środa, 25 lutego 2015

Filmowy przegląd 2014 roku - 'próbki' z kina marathi, bengalskiego i ... pendżabi ;)

Wracam do podsumowania ubiegłego roku. W którym dotarłam wreszcie bardziej na północ - ale jeszcze nie do kina w hindi ;)

 Timepass (marathi)

Jestem fanką Raviego Jadhava od czasu obejrzenia genialnego Natrang. I to dlatego zdecydowałam się w końcu obejrzeć Timepass - mimo poczucia, że mam już trochę dość tych, mocno ostatnio obecnych w kinie marackim, nostalgicznych 'opowieści z dzieciństwa' (czy nastolęcych lat). Nawet jeśli to, co widziałam do tej pory (choćby zrobiony przez Jadava poprzednio Balak Palak) się mi podobało. Zaczęłam więc oglądanie tej historii o pierwszej miłości ubogiego chłopaka i dziewczyny z dobrego domu dość nieufnie, na pewien dystans. Z czasem jednak 'kupiła' mnie ta zwyczajna opowieść: swą delikatnością, prostotą, emocjami, prawdziwością młodych bohaterów i ich otoczenia...  I nawet się już nie denerwuję zapowiadaną kontynuacją:P Bo przywiązałam się do bohatera na tyle, że jestem gotowa mu dalej kibicować - żeby faktycznie teraz udowodnił, że to było coś prawdziwego, znaczącego, a nie tylko ów tytułowy timepass (no i jestem ciekawa, jak to zrobi:D)

Chotushkone (bengalski)

Drugi film Srijita bez Prosenjita i - podobnie jak debiut - znów świat filmu. Ale inaczej, bo bardziej z suspensem. Tajemniczy producent zatrudnia czwórkę reżyserów do pracy nad nowelowym projektem. Każdy z nich ma wyreżyserować jedną nowelkę, a zleconym tematem przewodnim całości jest... śmierć. Przeciekawym pomysłem było zatrudnienie do głównych ról prawdziwych reżyserów i to takich 'z różnej półki' (zarówno wiekowo, jak pod względem rodzaju kina, z jakiego są znani), a jednocześnie mających za sobą też i doświadczenia aktorskie (jedni mniejsze - jak Goutham Ghoose, inni większe - jak Aparna czy Parambrata). Akcja toczy się trochę wielopłaszczyznowo: poza sferą bieżących relacji (i samochodowej wyprawy na spotkanie z owym tajemniczym producentem) mamy też 'przebłyski' dawnych czasów (niektórzy z bohaterów znają się dość dobrze od dawna, zresztą cała relacja Triny i Dipto to jedna z moich ulubionych rzeczy w filmie), oglądamy także 'zajawki' ich pomysłów na owe tematyczne nowelki filmowe (mnie się najbardziej podobały dwie pierwsze:D) - i długo nie możemy być pewni, do której sfery przynależą owe intrygujące, stylizowane kadry, które widzimy na samym początku filmu... No i jest też narastające napięcie. Można chyba oglądać ten film i bez orientacji w 'bengalskim światku' (znaczy jako zwykłą suspensową fabułę), ale - podobnie jak przy Autographie - traci się wtedy pewną 'podskórną' warstwę (w każdym razie ja miałam dodatkową frajdę z tego, że trochę mi się w pewnych momentach jakby zacierała granica między postacią, a odtwarzającą ją osobą). No i fajnie wiedzieć choćby, że dla odtwarzającego rolę Dipto Chiranjeeta ten film był podobnym przełomem  jak dekadę wcześniej dla Prosenjita filmy Rituparno (znaczy pokazał aktorski talent bardzo popularnego, ale mało poważnie dotąd traktowanego gwiazdora), a w roli producenta pojawia się na chwilkę kolejny (czyli już piąty) znany reżyser:D. Najwięcej obiekcji budzi zakończenie - ja aż takich problemów z nim nie mam, tak czy siak z pewnością warto zobaczyć Srijitową 'zabawę' kinem.

Punjab 1984 (pendżabski)
Rzadko oglądam filmy pendżabskie, bo i trudno mi trafić na coś sensownego z tej kinematografii (a ichniejsze wersje kolorowych romansideł 'przejadły' mi się po 2-3 tytułach). Ten tytuł zapowiadał się zupełnie inaczej. Ciekawie (zwłaszcza, gdy lubi się - jak ja - poznawać indyjską historię najnowszą przez kino). Tytułowy rok odnosi się oczywiście do niechlubnej kwestii pogromów sikhów po zabójstwie Indiry Gandhi. To wydarzenie odbiło się boleśnie na losach niejednej pendżabskiej rodziny. To opowieść o losach jednej z nich. Dramat której rozpoczyna się, gdy ojciec zostanie zabity podczas pielgrzymkowej wizyty w Amritsarze. Po tym zdarzeniu spokoju nie zazna już ani uznany (chcąc-nie chcąc) za terrorystę syn, ani niewiele z tego wszystkiego rozumiejąca, ale desperacko walcząca o swych bliskich matka. Nie wszystko w tym filmie zachwyca (zwłaszcza, gdy zna się choćby podejmujące podobną tematykę, a jednak lepsze, bo subtelniejsze Gulzarowe Maachis). Wolałabym np. żeby zamiast postaci 'bojowego' syna więcej czasu poświęcono matce (to było znacznie ciekawsze, a - świetna - Kirron miałaby więcej do zagrania), ale są sceny, które niewątpliwie robią wrażenie (trudno chyba zapomnieć finał z prawdziwymi matkami, trzymającymi zdjęcia swoich zaginionych/zabitych synów, a bardziej 'fabularnie' jestem zachwycona choćby tym, jak została zrobiona scena aresztowania wracającego z pola bohatera), no i jakże fantastycznie  (i naturalnie) funkcjonuje w tym filmie pendżabska muzyka, którą uwielbiam. A i jeszcze cudowny, podły Pawan Malhotra:P Może i chciałoby się jeszcze więcej (znaczy więcej niuansów), ale to pierwszy pendżabski film, który będę naprawdę dobrze wspominać.

 

Obejrzane wcześniej:   Jaatishwar, Apur Panchali, Highway (b), Fandry (m)
Czekam na dvd:   Yellow, Ek Hazarachi Note, Dr Prakash BabaAmte, Happy Journey (m)

2 komentarze:

  1. To nie wspominasz dobrze tego o koniach, hihihi;).

    OdpowiedzUsuń
  2. O koniach?? Aaaaa.. o tym w ogóle zapomniałam:P Ale i z nim teza się nadal zgadza:D

    OdpowiedzUsuń