romansidło?),  a ostatecznie urzekł mnie tak, że zarwałam dla niego noc i chyba poświęcę mu nawet osobną notkę. On jest właścicielem ośrodka wypoczynkowego z problemami finansowymi. Dlatego ona - jedyny w tym momencie gość obiektu -  jest dla niego szczególnie cenna (a jeszcze bardziej jej recenzja). Dobrze czują się w swoim towarzystwie, ale oboje są 'po przejściach' i niekoniecznie oczekują teraz od życia tego samego. Wiem, brzmi banalnie, ale w praktyce tak nie jest. Rzecz w subtelnym sposobie poprowadzenia historii i sposobie charakteryzacji bohaterów (w filmie są jeszcze dwie inne, także bardzo ciekawe pary). To po prostu świetnie przedstawiony kawałek życia - pełnego niespodzianek, na które warto się otworzyć.

     

    sobota, 21 marca 2020

    Virus, Unda, Jallikattu i inne keralskie świeżynki na Amazon Prime

    Po przeglądzie oferty telugu pora na amazonowe świeżynki z Kerali.



    2019

     


    Virus



    Film w sam raz na dzisiejsze czasy. Wprawdzie zasięg wirusa Nipah wyglądać może dość blado przy obecnych statystykach koronawirusowych, inaczej odbywa się też jego transmisja (nie drogą kropelkową), ale stojący za tym wszystkim strach z równoczesną heroiczną walką ze śmiertelnym wrogiem (a śmiertelność przy Nipah sięgała 70%!) wyglądają bardzo podobnie, a Aashiq Abu dobrze przeniósł te wszystkie emocje na ekran. No i - co również może wnieść tak potrzebny nam dziś optymizm - Keralczycy tę walkę wygrali.
     

    Unda



    Znający realia kinematografii keralskiej wiedzą, że panowie M. filmów kręcą dużo i niestety już od jakiegoś czasu niewiele z nich okazuje się godnymi ich talentu. To jeden z tych 'rodzynków'. Na tapecie znów kwestie naksalickie, a to zazwyczaj dobrze wróży. Malutki oddział policji jedzie 'obstawić' wybory w rejonie opanowanym przez maiostów. Z ograniczonym zapasem kul, większość których zużyją już w trakcie strzelaniny następnego dnia. Jak teraz przetrwać pokojowo do dnia wyborów z zaledwie 8 kulami?   



    Jallikattu


    Jallikattu można chyba nazwać tamilską wersją hiszpańskiego san fermines, czyli tradycyjnej gonitwy za bykiem (bykami). I tu i tu sytuacja łatwo może się wymknąć spod kontroli.  W filmie Pellissery'ego mamy trochę inną sytuację wyjściową, bo byk ucieka z rzeźni, ale obraz narastającego szaleństwa goniącego go tłumu jest bardzo podobny. Bo też i to bardzo uniwersalny proces. Film, którego transowemu rytmowi (kamera jak 'z ręki' plus niepokojący background) najlepiej po prostu się poddać.



    Ambili



    Kto oglądał Sudani from Nigeria (a bardzo warto!) zapewne pamięta Soubira Shaha. Ta rola futbolowego managera sprawiła, iż kariera młodego aktora ruszyła 'z kopyta' i obecnie jest bardzo zapracowany. Rolą w Ambili Soubir potwierdza, iż nie był to 'szczęśliwy traf', bowiem cały film 'trzyma się na nim ', a jego - będący 'dużym dzieckiem' - bohater wzbudza w widzu całą gamę emocji - od sympatii do irytacji (i na postawie moich doświadczeń pracy z osobami z niepełnosprawnością intelektualną mogę stwierdzić, że to dokładnie tak wygląda:P)
     


    ISHQ



    To zdecydowanie nie love story.  To opowieść, która trzyma w napięciu, mrozi krew i skłania do wielu refleksji. I wcale nie tylko w kwestii działalności  'policji obyczajowej', ale też nad szerzej rozumianymi kwestiami pełnych hipokryzji 'norm' obyczajowo-społecznych. I wiecie co? Cały czas miałam poczucie, że to wszystko wcale nie jest tak odległe od tradycyjnej polskiej katolicko-patriarchalnej rzeczywistości. 
     


    Sullu



    Film raczej nie dla osób z klaustrofobią ani przewrażliwionych, skłonnych do paniki rodziców, bowiem osią fabularną jest tu zatrzaśnięcie się pewnego bawiącego się w chowanego dziewięciolatka... w szafie. Znaczy survival thriller w warunkach bardzo domowych. Tytułowe sullu to właśnie używane w takich dziecięcych zabawach 'poddaję się'.  Czy zatem Jithu się podda? Indyjscy krytycy narzekali na słabe tempo, mnie się ta formuła przeplatania bieżącej sytuacji wspomnieniami dobrych chwil akurat podobała.


    Kumbalangi Nights (wymagane indyjskie IP)

     


    Scenarzysta Maheshinte Prathikaaram napisał kolejnego sleeper hita. Ta historia czterech braci, których chęć pomocy zakochanemu bratu zmienia z 'toksycznej rodziny' w 'kochającą się toksyczną rodzinę' podbiła serca widzów i krytyków.  Ja znów pozostałam trochę obojętna, ale przynajmniej przypomniałam sobie, że zły Fahaad to genialny Fahaad (a im więcej szaleństwa tym lepiej).
     


    Lucifer

     


    Ubiegłoroczny wysokobudżetowy hicior keralskich kin. Po śmierci premiera Kerali rozpoczyna się ostra walka  o 'schedę'. Wszystkie chwyty dozwolone. Reżyserski debiut Prithviego na podstawie scenariusza Muraliego Gopiego i z Mohanlalem w roli głównej. Niby dream team ale jakoś film przeszedł obok mnie...



    Bhayanakyam  (2018 - wymagane indyjskie IP)

     


    Szósty film Jayaraja z 'navarasowej' serii to powrót uznanego keralskiego reżysera do kameralnej stylistyki i do formy (tak, udało mi się niedawno obejrzeć wreszcie Veeram i niestety wszystkie moje złe przeczucia odnośnie tej szekspirowsko-navarasowej produkcji z rozmachem się potwierdziły).  W Bhayanakam Jayaraj na szczęście nie próbuje się bawić w fajerwerki, tylko prostymi środkami opowiada poruszającą historię weterana pierwszej wojny światowej, który liczy znaleźć spokój w pracy wiejskiego listonosza, ale zamiast tego przypada mu w udziale niewdzięczne zadanie przekazywania wiadomości od miejscowych chłopaków powołanych do wojska, którzy trafiają na front właśnie wybuchłej drugiej wojny światowej. Trzy w pełni zasłużone Nationale - dla najlepszego filmu, za scenariusz i zdjęcia (mógłby być jeszcze dla Renjiego Panickera).

     

     

    Aneks:

     

    Bo znalazłam (i obejrzałam) jeszcze kolejne filmy z Kerali. Wszystkie niestety dostępne tylko na indyjskim IP.

     

     

    Android Kunjappan Ver 5.25

     

     

    Najcieplejszy film ubiegłego roku (a może i nie tylko). Młody inżynier (Soubin again, chyba zacznę brać jego filmy 'w ciemno') wyjeżdża do pracy w Rosji (ale w japońskiej firmie - ach ta globalizacja:D) Nie chcąc zostawiać swego ojca (w tej roli świetny Suraj Venjaramoodu) samego sprawia mu opiekuna w postaci.. robota. Jak nieufny, uparty i konserwatywny starszy pan dogada się z robotem? To trzeba zobaczyć samemu. I jak robota przyjmuje mała keralska wioska:D (udowadnianie w świątyni, że robot jest hindustą! sceny u krawca!) Cały film z bananem na twarzy, a na koniec jeszcze cudowne przesłanie, że technika wcale nie musi ludzi oddalać, wręcz przeciwnie - może pomóc im uświadomić sobie, że są sobie potrzebni (robot w funkcji terapeuty, ha!). Cudeńko!

     

     

    Helen 

     

     

    Film z wszystkich ubiegłorocznych keralskich list best of the year, dwa ościenne remaki w przygotowaniu, a dla mnie jednak raczej rozczarowanie. Bohater opisywanego powyżej Sullu zatrzasnął się w szafie, a Helen zatrzaskuje się... w chłodni. Jest do tego jeszcze aspekt jej niełatwej relacji z samotnie wychowującym ją ojcem (w tej roli Lal), który niezupełnie pozwala jej zacząć żyć własnym życiem, ale jakoś żaden  z tych wątków mnie specjalnie nie poruszył.

     

     

    Kettiyolaanu Ente Malakha

     



    Na koniec kwestia konsekwencji braku edukacji seksualnej (czy ogólniej "oswajania" z płcią przeciwną) po keralsku.  Asif Ali gra tu farmera, który dotąd skupiał się na gospodarstwie i zapewnieniu przyszłości siostrom. Gdy je szczęśliwie powydaje za maż uznaje, że w końcu i on mógłby się ożenić. Znaleźć kandydatkę dzięki systemowi aranżowanych związków trudno nie jest, no ale im bliżej do ślubu tym bardziej narasta strach bohatera, który jest po 30-tce, a nie ma bladego pojęcia "co się robi z kobietami" (znaczy które nie są siostrami albo matką). Trochę zabawne, a trochę straszne. To familijne kino mallu, więc ostatecznie wszystko skończy się dobrze, pewne refleksje jednak zostają. Nie zawsze można liczyć, że "wszystko przyjdzie "naturalnie samo". No i to naprawdę miła odmiana po tej stercie  'maczów'-zdobywców zobaczyć taką 'sierotę':D

     




    niedziela, 15 marca 2020

    'Harmony' with A.R. Rahman - muzyczna podróż po Indiach

    Źródło: primevideo.com
    Indyjska oferta Amazon Prime to nie tylko filmy fabularne. Ostatnio udało mi się wypatrzyć i obejrzeć mini-cykl dokumentalny pokazujący różnorodne oblicza muzyki w Indiach oczami A.R. Rahmana.  
    Sezon liczy pięć 45-minutowych odcinków.  Pierwsze cztery przedstawiają muzyków z różnych stanów reprezentujących różne mało znane, zanikające instrumenty i tradycje muzyczne.  Wszyscy artyści opowiadają Rahmanowi o swej muzyce, artystycznej drodze i przeciwnościach, które na niej spotkali (od czynników rodzinnych czy ekonomicznych po - jak to w Indiach - kastowych), po czym kończą odcinek wspólnym mini-koncertem. 

    Zaczynamy od podróży do Kerali, gdzie poznajemy grającego na mizhavu Sajitha Vijayana.


    Potem przenosimy się do Maharasztry, by posłuchać dagar vani w wykonaniu grającego na rudra veenie Baha’uddina Dagara.

    Źródło: www.sahapedia.org
    Trzeci odcinek przenosi nas do Manipuru i zapoznaje z uprawiającą khunung eshei, czyli tradycję specyficznego folkowego śpiewu, Lourebam Bedabati

    Źródło: www.sahapedia.org
     W czwartym natomiast trafiamy w góry Sikkimu, by poznać grającego na pangthong palith Mickmę Tsheringa Lepchę.

    Źródło: www.sahapedia.org
    W piątym, ostatnim odcinku widza czeka natomiast specjalna muzyczna uczta, bowiem wszyscy dotychczasowi bohaterowie przyjeżdżają do Rahmana do Ćennaju, by tam w jego studiu stworzyć wspólnie absolutnie fascynującą eklektyczną koncertową mieszankę.

    Całość to zatem niezwykła podróż, przede wszystkim muzyczna, ale przy okazji możemy też pooglądać piękne indyjskie krajobrazy, albowiem odcinki w większości kręcone są właśnie na łonie lokalnej natury. Coś dla oka i dla ucha znaczy.


    Godny uznania jest też dokonany tu edukacyjny wkład Rahmana w popularyzację wiedzy o muzyce, której nie można usłyszeć w filmach czy w radiu. Muzyce dla bardzo 'wybranych', która dzięki jego nazwisku ma szansę  trafić do trochę szerszej widowni. Warto przy tym podkreślić, że Rahman nie występuje w tym dokumencie z pozycji 'gwiazdy', a bardziej muzycznego fascynata, który poprzez muzyczną kolaborację, fuzję świeżo poznanych elementów tradycji z wnoszonymi przez siebie nowoczesnymi, elektronicznymi elementami tworzy nową, interesującą jakość i równocześnie dzieli się nią z widzem. Zawsze zachowując przy tym szacunek dla swych gości i ich muzyki.  

    Zwiastun:


    Polecam zatem zobaczyć samemu jak bogate i ciekawe są indyjskie tradycje muzyczne i jak ta muzyka łączy :)