Na początek coś o tytule (bo myślę, że to ważne): otóż tiladaanam to jeden z hinduistycznych rytuałów polegający na przejęciu
przez bramina negatywnego wpływu Saturna na daną osobę (która to wręczając
braminowi datek (daanam) jakby 'przekazuje' mu równocześnie ów negatywny
efekt planety).
Bohaterem filmu jest starszy już bramin Subramanya Sastry. Kiedyś bardzo
ceniony, teraz żyje w niedostatku, a jego źródłem utrzymania są właśnie owe
'tiladaamowe' datki oraz praca przy noszeniu zwłok. A na utrzymaniu ma jeszcze
synową w zaawansowanej ciąży - Padmę. Jej mąż, a syn Sastry'ego - Raghuram 'zniknął w lesie'... Gdy samemu Sastry'emu potrzebne będzie przeprowadzenie pewnego rytuału, okaże
się, że nie stać go nawet na opłacenie innych, potrzebnych do niego braminów..
Tiladaanam to film o upadku pewnych wartości. Pokazuje sporą część braminów jako osoby po prostu 'świadczące usługi', wg twardo ustalonego cennika. Charakterystyczna jest taka scena, gdy to pewien młody bramin ma obiekcje przed podjęciem się przeprowadzenia pewnego obrzędu, bo - jak mówi drugiemu (granemu przez Tanikellę) - nie zna dokładnie używanych do jego przeprowadzenia słów. I jaką radę słyszy? 'A myślisz, że ci, u których będziesz to przeprowadzał je znają? Wymyślisz coś i już. A oni naprawdę dobrze karmią'. Wcale się nie dziwię, że film miał problem z cenzurą pod zarzutem przedstawiania środowiska braminów w złym świetle (choć reżyser tłumaczył w wywiadzie, że nie oskarża całego środowiska, tylko piętnuje pewne zachowania).
Inna ciekawa sprawa w filmie to relacje ojca z synem. Trudne relacje, bo ich poglądy bardzo się różnią. Nawet nie na cel, bo obaj chcą w jakiś sposób pomagać innym, ale na przyjmowane w tym celu metody. Syn neguje rytuały i religijne podejście ojca (uważając je za martwe przesądy). Ojciec nie zgadza się z rewolucyjno-'makiawelistowskim' podejściem syna. I w sumie, czy nie ma racji, że to nie może być tak, iż 'cel uświęca środki'? Syna gra Brahmaji, którego uwielbiam, ale jakoś trudno mi było w tym filmie polubić jego bohatera. Bardziej chyba widziałam w nim nie całkiem dojrzałego jednak egoistę. Choć owszem, jego decyzja mi zaimponowała. Z drugiej strony to nie było też tak, że wszystkie jego 'zarzuty' były tak całkiem nieuzasadnione. Trudno mi się całkiem dziwić, że nie chciał żyć jak ojciec, widząc, że ten nie jest w żaden sposób za to doceniany. A najbardziej przemówiła do mnie postać żony. Inteligentnej dziewczyny, która dużo rozumie, ale na niewiele ma w sumie wpływ (o właśnie, mimochodem pokazano też jak naiwne bywa myślenie pt. 'jak się faceta ożeni, to zacznie inaczej myśleć/zmieni się/żona go zmieni' itp), za to to na niej wszystko się chyba najbardziej odbija (ech, za często ostatecznie to jednak kobiety najbardziej 'płacą') Jaya Sheela nie mówi za wiele, bardziej wyrażą swoje emocje oczami czy mimiką. Mnie naprawdę poruszyła.
Tiladaanam, który jest fabularnym debiutem krytyka filmowego (i okazjonalnie scenarzysty, np słynnego filmu 'Daasi'), KNT Sastry'ego (tego samego, który to trochę później zrobił Kamli) był pierwszym indyjskim filmem, który zdobył nagrodę na festiwalu w Busan - dla najlepszego filmu azjatyckiego [filmy z tego festiwalu miewały nawet swój panel na krakowskiej OffCamerze]. Prócz tego dostał też Nationala i Nandi za najlepszy debiut. Warto go zobaczyć.
Tiladaanam to film o upadku pewnych wartości. Pokazuje sporą część braminów jako osoby po prostu 'świadczące usługi', wg twardo ustalonego cennika. Charakterystyczna jest taka scena, gdy to pewien młody bramin ma obiekcje przed podjęciem się przeprowadzenia pewnego obrzędu, bo - jak mówi drugiemu (granemu przez Tanikellę) - nie zna dokładnie używanych do jego przeprowadzenia słów. I jaką radę słyszy? 'A myślisz, że ci, u których będziesz to przeprowadzał je znają? Wymyślisz coś i już. A oni naprawdę dobrze karmią'. Wcale się nie dziwię, że film miał problem z cenzurą pod zarzutem przedstawiania środowiska braminów w złym świetle (choć reżyser tłumaczył w wywiadzie, że nie oskarża całego środowiska, tylko piętnuje pewne zachowania).
Inna ciekawa sprawa w filmie to relacje ojca z synem. Trudne relacje, bo ich poglądy bardzo się różnią. Nawet nie na cel, bo obaj chcą w jakiś sposób pomagać innym, ale na przyjmowane w tym celu metody. Syn neguje rytuały i religijne podejście ojca (uważając je za martwe przesądy). Ojciec nie zgadza się z rewolucyjno-'makiawelistowskim' podejściem syna. I w sumie, czy nie ma racji, że to nie może być tak, iż 'cel uświęca środki'? Syna gra Brahmaji, którego uwielbiam, ale jakoś trudno mi było w tym filmie polubić jego bohatera. Bardziej chyba widziałam w nim nie całkiem dojrzałego jednak egoistę. Choć owszem, jego decyzja mi zaimponowała. Z drugiej strony to nie było też tak, że wszystkie jego 'zarzuty' były tak całkiem nieuzasadnione. Trudno mi się całkiem dziwić, że nie chciał żyć jak ojciec, widząc, że ten nie jest w żaden sposób za to doceniany. A najbardziej przemówiła do mnie postać żony. Inteligentnej dziewczyny, która dużo rozumie, ale na niewiele ma w sumie wpływ (o właśnie, mimochodem pokazano też jak naiwne bywa myślenie pt. 'jak się faceta ożeni, to zacznie inaczej myśleć/zmieni się/żona go zmieni' itp), za to to na niej wszystko się chyba najbardziej odbija (ech, za często ostatecznie to jednak kobiety najbardziej 'płacą') Jaya Sheela nie mówi za wiele, bardziej wyrażą swoje emocje oczami czy mimiką. Mnie naprawdę poruszyła.
Tiladaanam, który jest fabularnym debiutem krytyka filmowego (i okazjonalnie scenarzysty, np słynnego filmu 'Daasi'), KNT Sastry'ego (tego samego, który to trochę później zrobił Kamli) był pierwszym indyjskim filmem, który zdobył nagrodę na festiwalu w Busan - dla najlepszego filmu azjatyckiego [filmy z tego festiwalu miewały nawet swój panel na krakowskiej OffCamerze]. Prócz tego dostał też Nationala i Nandi za najlepszy debiut. Warto go zobaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz