Nowy rok, a ja nadal ze 'starym' cyklem^^ Pewnie ku zaskoczeniu niektórych (uważających mnie za 'bolly-foba':P) świeżych tytułów z kina hindi zebrało mi się do przeglądu całkiem sporo - w zasadzie, poza kinem mallu (które będzie kolejne), to najwięcej:D I ich bilans (mierzony moją satysfakcją z seansów) okazał się całkiem niezły:)
Kahaani
To jest w moim odczuciu bardzo bengalski film. Nie tylko dlatego, że akcja toczy się w Kalkucie, a w ekipie pełno bengalskich nazwisk - chodzi o ten klimat, który mi się właśnie z tym kinem kojarzy. Kiedyś powiedziałam Aparnie, że kino bengalskie najbardziej z indyjskich kinematografii przypomina europejskie i nadal to podtrzymuję:) A, jak się tak lepiej zastanowić, Bengalczycy od dawna mieli niemały wpływ i na kino hindi. Dobry wpływ:) I sądzę, że Vidya powinna zdecydowanie częściej u nich grać, bo rola szukającej swego zaginionego męża ciężarnej w Kahaani to zdecydowanie ciekawsza rzecz niż gwiazdka z Dirty Picture (choć pewnie mniej 'widowiskowa':P). Owszem, końcowe wyjaśnienia nie musiały być aż tak 'na tacy' (łącznie z tłumaczeniem analogii do Durgi - co świetnie obrazuje już przecież sam plakat filmu), ale ogólnie to jest naprawdę dobre, klimatyczne kino z suspensem (którym udało się nawet mnie zaskoczyć - znaczy coś, co gdzieś tam kiedyś wyczytałam okazało się jednak nie być prawdą^^). Ale - co wynika chyba z poprzednich notek - Parambrata nie jest dla mnie odkryciem tego filmu:D
English Vinglish
Kolejny film z kobietą w roli głównej i po raz kolejny jest to nietypowa bohaterka. Fajnie zobaczyć, iż kimś takim może stać się i ktoś pozornie tak przeciętny i zwyczajny jak gospodyni domowa - sfrustrowana żona i matka, kobieta w średnim wieku i w prostym sari. I że ta niby tak mało 'filmowa' bohaterka potrafi tak zawładnąć sercem widza. Ująć swym uśmiechem, wrażliwością czy (w końcu) obudzoną determinacją w walce o przywrócenie sobie poczucia własnej wartości. Cicha, niedoceniana bohaterka dnia codziennego, wspaniale wykreowana przez powracającą Sridevi. Miło zobaczyć też fajnych, dobrze grających 'białych' w indyjskim filmie:) English Vinglish to bardzo ciepłe i mądre kino, takie, które wywołuje uśmiech na twarzy (i chęć powtórek:)) I - jakkolwiek włoski to pięknie brzmiący język - francuski akcent nie ma sobie równych! (* wzdech*)
Shirin Farhad Ki Toh Nikal Padi
Pierwsze rozczarowanie w ramach 'przeglądowego cyklu'. Bardzo podobał mi się zarówno pomysł na bohaterów (w końcu film o uczuciach osób w średnim wieku i to takich bardzo zwyczajnych, a nie jak 'z żurnala') jak i zabawne zwiastuny, niestety w trakcie seansu okazało się, iż film zawiera niewiele interesującego poza tym, a w związku z tym seans szybko zaczyna nudzić/męczyć/irytować, bo co ciekawe/zabawne widz już zna (a jak uwielbiam francuskie farsy tak tu większości humoru nie 'kupuję'...). Szkoda przede wszystkim Bomana, który zasługuje na więcej. Jeśli chodzi natomiast o nie tak częsty w filmach portret społeczności Parsów to zdecydowanie lepiej obejrzeć Little Zizou.
OMG Oh My God!
Powszechną opinię specjalisty od, podanego w rozrywkowej formie, kina 'problemowego/z przesłaniem/w słusznej sprawie' (czyli o edukacji, samobójstwach itp) ma w bolly Aamir, tymczasem mnie zdecydowanie bardziej przypadła do gustu takaż produkcja Akshay'a. Ta, poruszająca dość drażliwy temat, jakim jest niewątpliwie religia, udana adaptacja sztuki teatralnej to inteligentnie napisana i jakże trafna satyra na nie tylko indyjską rzeczywistość (co chwilę łapałam się na myśli, jakże dobrze to wszystko pasuje i do naszych, polsko-katolickich realiów), a bohater, ateista pozywający do sądu Boga (Paresh błyszczy!), wyrażał niejednokrotnie i moje obserwacje czy opinie. Bardzo podobała mi się też pokazana w filmie wizja Boga (notabene, Akshay pojawia się w sumie może na kilkanaście minut i ma niewiele dialogów, ani żadnego 'gwiazdorskiego' klipu, a jak najbardziej potrafi zaznaczyć swą obecność - ciekawe, że on, mający wszak opinię 'rozpychającego się' w filmach, tak potrafił, a inne gwiazdy miewają w tym względzie problemy - bo 'fani oczekują':P), który zostawia człowiekowi bardzo wiele swobody, a i celnie wyjaśnia np. czemu trudno jednak całkiem 'zabierać' ludziom religię i że ateista może być najlepszym wyznawcą:)
Paan Singh Tomar
Barfi!
Początek był dość obiecujący, niestety szybko zainteresowanie filmem mi jednak 'siadło'. Doceniam klimat (takiego kina 'w starym stylu') i aktorstwo (Ranbir totalnie rozbrajający, b.dobra Priyanka - choć nie jestem specjalnie przekonana, że to był akurat autyzm - i nawet Ileana całkiem niezła - poza zbolałymi minami znaczy:P), ale Barfi! trwa za długo jak na taką hmm.. 'chaplinowo-busterową' formułę kina (a wycięcie niewiele wnoszących do fabuły scen w slapstickowym stylu pozwoliłoby też znacznie zmniejszyć listę plagiatowych zarzutów:P), a niewątpliwe 'inspiracje' Pamiętnikiem też mu w moich oczach nie pomogły (wyjątkowo tamtego filmu nie trawię:P)
Paan Singh Tomar
Oparta na faktach historia słynnego biegacza, olimpijskiego medalisty, który stał się potem dakoitą, by z bronią w ręku walczyć o prawa słabszych, to bardzo gorzka refleksja nad kondycją Indii. Bo z pewnością nie za dobrze świadczy o kraju, jeśli nie potrafi docenić i zadbać o ludzi, którzy powinni być jego chlubą. Którzy reprezentowali go na arenie międzynarodowej i dostarczali powodów do dumy, a mimo to po zakończeniu kariery nie mogli liczyć na żadne wsparcie (napisy końcowe podają inne przykłady takich sportowców). A Paan Singh Tomar nie chciał nawet pomocy finansowej, a 'tylko' takiej zwyczajnej sprawiedliwości, pomocy reprezentantów prawa w sąsiedzkim konflikcie. I smutne, że wierzący w swój kraj i wcale przecież początkowo nie skłonny do rozwiązywania spraw na drodze przemocy człowiek został ostatecznie doprowadzony do takiego stanu desperacji... A Irrfan w tytułowej roli jest absolutnie fantastyczny.
Gangs of Wasseypur
Najpierw były wieści o fascynacji Anuraga tamilskim nurtem 'prowincjonalnym'. I że jego nowy film będzie zainspirowany takim kinem. Jednak gdy pojawił się trailer Gangów.. u osób znających 'ameerowo-sasikumarowe' kino nastąpiło zdziwienie, gdzie niby te wpływy, bo przecież temu bliżej już do RGV... (nie żeby to było źle:D) Potem nastąpiła olbrzymia fala entuzjastycznych opinii krytyków i zwykłych widzów o filmie. W końcu sama go obejrzałam. Efekt? Raz - teraz już wiem, na czym polega ta kashyapowa inspiracja Tamilami, a dwa - spore rozczarowanie, by nie rzec znużenie seansem. I brak ochoty na oglądanie części drugiej. I rzecz głównie w tym, zaczerpniętym od wspominanych Tamili, sposobie opowiadania (czy może raczej snucia) historii - takim niespiesznym 'szkicowaniem' codziennej rzeczywistości. Cennym pewnie dla badaczy, budzącym sentymenty miejscowych, ale jednak nużącym i pozostawiającym obojętnym takiego zachodniego widza jak ja. I o ile w 'prowincjonalnym' kinie tamilskim jest zwykle pewien moment emocjonalnego 'przełomu', gdy to w taką zwyczajną, niespecjalnie ciekawą rzeczywistość wkracza jakaś tragedia (i nawet wcześniej nieco znudzony widz czuje się, jakby właśnie solidnie 'dostał po głowie'), tu, skoro bohaterom od początku towarzyszy krew i przemoc (pokazywana jednak tak, iż widz potrafi pozostać właśnie obojętny), trudno spodziewać się takiej zmiany i na koniec... Wygląda więc, iż obraz będący w ocenie Indusów jednym z najważniejszych filmów roku, kompletnie do mnie nie trafił:/
Obejrzane wcześniej: Vicky Donor, Shanghai
Czekam na dvd: Talaash, Mumbai Che Raja, Gattu, Jalpari,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz