Nie sądziłam, że będę się aż tak dobrze bawić na filmie Raghavendry Rao i to jeszcze oglądanym saute (a nie jest to hirołsowiec). Reżyser, który miewa skłonność do przesady i złego gustu zrobił naprawdę fajny film rozrywkowy...Który do pewnego momentu jest zabawną komedią, a potem robi się poważniejszy (ale nadal nie nadęty:P)
Kalyani, którą w zastępstwie przebywającego za granicą ojca opiekuje się jej wuj, ma narzeczonego i wkrótce ma odbyć się ich ślub. Jednak w ostatniej chwili potencjalny małżonek wycofuje się (i to listownie). Zatroskany wuj postanawia więc wynająć kogoś, kto będzie udawał męża Kalyani przed jej ojcem (który ma lada moment wrócić zdaje się ze Stanów). Czemu to takie ważne, żeby dziewczyna w oczach ojca była mężatką to w sumie nie bardzo rozumiem (uroki seansów bez literek:/), w każdym razie do owego zadania wuj angażuje Vishnu, okolicznego łazęgę (którego poznajemy jak 'kroi' ubranie pewnemu zagranicznemu turyście, podpuszczając go do ratowania 'topielca', który wcale się nie topi:P). Jeśli jednak Vishnu wydaje się, że dziewczyna przyjmie go z należytym zachwytem (jako wszak wybawcę) to jest w błędzie i to unaoczni mu już ich pierwsze spotkanie (on z dumą podkasuje wysoko lungi, ona na jego widok głośno komentuje, że wuj jej znalazł oberwańca i złodzieja:P). No ale umowa zawarta, ojciec w drodze, więc ciągną szopkę... Z jednej strony trzeba udawać przed ojcem kochającą się parę, ale z drugiej nie przegapią okazji, żeby pokazać tej drugiej stronie, kto tu jest górą...Od walki o łóżko (w pokoju jedno, czyli któreś musi spać na podłodze), przez wykorzystywanie tradycyjnych rytuałów poślubnych (takich trochę podobnych jak w Pellaina Kothalo:)) na spektaklu dla podsłuchującego pod drzwiami sypialni ojca kończąc:) (czułe słówka, a miny całkiem inne i w rękach już prawie ostre przedmioty:P).
Ktoś teraz może stwierdzić, że przecież i tak wiadomo jak to się skończy. I otóż nie:) To czego można by się spodziewać na koniec ma miejsce już mniej więcej w połowie filmu, a potem... potem ma miejsce twist, który sprowadza fabułę na nowe tory (a ja się wreszcie doczekałam Ramyi) i zmienia klimat filmu na zdecydowanie poważniejszy. I zdecydowanie absorbuje. I nawet zakończenie zrobili takie jak w tej sytuacji trzeba:) (a tak się już martwiłam, bo z tymi zakończeniami to bywa największy problem nieraz...).
Mohan i Shobana stanowić mogą dziwną parę, ale w sumie takie jest i założenie wstępne, że oni niezbyt zdają się do siebie pasować. I takiej temperamentnej Shobany to chyba nie miałam jeszcze okazji widzieć. Mohan z kolei miał okazję stworzyć w sumie kilka wcieleń, jego postać okazuje się bowiem mieć naprawdę różne odcienie.
Najbardziej charakterystyczny gest Mohana i śliczna Shobana:) |
Dość zaskakujące jak na reżysera są też klipy. Owszem, większość jest dość typowa (duetowa w plenerach), ale jednak nie całkiem w owym charakterystycznym stylu Raghavendry (heroina w feerii kolorków, owoców i kwiatów:P), a kompletnym zaskoczeniem (bardzo przyjemnym:)) były dla mnie dwa klipy z tradycyjną muzyką karnatyczną!
Film ma i swoje wady, niektóre postaci bywają momentami irytujące i przeszarżowane (zwłaszcza grający wuja Chandra Mohan), da się też odczuć pewne oldschoolowe momenty, np w taki sposób (z charakterystycznymi 'odgłosami') zrealizowana jest scena walki (znaczy bitki dwóch facetów załatwiających 'po męsku' pewien problem po prostu:P), na początku zdarzają się też irytujące montażowe zabiegi 'dramatyzujące' (w stylu stopklatki na zbliżeniu twarzy bohaterki, mającej ilustrować jej reakcję na czytany list), ale nie wpłynęło to bardzo na moją ocenę całości. Znaczy to jedna z najfajniejszych rzeczy, jakie ostatnio obejrzałam i aż mi trochę szkoda, że nie ma podpisanego bolly remaku (a przynajmniej nic o nim nie wiem na razie - choć film był ponoć hitem w AP, więc kto wie..), żebym mogła sobie jeszcze raz, z pełniejszym zrozumieniem różnych szczegółów i dialogów obejrzeć...
A, a alludu garu to 'fałszywy zięć':)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz