poniedziałek, 28 stycznia 2013

'Jak Sivaji stał się Rajinikanthem', czyli fragment biografii Superstara


Trudno mnie nazwać wielką fanką Rajniego, ale jego fenomen mnie bardzo fascynuje. Ostatnio, w związku z urodzinami Superstara wyszło parę ciekawych pozycji książkowych mu poświęconych. A opublikowany przez Rediff fragment napisanej przez Namana Ramachandrana biografii Rajinikanth: The Definitive Biography naprawdę mnie urzekł. Aż nabrałam ochoty na jej zakup. I na przetłumaczenie owego kawałka:)


Szpital Vanivilas mieści się przy Krishnarajendra Road w Bengalurze, tuż przy tłocznym dworcu autobusowym. Nowy, przeznaczony wyłącznie dla kobiet i dzieci, miał 250 łóżek.  Na jednym z nich urodził się syn posterunkowego Ranojiego Rao Gaekwada i jego żony, Ramabai. Gaekwadowie byli z pochodzenia  Maratczykami, z ówczesnego stanu Bombaj (teraz podzielonego na Maharashtrę i Gujarat), ale od dawna mieszkali już w Bengalurze (to tu urodził się Ranoji). Podczas ciąży, co zauważyły kobiety z sąsiednich łóżek,  z twarzy Ramabai bił niezwykły blask. Dziecko otrzymało imię Sivaji, na cześć czczonego marackiego wojownika, który cieszy się wśród maharasztańczyków prawie boskim statusem. Urodzony we wtorek, 12 grudnia 1950 roku mały Sivaji, nie miał bladego pojęcia ani o tym, iż jako młody chłopak będzie musiał pracować jako tragarz w znacznie oddalonym od swego miejsca urodzenia
Kalasipalyam, ani tym bardziej, iż trochę później osiągnie prawie boski status. 
Sivaji ukończył 12 klasę w Acharya Pathashala i coraz więcej czasu poświęcał na granie w przedstawieniach. Gdy  Ranoji zasugerował mu studia, odpowiedział ojcu, że stracił zainteresowanie dalszą edukacją. Przez krótko Sivaji  pracował w maszynerii Mysore,  w okolicach bengalurskiego Seshadripuram, potem, dzięki krewnemu, ładował worki na ciężarówki za 10 pajs od worka. Godziny pracy były długie, sama praca ciężka, a pensja godna pożałowania, ale przynajmniej Sivaji zarabiał jakieś pieniądze. Wtedy zainterweniował Satyanarayana (jego starszy brat). „Nie chciałem patrzeć, jak szwenda się grając w  sztukach i zajmując dziwnymi pracami, nie mając pojęcia, o której wyjdzie czy wróci, ale jego bezczynne siedzenie też byłoby nie w porządku, zatem  porozmawiałem z naszym krewnym, Venkobą Rao, inspektorem policji i on załatwił Sivajiemu pracę konduktora autobusu” opowiada  Satyanarayana. Nie wystarczyła jednak sama rekomendacja Rao -  Sivaji musiał przejść egzamin wstępny i zdobyć licencję. Zdał go, zdobył uprawnienia i odznakę konduktora Bengalurskiego Serwisu Transportowego (Bangalore Transport Service - nadal znanego powszechnie jako BTS, choć oficjalna nazwa brzmi obecnie Bangalore Metropolitan Transport Corporation). Był rok 1970.
Sivaji dokładnie pamięta czasy ciągłych zmian, zanim dostał się do BTS. 'Jestem zwyczajnym człowiekiem. Zanim zostałem konduktorem byłem chłopcem na posyłki, tragarzem, cieślą…” wspomina. To w BTS  Sivaji spotkał osobę, którą dziś określa jako swego najlepszego przyjaciela.  Raja Badhar był kierowcą autobusu, w którym Sivaji był konduktorem.  Pracowali wspólnie od wczesnego ranka (zmiana zaczynała się o 6) do 14.  'Nikt szybciej od niego nie sprzedawał biletów” wspomina Badhar. 'Wydawał bilety i resztę w niezwykłym stylu. Styl był najważniejszy. Pasażerowie patrzyli w oszołomieniu.' Śmiejąc się dodaje: 'Zwykle odrzucał wtedy swoją grzywkę do tyłu, to dlatego dzisiaj jest łysy.'  Pasażerowie nieraz pozwalali odjeżdżać wcześniejszym autobusom prawie pustym czekając na ten, w którym pracował rozrywkowy konduktor -  i bywały w nim tłumy. Sivaji zdecydowanie już wtedy wiedział,  jak zabawiać ludzi.  Po pracy Sivaji i Badhar odpoczywali w swych domach. Potem Sivaji wpadał do domu Badhara w Hanumanthnagar i razem szli na próby organizowanych pod patronatem Stowarzyszenia BTS sztuk, w których grywali od czasu do czasu. Próby odbywały się tuż przy posterunku policji Chamrajpet  i trwały od 5 do 8 po południu. Potem obaj szli na rynek w Kalasipalyam i wypijali po kilka drinków. 'On pił arak, a ja piwo' wspomina Badhar. Następnie obaj wracali na  obiad do swych domów.
Długie rozmowy prowadzone przez przyjaciół tyczyły prawie wyłącznie kina. Oglądali prawie każdy nowo wyświetlany film, a  Sivajiego szczególnie cieszyły filmy z  Sivajiem Ganesanem, Rajkumarem i MGRem. Po seansach odtwarzał poszczególne sceny z  filmów, naśladując manierę tych gwiazd.  Składając hołd zmarłemu Ganesanowi Sivaji mówi”: Oglądałem go i naśladowałem. To on jest powodem, że jestem dziś w branży filmowej”.
Sivaji podkreśla rolę teatru w kształtowaniu swej kariery: 'Scena jest moja matką. Gdy byłem konduktorem, a zagrałem już w ponad 25 sztukach, moi przyjaciele, kierowcy i inni konduktorzy zaczęli mnie pytać, czemu nie spróbuję swych sił w filmie. Zostaniesz  słynną gwiazdą, mówili. Podbudowali mnie. Ale nie wiedziałem, co robić, bo nigdy nie lubiłem prosić kogoś o jakieś przysługi. A zresztą co miałbym komuś powiedzieć, skoro nie byłem nawet przystojny? Czy mogłem liczyć na cokolwiek z takim 'zapleczem'?  Gdybym powiedział „Jestem konduktorem, dajcie mi szansę”, przekonałbym ich?
Przyjaciele Badhara i Sivajego doradzili mu więc, by zapisał się do świeżo utworzonego Instytutu Filmowego w Madrasie.  To była sensowna rada, bo Madras był wówczas centrum całego południowego przemysłu filmowego  Sivaji znał w tym czasie tamilski bardzo słabo, ot ‘złapał’ trochę słówek z oglądania filmów i od znajomych.  'Zapytał mnie o zgodę na zapisanie się do instytutu,' mówi Satyanarayana, 'powiedziałem mu, by nie martwił się o rodzinę. Powinien rozwijać swoja pasję. I, z błogosławieństwem Raghavendry, zdecydowaliśmy się wysłać go tam”. Zatem Sivaji zapisał się  Instytutu Filmowego w Madrasie, biorąc jednocześnie urlop w pracy w BTS, gdyż nie chciał tracić dobrej, rządowej posady na wypadek, gdyby nie powiodło mu się w świecie kina .
Badhar, Satyanarayana  i kilku innych zebrali trochę pieniędzy, by wysłać Sivajiemu do Madrasu, co starczyło na czesne i osobiste wydatki. Jednak Ranoji nie był specjalnie zachwycony decyzją najmłodszego dziecka. Wolałby, by Sivaji został w Bengalurze i awansował w  BTS. Jak mówi Satyanarayana, punkt widzenia Ranojiego był taki, że – skoro Sivaji  rzucił już naukę - powinien przynajmniej trzymać się porządnej roboty, ożenić i ustatkować. Zadanie przekonania Ranojiego spadło na Satyanarayanę, a w rozmowie z ojcem argumentował on, iż rodzina nie powinna stać Sivajiemu na drodze i że to jego rozwój jest ważny. Praktyczny Ranoji martwił się jednak także o potencjalny spadek  dochodów rodziny, bo dotąd Sivaji przesyłał większość swej miesięcznej pensji do domu.  'Powiedziałem ojcu, że jakoś damy rady. Zamiast trzech posiłków dziennie, zadowolimy się dwoma” wspomina Satyanarayana.

Jednym z gościnnych wykładowców w instytucie był ceniony reżyser Kailasam Balachander, człowiek, którego jedna decyzja zmieniła życie Sivajego na zawsze. Balachander przybył na wykłady w instytucie spowity opinią twórcy, odnoszącego też i sukcesy kasowe, więc na jego zajęciach był zawsze tłum studentów spijających każde słowo  z jego ust.  Wykłady zrobiły też wielkie wrażenie na Sivajim, który chciał osobiście poznać tego wielkiego człowieka.  Jego pobyt w instytucie dobiegał końca i chciał wykorzystać taką okazję. „Dwa lata w instytucie dały mi podbudowę.' mówi  Sivaji. 'Teraz mogłem powiedzieć ludziom: mam taki i taki talent, proszę popatrzcie i  dajcie mi szansę. Zajęcia w instytucie były jak wizytówka, którą mogłem się posłużyć - dlatego tam się zapisałem”.  
Zapytany o odkrycie aktora, który stał się potem supergwiazdą Balachander śmieje się: „To stara historia. Był studentem instytutu. Chciał mnie poznać  i zdradził to pragnienie podczas jednego z wykładów. Wykładowca znał mnie i powiedział mi, iż pewien chłopak, Sivaji Rao, chciałby mnie zobaczyć choć przez chwilę. Co ty na to?” Poszedłem więc na praktyczny egzamin i spotkałem go. Ujął mnie jego delikatny wygląd, niesamowite oczy,  ładnie wyrzeźbiona twarz. To były atuty. I oczywiście kolor jego skóry. Ciemna skóra, która moim zdaniem była atutem, bo wyróżniała go  od innych. Inni mieli jasną skórę itp., im było łatwiej dostać się do filmu. Pomyślałem:  czemu nie miałbym wziąć tego chłopaka, dać mu dobrej roli i zobaczyć, co mogę z niego ’wyciągnąć’?
Balachander czytał właśnie scenariusz filmu zatytułowanego Apoorva Raagangal (Rare Melodies), mówi Satyanarayana. I pomyślał, czemu nie miałby Sivajiemu dać roli w nim? Powiedział mu "To niewielka, ale interesująca rola. Musisz ją wziąć. Tak zdecydowałem. Ale musisz się nauczyć tamilskiego.” Sivaji natychmiast się zgodził i dotknął jego stóp.  W pośpiechu wrócił do Bengaluru i powiedział bratu i Rajowi Badharowi, że los się do niego uśmiechnął. Los w postaci K Balachandera. Pod warunkiem, że nauczy się tamilskiego.  Rozmowy z Badharem - rodowitym Tamilem - prowadzone wcześniej głównie w języku kannada, odtąd zaczęły odbywać się tylko po tamilsku. . 'Bardzo szybko nauczył się języka, w 20 dni', opowiada Badhar.
Ale trzeba było jeszcze załatwić kwestię jego imienia. W południowoindyjskim kinie mógł być tylko jeden 'Sivaji', i był nim  Sivaji Ganesan. K Balachander nie szukał długo scenicznego imienia dla Sivajiego Rao: wybrał imię postaci ze swego filmu  Major Chandrakanth. A V M Rajan grał  tam postać Rajinikantha i  Balachander ‘ochrzcił’ Sivajiego Rao właśnie tym imieniem. I tak narodził się  Rajinikanth, wkrótce bardzo rozpoznawalne imię, oznaczające dosłownie ‘kolor nocy’ (co miało być aluzją do koloru skóry Sivajiego Rao).  Nawet jak na rolę bohatera negatywnego dokonany przez  Balachandera wybór był bardzo odważny. 'W owym czasie żaden inny reżyser nie wybrałby chłopka o bardzo ciemnej karnacji do żadnego rodzaju roli' - wspomina.' Nawet do malutkiej rólki nie chciano ‘czarnucha’. Ale ja też mam dość ciemną karnację. A mój ojciec jeszcze ciemniejszą. Pomyślałem więc: czemu nie wprowadzić takiego chłopaka do filmu? Zwłaszcza jako głównego bohatera negatywnego?? I to się sprawdziło. Świetnie się sprawdziło.'
To była pełna kolorów noc holi. To wtedy  Balachander zrobił z Sivajiego Rao Rajinikantha. I aktor i reżyser świetnie to do dziś pamiętają.  Co roku, w noc holi  Balachander z rozrzewnieniem myśli o swym słynnym odkryciu. Przez 8 lat po swym debiucie, Rajinikanth starał się spotkać lub przynajmniej porozmawiać ze swym mentorem właśnie w czasie holi.  Z czasem się to urwało, bo stawał się coraz bardziej znany i zajęty.. Dziś aktor wspomina to ze skruchą i mówi, iż nigdy nie zapomniał tamtego magicznego dnia.


poniedziałek, 21 stycznia 2013

I znów czekam....:)

...czyli kolejna porcja wyczekiwanych filmów:) Pisałam ostatnio, iż coraz częściej do indyjskich filmów zachęcają mnie nie tyle aktorzy, co nazwisko reżysera i ta lista dobrze to obrazuje:)

Częsta w Indiach praktyka robienia dwóch (czy nawet trzech) równoległych wersji językowych sprowadza się zwykle tylko do drobnych roszad obsadowych w owych wersjach. Bejoy Nambiar udowadnia, iż można  inaczej, bowiem trailery hindi i tamilski Davida zapowiadają jednak znaczące różnice i w kwestii ilości wątków czy samego potraktowania fabuły. Znaczy można je chyba będzie potraktować jako dwie 'wariacje' na ten sam 'wyjściowy' temat:) I pewnie obejrzę obie, bo fabularnie bardziej podoba mi się zwiastun hindi, ale obsada ciekawsza jest w wersji tamilskiej:)


Wygląda, iż Mani Ratnam dał sobie (przynajmniej na razie) spokój z 'panindyjskimi zakusami' i postanowił wrócić stricte do tamilskich korzeni. I bardzo mnie to cieszy.  Wprawdzie trailer Kadal mnie aż nie powalił (a dwójka młodych debiutantów nie ma uroku swych rodziców), ale liczę, że będzie to jednak lepsze niż ostatnie produkcje Maniego:) I na aktorski popis Arjuna (bo wydaje mi się tu najmocniejszym punktem).

A to jest właśnie modelowy przykład zaufania do reżysera:) Bo sam w sobie  trailer Kedi Billa Kiladi Ranga by mnie pewnie specjalnie nie przyciągnął, ale jeśli jest to film Pandiraja (tego od Pasangi) to trochę zmienia postać rzeczy:D No i lubię, jak Bindu Madhavi gra w kinie tamilskim:) 
 
 
I kolejny przykład wiary w reżysera):) (plus dodatkowo i w producenta:D) Bo to Radha Mohan i Prakash Raj są dla mnie większymi 'magnesami' w przypadku Gouravam niż debiutujący kolejny członek Megarodziny (który wygląda poziomem talentu nie odstaje specjalnie od innych telugowych gwiazdorskich dzieci:P No ale przynajmniej debiut wybrał sensowniejszy niż większość tamtych..) 
 

D for Dopidi, czyli debiut w rodzimej kinematografii  znanej dotąd z kina hindi (99, Shor) dwójki Telugów, przyciągnął mnie i tymi nazwiskami, ale i samym - wyglądającym na odjechaną komedię - fabularnym pomysłem:) No i rozbroili mnie kompletnie konceptem na pre-trailer pt' ukradli nam trailer':D
 
Po marackim Harichandrani Factory pora na kolejny film o jednym z 'ojców indyjskiego kina':) Tym razem o pionierze z Kerali, J.C.Danielu, którego perypetie z kręceniem pierwszego filmu mallu brzmią wstępnie baaardzo przeciekawie:) Kamal jako reżyser bywa bardzo nierówny, ale mam nadzieję, iż Celluloid będzie się zaliczał do jego lepszych filmów, a Prithviraj podtrzyma niezły ostatnio aktorski 'ciąg' w kinie molly:)
 
To bardzo ciekawy casus, bo na początku zainteresowałam się tym filmem ze względu na kolejną - po Nayakanie i City of God - współpracę Indrajitha z Pellisserym, potem odkryłam, iż będzie to keralski  debiut Swati Reddy, a dopiero całkiem niedawno zafascynowałam się facetem, który zasadniczo gra tu główną rolę, czyli Fahaadem Fasilem. Znaczy 'od rzemyczka do koniczka', teraz mam już masę powodów, żeby czekać na Amen:D A promo budzi uśmiech na moich ustach:)
 

Hmmm ... szczerze mówiąc nie za bardzo wiem na razie o czym będzie Left right left, ale - poza widokiem Indrajitha w mundurze:P - bardzo spodobał mi się pomysł na pierwszy zwiastun: oryginalny i bardzo pasujący do tytułu filmu:) A jako iż poprzedni film tegoż reżysera był całkiem niezły  no to czekam:)


środa, 16 stycznia 2013

Filmowy przegląd 2012 roku - kino malajalam

Na zakończenie samo południe Indii, czyli kino z Kerali. Oczekiwania miałam bardzo duże, a co dostałam? Well... no różnie było:P
Karmayogi 
Od pierwszych zapowiedzi, iż Keralczycy zabierają się za adaptację Hamleta nie mogłam się doczekać ostatecznego efektu. Scenariusz pisany przez człowieka od fantastycznego Kaliyattam, perspektywy przeniesienia kolejnej szekspirowskiej fabuły w keralskie, nasycone lokalnymi tradycjami realia, Indrajith w głównej roli... wszystko zdawało się zwiastować naprawdę interesujący film. Niestety w trakcie seansu mój entuzjazm powoli pryskał... Tym razem nie 'kupiłam' większości pomysłów na zmiany względem oryginału, bo i nie uważam, żeby posłużyły one postaciom (rozczarowujące było zwłaszcza 'obcięcie' roli Ofelii, ale i Hamletowi - jakkolwiek nigdy nie był to mój szczególnie ulubiony szekspirowski bohater - pewne zmiany się nie przysłużyły). Szkoda, bo to była naprawdę świetna obsada do tej sztuki:/


Thappana
Myślę, iż plakat obok najlepiej oddaje, na co się w przypadku tego filmu skusiłam:P  Liczyłam na miłą, bezpretensjonalną rozrywkę i to dostałam:) Najbardziej mnie urzekł pogodny dystans twórców w traktowaniu tej opowieści - nawet 'wyświechtane' komercyjne elementy (jak choćby 'hirołsowskie' w stylu walki) były ujęte w ten sposób, choć najbardziej widoczne to było w ogólnej 'filozofii życia' bohatera i nie dziwię się, iż w końcu urzekło to także (i wywołało tak upragniony uśmiech na jej twarzy) i bohaterkę - dziewczynę 'po przejściach' (poznają się wychodząc z więzienia i ona trafiła tam za morderstwo). Bo można zachwycać się czyimś wyglądem, różnymi niesłychanymi umiejętnościami itp, ale czy tak naprawdę nie najważniejsze jest, że ktoś  po prostu jest przy nas, wiemy, że możemy na nim polegać i jeszcze potrafi sprawić, by dotychczasowe problemy wydawały się mniejsze czy wcale nie tak ważne? A taki właśnie jest Mamutowy bohater w tym, może niezbyt odkrywczym, ale bardzo sympatycznym i ciepłym w sumie filmie:)

Spirit
Pamiętam skandal wokół plakatów do tego filmu. Bo jak to, że taki gwiazdor (czytaj wzór) 'obnosi się' z używkami?:P  Tymczasem owe plakaty bardzo dobrze oddają istotę filmu Ranjitha (swoją drogą dopiero przy okazji Spirita dowiedziałam się, iż Kerala przoduje nie tylko w zakresie edukacji - znaczy literacy - czy bogactwa tradycji teatralnych, ale także w zakresie spożycia alkoholu:O). Niemniej niestety 'słuszna wymowa' niespecjalnie przekłada się to na moją ocenę samego filmu jako takiego. Znaczy owszem, doceniam fakt, iż ta historia prowadzącego kontrowersyjny talk-show alkoholika (dobra rola Mohanlala) porusza ważny problem społeczny, ale niestety jak dla mnie film jest głównie nudny i tyle:P.

22 female Kottayam
Wiedziałam, że nowy film Ashigue'a Abu ma być poświęcony kwestii wykorzystywania kobiet, więc niby przygotowałam się, iż nie będzie tak lekko i miło jak przy Salt&Pepper, niemniej pod koniec pierwszej połowy owej historii tytułowej 22-latki z Kottayam stwierdziłam, że ja tego chyba nie wytrzymam.  Niewinnie (trochę nawet sielankowo) rozpoczęta opowieść zmieniała się bowiem w prawdziwy koszmar i nie chodziło tyle o epatowanie wprost brutalnymi scenami, co oddziaływanie na psychikę (emocje i wyobraźnię) widza. W drugiej połowie filmu nastąpiła jednak pewna zmiana (unaoczniająca mi przy okazji jak to elegancko musiałam 'wyprzeć' z czytanych wszak kiedyś recenzji wzmianki o inspiracjach pewnym filmem bolly:P), która to niby oszczędziła mi dalszych aż takich nerwów, jednak obniżyła trochę moją końcową ocenę całego filmu. Niekoniecznie tak wyobrażałam sobie bowiem ciąg dalszy (choć nie wiem też do końca jak:P). W każdym razie Rima Kallingal nie zagrała chyba dotąd lepszej roli, Pratapowy bohater ze swym uśmieszkiem może się śnić w koszmarach, a Fahaad Fasil (który wzbudził w trakcie filmu całe spektrum moich emocji wobec swojego bohatera) jest moim nowym odkryciem.

Arike
Coraz częściej zachętą do obejrzenia filmu z Indii staje się dla mnie nazwisko reżysera. Tak było właśnie w tym przypadku. Zaważyła nie obsada,  niekoniecznie temat (romantyczny film o relacjach), ani nawet proma, ale po prostu 'marka' i zaufanie do Shyamaprasada. No i niestety nastąpił zawód. I nie chodzi o to, że Arike to zły film, ale po prostu.. nijaki? Gdyby mi coś przerwało seans w połowie, czy nawet pod koniec, niespecjalnie by mi chyba zależało, żeby wiedzieć, jak to się skończyło (kto z kim był itp)  Ciekawe na ile to kwestia samego materiału wyjściowego (bengalskiej powieści, a jakże:D), a na ile dokonanej adaptacji? Jeśli chodzi natomiast o aktorów to najlepiej wypadła chyba Mamta, natomiast  Dileep moim zdaniem lepiej się chyba sprawdza w bardziej wyrazistych rolach (i nie mam na myśli żadnych hirołow, ale coś takiego jak np jego poprzednia rola u Shyamaprasada).

Ustad Hotel
Wszyscy, którzy dostali solidnego ślinotoku w tracie oglądania Salt&Pepper, zabierając się do tego filmu powinni przygotować się na jeszcze większy:P Główny bohater bowiem (w końcu jakieś gwiazdorskie dziecię z sensem - Dulquer naprawdę dobrze rokuje), wbrew woli marzącego o stworzeniu rodzinnego, hotelarskiego biznesu ojca (choć, jak się okaże potem, jednak nie bez wpływu genów^^), chce zostać szefem kuchni, a nawet, gdy mu się dość w tych planach poplącze, gotowanie będzie mu nadal stale towarzyszyć:) Najkrócej mówiąc to jest po prostu film o życiu i o jedzeniu. O tym, że ważne jest nie tylko potrafić dobrze gotować, ale i wiedzieć, po co (i dla kogo) się to robi. Że los losem (i nieraz potrafi 'popchnąć' nas na zupełnie inną - niekoniecznie gorszą - drogę), ale - vide historia  z babcią bohatera - nie musi przesądzać o wszystkim:P Bo jednak życie, jego smak, zależy też od nas. Ustad Hotel to świetnie napisane (aż miałam ochotę powypisywać sobie niektóre dialogi), ciepłe, klimatyczne kino, któremu warto dać się urzec:) (podobnie jak kubkowi dobrej suleimani).  A poza tym świetne pożegnanie Thilakana (nie mógł sobie chyba wymarzyć lepszego).

 Akasathinte Niram
Trudno ten film opisać, bowiem nie jest to tradycyjne (czytaj: oparte na fabule - i jej rozwoju) kino, a raczej - bardzo azjatycka w stylu - rzecz do 'zanurzenia się w niej' i kontemplacji:) Tylko kilka, nienazwanych nawet, postaci na pewnej niewielkiej wyspie  i dialogi, które można zliczyć na palcach - czyli w zasadzie film długich, milczących (nie licząc muzyki w tle) ujęć:)  Życie jakiego na codzień, żyjąc w coraz większym pośpiechu i otoczeni coraz większą ilością 'gadżetów', nie doświadczamy i którym pewnie bylibyśmy na początku równie sfrustrowani jak 'uwięziony' na wyspie, grany przez Indrajitha,  złodziejaszek. A jednak niepostrzeżenie potrafi to urzec, wyciszamy się i poddajemy tej magii. Nie wiem, czy po seansie chciałabym od razu aż zaszyć się na takiej wyspie, ale strasznie żałowałam, że jest środek zimy  i trudno choćby iść sobie posiedzieć dłuższy czas nad rzeką, ot tak po prostu: wpatrując się w płynącą wodę, otaczającą ją zieleń i słuchając śpiewu ptaków:) I bardzo chciałabym zobaczyć i przeżyć ten film w kinie (może na jakimś festiwalowym pokazie? Ze spotkaniem z twórcami?:P Mam już gotowe pytania do Dr.Biju^^) 

Diamond Necklace
Tego filmu pierwotnie na mojej liście nie było. Dodałam go w związku z moim świeżo obudzonym zainteresowaniem Fahaadem oraz obecnością  tego tytułu w gronie najlepszych filmów roku w podsumowaniu Rediffa. Dobrze zrobiłam:) Podoba mi się ta fala kina molly 'o młodych i z młodymi'. Nie są bynajmniej idealni (i dobrze:D), ale za to tacy...prawdziwi? Robią kariery, ale nie zawsze idzie za tym taka ogólniejsza dojrzałość (emocjonalna czy społeczna). 'Zaplątują się' więc i niekoniecznie potrafią z tego potem 'wyjść'. Często 'dorastają' dopiero powoli na naszych oczach. A Fahaad jest bardzo dobry w takich niejednoznacznych rolach. No i ujęła mnie sympatia jego bohatera do kina tamilskiego:D




Obejrzane wcześniej:   Ee Adutha Kalathu, Mayamohini, Cobra, Grandmaster
Czekam na dvd:   Manjadikuru, Molly aunty rocks!, Ayalum Njanum Thammil, Da Thadiya

niedziela, 6 stycznia 2013

Krzysztof Renik: 'Kathakali: sztuka indyjskiego teatru' & 'Śladem Bharaty'

Pomiędzy oglądaniem świeżych indyjskich produkcji udało mi się przeczytać poświęcone południowoindyjskim formom obrzędowo-teatralnym książki Krzysztofa Renika. Dopiero ostatnio je odkryłam i w sumie dobrze się składa, bo przy oglądaniu filmów, zwłaszcza mallu, coraz bardziej odczuwam potrzebę doczytania czegoś o tej czy tamtej tradycji teatralnej, a jednak po polsku to trochę łatwiej:)
Zaczęłam od wydanej wcześniej pracy z kathakali w tytule, która jednak podaje wiedzę nie tylko stricte o tym, szczególnie popularnym dziś, rodzaju sztuki. Zanim, opierający się w dużej mierze na  wynikach własnych badań terenowych, Renik dojdzie bowiem do opisu samego kathakali jako takiego (sposobu kształcenia aktorów, struktury przedstawień, obowiązujących w nim konwencji, sposobów charakteryzacji aktorów, opisu granego repertuaru itp) wyjaśnia np. dlaczego to właśnie w Kerali zachowało się takie bogactwo tradycji teatralnych, a także przybliża starsze formy (od tradycyjnego, świątynnego teatru sanskryckiego jakim jest kudijattam, przez parateatralne formy typu tejjam, mudijettu czy krysznanattam, na starożytnej sztuce walki kalaripajattu kończąc) z których to rzec można 'wyrosło' kathakali (sztuka stosunkowo młoda, bo powstała 'zaledwie' jakieś 400 lat temu). Dawkę rzetelnej i fascynującej jak widać nie tylko ludzi teatru (do których zdaje się być ta pozycja najbardziej kierowana) wiedzy wzbogacają niewątpliwie kolorowe fotografie, dzięki  którym łatwiej przyswoić sobie typy charakteryzacji bohaterów przedstawień (nie wykluczam, że powtórzę sobie parę filmów, żeby spróbować teraz rozpoznać, w jakiej charakteryzacji występują tam grające artystów kathakali postacie;D)
Opublikowana kilka lat później publikacja 'Śladem Bharaty' [czyli legendarnego autora Natjaśastry - słynnego staroindyjskiego traktatu o teatrze] ma już ewidentnie charakter bardziej przekrojowy przedstawiając aż dziewięć różnych tradycji widowiskowych (bhuta, tejjam, mudijettu, padajani, bhagawata mela nataka, kudijattam, krysznanattam, kathakali i jakszagana), pochodzących nie tylko z Kerali (choć głownie), ale i  z Karnataki czy Tamilnadu. Wprowadzając (i uzasadniając) podział na: formy stricte obrzędowe (szamańskie), te kontynuujące zasady klasycznego świątynnego teatru sanskryckiego oraz formy pozaświątynne, autor opisuje pokrótce specyfikę każdej z nich. Ciekawym uzupełnieniem są interesujące wywiady przeprowadzone przez autora z artystami uprawiającymi dany rodzaj sztuki. A potencjalnie pogubieni w używanych  w książce imionach indyjskich bogów oraz innych bohaterów przedstawień znajdą na końcu ich minisłownik:)
Dla osób zainteresowanych kulturą Indii to niewątpliwie porcja konkretnej, rzetelnej wiedzy, warto zatem mieć obie pozycje na półce:)

wtorek, 1 stycznia 2013

Filmowy przegląd 2012 roku - kino hindi

Nowy rok, a ja nadal ze 'starym' cyklem^^ Pewnie ku zaskoczeniu niektórych (uważających mnie za 'bolly-foba':P) świeżych tytułów z kina hindi zebrało mi się do przeglądu całkiem sporo - w zasadzie, poza kinem mallu (które będzie kolejne), to najwięcej:D I ich bilans (mierzony moją satysfakcją z seansów) okazał się całkiem niezły:)

Kahaani
To jest w moim odczuciu bardzo bengalski film. Nie tylko dlatego, że akcja toczy się w Kalkucie, a w ekipie pełno bengalskich nazwisk - chodzi o ten klimat, który mi się właśnie z tym kinem kojarzy. Kiedyś powiedziałam Aparnie, że kino bengalskie najbardziej z indyjskich kinematografii przypomina europejskie i nadal to podtrzymuję:) A, jak się tak lepiej zastanowić, Bengalczycy od dawna mieli niemały wpływ i na kino hindi. Dobry wpływ:) I sądzę, że Vidya powinna zdecydowanie częściej u nich grać, bo rola szukającej swego zaginionego męża ciężarnej w Kahaani to zdecydowanie ciekawsza rzecz niż gwiazdka z Dirty Picture (choć pewnie mniej 'widowiskowa':P). Owszem, końcowe wyjaśnienia nie musiały być aż tak 'na tacy' (łącznie z tłumaczeniem analogii do Durgi - co świetnie obrazuje już przecież sam plakat filmu), ale ogólnie to jest naprawdę dobre, klimatyczne kino z suspensem (którym udało się nawet mnie zaskoczyć - znaczy coś, co gdzieś tam kiedyś wyczytałam okazało się jednak nie być prawdą^^). Ale - co wynika chyba z poprzednich notek - Parambrata nie jest dla mnie odkryciem tego filmu:D

English Vinglish
Kolejny film z kobietą w roli głównej i po raz kolejny jest to nietypowa bohaterka. Fajnie zobaczyć, iż kimś takim może stać się i ktoś pozornie tak przeciętny i zwyczajny jak gospodyni domowa -  sfrustrowana żona i matka, kobieta w średnim wieku i w prostym sari. I że ta niby tak mało 'filmowa' bohaterka  potrafi tak zawładnąć sercem widza. Ująć swym uśmiechem, wrażliwością czy (w końcu) obudzoną determinacją w walce o przywrócenie sobie poczucia własnej wartości. Cicha, niedoceniana bohaterka dnia codziennego, wspaniale wykreowana przez powracającą Sridevi. Miło zobaczyć też fajnych, dobrze grających 'białych' w indyjskim filmie:) English Vinglish to bardzo ciepłe i mądre kino, takie, które wywołuje uśmiech na twarzy (i chęć powtórek:)) I - jakkolwiek  włoski to pięknie brzmiący język - francuski akcent nie ma sobie równych! (* wzdech*)



 Shirin Farhad Ki Toh Nikal Padi
Pierwsze rozczarowanie w ramach 'przeglądowego cyklu'. Bardzo podobał mi się zarówno pomysł na bohaterów (w końcu film o uczuciach osób w średnim wieku i to takich bardzo zwyczajnych, a nie jak 'z żurnala') jak i zabawne zwiastuny, niestety w trakcie seansu okazało się, iż film zawiera niewiele interesującego poza tym, a w związku z tym seans szybko zaczyna nudzić/męczyć/irytować, bo co ciekawe/zabawne widz już zna (a jak uwielbiam francuskie farsy tak tu większości humoru nie 'kupuję'...). Szkoda przede wszystkim Bomana, który zasługuje na więcej. Jeśli chodzi natomiast o nie tak częsty w filmach portret społeczności Parsów to zdecydowanie lepiej obejrzeć Little Zizou.


OMG Oh My God!
Powszechną opinię specjalisty od, podanego w rozrywkowej formie, kina 'problemowego/z przesłaniem/w słusznej sprawie' (czyli o edukacji, samobójstwach itp) ma w bolly Aamir, tymczasem mnie zdecydowanie bardziej przypadła do gustu takaż produkcja Akshay'a. Ta, poruszająca dość drażliwy  temat, jakim jest niewątpliwie religia, udana adaptacja sztuki teatralnej to inteligentnie napisana i jakże trafna satyra na nie tylko indyjską rzeczywistość (co chwilę łapałam się na myśli, jakże dobrze to wszystko pasuje i do naszych, polsko-katolickich realiów), a bohater, ateista pozywający do sądu Boga (Paresh błyszczy!), wyrażał niejednokrotnie i moje obserwacje czy opinie. Bardzo podobała mi się też pokazana w filmie wizja Boga (notabene, Akshay pojawia się w sumie może na kilkanaście minut i ma niewiele dialogów, ani żadnego 'gwiazdorskiego' klipu, a jak najbardziej potrafi zaznaczyć swą obecność - ciekawe, że on, mający wszak opinię 'rozpychającego się' w filmach, tak potrafił, a inne gwiazdy miewają w tym względzie problemy - bo 'fani oczekują':P), który zostawia człowiekowi bardzo wiele swobody, a i celnie wyjaśnia np. czemu trudno jednak całkiem 'zabierać'  ludziom religię i że ateista może być najlepszym wyznawcą:)  

Barfi!
Początek był dość obiecujący, niestety szybko zainteresowanie filmem mi jednak 'siadło'. Doceniam klimat (takiego kina  'w starym stylu') i aktorstwo (Ranbir totalnie rozbrajający, b.dobra Priyanka - choć nie jestem specjalnie przekonana, że to był akurat autyzm - i nawet Ileana całkiem niezła - poza zbolałymi minami znaczy:P), ale Barfi! trwa za długo jak na taką hmm.. 'chaplinowo-busterową' formułę kina (a wycięcie niewiele wnoszących do fabuły scen w slapstickowym stylu pozwoliłoby też znacznie zmniejszyć listę plagiatowych zarzutów:P), a niewątpliwe 'inspiracje' Pamiętnikiem też mu w moich oczach nie pomogły (wyjątkowo tamtego filmu nie trawię:P)


Paan Singh Tomar
Oparta na faktach historia słynnego biegacza, olimpijskiego medalisty, który stał się potem dakoitą, by z bronią w ręku walczyć o prawa słabszych, to bardzo gorzka refleksja nad kondycją Indii. Bo z pewnością nie za dobrze świadczy o kraju, jeśli nie potrafi docenić i zadbać o ludzi, którzy powinni być jego chlubą. Którzy reprezentowali go na arenie międzynarodowej i dostarczali powodów do dumy, a mimo to po zakończeniu kariery nie mogli liczyć na żadne wsparcie (napisy końcowe podają inne przykłady takich sportowców). A Paan Singh Tomar nie chciał nawet pomocy finansowej, a 'tylko' takiej zwyczajnej sprawiedliwości, pomocy reprezentantów prawa w sąsiedzkim konflikcie. I smutne, że wierzący w swój kraj i wcale przecież początkowo nie skłonny do rozwiązywania spraw na drodze przemocy człowiek został ostatecznie doprowadzony do takiego stanu desperacji... A Irrfan w tytułowej roli jest absolutnie fantastyczny.



Gangs of Wasseypur
Najpierw były wieści o fascynacji Anuraga tamilskim nurtem 'prowincjonalnym'. I że jego nowy film będzie zainspirowany takim kinem. Jednak gdy pojawił się trailer Gangów..  u osób znających 'ameerowo-sasikumarowe' kino nastąpiło zdziwienie, gdzie niby te wpływy, bo przecież temu bliżej już do RGV... (nie żeby to było źle:D) Potem nastąpiła olbrzymia fala entuzjastycznych opinii krytyków i zwykłych widzów o filmie. W końcu sama go obejrzałam. Efekt?  Raz - teraz już wiem, na czym polega ta kashyapowa inspiracja Tamilami, a dwa -  spore rozczarowanie, by nie rzec znużenie seansem. I brak ochoty na oglądanie części drugiej.  I rzecz głównie w tym, zaczerpniętym od wspominanych Tamili, sposobie opowiadania (czy może raczej snucia) historii - takim niespiesznym 'szkicowaniem' codziennej rzeczywistości. Cennym pewnie dla badaczy, budzącym sentymenty miejscowych, ale jednak nużącym i pozostawiającym obojętnym takiego zachodniego widza jak ja. I o ile w 'prowincjonalnym' kinie tamilskim jest zwykle pewien moment emocjonalnego 'przełomu', gdy to w taką zwyczajną, niespecjalnie ciekawą rzeczywistość wkracza jakaś tragedia (i nawet wcześniej nieco znudzony widz czuje się, jakby właśnie solidnie 'dostał po głowie'), tu, skoro bohaterom od początku towarzyszy krew i przemoc (pokazywana jednak tak, iż widz potrafi pozostać właśnie obojętny), trudno spodziewać się takiej zmiany i na koniec... Wygląda więc, iż obraz będący w ocenie Indusów jednym z najważniejszych filmów roku, kompletnie do mnie nie trafił:/

Obejrzane wcześniej:   Vicky Donor, Shanghai
Czekam na dvd:   Talaash, Mumbai Che Raja, Gattu, Jalpari,