Parthiban łatwo się nudzi, nie może więc zagrzać miejsca w żadnej pracy. Pewnego dnia, na ulicy, widzi pewną piękną dziewczynę, Sathyę. Oczywiście jak grom z jasnego nieba spada na niego uczucie, zakochuje się na zabój, stwierdza, że to ta jedyna, cały czas myśli o niej itp. Tymczasem rodzice chcą mu zaaranżować małżeństwo. Chłopak stara się od niego wykręcić, w końcu jednak daje się przekonać do wizyty u wybranej przez nich dziewczyny. I oto czeka go miła niespodzianka... a przynajmniej tak mu się wydaje...
Parthiban Kanavu odebrałam jako opowieść o życiu pewnego rodzaju ułudą, takim 'gdyby... to...'. Czasem człowiek potrafi sobie stwierdzić, że będzie szczęśliwy tylko pod takim i takim warunkiem - najlepiej jeszcze, jeśli jest to coś dla niego w danej chwili nieosiągalnego (bo wtedy nie można zweryfikować, czy faktycznie by mu to to szczęście dało:P) - i tego się trzyma, nie zauważając czy nie doceniając innych szans, które w międzyczasie mu się trafiają (no bo tylko tamto i już) Tyle, że morał jakiś taki strasznie konserwatywny wyszedł (znaczy objaśnienie podstaw tego faktycznego szczęścia - przynajmniej jak na moje zachodnie patrzenie na pewne sprawy...).
Srikanth w okularkach uroczy (choć jego bohater zasadniczo zachowuje się jak idiota:P), Sneha jak zwykle z wdziękiem i klasą, akcja dość niespieszna, i - pomijając jeden zasadniczy twist - w miarę przewidywalna, muzycznie miło, ale nie zapadająco zbytnio w pamięć - choć jeden klip to mnie urzekł (łatwo domyślić się czemu - chodzi o tę stylizację na stare kino oczywiście:)):
W sumie tylko albo aż (kwestia nastawienia) sympatyczne filmidło. Takie na niezobowiązujący seans.
gołąbki bardzo zachęcające ;)
OdpowiedzUsuń