Planowałam zaczekać z realizacją tego pomysłu do zakończenia cyklu 'przeglądowego', smutne okoliczności skłoniły mnie jednak do zamieszczenia pierwszej skopiowanej z dawnego b.pl notki filmowej już teraz. Dziś zmarła bowiem legendarna postać kina telugu - ANR. A jakiż jest lepszy sposób na oddanie szacunku aktorowi niż wspominanie jego ekranowych wcieleń? :)
Film to biografia świętego Thondaradippodiego
Alvara (zwanego też właśnie 'Vipra Narayanarem') - jednego z dwunastu
tamilskich alvars,
czyli dewocyjnie oddanych czcicieli Vishnu. Urodzony w społeczności viprów
od dzieciństwa dorastał w kulcie Vishnu, później skupił się zaś przede
wszystkim na oddawaniu czci jednemu z jego wcieleń - Sri Ranganathie
(Randze). Zamieszkał na wyspie Srirangam, gdzie założył olbrzymi ogród (w
chatynce, w środku którego i mieszkał) i codziennie obsypywał posąg Rangi
świeżymi girlandami z kwiatów z tegoż ogrodu.
Film jest dosyć zgodny z tym przekazem (z pewnym wyjątkiem tyczącym postaci Devadevi, o czym za chwilę) Mamy oto bogobojnego bohatera, który od dzieciństwa nie zajmuje się niczym innym jak tylko adoracją i służbą Randze. Jest tak w tym zatopiony, że nie bardzo widzi ludzi wokół. Nie ma więc choćby i żony. Devadevi jest natomiast młodą, uzdolnioną tancerką, która właśnie zachwyciła samego króla jak i jego otoczenie. I córką prostytutki. Jadąc lektyką widzi z daleka Vinaprayanę. Siostra opowiada jej o tym jaki to świątobliwy mąż. Niedługo potem spotykają się można powiedzieć bezpośrednio. Na widok przechodzącego Vipranarayany obie siostry przyklękają u jego stóp, jednak ten oczywiście - pochłonięty myślami o Bogu - nawet ich nie dostrzega (żeby choćby je pobłogosławić). To rozjusza Devadevi tak, iż postanawia dać mu nauczkę. Uznaje bowiem, iż nie jest to objaw żadnej bogobojności, ale zwykłej dumy i arogancji Vinaprayany wobec ludzi. I postanawia doprowadzić do 'zdemaskowania' jego prawdziwego oblicza. W jaki sposób i co z tego wyjdzie - to już trzeba obejrzeć film:)
Film jest dosyć zgodny z tym przekazem (z pewnym wyjątkiem tyczącym postaci Devadevi, o czym za chwilę) Mamy oto bogobojnego bohatera, który od dzieciństwa nie zajmuje się niczym innym jak tylko adoracją i służbą Randze. Jest tak w tym zatopiony, że nie bardzo widzi ludzi wokół. Nie ma więc choćby i żony. Devadevi jest natomiast młodą, uzdolnioną tancerką, która właśnie zachwyciła samego króla jak i jego otoczenie. I córką prostytutki. Jadąc lektyką widzi z daleka Vinaprayanę. Siostra opowiada jej o tym jaki to świątobliwy mąż. Niedługo potem spotykają się można powiedzieć bezpośrednio. Na widok przechodzącego Vipranarayany obie siostry przyklękają u jego stóp, jednak ten oczywiście - pochłonięty myślami o Bogu - nawet ich nie dostrzega (żeby choćby je pobłogosławić). To rozjusza Devadevi tak, iż postanawia dać mu nauczkę. Uznaje bowiem, iż nie jest to objaw żadnej bogobojności, ale zwykłej dumy i arogancji Vinaprayany wobec ludzi. I postanawia doprowadzić do 'zdemaskowania' jego prawdziwego oblicza. W jaki sposób i co z tego wyjdzie - to już trzeba obejrzeć film:)
Nie do końca wiedziałam chyba, czego się spodziewać po filmie dewocyjnym [to był mój pierwszy], więc
takie zawiązanie akcji bardzo mile mnie zaskoczyło. Bo okazało się, że nie
będzie tylko świątobliwie i nudno (jak się obawiałam po pierwszych scenach z
ANRowym bohaterem), ale i rozrywkowo i zabawnie. Dzięki Bhanumati oczywiście. Z jej pojawieniem się film nabrał bowiem
zdecydowanych rumieńców. Charakterna kobitka, która knuje intrygę to jest to:D Na dodatek pięknie śpiewa (co już wiem z innych
filmów) i świetnie tańczy klasycznie (to w wykonaniu Bhanumati widziałam po raz
pierwszy). Ok, grała głównie dość 'zamaszyście' (chyba pierwszy raz zwróciłam
uwagę na taką manierę - nie tylko jej zresztą - iż podkreśla się większość słów
wyrazistą mimiką i gestami - trochę mi się to skojarzyło z tym, co robi się w
ichniejszym teatrze opartym na tańcu), ale przyjęłam to jako konwencję z całym
jej dobrodziejstwem (zwłaszcza, że ona była raz - tancerką, a dwa - w sumie
przez sporo czasu grała przed bohaterem pewne przedstawienie). No a poza tym
naprawdę miałam dużą radochę z obserwowania realizacji jej 'śmiałego planu'. Choć czułam jednak, że w końcu i tak musi to skończyć
się jakimś 'słusznym' morałem (przecież skoro film dewocyjny to święty musi być
jednak tym wzorem moralnym), no i faktycznie tak się stało. Przełknęłam i to, ale dalej było coraz trudniej...
Znaczy ja chyba tej ich moralności i wzorców jednak nie rozumiem (naszej
katolickiej zresztą też czasem nie). Chyba trochę 'nieludzkie' mi się to czasem wydaje
po prostu.
Za to bardzo (i w sumie bez zastrzeżeń) podobała mi się muzyka. 19 pieśni ze
Sri Ramadasu nie robi już na mnie takiego wrażenia, bo tu była podobna ilość, a
film jest o jakieś pół godziny krótszy. Ale ogólnie nie miałam jednak wcale poczucia, że
'wciąż śpiewają i śpiewają', bo jakoś to dość naturalnie wszystko zostało
wplecione. Cóż bowiem szczególnego choćby w tym, że Boga w świątyni chwali się
śpiewem? A skoro bohaterka jest tancerką, też trudno się dziwić, że muzyka towarzyszy jej wszędzie i zwyczajnie wyraża swe uczucia za
pomocą piosenek (czy towarzyszą jej one w pracy). Wszystkie piosenki były
bowiem bardziej 'sytuacyjne' właśnie (i dzięki bogu tłumaczone), nic w stylu
'dream sequence'. No i ładne były, melodyjne. A i z całej śpiewającej trójki tylko za ANR robił to kto inny,
bo i Bhanumati (jak zwykle), ale i - grający ucznia Vinaprayany - Relangi (moja ulubiona starofilmowa pierdoła:P)
śpiewali własnym głosem. I dwa przykłady:)
Bohaterka tańczy przed królem:
I śpiewa dla swamiego:
Film można obejrzeć legalnie na YT.
I nostalgicznie i ciekawie:) a śpiewu słuchałam czując wręcz błogi uśmiech na buzi; dzięki
OdpowiedzUsuń