piątek, 19 grudnia 2014

Twardzi trenerzy, deglamurowe dziewczyny i reszta wyczekiwanych :)

Piątek, więc pewnie powinnam raczej zajmować się bieżącymi premierami, ale chyba nawet nie chce mi się szczególnie komentować entuzjastycznych recenzji PK (i tak mnie ten film odstrasza, podobnie jak poprzedni owego aktorsko-reżyserskiego tandemu:P) ani przyzwoitych nowego filmu Mysskina (przy całej sympatii i wierze w reżysera i producenta kino 'paranormalne' to raczej nie 'moja bajka') i wolę zająć się obiecującymi zapowiedziami, których się ostatnio trochę nazbierało.


Tak, niejednokrotnie pisałam, że nie jestem wielką fanką filmów sportowych. Ale filmy o trenerach to trochę inna bajka, nie?^^ Przynajmniej jeśli tym trenerem jest Prosenjit, a film reżyseruje Parambrata;D Zatem, choć nie lubię futbolu, czekam na Lorai jako na film o charakternym trenerze po przejściach :)


Debiut tego reżysera też był na liście moich wyczekiwanych, niestety do dziś nie udało mi się zobaczyć Onamalu (zbyt przemknął i zniknął:() Mam nadzieję, że z Malli Malli Idi Raani Roju będzie inaczej. Bo biegający (tak, naprawdę dużo tego sportu w tym zestawie wyczekiwanych:D) Sharwanand i Nithya w czadorze bardzo mi się podobają :)


Najnowszy film Prabhu Solomona zapowiada się w pewnym sensie podobnie jak poprzednie: znów przepiękne tamilskie krajobrazy i sielskość, która okaże się zwodnicza. Mynaa była wielkim przełomem dla Amali Paul, w Kumki udanie (choć na razie sama ocenić tego nie mogę) zadebiutował Vikram Prabhu (wnuk Sivajiego), ciekawe czy Kayal też okaże się dla kogoś z młodych debiutantów równie ważnym filmem.


A skoro już jesteśmy przy Amali Paul.... Mili to jej pierwszy film po ślubie. Od czasu Myny czekałam, aż znów zobaczę tę piękną dziewczynę tak pobrzydzoną:D Bo pamiętam, jak po tamtym filmie nie mogłam uwierzyć, że ona mogła zaczynać jako modelka (dopiero kupa znalezionych inszych zdjęć mnie przekonała, że może jednak..;))


Były zwiastuny bengalskie, telugu, tamilskie i mallu, pora zatem na coś hindi (żeby nie było, że dyskryminuję najpopularniejszą indyjską kinematografię:P). Bejoy Nambiar zadebiutował interesującym Shaitanem, potem był słabszy David, a gdy zaczęły się pojawiać pogłoski o różnych remakach południowców, które miałby robić prawie już go spisałam na straty:P Wygląda, że niesłusznie, bo szachowy Big na wózku robi wrażenie:) Zatem czekam na Wazira.


Zaczęłam trenerem sportowym i takimż trenerem kończę:P Zmieniam jednak język i dyscyplinę:D  Do roli  w Irudhi Suttru Madhavan wyrobił sobie megamięśniory, na szczęście nie wygląda, żeby to było najważniejsze:) A twardy, wkurzony, zarośnięty Maddy to w pewnością coś, na co warto czekać:)

piątek, 12 grudnia 2014

Piraci i kołboje, czyli przygodowe klasyki tamilskie: 'Aayirathil Oruvan' (1965) & 'Jakkamma' (1972)

Mimo, że listopad się już skończył, filmowe zaduszki trwają u mnie w najlepsze (powiedziałabym, że dopiero się naprawdę 'rozkręcam'^^) Dziś więc o dwóch starszych przygodowych tamilach. Czyli bardzo rozrywkowo :)

Gdy początkiem mijającego roku odrestaurowana wersja Aayirathil Oruvan trafiła ponownie do tamilskich kin odniosła bezprecedensowy sukces utrzymując się na ćennajskich ekranach całe 175 dni (czyli prawie pół roku!) - wynik, o jakim  marzyłoby dziś pewnie wiele nowych superprodukcji. Po seansie wcale mnie to dziwi - sama bym chętnie poszła, gdybym miała możliwość. Bo to świetnie zrealizowane - może dlatego, że przez dobrego reżysera (notabene znanego mi już z bardziej poważnego repertuaru typu biografii 'Tamila od statków') kino rozrywkowe. Inspirowane klasycznymi amerykańskimi filmami 'o piratach':) Przy tym bardzo dobrze (nie nachalnie 'łopatologicznie') wpisujące się w 'mass-społecznikowskie' emploi MGRa (wykorzystane później z takim sukcesem w jego karierze politycznej).  Gra on tu bowiem lekarza z powołania, takiego, który to zawsze jest gotów spieszyć innym z pomocą (i przedkłada tę 'służbę' nad tytuły i zaszczyty). Właśnie ta cecha  wpędza bohatera w kłopoty: pomaga bowiem rebeliantom walczącym przeciwko władzy pewnego dyktatora i w związku z tym zostaje (ze swym wiernym, granym przez Nagesha, druhem) przez ludzi tegoż władcy aresztowany  i sprzedany w niewolę królowi sąsiedniej wyspy (a dokładnie Wysp Dziewiczych:D).  Nie traci jednak ducha, co więcej poprowadzi walkę niewolników o swe prawa.  W międzyczasie - a jakże - zdobywając serce pięknej księżniczki (w tej roli obecna pani premier TN, Jayalalita). Dalej oczywiście też sporo się dzieje (i tak, pojawiają się też wspominani przez mnie piraci:D), a wszystko okraszone jest świetną muzyką (kiedyś to potrafiono pisać chwytliwe piosenki!) i całkiem przyswajalnym humorem  (ośmielę się nawet stwierdzić, iż wolę duet MGRa z Nageshem niż z Jayalalitą - choć chorobowe symulacje dokonywane przez owąż pannę, by ściągnąć do pałacu niewolnika-lekarza, który ewidentnie wpadł jej w oko, były naprawdę zabawne:D) Sukces filmu wyciągnął reżysera z długów (po owych poważniejszych historycznych superprodukcjach) i wykreował MGRa i młodziutką wówczas Jayalalitę na jedną z najbardziej ikonicznych par kina tamilskiego (zagrali później wspólnie w prawie 30 filmach).
Jako próbkę muzyczną pozwolę sobie natomiast zamieścić kultową piosenkę 'o wolności', która poznałam dzięki jej niedawnemu - bardzo udanemu (to mój sztandarowy przykład na to, że można zrobić świetny remiks starego utworu - po prostu trzeba to zrobić z troską o oryginał, niestety współcześni 'poprawiacze' zwykle to 'olewają':/.) remiksowi. Gdyby powstała indyjska wersja Gremlinów to w scenie w kinie 'potworki' powinny się gibać właśnie do tego:D

Drugi film jest ciut poważniejszy (nie znaczy to jednak, że pozbawiony i lekkości). Tytułową bohaterką Jakkammy jest kobieta (w tej roli Savitri), która na grobie męża - zamordowanego podczas próby obrony wsi przed najazdem okolicznego bandyty - poprzysięga nie spocząć, póki nie dokona zemsty. W duchu waleczności i pamięci o dzielnym ojcu wychowuje też dwójkę dzieci.
Nastawiałam się więc na dużą dawkę women power (powiedzmy mix Mother India  z Pratigathaną?^^), niestety owej bohaterki w praktyce nie ma na ekranie tak wiele (dość szybko zostaje pojmana przez bandziorów, okaleczona i uwięziona w lochu) i w zasadzie chyba w jej oczach bardziej widać jednak cierpienie niż błysk zemsty.  Z kobiecego kina rewanżowego więc ostatecznie wychodzi niewiele, za to wkraczamy w klimaty kina westernowego. W okolicy pojawia się bowiem 'przybysz znikąd' (w tej roli pierwszy kołboj TN, czyli Jaishankar) i dwójka rezolutnych synów Jakkammy postanawia go wynająć do rozprawy z bandą zuych i uwolnienia matki (zresztą te 'negocjacje warunków pomocy' to cudowna scena:D) Nie jest zapewne wielką zagadką, jak to się wszystko skończy - nie w tym bowiem rzecz w tej stylistyce;) (choć jeśli ktoś liczy na związek wdowy i kołboja to się zawiedzie:P) Bawiłam się naprawdę całkiem nieźle (choć mniej niż na AO, bo tu jednak pewne fragmenty mi się trochę dłużyły), a najbardziej urzekły mnie chłopaki, nonszalancja Jaishankarowego bohatera (muszę znaleźć jeszcze coś jego kołbojskiego) i większość piosenek. Warto  w tym momencie bowiem wspomnieć, że w filmie nie ma żadnych romantycznych duetów - w pierwszej części dominują śpiewane przez bohaterkę czy mieszkańców wsi poważniejsze pieśni 'zaangażowane', w drugiej mamy raczej lżejsze, skoczne i 'prozachodnie' w klimacie numery 'knajpiano-obozowe'. Przy jednym kawałku zresztą mi prawie oczy z wrażenia nie wyskoczyły, ale ponieważ to w zasadzie nie była piosenka tylko mix, więc osobno na tubce jej nie ma. Zatem poprzestanę na pieśni ku czci Jakkammy (bo lubię takie numery)

Lubię cały czas odkrywać nowe przykłady na poparcie mojej nieustającej tezy, że w kinie indyjskim można znaleźć naprawdę  wszystko ;)

sobota, 6 grudnia 2014

Okołopremierowo: remake, który nie jest remakiem i po co pisać listy do Modiego

Wracam do nie pozbawionego złośliwości przeglądu bieżących indyjskich premier :P

W tym tygodniu najwięcej radochy dostarczyły recenzje nowego dzieua Prabhu Devy Action Jackson. Raja Sen w Rediffie wspiął się na szczyt ironii dając filmowi aż 3 gwiazdki  (co okazało się paradoksalnie rekordem w ogóle - zasadniczo oceny dla filmu oscylowały w granicach 0.5-2:P) z uzasadnieniem, że jest tak durny, że aż fascynujący (i nadaje się do drinking game) oraz nadając opinii tytuł Action Jackson is a milestone in feminist cinema^^ Bo inni pisali prosto z mostu, że film będzie mocnym konkurentem Humsakalas w wyścigu po 'bananowce':P  Nie zgadzam się tylko z tezą, że Prabhu Deva powinien se wrócić na południe trzaskać takie gupie filmy, bo primo ma na koncie chyba więcej sensownych filmów na południu (NN, Pournami) niż na północy, a secundo - skoro już robi coraz większe gnioty to niech się w bolly wyżywa - dlaczego to niby południu się ma należeć wszelka gupota :P 
A skoro już jesteśmy przy południu to fani tamtejszych hirołow znajdą w AJ - znaczy jak się odważą to 'cudo' obejrzeć:P - niespodziewane smakowite cameo (nie będę podła i nie zdradzę czyje:D)
Utwierdziłam się też w potrailerowym przekonaniu, że film na pewno absolutnie nie przypomina Dookudu  i tym bardziej nie ogarniam, skąd te wieści, że to jego remake (i czemu miało to służyć?). Bo sori, jakkolwiek nieciekawe było Dookudu to na pewno nie o tym, że (za Hungamą):
Vishy is at the target point of many goons who follow him left, right and centre to bump him off. As if this wasn't enough, there comes Khushi who 'experiences good luck' in succession after seeing Vishy 'family jewels' [!!już widzę Mahesha pokazującego coś takiego *rotfl*]. With this, Vishy adds one more 'stalker' to his list! It's only towards the interval that the audiences get to know that Vishy has a doppelganger by the name of 'AJ', who by profession is a killer. And then it becomes clear that the goons actually mistook Vishy to be AJ and hence followed him everywhere. And when AJ and Vishy meet, the former explains the reason to the latter and his friend  that since he refused to marry the dreaded goon and mafia kingpin Xavier's highly obsessed sister Marina, the goons are out to kill him and the love of his life Anusha. Tracking down AJ in India, Xavier sends his henchmen to India to kill AJ, which is when AJ devises a plot with the help of Vishy to destroy Xavier and his crazy sister Marina and protect his wife and new born baby.   (tak, wiem, to faktycznie wygląda jak wymyślone przez kogoś na halucynogenach:P)
Na szczęście do kin trafiło też coś bardziej sensownego, mianowicie Sulemani Keeda, czyli komedia 'próżniacza' o dwóch aspirujących scenarzystach, która to wygląda na fajnie zakręconą ('kupiło' mnie porównanie przez jednego z recenzentów jej klimatu do Chasme Buddor - mam na myśli oczywiście niezapomniany oryginał z lat 80, a nie zeszłoroczną kiepską przeróbkę) oraz -  wreszcie, bo po 4 latach 'półkowania' - Bhopal. A Prayer For Rain.  Notabene, interesującym zbiegiem okoliczności Amnesty International w ramach tegorocznego maratonu pisania listów proponuje m.in wysłanie listu do Modiego  właśnie w tej sprawie, znaczy oczyszczenia terenu dawnej fabryki i pociągnięcia wreszcie winnych tej tragedii sprzed 30 lat do odpowiedzialności.  Jedyna bardzo pozytywna rzecz w tej sprawie, że to dwie kobiety (ach, ta siła kobiet!) - które same, jak i ich rodziny, ucierpiały w wyniku owego fatalnego wycieku - są głównymi lokalnymi 'bojowniczkami o sprawę':


To na północy. U Telugów do kin weszły dwie 'młodzieńcze love stories', które recenzje mają nie za ciekawe (sztampa znaczy się szykuje), ale stanowią dobitną ilustrację tego, jak do tamtejszego kina wchodzi kolejne, pewnie totalnie nie znane polskim - zatrzymanym na etapie Mahesha czy Prabhasa -  fanom, pokolenie aktorów (w sensie nie klanowych 'następców':P) A to zawsze ciekawa sprawa, że 'wchodzi młodość', bo w końcu pantha rhei, zresztą o ile Sumanth Ashwin ani mnie grzeje, to Naga Shouryę uważam za obiecującego młodziana (vide moja ostatnia notka o telugowych nowościach)
W Kerali z kolei mamy trzy małe premiery -  recenzji których jeszcze żadnych nie widać.

środa, 26 listopada 2014

Tata Manavadu (1972) - rodzicielska miłość i synowska nauczka

Jednym z podstawowych etosów w kinie indyjskim - zwłaszcza dawniejszym, ale nie tylko - jest kult rodziny. Że szacunek należy się starszym niezależnie od tego, jacy są i co robią. Oglądając często podobne przypadki 'cierpiętnictwa' za sprawą rodziny nieraz marzyłam, że w końcu co poniektórzy dostaną jednak stosowną nauczkę. Owszem, kojarzę przypadek 'tresury' rodziny z Ramudu Bheemudu (zremakowym w bolly jako Ram Aur Shyam), ale tam dokonywała tego osoba obca, po prostu podobna i 'zamieniona miejscem' z krewnym, a to jednak nie całkiem takie 'złamanie kultu' rodzinnej starszyzny, o jakie mi chodziło. W końcu jednak się doczekałam. I dla tego fragmentu Tata Manavadu warto przejść 'cierpiętniczą' większość filmu^^ Ale może od początku:)
Anand z rodziną
Rangaiah jest ubogim robotnikiem. Ciężko pracuje, by zapewnić swemu synowi lepszą przyszłość, którą ma dać Anandowi ukończenie studiów medycznych.  Ale Anand nie docenia starań ojca. Mało że trwoni przesyłane przez niego pieniądze (nieraz pochodzące z zastawiania czego się jeszcze da), ale jeszcze udaje przed kolegami, iż jego ojcem jest bogaty właściciel ziemski. Nie zamierza też po studiach ani wracać do domu, ani żenić się z czekającą na niego kuzynką Geetą.  W końcu udało mu się poznać dziewczynę z bogatej rodziny  i zrobi wszystko, by się w ową familię wżenić. Łącznie z publicznym wyrzeczeniem się ojca. Tymczasem Geeta spodziewa się dziecka Ananda. Ciekawe jest zresztą pokazanie, jak rodzice chłopaka reagują na tę wieść. Owszem, w pierwszej chwili Rangaiah (któremu wieść przekazuje żona Seeta - oczywiście to jej dziewczyna zwierzyła się pierwsza) wygłasza jakże typowe  'ale jak ona mogła do tego dopuścić? Przecież chłopak to tylko chłopak, to dziewczyna powinna znać granice i ich pilnować. Jak my teraz będziemy wyglądać przed ludźmi?'.
Seeta z Girim
Ale to tylko słowa, czyny - które są wszak ważniejsze - są inne.  Nadal opiekują się ciężarną Geetą jak własną córką, nie padają żadne więcej wyrzuty pod jej adresem, a gdy dziewczyna umiera podczas porodu, wychowują wnuczkę (i jakoś nie ma też nic o owym wyśmiewaniu się ludzi z 'bękarta'). Nie jest im lekko, żal do syna nadal w nich tkwi (choć z drugiej strony nie są przecież w stanie - mimo wszystko - wyrzucić własnego dziecka z serca), a gdy Rangaiah w wyniku wypadku traci wzrok, robi się też bardzo krucho z pieniędzmi. Ale otacza ich miłość - coś, czego brakuje narodzonemu prawie równocześnie z legalnego związku  synowi Ananda - Giriemu.  Gdy, zmuszona biedą rodziny, Seeta decyduje się podjąć pracę służącej w domu syna (nie od początku będąc świadoma, że to jego dom zresztą), mały, spragniony uczuć chłopiec szybko obdarzy ją szczególną sympatią. Nie wiedząc, że to jego babcia (oczywiście ciężko przestraszony sytuacją Anand wymaga na matce obietnicę, że nie zdradzi kim jest ani się też sam do niej publicznie nie przyznaje). Za to drugą, bogatą babcię mały nazywa 'pieszczotliwie' demonem^^ 
Giri z 'nauczką'
Upokorzenia dla Rangaiaha i Seety zdają się nie kończyć i - przy całej sympatii dla nich (bo to strasznie ciepła, kochająca para) trudno mi było na to patrzeć bez narastającej irytacji (bo maczetą się chciało:P), w końcu nadchodzi jednak upragniony moment 'nauczki'. Którą to daje rodzicom dorastający już Giri^^ Z pomocą zaprzyjaźnionego prawnika (mój ulubieniec Gummadi<3) i jego córki. To zdecydowanie moja ulubiona część filmu (nawet jeśli w tym szaleństwie bywa trochę za głośno) I nawet zbyt 'ugładzony' finał mi tej radochy nie zepsuł:) Nie liczyłam w familijnym w końcu filmie z tamtych lat na nic innego zresztą - i tak było dostatecznie niebanalnie.  Bo to nie jest wybitne kino (choć przez Telugów bardzo lubiane i często wspominane - w dużej mierze przez obsadę i piosenki, o czym za chwilę;)), ale może i tym bardziej cieszy, że w taką, typową wówczas formułę, udało się wrzucić ciut może mniej 'konserwatywne' przesłanie. Nie tylko chwalące cierpliwe znoszenie podłego nieraz traktowania przez bliskich, ale i pokazujące, że tu też są pewne granice i że na prawdziwy szacunek trzeba sobie jednak zasłużyć.
Co zaś do tej obsady... Najważniejszą osobą, o jakiej się pisze w kontekście tego filmu  jest oczywiście SVR w roli Rangaiaha. Legendarny aktor charakterystyczny (ktoś taki jak dziś Prakash?), znany przede wszystkim z ról mitologicznych (jak NTR był niezrównanym odtwórcą ról Ramy, tak SVR - Rawany),  tym zatem ciekawiej było zobaczyć go w raz że we współczesnej (role mitologiczne są specyficzne, także aktorsko), a dwa tak pozytywnej i ciepłej kreacji. Zresztą na tle większości obsady (choćby Anjali Devi w roli jego żony, że o Kaikali Satyanarayanie wcielającego się w syna - wyglądającego zresztą raczej jak równolatek 'tatusia':P - nie wspomnę) sprawiał tu wrażenie jednego z najbardziej naturalnie grających. Dorosłego Giriego zagrał popularny telugowy aktor komediowy (tu w swej pierwszej głównej roli) - Raja Babu. Partneruje mu w niewielkiej, ale jakże 'z pazurem' roli Vijaya Nirmala - aktorka i reżyserka (w tym drugim wcieleniu wpisana do księgi rekordów Guinnessa jako kobieta-reżyser z największą ilością filmów na koncie), a prywatnie obecnie druga żona Krishny, czyli macocha Mahesha^^ Sam film był zaś reżyserskim debiutem uznanego telugowego reżysera Dasariego i olbrzymim hitem kasowym oraz laureatem Nandi dla najlepszego filmu 1972 roku.
Furorę zrobiła też zdaje się muzyka z filmu. Zwłaszcza przejmująca pieśń towarzysząca pewnemu nader smutnemu wydarzeniu (stąd wolałabym jej jednak nie linkować). Mogę za to wrzucić numer, który mnie rozbawił i zadziwił. Otóż co się wystawia w trakcie szkolnego (collegowego) przedstawienia? Jakieś mitologiczne kawałki z Mahabharaty czy Ramajany? Inne klasyki? A skąd:)  Skoczny numer rozważający sensowność planowania rodziny (z którego można się też nauczyć dni tygodnia w telugu - tak bowiem nazywają się pląsające po scenie dzieci, będące symbolem właśnie braku owego planowania:D)


Na początek ze starym kinem telugu (i w ogóle ze starszym kinem) się ten film raczej  nie bardzo  nadaje (irytacja na pewne zabiegi - choćby rozbrajającą symbolikę 'kipiącego mleka' itp -  może sprawić, że na nim się przygoda z tym kinem skończy:P), ale dla tych, którzy się takich filmów już nie boją może być to poniekąd  i pouczająca wyprawa w przeszłość. Dla mnie była:)

piątek, 21 listopada 2014

Okołopremierowo: Happy ending nie dla każdego, czyli o imagowych pułapkach i starzeniu się

Niniejszym inauguruję nowy cykl na blogu. Pomyślałam bowiem, że skoro i tak mam co tydzień sporo zabawy z czytaniem opinii o nowo wchodzących do indyjskich kin filmach i nieraz aż kusi, żeby się szerzej tą 'rozrywką' podzielić, to przecież mogę to zrobić tu^^ (zamiast okazjonalnych cytatów na fb)

Dziś sporo radości dostarcza mi czytanie recenzji Happy Ending. Może powinno być mi smutno, bo to film dwójki Telugów, których za poprzednie filmy bardzo lubię. Ale w sumie ze zwiastunów HE wiało zdecydowanie większą sztampą, zatem owe opinie mnie bardzo nie zaskakują. Ot, kolejna próba podróbki hollywoodzkiego wzorca rom comu.
Najbardziej chwalone jest cameo Govindy i to też fajna sprawa (lubię udane 'powroty' dawnych aktorów skazanych trochę na 'niebyt' - i traktowanych nieraz przez obecnych, mało świadomych widzów dość lekceważąco - którzy wracając gdzieś tam na drugim planie potrafią udowodnić, że potrafią 'zabrać' film głównym gwiazdom:P) Niemniej - jak celnie punktuje recenzja z Rediffa - jest tu jeszcze coś więcej:
the mother of all ironies is Govinda’s delishly grandiose and bashful middle-aged star actor, who notes that his nubile leading lady is too old for him, parodying not only himself but 43-year-old Saif too, whose love interests in the film are two 20-something actresses while his actual contemporary, Preity Zinta (who is closer to his age) plays an ex-flame with a husband and three kids.
 No właśnie: czy trzeba już mieć niewiele do stracenia, żeby podejść z takim dystansem i poczuciem humoru do owego mitu 'wiecznie młodego hiroła', któremu - niezależnie od jego rosnącego wieku - wciąż partnerują dwudziestokilkuletnie dziewczyny? (u nas dochodzi jeszcze aspekt dyżurnego obśmiewania się za coś takiego z Rajniego, podczas gdy fanuje się nie tak wiele młodszym Khanom, czy innym, zbliżającym się do 50. aktorom z bolly czołówki, którzy też wciąż mają partnerki przed 30 i to jakoś niby ma być coś innego:P)
Przy okazji przypomniał mi się też niedawny casus remaku Shaukeeen, gdzie też najbardziej chwalone było cameo Akshaya w roli - uwaga - zapijaczonego gwiazdora kina komercyjnego marzącego o otrzymaniu Nationala:D.  Czekam na więcej takich ról gwiazd z ironicznym dystansem do siebie i swego imagu (i nie,  nerwowego Szarukowego mrugania okiem w tę kategorię bym nie zaliczyła - on wciąż chce być podziwiany:P)

Pokrótce jeszcze o pozostałych premierach: w TN mamy 'psi' film Sibiraja (młody rozbawił mnie wywiadem, w którym stwierdził, że - w przeciwieństwie do niego - pies miał swoją przyczepę na planie;D) oraz Vanman z Vijayem Sethupathim (którego uwielbiam, ale film chyba nie najlepszy) 

U Telugów do kin wchodzi Rowdy Fellow, czyli Nara Rohit w wersji - jak wskazuje i sam tytuł - mass, kolejne nieoglądalne dziwactwo RGV ('Highlights: The duration is 90 minutes.  Drawbacks: Those very 90 minutes!') oraz niszowe (i Nationalowe) Naa Bangaru Talli - które jest kolejnym dowodem, że nie jedno Mardaani nagle zajęło się problemem handlu żywym towarem. Ale filmu nie wyprodukował YRF i nie ma w nim gwiazd z nazwiskiem (choć fanom kina molly Siddique - etatowy tamtejszy zuy,  tu - uwaga! - w roli kochającego ojca - nie powinien być chyba nieznany), zatem mało kto o nim pewnie usłyszy. Tak jak wcześniej  o Lakshmi Kukunoora. I nadal będzie można opowiadać hocki klocki, jak to Mardaani to tematycznie coś całkiem nowego w kinie indyjskim.

piątek, 14 listopada 2014

Najlepsze role dziecięce w kinie indyjskim

Notka dedykowana Szafrance^^

Nieraz słyszałam od fanów kina hindi, że role dziecięce to jeden z jego największych koszmarów.  Nie całkiem się z tym zgadzam, ale i też myśląc o dzieciach w kinie indyjskim (indyjskim, nie li tym hindi) nie myślę raczej o tych z Karanowo-Yashowych filmów.  O jakich zatem? A to zaraz pokażę:) Do takiego przeglądu zbierałam się już od jakichś kilku lat (zwykle w okolicach i naszego i indyjskiego Dnia Dziecka:P) - w międzyczasie ciekawych ról dziecięcych trochę przybyło, niemniej jest też szansa, że o niektórych mogłam 'po drodze' i zapomnieć. No i oczywiście to mój dość subiektywny wybór:)


Shamili ('Anjali', 1991)
Do dziś nie ogarniam jak Maniemu Ratnamowi udało się poprowadzić niespełna trzyletnie wówczas, jak najnormalniej rozwijające się dziecko, by  tak genialnie zagrało dziecko specjalnej troski. Bo przecież w tym wieku trudno to jakkolwiek małemu 'aktorowi' wytłumaczyć, a ja cały film nie mogłam uwierzyć (choć teoretycznie byłam tego świadoma), że ta mała to naprawdę jak najzdrowsza dziewczynka, a tylko wciela się w taką postać. Magia. Zresztą Mani w ogóle ma 'dobrą rękę do dzieci'  (za to właśnie Anjali Nationalem nagrodzona została nie tylko sama Shamili, ale cała dziecięca trójka - czyli także mały Tarun i Shruti, a będą jeszcze dalej i inne przykłady z jego filmów). Shamili - prywatnie siostra innej znanej dziecięcej aktorki, a dziś żony Ajitha, czyli Shalini - jako dziecko zagrała sporo. Kilka lat temu próbowała dorosłej kariery, ale coś nie bardzo wyszło... Ale jako Anjali zostanie w historii kina na zawsze.

Kavya  ('Little Soldiers', 1996)
Dwójka dzieci osieroconych wskutek tragicznego wypadku trafia pod opiekę surowego dziadka. Chłopczyk owszem też sympatyczny, ale to łobuzerska dziewczynka 'kradnie' film najbardziej. Choć reżyser nie wspomina pracy z dzieciakami  najmilej - wprawdzie udało mu się  nie tylko poprowadzić Kavyę tak, że zgarnęła Nationala, ale i w ciągu kilku miesięcy doprowadzić nieznającą na wstępie  telugu 5-letnią dziewczynkę do samodzielnego zdubbingowania się w tym języku, ale kosztowało go to tyle, że przyrzekł sobie, że nigdy więcej nie będzie pracował z dziećmi :P A Kavya w niczym więcej już nie zagrała.

 P. Shwetha ('Malli', 1998)
Chyba jedyna na liście aż dwukrotna zdobywczyni dziecięcego Nationala. Ja widziałam tylko  'Malli' Santosha Sivana, historię dziewczynki, która rusza w poszukiwaniu magicznego kamienia, który ma spełniać życzenia (i pomoże odzyskać mowę jej głuchoniememu przyjacielowi). Drugi Nationalowy film Shwethy, 'Kutty' to natomiast opowieść o pracy dzieci. Teraz dziewczynka studiuje.

Shwetha Basu Prasad ('Makdee', 'Iqbal', 2002-05)
Najsmutniejsza chyba historia dziecięcej gwiazdy.11-letnia Shwetha podbiła widzów kina hindi świetną podwójną (!!) rolą zupełnie różnych charakterologicznie bliźniaczek w Makdee Bhardwaja - za którą to zgarnęła Nationala. Kilka lat później 'poprawiła' świetną kreacją w Iqbal Kukunoora. Niestety jako dorosła aktorka nie bardzo potrafiła się odnaleźć (zwłaszcza, że jakoś trafiła wtedy do Telugów). W efekcie ostatnio znana jest przede wszystkim z wiadomej seks-afery. Może jednak uda się jej 'odbić'- w końcu świetny reżyser, jakim jest Hansal Mehta, publicznie zadeklarował obsadzenie jej w swym nowym filmie. Trzymam kciuki.

 P. S. Keerthana ('Kannathil Muthamithal', 2002)
Mówiłam, że będą jeszcze 'Ratnamowe' dzieci:)  Nie sądzę, żeby ktoś, kto obejrzał ten film zapomniał ową dziewczynkę, która tak koniecznie chce poznać swych prawdziwych rodziców. Po tej Nationalowej roli Keerthana nie zagrała zdaje się w niczym więcej. Teraz studiuje.


 Anikha ('Anchu Sundarikal', 2013)
To nie była pierwsza rola Anikhi (dopiero teraz doczytałam, że musiałam ją widzieć choćby w Kadha Thudarunnu), ale to ona sprawiła, że wszyscy ją zapamiętali. Bo to jest sztuka zagrać w nowelowym filmie wypełnionym masą zdolnych dorosłych aktorów i sprawić, żeby widzowi (takiemu jak ja) z tego gwiazdozbioru w pamięci  po seansie utkwiły przede wszystkim  oczy kilkuletniego dziecka.

Ekipa 'Pasangi' (2007)

Patrząc na wiele filmów (szczególnie ze stajni YRF:P) wydaje się nieraz, że to wielka sztuka znaleźć w Indiach jedno utalentowane dziecko:P Tymczasem Pandirajowi udało się do Pasangi znaleźć ich całą chmarę :D  Gunnaraju miał dość po pracy z dwójką dzieci, Pandirajowi udało się 'okiełznać' dużo większą ekipę łobuziaków^^ Mega szacun znaczy. Opłaciło się, film zgarnął kilka Nationali (w tym właśnie zbiorowy dla dzieciaków), a ja uwielbiam wspominać ich 'popisy';D


Partho Gupte (Stanley Ka Dabba, 2011)
Wiele było u nas zachwytów nad Darshelem z TZP, mnie dużo bardziej ujął bohater kolejnego filmu scenarzysty filmu Aamira. Może dlatego, że i sam film, opowieść o chłopcu, który chce realizować swe marzenia, choć sytuacja niekoniecznie temu sprzyja, podobał mi się dużo bardziej. Partho Gupte za rolę w filmie ojca zgarnął zresztą i Nationala. Hawa Hawaai jeszcze nie widziałam :)

Prithviraj Das ('Haridas', 2013)
Może mam słabość do ról dzieci specjalnej troski, ale naprawdę zrobiło na mnie wrażenie, jak Prithviraj wcielił się w role autystyka (większe niż parę podobnych ról dorosłych aktorów).  I podobało bardziej niż Sadhana, która dostała w tymże roku Nationala (za Thanga Meenkal). Na razie nic nie słychać o jego kolejnych rolach - nie wiem, czy nie chce, czy nikt nie proponuje...

Na pewno o kimś zapomniałam (najwyżej potem uzupełnię:P), z zasady starałam się natomiast omijać osoby, które zaczynały jako dzieci, a potem zrobiły mega karierę i jako dorośli (bo to za łatwo się ich późniejszy gwiazdorski wizerunek może odciskać i na ocenie tych wczesnych dziecięcych ról), ale muszę, po prostu muszę tu zrobić jeden wyjątek:
Sentymentalny (jak zwykle u tego reżysera:P) film Bhimshingha. Gemini Ganeshan i Savitri jako małżeństwo głównie cierpią - ja, jako widz, w sumie też:P I nagle pojawia się słoneczny promyk: rezolutny czterolatek, którego widok rozjaśnia ekran. Odtąd czekam już tylko na sceny z nim. Tak debiutował ponad 50 lat temu Kamal. Otrzymując za tę rolę pierwszego swojego i pierwszego w historii tej kategorii dziecięcego Nationala. Wielki talent od samego początku:)


środa, 5 listopada 2014

Regionalne świeżynki: Ulidavaru Kandante, Apur Panchali, Saivam, Thegidi

Zanim przejdę do relacjonowania wrażeń z moich corocznych zaduszek filmowych (które już trwają) chciałam nadrobić jeszcze opinie o kilku nowych produkcjach filmowych. Z różnych kinematografii regionalnych. Poza telugowymi (bo o tych już notka była)  i mallu (bo tych tyle, że muszą poczekać na zbiorcze oglądanie do grudnia:P)

Ulidavaru Kandante (kannada, 2014)
W kinie kannada ostatnio dzieją się naprawdę ciekawe rzeczy. Mocno wchodzą (wywołując odzew nie tylko chyba w Karnatace) młodzi twórcy ze  świeżymi, niebanalnymi pomysłami. W zeszłym roku furorę zrobiła Lucia Pawana Kumara, w tym mamy Ulidavaru Kandante Rakshita Shetty'ego. Z wykształcenia zresztą  inżyniera, który pracował jako programista, zanim nie doszedł do wniosku, iż jego prawdziwe powołanie tkwi jednak gdzie indziej. Zajął się teatrem, potem trafił do kina, najpierw jako aktor, a  - po wielkim zeszłorocznym sukcesie filmu z jego udziałem (ponoć świeżej love story) - postanowił zrobić całkiem swój film. Jak wskazuje już sam tytuł ('jak widzieli to inni/pozostali') jasna jest inspiracja reżysera Rashomonem: mamy pewne mroczne zdarzenia i - wynikłe z dziennikarskiego 'śledztwa' - pięć różnych relacji w kwestii, co i jak właściwie zaszło. Ale - co widać już chyba po samym zwiastunie - mamy tu też inspiracje stylem Tarantino (zwłaszcza w niektórych częściach, bo i - co jest także interesujące - każda z opowieści ma swoje tempo i  klimat, pasujące do jej bohatera). Jest zatem sporo zakręconego odjazdu (głównie za sprawą granego przez samego Rakshita Rishiego), ale i trochę sentymentalnie (część z matką) i trochę lirycznie (kocham Kishora w roli zakochanej pierdoły<3) Czyli poniekąd jak kilka filmów w jednym (a w ciekawszej formule niż klasyczna masala).
Po promie można też chyba dostrzec a'la tarantinowskie użycie muzyki w filmie. To naprawdę fantastyczny, świetnie budujący klimat filmu OST (i nie mówię tu li o piosenkach). Z ciekawostek technicznych to ponoć także pierwszy film kannada nakręcony całkowicie w systemie sync sound (czyli z nagrywanym równocześnie dźwiękiem/dialogami). Warto zobaczyć.

Apur Panchali (bengalski, 2014)
Każdy szanujący się kinoman (nie tylko ten wielce obeznany z kinem indyjskim) powinien chyba wiedzieć, kim jest Apu. Tytułowy bohater trylogii S. Raya to jedna z najbardziej ikonicznych dziecięcych postaci kina. A jednak grający tę rolę w pierwszej części Subhir Banjeree zniknął w pomroce dziejów. Nie zagrał w  niczym więcej.  Zwiastun Apur Panchali przywołuje podobne casusy zapomnianych dziecięcych aktorów: chłopca ze Złodziei Rowerów, z E.T., z Brzdąca... Pamięci ich wszystkich Ganguly poświęcił ten film. Osią fabularną opowieści staje się próba zaproszenia sędziwego już Subhira na festiwal celebrujący jego słynne (i jedyne) wcielenie. Dlaczego nie pojawił się nawet w kolejnych częściach trylogii Apu? Czy żałuje, że jego życie potoczyło się tak, a nie inaczej? Z opowieści Subhira nie przebija specjalnie gorycz aktorskiego niespełnieniaWięcej w tym stoickiej akceptacji tego, co przyniosło życie. A jeśli irytacja to bardziej tym, że po tylu latach wciąż ciągnie się za nim ta jego jedyna rola.  A jednak ów jakiś wręcz magiczny związek Banjeeree'go z Apu jest tu tu wyraźnie zaznaczony. Zresztą to najpiękniejsze fragmenty  w  filmie: gdy widzimy Subhira w zwyczajnym życiu, a w scenie jak z Pather Panchali,  w sytuacji jak Apu, reagującego identycznie jak on. Pięknie jest to zrobione. Kaushik Ganguly urzekł mnie już przy Shabdo. Tym filmem potwierdził tylko swą klasę jako reżysera. Ta niespieszna, poetycka historia nie przemówi pewnie do każdego. Ale to piękny hołd nie tylko dla dziecięcych aktorów, ale i dla Rayowego klasyka.

 Saivam (tamilski, 2014)
 
Za sprawą silnego nurtu madurajskiego sprzed kilku lat prowincjonalne kino tamilskie kojarzy się zapewne wielu osobom z trudnymi w odbiorze i przygnębiającymi opowieściami. Ale tamilska prowincja nie musi być taka i Saivam to kolejny (po Vaagai Sooda Vaa czy Pannaiyarum Padminiyum) przykład na jej lżejsze, cieplejsze (można by powiedzieć bardziej 'keralskie') oblicze;) A przy okazji dowód, że nawet notorycznie kopiujący (mniej czy bardziej legalnie)  reżyser może zrobić w końcu coś bardziej własnego (zresztą na końcu pada nawet deklaracja, iż podobne wydarzenia skłoniły kiedyś jego rodzinę do przejścia na wegetarianizm). I od początku czuje się ten kameralny, ciepły klimat. Niezależnie od tego, że relacje między członkami rodziny zdecydowanie najlepsze nie są. W tej sytuacji nie dziwi, że  - gdy kapłan sugeruje, iż problem może tkwić w niezrealizowanej dotąd dawnej obietnicy wotywnej - wszyscy od razu skwapliwie chwytają się tego wyjaśnienia.  Bo przecież najłatwiej uznać, że to niedopełnienie złożenia obiecanej ofiary za szczęśliwe wyjście z wypadku odpowiada za rodzinne nieporozumienia, brak pracy czy niemożność zajścia w ciążę. Znalazło się proste 'wyjaśnienie', kozioł (tu akurat kogut:P) ofiarny, można zatem odetchnąć z ulgą. I to jak reżyser pokazuje fałszywość takiego myślenia (że nie tędy, w magicznych rytuałach, tkwi droga do szczęścia i naprawy rodzinnych relacji) jest dla mnie tu cenniejsze od samych (ładnie zresztą pokazanych, nie nachalnie) zalet wegetarianizmu. Szkoda tylko, że pewien upierdliwy gówniarz (bo nie da go się go inaczej nazwać:P) dostał po uszach tak późno. Dziewczynka za to przeurocza. I fajnie zobaczyć znów Nassera w ciekawej roli (za dużo przygłupów czy prostych zuych przy hirołach ostatnio grał), bo jego dziadek budzi i sympatię, ale i respekt. Ogólnie film nie tylko chyba dla indiofili, niemniej trzeba znać znaczenie pewnego, istotnego tu nader (jedna z najbardziej poruszających scen w filmie oparta jest głównie na jego wykorzystaniu) gestu:
 

Thegidi (tamilski, 2014)
Ostatnio w kinie tamilskim  coraz lepiej radzi sobie niezależne (choć w sensie fabularnym wcale nie takie znów niszowe) kino gatunków. Thegidi, podobnie jak ubiegłoroczna Pizza oparte jest w dużej mierze na suspensie, tyle że tu raczej w formule kina detektywistycznego. Młody detektyw, który przyjechał do miasta i bardzo stara się wybić w zawodzie dostaje swe pierwsze poważne zlecenie. Wydaje się, że wszystko idzie w dobrym kierunku - zbiera dla agencji, w której pracuje cenne informacje,  ale wszystko się oczywiście skomplikuje, gdy do chłopaka dotrze, że tak naprawdę najbardziej jego informacje wykorzystują chyba sprawcy tajemniczych zbrodni, bo wszyscy, których śledził stają się kolejnymi ofiarami... Wspominam o Pizzy nieprzypadkowo: odtwórca roli głównej, Ashok Selvan, przegrał z Vijayem Sethupathim starania o tamtą rolę, za to zastąpił go w mniej ponoć udanym sequelu. W międzyczasie obaj aktorzy spotkali się za to na planie innego filmu z podobnej 'półki', czyli Soodhu Kavyum. No i cóż... moim zdaniem Ashok nie ma talentu i charyzmy Vijaya, ale akurat w takiej specyficznej roli jego raczej ograniczona plastyczność nieźle się sprawdziła.  Niemniej film mnie aż tak nie zachwycił (fakt że kino detektywistyczne to i niekoniecznie moja bajka). Ale cieszy, że takie filmy u Tamili powstają (i na dodatek całkiem nieźle się sprzedają).

wtorek, 28 października 2014

Już za chwileczkę...;)

Wracam do Indii i do kina. Oto nowa porcja interesujących projektów filmowych, na których premierę czekam:)
Zaczęło się od tego, że urzekły mnie niezwykle stylowe plakaty przedstawiające bohaterów filmu (i wcale nie chodziło przede wszystkim o Fahaada;D) Trochę się przestraszyłam, jak przeczytałam, że to film Amala Neerada - reżysera kojarzącego się głównie z przerostem właśnie stajla nad treścią. Ale potem przypomniałam sobie zaskoczenie jego nowelką z Anchu Sundarikal (znaczy, że jak nie jego, bo subtelnie klimatyczna) I - sądząc po zwiastunie Iyobinte Pusthakam - mogę  chyba liczyć, że nadal pójdzie raczej w tę stronę. Zatem czekam z ciekawością :)
 
Priyamani i Jayaram jako małżeństwo <3 W życiu którego zamieszanie zrobi pojawienie się zarośniętego Naraina <3 A, i jeszcze na drugim planie niezawodna KPAC Lalita! Sibi Malayil dawno nie nakręcił naprawdę dobrego filmu, ale dla takiej obsady wszystko, zatem Njangalude Veettile Adhithikal  na liście wyczekiwanych :)
W końcu pojawił się pełny zwiastun dawno wyczekiwanego nowego filmu Vasanthy Balana (bo dla mnie to przede wszystkim film Vasanthy - reżysera, którego bardzo cenię już od jego debiutu - a nie nowy film Sida czy Prithviego:P Choć cieszy mnie, że pierwszy ostatnio dzięki Tamilom udanie ucieka od etykietki 'czekoladziaka', a drugi znów zagra u nich wredotę^^). Filmu o teatrze - czemu poświęciłam niedawno całą notkę (co chyba wskazuje, że temat dla mnie ciekawy:)). Balan jest autorem najpiękniejszego chyba w kinie indyjskim hołdu dla kina, ciekawe czy uda mu się podobnie i ze 'starszym bratem' ;D
Na początku byłam dość sceptyczna. Moje ostatnie spotkanie z Atulem - amantem nie wypadło za dobrze. Potem dotarło do mnie, że tu nie chodzi o romantyczną parę, ale o brata i siostrę.  Poza tym Happy Journey wygląda stosownie quirky^^  Wprawdzie trochę mnie niepokoi, że robi to reżyser Ayyii, ale mam nadzieję na dobroczynny wpływ powrotu do rodzimego kina:P
Na koniec - już prawie zwyczajowo- najbardziej wyczekiwany przeze mnie film. Wielkie zaskoczenie, bo dowiedziałam się o tym projekcie dopiero, gdy zaczął już startować w międzynarodowych festiwalach. Zwiastun Margarita, with the straw wygląda po prostu oszałamiająco (i światowo), Kalki ma szansę na rolę życia (w końcu ktoś wykorzystał naprawdę fantastycznie jej emploi, bo nadal nie jest to bohaterka 'typowa', ale jakże jednak inna od jej dotychczasowych) i w ogóle niech ktoś ten film sprowadzi i na jakiś polski festiwal. Pojadę.

wtorek, 30 września 2014

Telugowe świeżynki: Oohalu Gusagusalade, Chandamama Kathalu, Manam (2014)

Zważywszy, że w ostatnich czasach znalezienie fajnych telugowych filmów do rocznych przeglądów bywało sporym wyzwaniem cieszy, że tym razem mały zestawik w zasadzie sam się znalazł;)
 

Oohalu Gusagusalade 

Kto oglądał Ashta Chemma powinien pamiętać Srinivasa Avasaralę (to ten, co szukał bohaterce Mahesha^^)  Aktor, który po tym filmie jakby 'zniknął' (znaczy coś tam grywał, ale nic głośniejszego ani specjalnie godnego uwagi), niedawno wrócił i to 'z przytupem'. Oohalu Gusagusalade to bowiem nie tylko jeden z największych hitów tego roku w telugowym boxoffice, ale i chwalona, ciekawa rzecz (a to rzadko się łączy). A Avasarala jest autorem tego sukcesu nie tylko dlatego, że gra w owym filmie, ale to i jego reżyserski debiut. Naprawdę bardzo udany. Srinivas jest fanem Woody'ego Allena i to się daje odczuć w filmie - nie tylko po plakacie w tle jednej ze scen (którego widok zresztą rozłożył mnie na łopatki:D).
Tak wygląda ów 'allenowy' plakat^^
 
Ta uwspółcześniona  interpretacja historii Cyrana de Bergeraca jest po prostu bardzo dobrze napisana i właśnie to nadaje lekkości i świeżości tej pozornie dobrze znanej już opowieści (pozornie, bo jednak wiadoma fabuła jest tu też udatnie 'stwistowana' - choćby ten, który nie ma śmiałości do dziewczyny niekoniecznie budzi tu sympatię) Dodatkowym smaczkiem jest osadzenie historii w realiach medialnych. Bohaterem jest młody chłopak, który od kilku lat grywa w emitowanych w lokalnej stacji reklamówkach, a marzy mu się czytanie wiadomości. Nie tylko ze względu na swego zasłużonego niegdyś dla tej branży, a obecnie sparaliżowanego ojca (swoją drogą sceny 'czytania newsów przez okienko' dla taty biją na głowę podobne 'zachody' z Dookudu). Potencjalny awans zależy jednak od jego szefa, który to - ku radości rodziców -  godzi się w końcu na jakąś przedstawioną mu kandydatkę na żonę. No i zaczynają się problemy, bo może i ów boss radzi sobie w pracy medialnej, ale z kobietami to nie potrafi rozmawiać wcale... Jak napisałam ów - grany właśnie przez Srinivasa - szef niekoniecznie jest tu postacią sympatyczną, nie przeszkodziło mi to jednak mieć i dużo radochy z tej postaci. Hmm... a może właśnie dlatego:D (ach, te nieudolne próby 'popisania się' przed dziewczyną^^)

Ona uwielbia Kishore'a? No to ja też. Nic to, że nie rozpoznaję jego głosu^^
  Poza tym trudno całkiem nie lubić postaci, która ma takie biuro^^

Podobała mi się też para młodych debiutantów. Chętnie zobaczę, jak będą się dalej rozwijać ich kariery (w przypadku Naga Shouryi nieświadomie zrobiłam to zresztą zaraz potem). Notabene ten film potwierdza (po raz kolejny) moją tezę, że najzabawniejsze indyjskie komedie (czy wątki komediowe) to te bez udziału 'zawodowych' komików. A tu - hallelujah! - tych 'znajomych twarzy' nie ma prawie wcale. Bardzo bym się cieszyła jakby sukces tego filmu oznaczał jakąś większą falę podobnych w kinie telugu.
Film można obejrzeć na YT.


Chandamama Kathalu

Filmy nowelowe to nie nowe zjawisko, także w kinie indyjskim - choćby w molly jest ich od jakiegoś czasu całkiem sporo. Ale chyba po raz pierwszy zobaczyłam nowelowy film telugu. I moim zdaniem całkiem udany. W Chandamama Kathalu historii jest osiem, a w zasadzie 7 +1;)  Bo opowieść o uznanym pisarzu, który samotnie wychowuje córeczkę, jest pewnego rodzaju 'przewodnią' wobec reszty. To bowiem ten bohater - czekając na diagnozę stanu zdrowia dziewczynki i szukając inspiracji do nowej książki wokół siebie - 'pisze' nam losy pozostałych. Jest więc historia modelki, której kariera przygasa. Młodego, dobrze sytuowanego informatyka, który  - choć szuka coraz bardziej desperacko - nie może znaleźć sobie żony (a tu zbliża się magiczna granica 30 lat;)). Żebraka, który latami odkłada grosze z myślą o zakupie swojego domu. Pary, której po 40 latach los zdaje się dawać drugą szansę na związek. Młodej muzułmańskiej pary. Chłopaka z collegu i córki wpływowego polityka. Wreszcie chłopaka z prowincji, który zaczyna zaczepiać młodziutką dziewczynę z okolicy. Niektóre historie pod koniec na siebie wpłyną, ale nie wszystkie się w jakikolwiek sposób połączą. Nie w tym chyba tu rzecz, a pokazaniu właśnie takiego 'życia wokół nas'. Że wokół jest wiele ciekawych historii. Zaskakujących, zabawnych, wzruszających. Różnych. Że ludzie wciąż stają przed pewnymi wyborami, czasem podejmują je sami, czasem na nich inni, czasem los. Ale to na nich spadają konsekwencje. Czasem dobre, czasem mniej. Pewnie nie każdemu spodoba się to samo w tym filmie, ale myślę, są duże szanse, że któraś historia jednak do niego trafi. Taki urok filmów nowelowych:) Mnie najbardziej urzekła chyba historia tej dojrzałej pary - początkowo przypominająca mi trochę wątek z  Life in the metro, ale tu finał był znacznie bardziej mnie satysfakcjonujący (ach jakiegoż ja miałam banana na 'oświadczeniu dla dzieci'^^) Trochę mnie tylko 'ubodło' odkrycie, że grająca tu już i babcię Aamani ma w rzeczywistości tyle lat, co ja.  Tak, wiem, aktor jest od tego, żeby grać różne role, postaci w różnym wieku, ale jakoś aktorzy (płci męskiej znaczy) tak wcześnie dziadków nie grywają.  Urzekły mnie też przeprowadzane przez Krishnudu poszukiwania żony - podczas ich śledzenia miałam i dużo zabawy, ale i sporo empatii dla bohatera. Imponujący jest Krishneswar Rao, który prawie nie ma dialogów, ale wykreowana przez niego postać żebraka naprawdę zapada w pamięć. Miałam trochę niedosytu w kwestii granego przez Kishora pisarza (ja go po prostu za bardzo chyba cenię i lubię i chciałam więcej:D) Lakshmi trochę chyba przeszarżowała, ale doceniam, że grywa takie kobitki 'z charakterkiem', a nie sztampowe 'słodkie niunie'. Początkowo nie byłam zachwycona, że aż trzy historie tyczą bardzo młodych par i takich trochę 'nastolęckich' uczuć. Ale potem okazało się, że wszystkie zawierają 'twist' i  żadna nie kończy się jednak w 'sztampowy' sposób (a dający bardziej do myślenia). I nie bardzo rozumiem narzekania większości recenzentów na za wolne tempo filmu  - dla mnie było w sam raz: tak żeby spokojnie potowarzyszyć bohaterom. I ładnie komponowała się z tym muzyka Mickey'a  J. Mayera:

Cały film do obejrzenia na YT.


Manam

Sięgnęłam po ten prestiżowy projekt Akkinenich głównie ze względu na jego unikalność (trzy pokolenia aktorów z tej samej rodziny w jednym filmie to naprawdę rzadkość - wcześniej w Indiach dokonali tego chyba tylko Kapoorowie), no i ostatnią rolę zmarłego niedawno ANRa. Mimo entuzjastycznych recenzji nie spodziewałam się natomiast po Manam za wiele i miałam rację. Film ma swoje momenty, jako całość jest jednak nierówny i przydługi. I za bardzo chyba jednak twórcy chcieli 'ukontentować' fanów familii plus tzw 'przeciętnego widza' (zdecydowanie za dużo irytujących komediowych wstawek:/). Strasznie kiepska jest początkowa część z lat 80., która przypomina stereotypowe kino z tamtych lat - jest sztuczna i przedramatyzowana. Zirytowało mnie też, że wg fabuły Nag w wersji współczesnej gra - jak  łatwo obliczyłam - 37-latka (nie można było osadzić retrospekcji 10 lat wcześniej po prostu?). I jeszcze znów ogrywa swój sztandarowy image bogatego amanta. Pojawienie się ANRa (daje czadu!), a przede wszystkim cudownej historii jego rodziców (prosta i przeurocza:) Akcja z autem! Tłumaczenie 'I love you':D I za taką Shiryą tęskniłam) poprawia sytuację, choć nie do końca. I to slowmotionowe, ze skandującym chórem intro młodego 'dziedzica' rodu:/ (choć głos ma Młody ładny). Podobał mi się natomiast pomysł na nadanie bohaterom owych historii z przeszłości imion znanych romantycznych par, ale w wersji odwrotnej (to on miał na imię Radha, a ona Krishna np:D)  
I zastanawia mnie, czy remiks znanej ANRowej piosenki został nagrany w takiej formie dlatego, że go już wtedy nie było, czy od początku zamysł był właśnie taki 'wklejany'.

sobota, 27 września 2014

Dojrzała miłość po ślubie

'Nie wys­tar­czy po­kochać, trze­ba jeszcze umieć wziąć tę miłość w ręce i prze­nieść ją przez całe życie'
K.I. Gałczyński

Kino - nie tylko że indyjskie - nie bardzo zdaje się lubić takie historie. Zdecydowanie bardziej interesująca ('filmowa') wydaje się być faza zakochiwania, zdobywania uczucia, a jeśli już mamy 'zastany' związek to jego kryzysu (pokonanego bądź nie), niż opowiadanie o losach udanego, szczęśliwego małżeństwa z kilkunastoletnim/-dziesięcznym stażem. Bo to przeca nuda :P A ponieważ ja się z tym nie zgadzam, to bardzo cieszy mnie, że ostatnio udało mi się na kilka takich indyjskich filmów trafić.


W telugowym Midhunam z 2012 roku głównymi (i jedynymi) bohaterami jest para sześćdziesięciokilkulatków, których dorosłe dzieci już wyjechały z domu. Że zacytuję sama siebie "Midhunam to prostu przepiękna pochwała radości życia - niezależnie od wieku i okoliczności. Urzekające jest też obserwowanie, jak para ludzi, po tylu latach spędzonych ze sobą, nadal potrafi cieszyć się własnym towarzystwem:) "


 -------


W tegorocznym tamilskim Pannaiyarum Padminiyum małżeństwo 'ze stażem' współistnieje przy młodszej parze (a najważniejsza jest i tak relacja obu panów ze samochodem^^), niemniej historia panniyara i jego żony podobała mi się zdecydowanie bardziej:) I mają taką piękną 'małżeńską piosenkę':



 -------


W keralskim Drishyam jest cała rodzina: mąż, żona i dwie dorastające córki. Rodzina, która potrafi trzymać się razem na dobre i na złe.  Urocze małżeńskie przekomarzanki przechodzą w solidarność w chwili próby. Tak jak to powinno być w dojrzałym związku.
 

-------


Najbardziej powszechnie znany przykład to oczywiście Baghban z 2004 roku, czyli historia małżeństwa rozdzielonego przez dzieci, które nie chcą zaopiekować się obojgiem naraz. Opowieść klimatycznie 'trącąca trochę myszką', ale może to dlatego, że tak naprawdę ta fabuła pochodzi z lat 60 (historia zdaje się pochodzi od Bengalczyków, ale jej prawdziwy sukces zaczął się od ekranizacji w kinie kannada, by przejść przez falę remaków w prawie wszystkich kinematografiach, a po latach wrócić kolejną falą w ostatniej dekadzie;)). Niemniej trudno się faktycznie nie wzruszyć choćby na romantycznym wyznaniu Biga przez telefon:

Mam nadzieję, że z czasem  uda mi się tę listę jeszcze rozszerzyć :)



poniedziałek, 22 września 2014

Filmowy przegląd 2013 roku - aneks bis :P

Taki myk robię w przeglądzie po raz pierwszy - po prostu okazało się, że jeszcze się parę filmów z zeszłego roku zebrało (dodali napisy na YT, zebrałam się jednak do seansu saute itp). Chciałam więc choć 'symbolicznie' (bo pisanie mi ostatnio coś kiepsko idzie:() coś i o nich napisać.

Drishyam (malajalam)
 
Nastawiłam się, że zarówno zachwyty nad filmem jak i rolą Mohanlala są trochę przesadzone. Ale nie są. To jest naprawdę świetne kino. Zaczyna się trochę leniwie (tak po keralsku^^), znaczy obrazem zwykłego prowincjonalnego życia. I na początku mnie to nawet ciut nudziło. Ale potem polubiłam tę rodzinę i poczułam się trochę, jakbym siedziała z nimi przy jednym stole:) Te urocze przekomarzanki i fioł bohatera na punkcie kina...(jakże przydatny się potem okaże) I chyba o to chodziło, bo wtedy tym bardziej się odczuwa to, co ich spotyka (i jak to 'wywraca' ich życie). I śledzi się z zapartym tchem ich zmagania z tą sytuacją. Trzymając kciuki, żeby się udało. To świetnie napisany scenariusz, trzymający w napięciu  i wciąż zaskakujący (nawet jeśli faktycznie zainspirowany ową japońską powieścią to - z tego, co czytałam w streszczeniach - ładnie przetworzony na keralskie realia). Fantastycznie zagrany (choć nie od razu byłam w pełni świadoma, jaka to sztuka - widok 'zastępcy' Mohanlala w remaku pomógł mi zdać sobie sprawę z tego, że to nie takie proste jak wyglądało w wykonaniu Lalletana). Mogłabym 'czepić' się tylko jednej rzeczy - sceny błagań kobiet (och, jak to 'zakłuło'! Automatycznie mi się rzeczy z lat 80-tych skojarzyły...), ale po co, skoro za chwilę jednak panie udowodniły, że nie ograniczą się do tego, a zaraz potem akcja poszła w ogóle w inną (jakże frapującą) stronę. Drishyam trzeba obejrzeć koniecznie i koniecznie oryginalną (najlepszą:P) wersję. A potem mieć radochę na widok plakatu powyżej (bo się jeden z najlepszych twistów kojarzy^^)

Kalyana Samayal Saadham (tamilski)
Film o 'wielkim indyjskim weselu', ale z 'haczykiem'. Haczyk polega zaś na wrzuceniu do formuły komedii romantycznej kwestii poważnego problemu wielu facetów. Problemu zwykle wstydliwego, zwłaszcza w kraju, gdzie główny wzorzec hiroła to typ maczo. Tym większe brawa dla indyjskich aktorów (tu Prasanny), którzy decydują się zagrać taką rolę (a paru już widziałam - i to głównie z południa właśnie. Z tym, że tu po raz pierwszy widzę to ujęte właśnie lekko i bohater jest wciąż sympatyczny, a nie stanowi to wytłumaczenia jego paskudnego zachowania). Bardzo podobało mi się także ukazanie połączenia tradycji z nowoczesnością. Bo to naprawdę nie jest tak, że ktoś nowoczesny to najlepiej powinien  trzymać się od rodziny z daleka i broń boże nie dawać sobie aranżować małżeństwa/wyprawiać hucznego wesela. Zresztą ów proces aranżowania przypomina tu raczej to, co robią na zachodzie biura matrymonialne (z których korzystają wszak nowocześni młodzi ludzie:P): owszem, kandydat(tka) jest 'podsuwana' przez kogoś 'trzeciego', ale potem młodzi poznają się bliżej (zresztą właśnie z tego 'zapoznawania się' wynikło ujawnienie się problemu)  i sami podejmują decyzje. Oboje (bo i bohaterka jest tu bardzo fajną, nowoczesną kobietką). I teraz mam mieszane uczucia wobec planowanego remaku hindi. Bo niby wiem, co zwykle z ciekawych południowych fabuł zostaje w bolly remakach (nawet jeśli, jak ma być w tym przypadku, robi je ten sam reżyser), no ale można by lepiej zrozumieć dialogi (które zdaje się naprawdę zabawne były). Ech, szkoda, że Keralczycy tak rzadko remakują ościenne kinematografie - im bym bardziej ufała :P

Chaarulata (kannada/tamilski)

Nie mam przekonania do horrorów w ogóle, a indyjskich w szczególności.  Co mnie więc skusiło? Przede wszystkim Priyamani w podwójnej roli bliźniaczek syjamskich. Niestety nawet ta kwestia nie jest wielce 'wygrana' w filmie (większość akcji toczy się już z jedną bohaterką, a tylko z reminiscencjami z czasów, gdy obie siostry żyły połączone). No i na pewno nie jest dobrze, jak na horrorze się głównie pukam po głowie na tzw. próby przestraszenia mnie:P Priyamani zasługuje na lepsze filmy.
 
 
Onaayum Aattukkuttiyum (tamilski)

Po Mugamoodi mogło być już tylko lepiej, ale AO to zdecydowanie więcej niż po prostu choć ciut lepiej od najsłabszego (by nie rzec katastrofalnego:P) filmu Mysskina. Ta opowieść o 'wilku' (zawodowym killerze) i 'owieczce' (chłopaku, który najpierw ratuje mu życie, a potem decyduje wesprzeć i dalej jego 'misję'), historia winy i próby odkupienia (w końcu pseudonim reżysera zobowiązuje^^) to niewątpliwie jedna z jego lepszych rzeczy. Czy najlepsza trudno ocenić bez pełnego rozumienia historii, pewnych motywacji bohaterów (seans saute niestety:(). Mogę natomiast stwierdzić, że bardzo podobał mi mi się mroczny (także dosłownie - większość akcji toczy się w nocy:D) klimat, aktorzy (lubię, jak Mysskin gra w swoich filmach) czy realizacja wielu scen, a muzyka Illayaraji  (nie piosenki, bo tych w filmie nie ma - Mysskin w końcu dopiął swego i  w tej kwestii:P) to mistrzostwo świata i okolic.
Thanga Meenkal (tamilski)
Tak, po obejrzeniu pierwszego filmu Rama miałam bardzo duże oczekiwania wobec kolejnego. Nie, wiedząc mnie więcej o czym to ma być nie spodziewałam się drugiego Kattradhu Thamizh (znaczy mrocznej, depresyjnej historii a'la Bala). Ale liczyłam na coś  w klimacie keralskich historii o relacjach rodziców z dziećmi albo lirycznych opowieści Gulzara. Ciepłą, poruszającą, ale subtelnie snutą opowieść. Tymczasem Thanga Meenkal bliżej do filmów typu Taare Zaamen Par, a to niestety w moim odczuciu nie za dobrze. Zbyt sentymentalnie i manipulacyjnie wobec widza znaczy. Owszem, i Ram w roli głównej i grająca jego córkę dziewczynka są aktorsko bardzo dobrzy. Ale to za mało... Chciałam, żeby mnie 'ścisnęło w dołku' a oglądałam film na dość chłodno. I nie sądzę, żeby to był wynik tylko braku rozumienia dialogów (seans saute oczywiście...)
 
Dalam (telugu)
Gdy umieściłam ten film na liście wyczekiwanych nie wiedziałam jeszcze, że to o naxalitach. A - jak wiadomo - to jeden z moich ulubionych tematów filmowych:P Dalam to o tyle ciekawy film, że ujmuje go znów od trochę innej strony.  Nieraz  pokazywano już wprawdzie upadek ideałów w  tym ruchu, jak i fakt, że trafienie do niego zdaje się być 'drogą bez powrotu', ale nie widziałam jeszcze takich konsekwencji próby 'powrotu do społeczeństwa'. Gdy bowiem członkowie grupy naksalitów postanawiają skorzystać z abolicji i zgłosić się na policję sprawa nie wygląda tak gładko jak np. u ojca bohatera Baanam - czeka ich najpierw piekło w więzieniu, a potem 'propozycja nie do odrzucenia': odzyskają wolność, ale będą robić w zasadzie to samo, co dotąd, tylko na zlecenie lokalnego polityka. Smutna rzeczywistość... I nawet jeśli Dalam okazuje się ostatecznie nie całkiem udanym filmem (trochę potem zbyt skusiły reżysera komercyjne zabiegi i gdzieś 'siadł' klimat) to myślę, że warto obejrzeć (podpisaną wersję można znaleźć na YT) No i fajni zarośnięci panowie są^^

Ethir Neechal (tamilski)

Dorwałam cudem napisy do filmu to postanowiłam obejrzeć. Kojarzyłam, że sympatyczna rzecz, no i tytułową piosenkę (która jest jednym z moich ulubionych 'energetyzujących' kawałków). I chciałam zobaczyć Sivękarthikeyana (bo lubię poznawać młode ciekawe twarze:)). Nie wiedziałam natomiast, że to i kino sportowe. Ale tym razem o sporcie bardziej indywidualnym (bo o bieganiu) i może nie tyle o 'drodze na szczyt' / pokonywaniu siebie itp, ale - a przynajmniej moim zdaniem ten wątek był znacznie ciekawszy - o zakulisowych rozgrywkach w sporcie. Znaczy tej ciemniejszej stronie. I nawet jeśli ostatecznie mamy optymistyczne (dość sztampowe:P) rozwiązanie to ta łyżka dziegciu po seansie zostaje. Bo przecież, znając trochę tamtejsze realia, takich sytuacji pewnie nie brakuje i nie każdy doczeka 'rehabilitacji'. A przy okazji Nandita miała okazję stworzyć bardzo fajną, charakterną postać (ach, te jej metody treningowe!:D) Zdecydowanie ciekawszą od głównej heroiny (Priya niestety nie miała za wiele do zagrania). A w bonusie jest jeszcze klip kuthu* z gościnnym udziałem Dhanusha (bo to jego produkcyjny debiut) i Nayan
 
* kuthu to ten tamilski taniec uliczny w takim tempie, że człowiek się drapie po głowie, jak za tym rytmem można w ogóle nadążyć :P