Niniejszym inauguruję nowy cykl na blogu. Pomyślałam bowiem, że skoro i tak mam co tydzień sporo zabawy z czytaniem opinii o nowo wchodzących do indyjskich kin filmach i nieraz aż kusi, żeby się szerzej tą 'rozrywką' podzielić, to przecież mogę to zrobić tu^^ (zamiast okazjonalnych cytatów na fb)
Dziś sporo radości dostarcza mi czytanie recenzji Happy Ending. Może powinno być mi smutno, bo to film dwójki Telugów, których za poprzednie filmy bardzo lubię. Ale w sumie ze zwiastunów HE wiało zdecydowanie większą sztampą, zatem owe opinie mnie bardzo nie zaskakują. Ot, kolejna próba podróbki hollywoodzkiego wzorca rom comu.
Najbardziej chwalone jest cameo Govindy i to też fajna sprawa (lubię udane 'powroty' dawnych aktorów skazanych trochę na 'niebyt' - i traktowanych nieraz przez obecnych, mało świadomych widzów dość lekceważąco - którzy wracając gdzieś tam na drugim planie potrafią udowodnić, że potrafią 'zabrać' film głównym gwiazdom:P) Niemniej - jak celnie punktuje recenzja z Rediffa - jest tu jeszcze coś więcej:
the mother of all ironies is Govinda’s delishly grandiose and bashful middle-aged star actor, who notes that his nubile leading lady is too old for him, parodying not only himself but 43-year-old Saif too, whose love interests in the film are two 20-something actresses while his actual contemporary, Preity Zinta (who is closer to his age) plays an ex-flame with a husband and three kids.
No właśnie: czy trzeba już mieć niewiele do stracenia, żeby podejść z takim dystansem i poczuciem humoru do owego mitu 'wiecznie młodego hiroła', któremu - niezależnie od jego rosnącego wieku - wciąż partnerują dwudziestokilkuletnie dziewczyny? (u nas dochodzi jeszcze aspekt dyżurnego obśmiewania się za coś takiego z Rajniego, podczas gdy fanuje się nie tak wiele młodszym Khanom, czy innym, zbliżającym się do 50. aktorom z bolly czołówki, którzy też wciąż mają partnerki przed 30 i to jakoś niby ma być coś innego:P)
Przy okazji przypomniał mi się też niedawny casus remaku Shaukeeen, gdzie też najbardziej chwalone było cameo Akshaya w roli - uwaga - zapijaczonego gwiazdora kina komercyjnego marzącego o otrzymaniu Nationala:D. Czekam na więcej takich ról gwiazd z ironicznym dystansem do siebie i swego imagu (i nie, nerwowego Szarukowego mrugania okiem w tę kategorię bym nie zaliczyła - on wciąż chce być podziwiany:P)
Pokrótce jeszcze o pozostałych premierach: w TN mamy 'psi' film Sibiraja (młody rozbawił mnie wywiadem, w którym stwierdził, że - w przeciwieństwie do niego - pies miał swoją przyczepę na planie;D) oraz Vanman z Vijayem Sethupathim (którego uwielbiam, ale film chyba nie najlepszy)
U Telugów do kin wchodzi Rowdy Fellow, czyli Nara Rohit w wersji - jak wskazuje i sam tytuł - mass, kolejne nieoglądalne dziwactwo RGV ('Highlights: The duration is 90 minutes. Drawbacks: Those very 90 minutes!') oraz niszowe (i Nationalowe) Naa Bangaru Talli - które jest kolejnym dowodem, że nie jedno Mardaani nagle zajęło się problemem handlu żywym towarem. Ale filmu nie wyprodukował YRF i nie ma w nim gwiazd z nazwiskiem (choć fanom kina molly Siddique - etatowy tamtejszy zuy, tu - uwaga! - w roli kochającego ojca - nie powinien być chyba nieznany), zatem mało kto o nim pewnie usłyszy. Tak jak wcześniej o Lakshmi Kukunoora. I nadal będzie można opowiadać hocki klocki, jak to Mardaani to tematycznie coś całkiem nowego w kinie indyjskim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz