Dziś wyjątkowy dzień (jeden na 4 lata:D), to i wyjątkowa notka:) W zasadzie pewna 'zajawka' znalazła się jakiś czas temu przy okazji notki o południowych aktorach w bezwąsych wcieleniach (chodzi o ostatnią jej część:D), ale tym razem przykładów pięknych 'pań' z południa będzie znacznie więcej:D (niekoniecznie bez wąsów^^).
Część przykładów będzie też nie tylko w formie obrazkowej, ale i 'w ruchu'.
Tytułowa Sindhutai Sapkal to postać prawdziwa. Nazywana bywa Matką Sierot czy Matką Teresą z Maharasztry. Oparty na napisanej przez nią biografii film Anantha Mahadevana (tego, co mi tak niedawno 'podpadł' Red Alertem:P) opowiada - jak się pewnie nietrudno zatem domyślić - historię jej życia. Ujętą w formie wspomnień podróżującej po raz pierwszy samolotem (do Stanów, na pewną konferencję) starszej już bohaterki. Jak doszło do tego, że pochodząca z biednej rodziny Chindi, która marzyła o nauce, ale została wcześnie (i mało szczęśliwie) wydana za mąż, stała się ostatecznie Sindhutai Sapkal - kobietą, która potrafiła zapewnić dach nad głową i lepszą przyszłość wielu sierotom? Jak maltretowana, a w końcu wyrzucona przez męża z domu w 9. miesiącu ciąży (za sprawą pewnych plot zaczął powątpiewać w swe ojcostwo, swoją drogą scena porodu w stajni to jedna z robiących największe wrażenie w filmie) kobieta znalazła w sobie tyle siły, by 'powstać' i jeszcze pomagać innym? A może właśnie dlatego? Gdy po latach spotka znów męża, podziękuje mu, stwierdzając, że paradoksalnie właśnie to wyrzucenie z domu otwarło jej 'drogę do szerokiego świata'... Ale czy mu wybaczy?
Prawdziwa Sindhutai na premierze audio
Postać głównej bohaterki odgrywana jest aż przez trzy aktorki: małą Chindi gra Pranjal Shetye, starszą już Sindhutai - Jyoti Chandekar, natomiast przez większość ekranowego czasu widzimy w tej roli - świetną - Tejaswini Pandit (która gra 'środkową' wiekowo postać). Dopiero po seansie, sprawdzając obsadę na Wiki, dotarło do mnie natomiast, iż jej okrutnego męża zagrał - znany mi wszak z Jogwy - Upendra Limaye. Ciekawe, czy gdybym rozpoznała go wcześniej obdarzyłabym jego bohatera równie silną antypatią?:P (w końcu po tamtym filmie mam sporo sympatii do tego aktora). Film zrealizowany jest dość prosto, co ułatwia wczucie się w pokazane realia zwyczajnego życia (za co ogólnie bardzo cenię kino marathi).
Problemem różnych filmowych biografii bywa chyba zbytnio 'hagiograficzne' podejście do bohatera. Mee Sindhutai Sapkal też nie jest od tego zupełnie wolne, niemniej z pewnością ten portret 'zwykłej-niezwykłej' kobiety zasługuje na uwagę (choćby tylko ze względu na jakże fascynującą scenę, gdy to bohaterka publicznie, ze sceny, oświadcza, iż modli się tylko do Krishny, a nie do Ramy - bo przecież ktoś, kto potraktował tak własną żonę nie może być bogiem!).
Film (który, dodam jeszcze, zdobył trzy National Awards: za scenariusz, dla playback singera i specjalną nagrodę jury) jest do obejrzenia na YT - z angielskimi napisami:
Są trzy Meksyki. Jest ten sprzed konkwisty, wspaniały i brutalny, którego symbolem jest mityczny stwór, Quetzalcoatl, pierzasty wąż. Jest Meksyk hiszpański i katolicki, który przetrwał trzy stulecia. Ten przyjął za swój symbol Najświętszą Panienkę z Guadalupe, litosierną, wszędzie widoczną oficjalną patronkę kraju. I jest Meksyk nowoczesny, który wyłonił się najpierw z wojen o niepodległość, a później ze słynnej rewolucji. Jego symbolem jest Zapata, chłopski bohater, człowiek sprawiedliwy, którego rozstrzelano. To trzy powody, by kochać Meksyk. Zrodzony z jedynego w dziejach spotkania dwóch kontynentów, jest łagodny i gwałtowny, uśmiechnięty i zamaskowany, antyczny i awangardowy. Jest krainą sprzeczności, światem zmąconym, zmieszanym, z którego zrodzi się może nowy wiek.
W Meksyku wesołość jest melancholijna a uśmiech groźny. Meksyk jest antyczny i awangardowy, oczywisty i skryty, folklorystyczny i niemy, wierzy bardziej w świętych niż w Boga. Bogactwo jest tu równie widoczne jak ubóstwo. Jest to miejsce przyjemne do życia, a zarazem nawiedzane przez zbrodnię, która jest tu tak zwyczajna, że aż niewytłumaczalna. Etykietki spadają nań ulewą. Spróbujmy, podczas tej długiej włóczęgi, prześlizgnąć się między kroplami. [z wstępu autora]
..czyli kolejna (po Alfabecie zakochanego w Indiach) 'alfabetyczna' gawęda Carriere'a, którego do Meksyku 'ściągnęła' głównie współpraca z mieszkającym tam przez lata Louisem Bunuelem. Ale Carriere pisze nie tylko o kontaktach z wielkimi ludźmi filmu (choć także - i są to naprawdę smakowite relacje, notabene z książki można się także dowiedzieć, iż był czas, gdy Meksyk był jednym z największych światowych potentatów filmowych!), ale - podobnie jak przy Indiach - dzieli się ogólnie swą fascynacją kolejnym niezwykłym, jakże bogatym kulturowo i historycznie (bo tym razem jest też więcej o historii - od konkwistadorskich podbojów, aż po rewolucyjne przewroty) krajem. Krajem - jak wskazuje już cytowana wyżej przedmowa - wielkich kontrastów i sprzeczności, krajem trudnym do 'ogarnięcia' i może i przez to tak fascynującego (swoją drogą to dość podobnie jak przy Indiach, prawda?:D Zresztą podobieństw jest więcej - trudno choćby, żeby człowiekowi choć trochę obznajomionemu z indyjskim południem nie zabrzmiał znajomo kult maczo, którego ważnym wyróżnikiem jest obowiązkowe posiadanie wąsów^^). Napisana ze swadą książka to bardzo wciągająca lektura i - też podobnie jak przy Indyjskim alfabecie - ilość przekazanej wiedzy okazuje się trudna (czy wręcz niemożliwa) do pełnego ogarnięcia już po pierwszym przeczytaniu:P To może więc być dla czytelnika pierwszą 'groźbą' - że trzeba będzie do tej książki wracać^^ Drugą natomiast stanowić może fakt, że koniecznie zachce mu się pojechać do Meksyku:D (tak jak wcześniej do Indii).
Od paru lat w kinie telugu można zauważyć całkiem prężny nurt filmów, które nazwałabym 'młodzieżowymi' - skierowanych do młodych, raczej wykształconych ludzi i o takowych opowiadający. Czyli historie o wchodzeniu w dorosłość właśnie. Za prekursora tego typu kina można chyba uznać Teję, który w 2000 roku zrobił furorę debiutanckim, opowiadającym historię pary nastolatków zmuszonych radzić sobie z problemem nieplanowanej ciąży, Chitram, ale prawdziwy rozkwit nastąpił kilka lat później, po megasukcesie Kammulowego Happy Days z 2007 roku. Odtąd twórcy regularnie produkują filmy skierowane do tego targetu odbiorców:)
I właśnie ‘Sneha Geetham’, od którego chcę zacząć tę notkę często określane jest przez recenzentów jako pewnego rodzaju sequel Happy Days:) O ile tamten film opowiada o koledżowych latach pewnej grupy przyjaciół, o tyle tu akcja rozpoczyna się, gdy bohaterowie ów koleż właśnie kończą. I teraz muszą wkroczyć w naprawdę dorosłe życie. Podejmując niełatwe decyzje: czy raczej ryzykować podążając za swymi marzeniami, czy bardziej podporządkować się 'rozsądnym' pomysłom (najczęściej planom rodziców) na dalsze życie. I tyczy to zarówno wizji w kwestii przyszłej kariery zawodowej, jak i życia uczuciowego (wszak rozmawiamy o kulturze, w której nadal dość powszechne są aranżowane małżeństwa). Mnie z całej grupki najbardziej chyba urzekła historia marzącego o kręceniu filmów Arjuna (nie tylko dlatego, iż przy okazji można było zawrzeć tu trochę okołobranżowych smaczków, ani że tę rolę gra Sundeep Kishan, którego karierze bardzo kibicuję, ale jakoś po prostu najbardziej się tym wątkiem przejęłam - choć przyznam że jednak wkurzył mnie finał/pomysł na 'podsumowanie' tego wątku...) oraz drugoplanowa postać pełnego życia bohatera granego przez Krishnudu, który postawia 'nie dorastać', znaczy planowo z roku na rok nie zdaje końcowych egzaminów i 'zimuje' w koledżu. Sneeha Geetham nie dorównuje HD, ale to miłe 'oglądadło' na relaksujący wieczór:)
Niestety tego samego nie mogę powiedzieć o kolejnych tytułach:(
Zrealizowany przez debiutanta ze Stanów, a opowiadający dwie historię uczuciowych 'trójkątów' młodych ludzi (jednego w Stanach, a drugiego w Indiach) Life Before Wedding znudził mnie na tyle szybko, że nawet trudno mi coś konkretnego na jego temat napisać. A ponoć w AP się podobał (i nieźle sprzedał) i naprawdę oczekiwałam czegoś w miarę świeżego i interesującego.
Równym rozczarowaniem (choć może bardziej - sądząc po recenzjach - spodziewanym) był producencki debiut Bhoomiki Chawli - Thakita Thakita. Tu z kolei może ambicje nazwijmy to 'społeczne' (przesłaniowe) tej koledżowej opowieści były i zacne, ale efekt wyszedł niestety podobny jak przy ostatnim filmie Vishwanatha, znaczy kiepski, a moja radość skończyła się w sumie przy początkowych cameach przedstawiającego grupkę młodych bohaterów Naga i Anushki. Szkoda, bo bardzo lubię Bhoomikę i dopinguję jej ambitnym zawodowym pomysłom...
Można by uznać końcowy bilans tego cyklu za mało optymistyczny i zachęcający, ale i tak cieszy mnie, że w AP powstaje i takie kino - o młodych i skierowane do młodych, no i bez starowych dzieci (czyli z szansą na filmowe debiuty dla outsiderów).
Od czasu do czasu robię sobie taki przegląd najbliższych południowych premier, na które warto czekać:) (sprawdzam je choćby tu). No i tym razem wyszło mi, że na mojej liście 'czekam na' dominują projekty z udziałem Indrajitha:D A wcale nie było to takie planowane (w sensie, żebym specjalnie zwracała uwagę na każdy film, w którego obsadzie się znajduje:D). Postanowiłam więc je razem zebrać (i się podzielić:)), ale zanim przejdę do tych wyczekiwanych rzeczy, może słów kilka o samym Indrajicie (zaczerpniętych z mojego 'wstępniaka' na forum:))
W 'City of god'
Prywatnie z rodziną:)
Indrajith Sukumaran to syn aktorskiego małżeństwa z Kerali: Sukumarana i Malliki, a starszy brat bardziej popularnego i u nas i tam Prithviraja. Znaczy aktor 'z rodowodem'^^ Aktor, bo nie jest gwiazdą. Dzięki temu pewnie nie boi się ról drugoplanowych, negatywnych i ogólnie w ich wyborze zdaje się nie zważać tak na względy komercyjne jak ci, którzy chcą być 'starami';P Sporo zdaje się zawdzięczać Lalowi Jose, - zagrał do tej pory u niego bodajże 7 razy. A naprawdę przełomowy dla Indrajitha okazał się nie tak dawny 'Nayakan', w którym to zagrał główną rolę: tancerza kathakali, który wkracza na ścieżkę zemsty... (potem wystąpił też - wspólnie z bratem - w kolejnym projekcie tego samego reżysera - 'City of God').
A teraz na jakie jego filmy czekam:)
Karmayogi (najdłużej chyba wyczekiwane, bo coś nie może się dopchać do kin:/), czyli - napisana przez scenarzystę od Kaliyattam - keralska adaptacja Hamleta, w której Indrajith zagra i głównego bohatera i jego ojca!
Nagrodzona Nationalem dla najlepszego filmu molly 2011 roku klimatyczna opowieść o pewnej podróży - 'Veetilekkula vazhy: : The Way Home':
'Ee Adutha Kalathu', czyli wyglądająca po trailerze dość świeżo i realistycznie historia szóstki bohaterów z różnych warstw społecznych.
'Aakashathinte Niram' - kolejny wspólny film braci u tego samego rezysera co VV:)
Oraz chyba raczej wiejskie (i po fotkach sądząc urocze:)) 'Mullamottum Mundirichaarum':
Niech to teraz tylko ładnie wchodzi do kin.. A potem na dvd:)