czwartek, 31 marca 2011

Wąsata północ:P

Kiedyś było o południowcach bez wąsów to teraz dla równowagi panowie z północy w wąsatych wersjach:D

Ajay i Emraan w OUATIM
Salman w Dabbang

Vivek w Rakta Charitra
SRK w RDBNJ  


Akki w CC2C
Hrithik w Jodha Akbar

Arjun w Rock on!
Neil Nitin w 7 Khoon Maaf
Abishek w DMD
Sunny w Mohalla Assi
Saif w Aakrashan
Shahid z planu Mausam
Aamir w przygotowaniach do nowego filmu

I jak?:)





piątek, 25 marca 2011

Za co kocham Mehmooda:)

Kiedyś już trochę na ten temat pisałam, więc teraz tylko nowe (znaczy niedawno wynalezione) powody do uwielbienia:)

No więc za szalone pląsy w duecie z Rajem (no w życiu bym pewnie na taki zestaw nie wpadła:D I ja chcę ten film!):

Za kathakowy 'pojedynek' z Dhumalem:


Za wcielanie się w przebiórkowego Biga:)


I za to, co - mam nadzieję - jeszcze odkryję:)

poniedziałek, 21 marca 2011

Alludu Garu (1990) - Mohan Babu udaje męża Shobany

Nie sądziłam, że będę się aż tak dobrze bawić na filmie Raghavendry Rao i to jeszcze oglądanym saute (a nie jest to hirołsowiec). Reżyser, który miewa skłonność do przesady i złego gustu zrobił naprawdę fajny  film rozrywkowy...Który do pewnego momentu jest zabawną komedią, a potem robi się poważniejszy (ale nadal nie nadęty:P)
Kalyani, którą w zastępstwie przebywającego za granicą ojca opiekuje się jej wuj, ma narzeczonego i wkrótce ma odbyć się ich ślub. Jednak w ostatniej chwili potencjalny małżonek wycofuje się (i to listownie). Zatroskany wuj postanawia więc wynająć kogoś, kto będzie udawał męża Kalyani przed jej ojcem (który ma lada moment wrócić zdaje się ze Stanów). Czemu to takie ważne, żeby dziewczyna w oczach ojca była mężatką to w sumie nie bardzo rozumiem (uroki seansów bez literek:/), w każdym razie do owego zadania wuj angażuje Vishnu, okolicznego łazęgę (którego poznajemy jak 'kroi' ubranie pewnemu zagranicznemu turyście, podpuszczając go do ratowania 'topielca', który wcale się nie topi:P). Jeśli jednak Vishnu wydaje się, że dziewczyna przyjmie go z należytym zachwytem (jako wszak wybawcę) to jest w błędzie i to unaoczni mu już ich pierwsze spotkanie (on z dumą podkasuje wysoko lungi, ona na jego widok głośno komentuje, że wuj jej znalazł oberwańca i złodzieja:P). No ale umowa zawarta, ojciec w drodze, więc ciągną szopkę... Z jednej strony trzeba udawać przed ojcem kochającą się parę, ale z drugiej nie przegapią okazji, żeby pokazać tej drugiej stronie, kto tu jest górą...Od walki o łóżko (w pokoju jedno, czyli któreś musi spać na podłodze), przez wykorzystywanie tradycyjnych rytuałów poślubnych (takich trochę podobnych jak w Pellaina Kothalo:)) na spektaklu dla podsłuchującego pod drzwiami sypialni ojca kończąc:) (czułe słówka, a  miny całkiem inne i w rękach już prawie ostre przedmioty:P).

 

Ktoś teraz może stwierdzić, że przecież i tak wiadomo jak to się skończy. I otóż nie:) To czego można by się spodziewać na koniec ma miejsce już mniej więcej w połowie filmu, a potem... potem ma miejsce twist, który sprowadza fabułę na nowe tory (a ja się wreszcie doczekałam Ramyi) i zmienia klimat filmu na zdecydowanie poważniejszy. I zdecydowanie absorbuje. I nawet zakończenie zrobili takie jak w tej sytuacji trzeba:) (a tak się już martwiłam, bo z tymi zakończeniami to bywa największy problem nieraz...). 
Mohan i Shobana stanowić mogą dziwną parę, ale w sumie takie jest i założenie wstępne, że oni niezbyt zdają się do siebie pasować. I takiej temperamentnej Shobany to chyba nie miałam jeszcze okazji widzieć. Mohan z kolei miał okazję stworzyć w sumie kilka wcieleń, jego postać okazuje się bowiem mieć naprawdę różne odcienie.

Najbardziej charakterystyczny gest Mohana i śliczna Shobana:)
Dość zaskakujące jak na reżysera są też klipy. Owszem, większość jest dość typowa (duetowa w plenerach), ale jednak nie całkiem w owym charakterystycznym stylu Raghavendry (heroina w feerii kolorków, owoców i kwiatów:P), a kompletnym zaskoczeniem (bardzo przyjemnym:)) były dla mnie dwa klipy z tradycyjną muzyką karnatyczną!


Film ma i swoje wady, niektóre postaci bywają momentami irytujące i przeszarżowane (zwłaszcza grający wuja Chandra Mohan), da się też odczuć pewne oldschoolowe momenty, np w taki sposób  (z  charakterystycznymi 'odgłosami') zrealizowana jest scena walki (znaczy bitki dwóch facetów załatwiających 'po męsku' pewien problem po prostu:P), na początku zdarzają się też irytujące montażowe zabiegi 'dramatyzujące' (w stylu stopklatki na zbliżeniu twarzy bohaterki, mającej ilustrować jej reakcję na czytany list), ale nie wpłynęło to bardzo na moją ocenę całości. Znaczy to jedna z najfajniejszych rzeczy, jakie ostatnio obejrzałam i aż mi trochę szkoda, że nie ma podpisanego bolly remaku (a przynajmniej nic o nim nie wiem na razie - choć film był ponoć hitem w AP, więc kto wie..), żebym mogła sobie jeszcze raz, z pełniejszym zrozumieniem różnych szczegółów i dialogów obejrzeć...
A, a alludu garu to 'fałszywy zięć':)

czwartek, 17 marca 2011

"Klimakterium ... i już"



Wszystkie kobiety miały, mają albo będą miały klimakterium. W tym sensie łączy je to bardziej niż choćby doświadczenie macierzyństwa. Nie jest to zwykle łatwy do przejścia okres, ale ten spektakl podpowiada jak można sobie z nim poradzić. Że przede wszystkim nie trzeba się go wstydzić, że trzeba o nim mówić, że wreszcie nie należy uważać, iż w tym momencie wszystko, co dobre już za nami, a może być całkiem inaczej i to przede wszystkim od nas zależy. Bo można 'spuścić nos na kwintę', a można podejść do tego, co nieuchronne (czyli starzenia się - któremu podlegamy wszak już od samego urodzenia:P) z humorem i dystansem. Że można się z tego śmiać. I do tego też służy ten spektakl. Zdecydowanie nie da się za pierwszym razem zapamiętać całej masy onelinerów (w których celuje zwłaszcza zacięta feministka Krycha - grana w moim przedstawieniu brawurowo przez Krystynę Sienkiewicz), powiem więc tylko, że wiem już np jak mężczyzna i kobieta mogą imponować stringami, jaki jest najlepszy krem na zmarszczki i do jakiego wieku rozwija się mężczyzna:P I czemu jest jak wyrostek robaczkowy:P
Przez 2,5 godziny fantastycznie się bawiłam (jak i reszta widowni - zdecydowanie z przewagą kobiet), jedyne zastrzeżenia mogę mieć do strony technicznej (zbyt głośne były podkłady muzyczne w stosunku do śpiewanych przez panie tekstów) i chętnie wybrałabym się jeszcze (nie)raz. Bo bycie kobietą po 40-tce (czy i 50-tce, 60-tce itp) to nic strasznego:) Przykład aktorek grających w tym spektaklu wskazuje, że temperamentu, energii i wigoru mogłaby im niejedna młódka pozazdrościć:)



niedziela, 13 marca 2011

Parthiban kanavu (2003)


Parthiban łatwo się nudzi, nie może więc zagrzać miejsca w żadnej pracy. Pewnego dnia, na ulicy, widzi pewną piękną dziewczynę, Sathyę. Oczywiście jak grom z jasnego nieba spada na niego uczucie, zakochuje się na zabój, stwierdza, że to ta jedyna, cały czas myśli o niej itp. Tymczasem rodzice chcą mu zaaranżować małżeństwo. Chłopak stara się od niego wykręcić, w końcu jednak daje się przekonać do wizyty  u wybranej przez nich dziewczyny. I oto czeka go miła niespodzianka... a przynajmniej tak mu się wydaje...

Parthiban Kanavu odebrałam jako opowieść o życiu pewnego rodzaju ułudą, takim 'gdyby... to...'. Czasem człowiek potrafi sobie stwierdzić, że będzie szczęśliwy tylko pod takim i takim warunkiem - najlepiej jeszcze, jeśli jest to coś dla niego w danej chwili nieosiągalnego (bo wtedy nie można zweryfikować, czy faktycznie by mu to to szczęście dało:P) - i tego się trzyma, nie zauważając czy nie doceniając innych szans, które w międzyczasie mu się trafiają (no bo tylko tamto i już) Tyle, że morał jakiś taki strasznie konserwatywny wyszedł (znaczy objaśnienie podstaw tego faktycznego szczęścia - przynajmniej jak na moje zachodnie patrzenie na pewne sprawy...). 
 
Srikanth w okularkach uroczy (choć jego bohater zasadniczo zachowuje się jak idiota:P), Sneha jak zwykle z wdziękiem i klasą,  akcja dość niespieszna, i - pomijając jeden zasadniczy twist - w miarę przewidywalna,  muzycznie miło, ale nie zapadająco zbytnio w pamięć - choć jeden klip to mnie urzekł (łatwo domyślić się czemu - chodzi o tę stylizację na stare kino oczywiście:)):
 W sumie tylko albo aż (kwestia nastawienia) sympatyczne filmidło. Takie na niezobowiązujący seans.

czwartek, 10 marca 2011

Pellaindi Kaani (2007) i Veedhi (2006)

Dwa niedawne' urodzinowe' seanse. Będzie krótko, bo i nie mam co za dużo o tych filmach pisać.

Pellaindi Kaani: historia chłopaka z bogatej rodziny, który  od czasu pewnego wypadku zachowuje się jak duże dziecko. Jego owdowiała matka próbuje go uzdrowić za pomocą małżeństwa (nie ma jak wiara w lecznicze zdolności żony, nie?:P), aranżowane oczywiście...Może i mogło być ciekawie, gdyby zabrał się za to dobry, poważny reżyser, a nie EVV Sathyanarayana. A oglądając oldschoolowy w konwencji film (choć sprzed kilku lat) widz zastanawia się, czy to tylko główny bohater doznał kiedyś urazu głowy:P Czemu zagrał w tym Allari rozumiem, wszak to ojciec (i grywał u niego często niestety...) ale co skłoniło do wzięcia tej roli Kamalinee?? Całość kiepska i tylko dla fanów któregoś z aktorów.

Veedhi: osadzona w realiach Biharu opowieść o kontrolującym ulice Hajdarabadu mafijnym donie,  którego tropi ambitna dziennikarka, a pomaga jej  czwórka młodych chłopaków. Miało być ponoć poważnie, świeżo i inaczej, nie całkiem wyszło niestety. Aktorsko przede wszystkim zwraca uwagę Gopika, Sharwanand raczej w tle. Za to można go zobaczyć w hirołsowskiej akcji (z wykopami itp:P) i we wcieleniu a'la Jyothika w Raa raa (vide obok:P)  A i film jest saute. Czyli w sumie także raczej dla  fanów i zapaleńców. A, i jeszcze jest fajny klipowy kawałek z tancerzami kathakali:)


poniedziałek, 7 marca 2011

Okularki są cool!:)

Dowody? A proszę bardzo, oto 'goglowe' filmowe wcielenia panów z południa:) 

Nag w Zakhm
Sumanth w Classmates
Venky w Deviputrudu
Ravi w Naa Autograph
Jagapati w Pravarakhyudu
Mahesh w Nijam
Allari Naresh w Nenu
Rana w Leaderze

Madhavan w Kannathil Muthamittal
Srikanth w Parthiban Kanavu
Arjun w Durai
Surya w Vaaranam Aayiram
Prakash w Abhiyum Naanum
Indrajith w Sarvam
Prithviraj w Manikya Kallu
Manoj K.Jayan w Madhyavenal
Mohanlal w Hallo

piątek, 4 marca 2011

T.D.Dasan Std VI B (2010) - marzenia o ojcu

Tytuł filmu to podpis pod listem. A właściwie listami, pisanymi przez 12-letniego Dasana (ucznia klasy VIb) do swego nieznanego ojca, który opuścił jego i jego matkę tuż po narodzinach chłopca. A Dasan chciałby mieć ojca, móc, tak jak inni chłopcy, spędzać z nim czas (i opowiadać potem o tym, co z tym ojcem robi...). Jaki efekt przyniosą jego listy? Tego oczywiście nie zdradzę, a narracja poprowadzona jest z ciekawej strony.
Ten film debiutanta został uznany za jeden z najciekawszych w kinie mallu zeszłego roku (czy i nawet ostatnich lat) i słusznie, bo bije z niego prostota, wrażliwość i - pomimo że nie przedstawia świata 'cudownej szczęśliwości', tylko zwyczajnie żyjących ludzi, borykających się z różnymi niełatwymi problemami - jakieś takie ciepło:) W recenzjach niektórzy porównywali go do kina irańskiego - 'dziecięcych' filmów M. Majidiego - i coś w tym jest. A to naprawdę duży komplement. 
Jest to zasługa i poprowadzenia tej historii przez reżysera, świetnie podkreślającej jej klimat oprawy wizualno-muzycznej,  ale i bardzo naturalnej, przekonującej obsady: dzieci (chyba debiutanci), drugiego planu dorosłych, no i przekochanego Biju Menona.  Naprawdę chyba mało kto potrafiłby podejść do pewnych spraw jak jego bohater, być tak wrażliwym, a jednocześnie odpowiedzialnym w tym, co robi, myślącym o uczuciach innych i potencjalnych konsekwencjach swych działań. To naprawdę robi wrażenie.


A i chyba jeszcze powinnam dodać, że także czasowo film jest dość 'światowy' (jeśli można to tak ująć:D): trwa niecałe 100 minut:)