poniedziałek, 23 czerwca 2014

Piękne panie z dawnych lat :)

Nawet takie 'coś' jak Humsakalas może mieć i pozytywne strony: po raz kolejny ruszyła bowiem medialna fala przypominania panów w kobiecych rolach. No więc skusiło mnie na podobne zestawienie^^ Nie zamierzam jednak wyliczać crossdressingowych wcieleń Khanów i innych obecnych gwiazd (bo to zbyt 'oklepane':P), ale wspomnieć starsze przykłady tegoż (takie do lat 80-tych włącznie powiedzmy).  Z północy, bo panami z południa (starszymi i młodszymi) zajmowałam się kompleksowo już jakiś czas temu .

 Trafiłam gdzieś na tezę, że prekursorem takowych przebieranek był Mehmood. Hmm.. no nie wiem, czy był aż pierwszy (za chwilę zresztą podam i na to przykład:P), ale z pewnością miał ich na koncie trochę:D 
 Oto np. Dil Tera Diwana (1962 rok)
Johar Mehmood in Honkong (1971)
Albo geisha z Love in Tokyo (1965)
 
Ale ciut wcześniej za panią przebierał się też Kishore Kumar. Tak skutecznie, że musiał opędzać się od awansów Prana^^ Oto cudowna piosenka z Half Ticket (1961):
Duże zasługi w dziedzinie crossdresingu mają też Kapoorowie. Może nie Raj (a przynajmniej nic na ten temat na razie nie znalazłam), ale jego młodsi bracia i syn już jak najbardziej. Dowody?

Shammi w Bluffmasterze (1963)
Shashi w Haseena Maan Jayeegi (1968)
 
 Jeśli chodzi o Shashiego to zresztą nie było jego jedyne kobiece wcielenie w tym filmie^^
Przechodząc natomiast do Rishiego wystarczy chyba powiedzieć, że film Rafoo Chakkar z 1975 roku był inspirowany Pół żartem, pół serio, żeby mieć już pojęcie, co się musiało w nim dziać^^ I działo się, oj działo:D Oto Rishi jako sceniczna szansonistka - w piórach i podwiązkach^^
  A i poza sceną wyglądał niczego sobie^^

No i jeszcze była Ajooba (1991).
A co powiecie na słynnego wrestlera, Darę Singha w kobiecym wcieleniu? Że niemożliwe? A jednak :D
Film Lootera (1965)    I cały klip
A teraz mały akcent bengalski z zamianą ról w obie strony:) Gościnny występ Biswajeeta w filmie Kismat (1968). Partneruje mu Babita:
Mówiąc o crossdressingu nie można z pewnością zapomnieć Biga z Laawaris (1982). Jego wcielenia w piosence  z tego filmu są kultowe do dziś:)


A jak Big to musi być i Dharmendra (jakoś mi się tak panowie kojarzą razem:D)

Khatron Ke Katil (1981).  Wizualizacja. A kto wie po fotce, kto towarzyszy tu Dharamowi?


 Z podobnych lat pochodzi kobiece wcielenie Sanju (tyle, że dla niego był to dopiero początek kariery):
Mera Faisla (1986)
Pisałam, że skończę na latach 80-tych, ale myślę, że należy jeszcze uwzględnić Govindę z  lat 90-tych.
Shola aur Shabnam (1992)
Aunty nr 1 (1998)

Prawda, że piękny zbiór pań wyszedł? ;) 

A na koniec jeszcze trochę zagadek 'w drugą stronę'. Kto to jest?^^
Bo to to chyba ciut za łatwe :)



Strony pomocne w tworzeniu notki:
http://blog.buzzintown.com/2014/06/top-20-female-avatars-of-bollywood-actors-cross-dressing-at-its-best/ 
http://photogallery.indiatimes.com/celebs/celeb-themes/male-actors-in-female-dress/articleshow/22255143.cms

niedziela, 15 czerwca 2014

Maa Bhoomi (1979) - 'nasza (telangańska) ziemia'

Wyodrębnienie Telangany jako osobnego stanu i śmierć 'Telangana' Sakuntali (aktorki charakterystycznej, bardzo kojarzonej z tym regionem) to myślę dobra okazja do 'odgrzebania' forumowej notki o filmie, który jest, można powiedzieć, 'wizytówką' tego regionu.

Wprawdzie przy okazji kina telugu nie pisze się raczej specjalnie o nurcie paralell jako takim, ale to nie znaczy, że nie powstawały w tym języku żadne filmy, które można by do takiego kina zaliczyć. I Maa bhoomi jest tego dobrym przykładem. Zrealizowany przez Bengalczyka, na podstawie powieści urdu Jab Khet Jaage Krishana Chandera, film przypomina bowiem bardziej paradokumentalne dzieła S.Raya (przynajmniej ja miałam skojarzenia z Pather Panchali np) niż komercyjną produkcję. Zresztą trudno się chyba dziwić, skoro Goutham Ghose był wcześniej znany jako dokumentalista (a to był jego fabularny debiut).
Film opowiada o ważnym okresie w historii Telangany - latach 40, czyli tuż przed odzyskaniem niepodległości przez Indie, gdy to w ówczesnym księstwie Hajdarabadu rządził ostatni nizam (a w zasadzie w jego imieniu ziemscy feudałowie - dorowie), by pokazać potem i proces przyłączenia tych ziem do Indii oraz - zainspirowanej przez ruch komunistyczny - chłopskiej rewolty przeciwko feudałom (rebelia telangańska). Wszystko z punktu widzenia warstw niższych, przede wszystkim chłopskich. Bohaterem filmu jest młody wieśniak Ramaiah, który najpierw jest świadkiem 'działań' zamindarów i dorów w swej rodzinnej wsi: metod zbierania podatków od chłopów, korupcji i nadużywania swej władzy (w tym seksualnego wykorzystywania dziewcząt, które im się podobają), potem udaje się do miasta, gdzie poznaje życie robotników (i jednocześnie styka się z ideologią komunistyczną), by powrócić znów do swej wsi - już po to, by stać się agitatorem przygotowującym grunt do zmian (znaczy rebelii przeciwko panom).
Tak jak napisałam na początku, film ma paradokumentalny styl, podobno reżyser przed nakręceniem go przez parę miesięcy jeździł po Telanganie starając się poznać tamtejszą kulturę, tradycje, zwyczaje, język itp i to wszystko widać potem w filmie: znaczy mamy takie 'samo życie', zwłaszcza w tej pierwszej części wiejskiej: obraz codziennej pracy, ale i pewnych obrzędów, zwyczajów itp. Maa bhoomi do dziś uważa się zresztą za jeden z najlepiej oddających telangańskie realia (w tym i język) obrazów. Ważny był także z innego powodu: bo odniósł nie tylko sukces artystyczny (Nandi i National Award dla najlepszego filmu), ale i kasowy, co zachęciło paru innych filmowców do podobnych prób. 
Nie ma żadnych klipów, ale muzyki jest sporo, bowiem - jak to i w naszych obrazach o wsi (jak Chłopi czy Nad Niemnem) - pieśni towarzyszą i pracy, i różnym uroczystościom. I strasznie fajne to melodie swoją drogą. Oto np pieśń na napisach początkowych:
Film zachował się w bardzo kiepskiej kopii, znacznie przyciętej względem oryginalnego czasu trwania (gdzieś z godzinę chyba) i to niestety da się odczuć w trakcie oglądania (że czegoś miejscami jednak jakby brakowało, a zwłaszcza końcówki, stąd o losie bohatera dowiedziałam się dopiero z retrospekcyjnego streszczenia w necie). Za to są angielskie napisy (widać zawsze coś za coś...)   

piątek, 6 czerwca 2014

Pannaiyarum Padminiyum (2014) - dawnych samochodów czar ;)

Kino to wehikuł magiczny. Jedną z jego największych zalet jest właśnie możliwość przenoszenia widza w czasie i przestrzeni, i wywoływania emocji i wspomnień (nawet jeśli formalnie te wspomnienia nie są jego i sam w ogóle nie odczuwa specjalnych emocji wobec aut;D). To jest też zasadniczy chyba atut tej opowieści o samochodzie pewnego tamilskiego posiadacza ziemskiego (pannaiyara), kultowym ponoć w Indiach Padmini (stąd i - raczej niełatwy do zapamiętania - tytuł filmu, będącego zresztą fabularnym rozszerzeniem wcześniejszej krótkometrażówki). Uroczej, niespiesznie toczącej się opowieści (ten klimat kojarzył mi się zresztą z Vaagai Sooda Vaa) o aucie traktowanym jako przedmiot dumy i pożądania (a w zasadzie i członka rodziny) i ludziach z nim związanych. Właścicielu, który jest tak dobrym panem, że użycza jedynego wówczas w okolicy samochodu na różne 'okolicznościowe' potrzeby (toczy się więc i w nim ów nieustający 'krąg życia', bo i rodzą się tam - w drodze do szpitala - dzieci, ale też potrafi służyć jako karawan pogrzebowy). Murugesanie, który jest jego 'szoferem'. Związanych z nimi kobiet. Wreszcie okolicznych dzieciakach, które marzą, żeby choć raz przejechać się takim samochodem.  Taki mały, cudowny światek, w którym - z jednym wyjątkiem - ludzie są tak zwyczajnie sympatyczni (co bynajmniej nie równa się z byciem idealnym, co to to nie:D) I na tym polega urok tego filmu. Na uchwyceniu takich małych momentów 'z życia'. Fantastycznie przedstawiona historia zakochania się Murugesana - w trakcie uroczystości pogrzebowych ojca dziewczyny (i gdy próbuje opanować swe rozanielenie wioząc ją samochodem, na dachu którego 'jadą' zwłoki jej ojca). Bo przecież zauroczenie po prostu przychodzi - niezależnie, czy moment jest akurat 'stosowny':) Albo zabiegi pannaiyara, żeby wreszcie nauczyć się samemu jeździć samochodem (i móc zawieźć żonę 'z fasonem' do świątyni na rocznicę ślubu).  Mieszane uczucia Murugana względem tych starań 'pana' (bo z jednej strony dobrze mu przecież życzy, ale z drugiej boi się, że przestanie mu być potem potrzebny...) Nie sądziłam też, że tak szybko po zeszłorocznym telugowym Midhunam zobaczę kolejny indyjski film, w którym tyle miejsca poświęca się cudownej, dojrzałej relacji między parą ludzi, którzy na dodatek wcale się tyle co nie poznali (czy spotkali po latach), ale są małżeństwem już od lat. Jakżesz fantastycznie się to ogląda:

Słów parę może jeszcze o obsadzie. O ile panowie - Vijay Sethupati i Jayaprakash - to już moi 'dobrzy (i bardzo lubiani) znajomi', o tyle przy paniach były pewne zaskoczenia:) Iyshwarya Rajesh skojarzyła mi się bowiem z Iniyą (czyli znów reminiscencje z Vaagai Sooda Vaa:D), a przy 'sprawdzaniu' na Wiki Tulasi przeżyłam mały szok, że owszem znam ją - z roli chłopca w Shankarabhanaram:O W każdym razie wszyscy świetnie się tu spisali. Są jeszcze bardzo ładnie (bo naturalnie) wkomponowane w akcję SA - których zdradzać nie będę:) Nastrojowa, klimatyczna muzyka. I niewymuszony humor. Ogólnie, jeśli ktoś chce spokojnego, 'zwyczajnego'  filmu, który wywołuje, trwającego jeszcze sporo po seansie, 'banana' na twarzy, to myślę dobry wybór. Dla mnie mocny kandydat do tytułu najlepszego tamilskiego filmu tego roku.