NFDC [National Film Development Corporation - Krajowa Korporacja Rozwoju Filmowego] to indyjska organizacja, która z założenia wspiera dobre kino. Dotąd współprodukowała ona ponad 300 filmów, pracując z uznanymi reżyserami jak S.Ray, Mrinal Sen, Shyam Benegal, Govind Nihalani czy Adoor Gopalakrishnan, ale także wspierając pierwsze filmy dobrze rokujących reżyserów (to z jej finansowym wsparciem swe debiutanckie fabuły nakręcili m.in. Mira Nair, Ketan Mehta, Sudhir Mishra czy Shaji Karun). Niedawno NFDC zaczęła wydawać swoje filmy na dvd - seria Cinemas of India to gwarancja ciekawego kina, ale i okazja do poznania niebanalnych indyjskich filmów w tych mniej znanych u nas (choć nie tak małych, bo produkujących nieraz po kilkadziesiąt filmów rocznie) językach. Ja dzięki niej zrealizowałam w końcu swoje zeszłoroczne postanowienie o poznaniu jakichś nowych kinematografii z Indii:D
Bhavni Bhavai (gudżarati, 1980)
Mój pierwszy kontakt z kinem gudżarati (mającym ogólnie dość dobrą opinię - spotkałam się nawet z porównywaniem go do kina mallu czy marathi, tyle że jest mniej znane...) to dość specyficzne przeżycie. Zabierając się za debiut Ketana Mehty nastawiłam się (pewnie za sprawą sporej ilości nagród) na bardzo poważne kino, tymczasem okazała się to rzecz w specyficznej konwencji folk tale (czyli ludowej opowieści - bhavai to tradycyjny teatr radżastański). Z 'błędu' wyprowadził mnie przede wszystkim grający króla Nasseruddin - trudno by było całkiem na poważnie potraktować jego świadomie przerysowaną rolę:D (zresztą umowności było tam więcej) Film, a raczej chyba przypowieść Mehty (zresztą i narracyjnie to opowiadana dziecku historia) to zatem przede wszystkim okazja poznania kolejnej tradycyjnej indyjskiej formy kulturalnej (zastanawiam się, czy kiedyś uda mi się ogarnąć choć pobieżnie teatralne formy z całych Indii - wątpię:D), no i powrotu do czasów dzieciństwa, kiedy to babcie opowiadały i nam różne, nieraz wcale nie takie sielskie, historie (przynajmniej moja to robiła:))
Parinamam (malajalam, 2004)
Motto mojego pierwszego filmu bolly brzmiało: 'Chodzi o to, żeby kochać rodziców'. I często czytam opinie, jak to filmy bolly tego właśnie uczą. I jakie to fajne w indyjskiej kulturze. Tylko czy to cała prawda? Opowiadający właśnie o starości keralski Parinamam pokazuje, iż niekoniecznie. I nie chodzi tu o żadne spektakularne patologie, a o taki codzienny brak zrozumienia i szacunku właśnie. Najpierw można dać do zrozumienia ojcu, że jego emerytura starcza na mniej niż pensja (nic to, że nadal cała rodzina żyje głównie z tego:P), a on sam 'siedzi i nic nie robi', potem ograniczyć mu ilość ćaju (mleko wszak kosztuje), by ostatecznie zacząć planować wszelkie 'okołodomowe' rzeczy w ogóle nie licząc się z jego potrzebami (bo przecież starsze osoby i tak tylko marudzą, i są problemem..). A widz (znaczy ja:P) coraz ciężej to znosi i coraz bardziej marzy, żeby ktoś wreszcie powiedział owemu synowi i synowej, że za jakieś 20-30 lat ich córeczka może podobnie odnosić się do nich. Niestety nie doczekałam się. Na szczęście w końcu ktoś powiedział przynajmniej to dawno upragnione przeze mnie 'nie'. Dając choć drobne poczucie ulgi... Prawie same nieznane mi twarze (nie kojarzę Oduvila z Achuvinte Amma, a Nizalkuthu dopiero przede mną, więc rozpoznałam tylko Nenumudiego w roli emerytowanego sędziego) i dobre, choć niezbyt 'miłe' kino.
Maya Bazaar (bengalski, 2012)
Film składający się z trzech nowelek, które łączy hmm.. tytułowa maya, czyli iluzja, ułuda? (kontra rzeczywistość). I suspens, widoczny zwłaszcza w pierwszej, opowiadającej o wikłającej się w coraz to nowe związki wdowie, której kolejni wybrankowie w dziwny sposób upodabniają się do jej zmarłego męża. Ta zresztą wzbudziła moje największe zainteresowanie, bo kolejne: o malarzu, który zakochuje się w kobiecie, której nigdy nie widział i ta obsesja pochłania go coraz bardziej oraz o konflikcie racji dwóch profesorów, jeden z których wierzy, a drugi nie, niestety raczej pozostawiły mnie obojętną (czy wręcz znudzoną).
Ek Hota Vidushak (marathi, 1992)
Duch zakochuje się w młodej mężatce, i - chcąc się do niej zbliżyć - przybiera ciało jej męża, który tyle co wyjechał w interesach. Brzmi dziwnie znajomo?:D Tak, nakręcone kilka lat temu Paheli opowiada tę samą klasyczną radżastańską przypowieść. Ale oba filmy robią to w zupełnie inny sposób. Reżyserem Duvidhy jest bowiem uznany reżyser kina parallel, Mani Kaul (moje pierwsze spotkanie z jego twórczością) i w jego interpretacji jest to zdecydowanie kameralniejsza opowieść. Myślę trudniejsza w odbiorze (dla mnie też:D). Bardziej liryczny 'snuj' niż przepełniona ciepłem, kolorami i humorem 'bajka':) Ciekawe, iż Duvidha była ponoć szeroko pokazywana w Europie. W kinach studyjnych. Ech, żeby i dziś tak trafiało do nich i coś z indyjskiego paralellu...
Pierwszy
indyjski film w sanskrycie, nagrodzony zresztą 4 Nationalami (w tym dla
najlepszego filmu, za scenariusz, zdjęcia i dźwięk) to - jak nietrudno
się pewnie domyślić - kino mistyczno-dewocyjne, a konkretniej biografia
pochodzącego z Kerali słynnego filozofa (guru) - Adi Shankary.
Jeśli ktoś oglądał już tego typu kino raczej wie, czego się spodziewać,
jeśli nie - powinien doświadczyć tego samemu:P No specyficzna to
rzecz:D Ale jak często można zobaczyć film, w którym mówią w 'martwym'
języku?
Gwoli ścisłości powinnam jeszcze wspomnieć o filmie orija (też moim pierwszym w tym języku:)) Sheesha Drusthi czy pundżabskim Anhey Ghorhey da Daan, jednakże owe tytuły, mimo potencjalnie ciekawej tematyki (czy o takie Indie walczył kiedyś właśnie żegnający się z tym światem bojownik o wolność oraz problematyka pozbawiania ludzi domów/ojcowizny w związku z rozwojem infrastrukturalnym kraju), nie zrobiły (niestety) na mnie specjalnego wrażenia, stąd trudno mi napisać o nich coś więcej...
W każdym razie (nawet jeśli nie wszystkie ich produkcje mi 'podejdą') inicjatywa NFDC to naprawdę cenna rzecz:)