W filmie przeplatają się dwie płaszczyzny czasowe: bieżąca podróż Babli przez Indie (czyli trochę kino drogi), w trakcie której poznaje różnych ludzi i poznaje np. oblicza bezdomności czy żebractwa oraz wspomnienia chłopaka z dzieciństwa na wsi (relacji z matką) oraz pobytu w mieście (czyli szkoła i dom siostry i szwagra) - czyli tak bardziej w kierunku psychologicznym.
Babli to taki zwyczajny chłopak. Który nie jest prymusem w szkole, lubi czasem
porozrabiać, próbuje papierosów, nie jest przygotowany do lekcji itp. Ale
jest na tyle wrażliwy, że dotkliwie odczuwa wymierzane mu kary (nieustannie
wysyłane pisma do opiekunów, ich wymówki itp). I narasta w nim poczucie, że
nikt go nie rozumie, za to wszyscy wciąż czegoś od niego chcą - czegoś, do czego
on sam nie ma specjalnego przekonania (znaczy, żeby się dobrze uczył:P). Owszem,
w miarę najlepszy kontakt ma ze szwagrem (przekochany Uttam, w jednym ze swych nielicznych występów w kinie hindi), ale i ten kilka razy
jako dorosły go 'zawodzi'... Stąd coraz bardziej jedyną osobą, która go
bezwarunkowo kochała i rozumiała wydaje mu się jego matka.
'Kitaab' to film o tym, jak potrafi się różnić świat dziecka od świata dorosłych. I jak trudno się nieraz tym światom zrozumieć. Dorośli zwykle nie pamiętają już, że kiedyś sami byli dziećmi, myślą głównie realistycznie i praktycznie, chcą dobrze (przynajmniej w swojej ocenie), ale nie zawsze potrafią dziecku wytłumaczyć, jaki sens mają ich oczekiwania. I bardziej tłumaczyć, niż tylko wymagać i narzucać. Choć oczywiście to też nie jest tak, że dorosły musi być idealny i nie mogą mu się zdarzyć 'potknięcia'. I tu naprawdę strasznie fajna była ta Uttamowa postać szwagra. Owszem, zdarzyło mu się i unieść, ale potrafił potem się do tego przyznać i przeprosić, no i podobało mi się w ogóle jego podejście. Będąca trochę na drugim planie jego relacja z żoną też zresztą przeciekawa (i też nie tak jednoznaczna).
'Kitaab' to też obraz prawdziwych Indii. Takich zwyczajnych i 'codziennych'.
Nawet 'wstawki muzyczne' (bo nie nazwałabym tego raczej klipami) są częścią codziennego życia - a to dzieciaki szaleją w szkole, a to tęskna piosenka matki przy codziennej pracy, a to śpiewanie w podróży.
Podobno film się specjalnie nie sprzedał, ale należy do ulubionych samego Gulzara. I ja go rozumiem. Bo to taka prosta, poruszająca i w sumie ciepła (choć nie łatwo optymistyczna) opowieść.