Telugowe świeżynki: Oohalu Gusagusalade, Chandamama Kathalu, Manam (2014)
Zważywszy, że w ostatnich czasach znalezienie fajnych telugowych filmów do rocznych przeglądów bywało sporym wyzwaniem cieszy, że tym razem mały zestawik w zasadzie sam się znalazł;)
Oohalu Gusagusalade
Kto oglądał Ashta Chemma powinien pamiętać Srinivasa Avasaralę (to ten, co szukał bohaterce Mahesha^^) Aktor, który po tym filmie jakby 'zniknął' (znaczy coś tam grywał, ale nic głośniejszego ani specjalnie godnego uwagi), niedawno wrócił i to 'z przytupem'. Oohalu Gusagusalade to bowiem nie tylko jeden z największych hitów tego roku w telugowym boxoffice, ale i chwalona, ciekawa rzecz (a to rzadko się łączy). A Avasarala jest autorem tego sukcesu nie tylko dlatego, że gra w owym filmie, ale to i jego reżyserski debiut. Naprawdę bardzo udany. Srinivas jest fanem Woody'ego Allena i to się daje odczuć w filmie - nie tylko po plakacie w tle jednej ze scen (którego widok zresztą rozłożył mnie na łopatki:D).
Tak wygląda ów 'allenowy' plakat^^
Ta uwspółcześniona interpretacja historii Cyrana de Bergeraca jest po prostu bardzo dobrze napisana i właśnie to nadaje lekkości i świeżości tej pozornie dobrze znanej już opowieści (pozornie, bo jednak wiadoma fabuła jest tu też udatnie 'stwistowana' - choćby ten, który nie ma śmiałości do dziewczyny niekoniecznie budzi tu sympatię) Dodatkowym smaczkiem jest osadzenie historii w realiach medialnych.
Bohaterem jest młody chłopak, który od kilku lat grywa w emitowanych w
lokalnej stacji reklamówkach, a marzy mu się czytanie wiadomości. Nie
tylko ze względu na swego zasłużonego niegdyś dla tej branży, a obecnie
sparaliżowanego ojca (swoją drogą sceny 'czytania newsów przez okienko'
dla taty biją na głowę podobne 'zachody' z Dookudu). Potencjalny awans zależy jednak od jego szefa, który to - ku radości rodziców - godzi się w końcu na jakąś przedstawioną mu kandydatkę na żonę. No i zaczynają się problemy, bo może i ów boss radzi sobie w pracy medialnej, ale z kobietami to nie potrafi rozmawiać wcale... Jak napisałam ów - grany właśnie przez Srinivasa - szef niekoniecznie jest tu postacią sympatyczną, nie przeszkodziło mi to jednak mieć i dużo radochy z tej postaci. Hmm... a może właśnie dlatego:D (ach, te nieudolne próby 'popisania się' przed dziewczyną^^)
Ona uwielbia Kishore'a? No to ja też. Nic to, że nie rozpoznaję jego głosu^^
Poza tym trudno całkiem nie lubić postaci, która ma takie biuro^^
Podobała mi się też para młodych debiutantów. Chętnie zobaczę, jak będą się dalej rozwijać ich kariery (w przypadku Naga Shouryi nieświadomie zrobiłam to zresztą zaraz potem). Notabene ten film potwierdza (po raz kolejny) moją tezę, że najzabawniejsze
indyjskie komedie (czy wątki komediowe) to te bez udziału 'zawodowych'
komików. A tu - hallelujah! - tych 'znajomych twarzy' nie ma prawie wcale. Bardzo bym się cieszyła jakby sukces tego filmu oznaczał jakąś większą falę podobnych w kinie telugu.
Filmy nowelowe to nie nowe zjawisko, także w kinie indyjskim - choćby w molly jest ich od jakiegoś czasu całkiem sporo. Ale chyba po raz pierwszy zobaczyłam nowelowy film telugu. I moim zdaniem całkiem udany. W Chandamama Kathalu historii jest osiem, a w zasadzie 7 +1;) Bo opowieść o uznanym pisarzu, który samotnie wychowuje córeczkę, jest pewnego rodzaju 'przewodnią' wobec reszty. To bowiem ten bohater - czekając na diagnozę stanu zdrowia dziewczynki i szukając inspiracji do nowej książki wokół siebie - 'pisze' nam losy pozostałych. Jest więc historia modelki, której kariera przygasa. Młodego, dobrze sytuowanego informatyka, który - choć szuka coraz bardziej desperacko - nie może znaleźć sobie żony (a tu zbliża się magiczna granica 30 lat;)). Żebraka, który latami odkłada grosze z myślą o zakupie swojego domu. Pary, której po 40 latach los zdaje się dawać drugą szansę na związek. Młodej muzułmańskiej pary. Chłopaka z collegu i córki wpływowego polityka. Wreszcie chłopaka z prowincji, który zaczyna zaczepiać młodziutką dziewczynę z okolicy. Niektóre historie pod koniec na siebie wpłyną, ale nie wszystkie się w jakikolwiek sposób połączą. Nie w tym chyba tu rzecz, a pokazaniu właśnie takiego 'życia wokół nas'. Że wokół jest wiele ciekawych historii. Zaskakujących, zabawnych, wzruszających. Różnych. Że ludzie wciąż stają przed pewnymi wyborami, czasem podejmują je sami, czasem na nich inni, czasem los. Ale to na nich spadają konsekwencje. Czasem dobre, czasem mniej. Pewnie nie każdemu spodoba się to samo w tym filmie, ale myślę, są duże szanse, że któraś historia jednak do niego trafi. Taki urok filmów nowelowych:) Mnie najbardziej urzekła chyba historia tej dojrzałej pary - początkowo przypominająca mi trochę wątek z Life in the metro, ale tu finał był znacznie bardziej mnie satysfakcjonujący (ach jakiegoż ja miałam banana na 'oświadczeniu dla dzieci'^^) Trochę mnie tylko 'ubodło' odkrycie, że grająca tu już i babcię Aamani ma w rzeczywistości tyle lat, co ja. Tak, wiem, aktor jest od tego, żeby grać różne role, postaci w różnym wieku, ale jakoś aktorzy (płci męskiej znaczy) tak wcześnie dziadków nie grywają. Urzekły mnie też przeprowadzane przez Krishnudu poszukiwania żony - podczas ich śledzenia miałam i dużo zabawy, ale i sporo empatii dla bohatera. Imponujący jest Krishneswar Rao, który prawie nie ma dialogów, ale wykreowana przez niego postać żebraka naprawdę zapada w pamięć. Miałam trochę niedosytu w kwestii granego przez Kishora pisarza (ja go po prostu za bardzo chyba cenię i lubię i chciałam więcej:D) Lakshmi trochę chyba przeszarżowała, ale doceniam, że grywa takie kobitki 'z charakterkiem', a nie sztampowe 'słodkie niunie'. Początkowo nie byłam zachwycona, że aż trzy historie tyczą bardzo młodych par i takich trochę 'nastolęckich' uczuć. Ale potem okazało się, że wszystkie zawierają 'twist' i żadna nie kończy się jednak w 'sztampowy' sposób (a dający bardziej do myślenia). I nie bardzo rozumiem narzekania większości recenzentów na za wolne tempo filmu - dla mnie było w sam raz: tak żeby spokojnie potowarzyszyć bohaterom. I ładnie komponowała się z tym muzyka Mickey'a J. Mayera:
Sięgnęłam po ten prestiżowy projekt Akkinenich głównie ze względu na jego unikalność (trzy pokolenia aktorów z tej samej rodziny w jednym filmie to naprawdę rzadkość - wcześniej w Indiach dokonali tego chyba tylko Kapoorowie), no i ostatnią rolę zmarłego niedawno ANRa. Mimo entuzjastycznych recenzji nie spodziewałam się natomiast po Manam za wiele i miałam rację. Film ma swoje momenty, jako całość jest jednak nierówny i przydługi. I za bardzo chyba jednak twórcy chcieli 'ukontentować' fanów familii plus tzw 'przeciętnego widza' (zdecydowanie za dużo irytujących komediowych wstawek:/). Strasznie kiepska jest początkowa część z lat 80., która przypomina stereotypowe kino z tamtych lat - jest sztuczna i przedramatyzowana. Zirytowało mnie też, że wg fabuły Nag w wersji współczesnej gra - jak łatwo obliczyłam - 37-latka (nie można było osadzić retrospekcji 10 lat wcześniej po prostu?). I jeszcze znów ogrywa swój sztandarowy image bogatego amanta. Pojawienie się ANRa (daje czadu!), a przede wszystkim cudownej historii jego rodziców (prosta i przeurocza:) Akcja z autem! Tłumaczenie 'I love you':D I za taką Shiryą tęskniłam) poprawia sytuację, choć nie do końca. I to slowmotionowe, ze skandującym chórem intro młodego 'dziedzica' rodu:/ (choć głos ma Młody ładny). Podobał mi się natomiast pomysł na nadanie bohaterom owych historii z przeszłości imion znanych romantycznych par, ale w wersji odwrotnej (to on miał na imię Radha, a ona Krishna np:D)
I zastanawia mnie, czy remiks znanej ANRowej piosenki został nagrany w takiej formie dlatego, że go już wtedy nie było, czy od początku zamysł był właśnie taki 'wklejany'.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz