poniedziałek, 28 listopada 2011

Dweepa (2002) - siła Soundaryi


Polowałam na ten film od dawna, odkąd poznałam tragicznie zmarłą aktorkę, Soundaryę. Wyreżyserowana przez  bardzo cenionego (i nagradzanego) twórcę Girisha  Kasaravalliego Dweepa uważana jest za jeden z jej najważniejszych filmów. Artystycznie (przyniósł jej dwa Nationale: dla najlepszej aktorki oraz producentki). Gdy w końcu się udało zabrałam się do seansu z naprawdę sporymi oczekiwaniami, a teraz.. teraz nie bardzo wiem co napisać... Nie dlatego, że film mnie zawiódł, tylko po prostu nie wiem jak oddać uczucia, jakie we mnie wzbudził (zwłaszcza chodzi mi o zakończenie, bo nie cały film na mnie tak oddziałał), żeby miało to sens, a nie było górnolotnie banalne.
Może zacznę bezpiecznie od fabuły:) Tytułowej wyspie (Wzgórzu Sity - znaczy znów Ramajana się kłania:D), na której mieszkają bohaterowie - miejscowy kapłan Duggajja, jego syn Ganapa i synowa Nagi - grozi zatopienie. To z uwagi na solidne opady deszczu w połączeniu z wybudowaną niedawno w okolicy tamą. Rząd proponuje tubylcom ewakuację i odszkodowania za pozostawiony dobytek, ale Duggajja i jego syn nie wyobrażają sobie opuszczenia miejsca, z którym związane jest całe ich życie (a i ich pozycja).  Natomiast Nagi się waha (zwłaszcza, że jej rodzina z miasta zdecydowanie przekonuje ją do opuszczenia wyspy).
Zabierając się do oglądania tego filmu nastawiałam się na rzecz o 'zakorzenieniu', ale Dweepa sięga głębiej. To film o podejściu do życia i zmian (i każdy z bohaterów jest przykładem innego), film o stawianiu czoła wyzwaniom, film o wierze i o postępie. I to, co mnie najbardziej poruszyło to właśnie postać Nagi, cudowny przykład kobiety niezłomnego ducha, takiej, która miewa wątpliwości, ale jak już podejmie konkretną decyzję, to bierze sprawy 'w swoje ręce' i stara się zrobić wszystko, co może, by wpłynąć sama na swój los. Fantastyczna postać (i świetna rola Soudaryi) i pewnie dlatego tym bardziej mnie dotknęło to pozornie 'szczęśliwe zakończenie' (znaczy potraktowanie jej wysiłków). Seans się skończył, a to nadal we mnie 'siedzi' i jątrzy... Ale z drugiej strony czy nie takich filmów czasem chcemy? Wzbudzających 'jakieś' konkretne uczucia, nawet jeśli niekoniecznie jest to 'fajne' czy wzbudza poczucie sprawiedliwości? W każdym razie zdecydowanie film polecam:)
Na zachętę fragment (szkoda tylko, że jakość kopii utrudnia podziwianie pięknych zdjęć karnatackich krajobrazów (no ale niestety z dostępnością filmów Kasaravalliego jest ogólnie kiepsko:():
 

A i ostatni raz tyle i tak pokazywanego  (tworzącego taki klimat) deszczu widziałam w malajalamskim Perumazhakkalam:)

niedziela, 27 listopada 2011

Rodzynki z migdałami, czyli wieczór z Rzeszów Klezmer Band

Właśnie wróciłam z koncertu, który dał mi tyle radości i energii, że muszę się tym gdzieś dalej podzielić.  A przy okazji może i zrobić chłopakom reklamę, na którą zdecydowanie zasługują:) Tak gra Rzeszów Klezmer Band:


 

A tak wyglądają ich koncerty:



I dla potencjalnie ciekawych: oficjalna strona zespołu.

sobota, 26 listopada 2011

CID Nazir (1971), czyli poznajcie keralskiego Bonda:)

I cóż ja mogę (sensownego) o tym filmie napisać?^^ (zwłaszcza, iż oglądałam film saute...) Well...może po prostu posłużę się tym, co stworzyli już inni, czyli autorskim trailerem:



Bo to najlepiej jednak sobie zwizualizować:D W każdym razie jest chyba wsio, z czym kojarzy nam się tego typu kino (agent specjalny, przebiórki, gadżety i cudna siedziba bossa, no i panie - także w skąpych kostiumach:D) No i na dodatek są jeszcze i ładne piosenki:) Owszem, całość 'trąci już dziś trochę myszką'  ale w kategoriach czadowej ciekawostki sprawdza się chyba nie najgorzej:) No i można poznać Prema Nazira - pierwszego malajalamskiego superstara.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Vichitra Vivaham (1973) - komediowe qui pro quo autorstwa Bhanumati

Bardzo byłam ciekawa kolejnego autorskiego projektu Bhanumati (napisała scenariusz oraz dialogi do tego filmu, wyreżyserowała go, nadzorowała warstwę muzyczną, no i oczywiście zagrała w nim i - jak zwykle -sama zaśpiewała). Bhanumati gra tu Durgę Devi, bogatą matkę dorastającej córki, kobietę z charakterkiem (jakżeby inaczej:^^) i...z przeszłością... Niestety, moje nadzieje, że opowieści o tej przeszłości, czy może raczej jej konsekwencjach (a ten wątek mnie najbardziej zainteresował, od momentu, gdy to Gummadi z dziećmi wkracza na organizowaną przez Bhanumati urodzinową imprezę i na pierwszy rzut oka widać, że coś ciekawego między nimi jest, jakieś napięcie, jakieś emocje...A jeszcze on zwraca się do niej innym imieniem:)) będzie więcej szybko się rozwiały, ponieważ okazało się, iż głównym wątkiem są raczej perypetie młodszego pokolenia. Mianowicie Durga Devi postanawia dobrze wydać za maż swoją córkę, a ta zdecydowanie 'staje okoniem', więc 'dla zachowania twarzy' (matka najpierw już wszystko uzgodniła z drugą rodziną, a dopiero potem powiedziała córce o mariażowych planach) Durga Devi postanawia 'podstawić' do ślubu swoją służącą. Nie ma pojęcia, że potencjalny pan młody, którego ojciec także uzgodnił ten alians bez jego wiedzy, również odmówił zgody na ten ślub i rodzina młodego wpadła na podobne 'wyjście awaryjne'...Rozpoczyna się więc komedia pomyłek, problem w tym, że choć temat wchodzenia młodych ludzi w dorosłe życie (i samodecydowania o nim, nawet jeśli miałoby to oznaczać i popełnianie błędów, przed którymi troskliwi rodzice chcą je uchronić) nie jest głupi, to - poza tym, że ja bardziej chciałam tej kameralniejszej historii o dwojgu ludzi w wieku średnim i 'po przejściach' - ten raczej komediowy sposób prezentacji jednak bywał dość męczący (i za głośno było i dowcipy niekoniecznie mnie bawiące) i tak naprawdę czekałam przede wszystkim na kolejne kojące momenty z Gummadim, który zachowywał w tym wszystkim najwięcej stonowania (bo Bhanumati niestety zdarza się szarżować) i którego po tym filmie już zdecydowanie uwielbiam:) Znaczy zwróciłam na niego uwagę już jakiś czas temu w Mooga Manasulu, ale teraz już ostatecznie awansował do grona aktorów, których nie tylko darzę wielką sympatią, ale i szacunkiem w zakresie ich talentu:) Był przede wszystkim aktorem charakterystycznym, co oznacza, że raczej nie grywał głównych ról, ale już wiem jak potrafi zabłysnąć i w tych mniejszych i to jest po prostu klasa:)

Może jeszcze parę  smakowitych screenów:
'Fałszywi' państwo młodzi
Służąca jest namiętną fanką popularnego wówczas komika Rajibabu:D
Młodziutki ChandraMohan (jakoś tak dość podobnie do Krishny wygląda:D)
O  i taki portret mieć na ścianie to jest coś:D
I jedyny dostępny na YT klip z tego filmu (uroczy, swingujący i międzypokoleniowy numer 'imprezowy'. A wplecenie w to i fragmenciku bharatanatyam jest cudne:)): 

 

Dla takich fanów Bhanumati i (teraz już) Gummadiego jak ja rzecz obowiązkowa, dla innych może niekoniecznie:) Choć podpisanych starych (czarno-białych jeszcze) filmów telugu nie ma aż tyle, żeby można aż tak bardzo przebierać, jeśli chce się coś z tej epoki zobaczyć (i to jeszcze bardziej współczesnego, nie mitologiczne historie).

czwartek, 17 listopada 2011

Jayarajowy cykl 'navarasa'

 Jakiś  czas temu pisałam  o fascynacji  pewnego keralskiego reżysera Szekspirem.  Trochę później próbowałam rozgryźć na przykładzie pewnego filmu telugu teorię navarasy [dziewięciu rodzajów odczuć (stanów emocjonalnych), które zgodnie z teorią rasa (artystycznego smaku, doznania) powinno się wzbudzić w widzu w trakcie odbierania przez niego jakiejś formy sztuki]. Teraz okazuje się, iż Jayaraj, czyli ów reżyser, prócz szekspirowskiego, tworzy też cykl filmów opartych na poszczególnych navarasowych doznaniach. Docelowo znaczy filmów w serii powinno powstać 9, jak na razie jest 4:)

Pierwszy    w tej serii Karunam (czyli smutek, żałość) z 1999 roku to opowieść o smutnej egzystencji opuszczonego przez dorosłe dzieci starszego małżeństwa. W końcu mieszkające daleko dzieci postanawiają 'załatwić problem' oddając ich do domu starców. Film zdobył nagrodę stanową dla najlepszego filmu, jeździł też po różnych międzynarodowych festiwalach (m.in. był w Berlinie) Jedynym znanym mi nazwiskiem w obsadzie jest Bijju Menon:)

Drugi obraz z cyklu: Shantham (czyli spokój) z 2001 roku to z kolei historia dwóch przyjaciół z dzieciństwa, których rozdziela kariera polityczna podjęta w zwalczających się ugrupowaniach. W końcu 'w imię sprawy i wyższego celu' jeden ma zabić drugiego, a w sprawę zostaną wplatane także rodziny (przede wszystkim matki) obydwóch... Film zdobył Nationala i nagrodę stanową dla najlepszego filmu roku. W obsadzie (w rolach owych matek jak przypuszczam) m.in. KPAC Lalitha i Seema Biswas.

O trzecim w serii filmie - Bheebhalsa/Bheebhats (czyli wstręt) - nie udało mi się znaleźć nic więcej poza tym, że - w odróżnieniu od poprzednich - powstał w hindi. I że zdaje się zagrał w nim Atul Kulkarni.

Czwarty (jak dotąd ostatni) - Adbhutham (czyli zdumienie, zachwyt) z 2006 roku  porusza problem eutanazji. Suresh Gopi gra przebywającego w amerykańskim szpitalu, sparaliżowanego keralskiego emigranta. Jego przybyła z Kerali rodzina musi teraz podjąć trudną decyzję..Co ciekawe sam film został nakręcony w rekordowym czasie dwóch godzin i 14 minut! W obsadzie prócz Suresha także KPAC Lalitha czy Mamta.   

Brzmi to wszystko naprawdę interesująco:) Nie sprawdzałam jeszcze, jak wygląda osiągalność  (dostępność) tych filmów, ale mam nadzieję, że nie będzie beznadziejnie (bo że niełatwo to się domyślam i jestem chyba przygotowana...)


poniedziałek, 14 listopada 2011

Malaya Marutha (1986) - karnatyczna uczta z Karnataki

Odkąd trafiłam na ślad tego filmu i (posłuchałam fragmentów muzycznych), nie mogłam się wręcz doczekać zobaczenia go (a w zasadzie posłuchania:)) w całości. Bo muzyka karnatyczna w filmach to jedna z moich miłości, a nie sądziłam, że trafię na nią i w tej południowej kinematografii (i to są takie właśnie wciąż nowe odkrycia, które uwielbiam:)). W końcu udało się zdobyć upragnione dvd (i to nawet podpisane!) I cóż...to jest film, który stoi muzyką i przede wszystkim muzyką. Bo fabuła (historia obdarzonego w pewnym momencie wielkim muzycznym 'darem' mężczyzny i dwóch kobiet w jego życiu) niestety nie powala (jest nadmiernie sentymentalna, a chwilami wręcz pretensjonalna...), znaczy nie jest to całościowy majstersztyk (jak filmy Vishwanatha w kinie telugu czy Sibiego Malayila w mallu), ale muzyki jest tyle, że można się skupić przede wszystkim na niej. Malaya Marutha to bowiem film, który pod tym względem świetnie pasuje do tego opisywanego przez 'znawców' kina bolly schematu: "tam  to co parę minut śpiewają i tańczą":D (no, tańczą może mniej, bo częściej są to same zaśpiewy, bądź koncertowe, bądź świątynne itp). I w tym przypadku działa to akurat na korzyść tego filmu (choć przyznać trzeba, iż główna rola niedawno zmarłego Vishuvardhana należy chyba do jego ciekawszych). Przejdę więc do meritum, czyli prezentacji owej niebiańskiej muzyki (wybranych fragmentów oczywiście, bo - jak wspomniałam - ogólnie jest tego naprawdę dużo, co najmniej kilkanaście utworów) Śpiewa głównie Yesudas:)
Modlitwa w świątyni:
 

Oraz występ bohatera:

Fanom takiej muzyki warto choćby dla niej samej ten film polecić:)

sobota, 12 listopada 2011

Elvira Madigan (1967)


Jakiś czas temu pisałam na blogu (jeszcze poprzednim) o moim pierwszym pamiętnym i oszałamiającym kinowym spotkaniu z twórczością Bo Widerberga. W zasadzie trudno odpowiedzieć na pytanie czemu, pomimo takiego zachwytu Lust och fägring stor, przez tyle lat nie sięgnęłam po inne filmy tegoż reżysera. Ze strachu, że się rozczaruję? Albo ich nie zrozumiem/okażą się dla mnie za trudne? (trochę na to samo wychodzi^^) W każdym razie w końcu się odważyłam. I sięgnęłam po jeden z najważniejszych, najsłynniejszych  filmów w dorobku reżysera, osnutej na kanwie prawdziwych wydarzeń historii wielkiej, tragicznej miłości . Grób owej pary jest do dziś  obiektem pielgrzymek, a panny młode mają zwyczaj składać na nim swoje ślubne wiązanki (by dać w ten sposób Elvirze coś, czego sama nie miała szansy zaznać). To trochę jak Romeo i Julia, z tym, że tu bohaterowie są starsi. On jest porucznikiem kawalerii, ona linoskoczką. Gdy ich poznajemy w filmie, są już razem, ale nasycone kolorystycznie obrazy 'pikniku' pośród pięknej przyrody na uroczej wyspie tylko pozornie wydają się zwiastować idyllę. Bo on dla niej nie tylko opuścił swą żonę i dzieci, ale także zdezerterował z armii,  więc perspektywy jako para (i środki do życia) mają żadne. A zatem rzeczywistość zacznie coraz bardziej 'brzęczeć' koło ucha - jak natrętna, nie dająca się odgonić mucha... I  klimat zacznie podskórnie gęstnieć, aż do tragicznego finału...
Hmmm.. chyba jednak nie uda mi się słowami oddać klimatu tego filmu, a to on jest tu podstawą. Bardzo żałuję, że filmy Widerberga nie mają raczej takich szans na restaurację i przegląd jak ostatnio filmy Bergmana, bo Elvirę Madigan należałoby chłonąć w skupieniu ciemnej sali kinowej, na olbrzymim ekranie i z dobrym nagłośnieniem, bowiem zdjęcia i muzyka do tego filmu to prawdziwy majstersztyk. Już po Lust och fägring stor byłam zachwycona tym, jak Widerberg potrafi wykorzystać w swych filmach wielkie dzieła muzyki klasycznej (przede wszystkim Mozarta, ale nie tylko), a tu jest chyba jeszcze genialnej pod tym względem (a nie sądziłam, że to możliwe:D). Przykładowo fragmenty koncertu Mozarta, nazywanego nawet od tegoż filmu jego imieniem:


A ja w obliczu takiego piękna najlepiej już zamilknę:) Bo tego trzeba po prostu posłuchać (i przeżyć) samemu:)

niedziela, 6 listopada 2011

Bolly zaduszki

...czyli kolejna porcja mini recenzji - tym razem wszystkie filmy łączy fakt, iż grają w nich nieżyjący już aktorzy  kina hindi (często - choć niekoniecznie - przedwcześnie zmarli):

Nauker (1979) - czyli Sanjeev Kumar i Mehmood
Amar jest bogatym wdowcem samotnie wychowującym córeczkę. I  choć bliscy go namawiają, on  boi się drugiego małżeństwa, bo co jeśli kandydatka poleciałaby tylko na jego pieniądze, a nie byłaby dobra dla dziecka? W końcu wpada na pomysł: pojedzie z wizytą do domu kandydatki udając służącego (a jego służący - traktowany zresztą w sumie jak przyjaciel - będzie udawał jego). Niestety moje nadzieje na bolly wersję Manewrów miłosnych (i Mehmmoda w roli 'a'la Sielański- śmy') szybko się rozwiały, bo rzecz przeobraziła się raczej w indyjską wersje Kopciuszka (dwie wredne panny na wydaniu plus ich jędzowata matka, no i anielska służąca - grana przez Jayę), czyli taki familijny melodramat w starym stylu, z morałem oczywiście. Sprawę ratowali trochę dobrzy aktorzy (choć Lalita Parwar znów stereotypowo obsadzona, a Mehmooda jak dla mnie za mało...), ale mimo wszystko nie jest to film, do którego chciałabym wracać. Film do obejrzenia na YT

Bhai Bahen (1969) - czyli Ashok Kumar, Sunil Dutt i Nutan
W domu bogatego Raji Saheba wszystko odbywa się wg ścisłego harmonogramu (nawet przyjęcia trwają dokładnie 'od-do':P), a wszelka niesubordynacja karana jest przez pana domu cieleśnie. Jak mówi jeden z jego synów to złota klatka, z której jedyna ucieczką jest śmierć. I tak też się to w jego przypadku kończy. Przerażony tym, a dotąd posłuszny ojcu drugi syn, Virendra, decyduje się na desperacki krok odejścia z domu. Gdy zakocha się w pewnej ubogiej dziewczynie decyduje się powiedzieć ojcu o niej. Reakcja  jest dość zaskakująca, a  nieznana dotąd Virendrze przeszłość ojca wpłynie znacząco na jego przyszłość... i dopiero utrudni mu życie... Film wyreżyserował południowiec - Bhimsingh, co niektórych może już naprowadzić na to z jakim rodzajem filmu mamy tu do czynienia. Tak, z typowym dla tego pana sentymentalnym melodramatem familijnym, w którym najciekawsza okazuje się grającą zadziorną 'dziewczynę z ulicy' Padmini, za to Nutan zostaje koncertowo zmarnowana w sztampowej roli:(  Ashok Kumar solidny, a Sunil Dutt zwyczajowo dość nijaki.
Moje największe zainteresowanie po seansie wzbudza fakt jakiego południowego filmu to remake:P (bo jakiegoś niewątpliwie, a tego, o jakim się w różnych miejscach w necie pisze, to na pewno nie:P)  Ach, i jest jeszcze jeden piękny swingowy numer (niestety, nie da się go wkleić tu bezpośrednio:()

Aag (1948) - czyli Raj Kapoor i Nargis
Reżyserski i producencki debiut 24-letniego wówczas Raja (i pierwszy wspólny z Nargis) to dość dramatyczna historia Kewala, który miał w życiu dwie  wielkie miłości: pierwszą był teatr, drugą dziecięca sympatia - Nimmi. W obu przypadkach czeka go wiele przeszkód (ojciec nie chce słyszeć o tak niepoważnym zawodzie dla swego syna, a z Nimmi rozdziela go jej wyjazd, a on potem jej imieniem nazywa wszystkie kolejne ważne kobiety w swym życiu). Nigdy dotąd żaden Rajowy bohater nie kojarzył mi się tak bardzo swą aurą z Gurowym (taki niespełniony - też uczuciowo - artysta, nad którym wręcz 'powiewa' melancholia i człowiek ma wrażenie, ze on po prostu nie może być szczęśliwy), a kamera po prostu kocha Nargis. Aag jest zresztą ogólnie bardzo ładnie filmowany. Niemniej i  tak wolę inne filmy (i inne oblicze) Raja:)
A, i młodszą wersję Kewala gra mały Shashi:D