poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Asuran, Peranbabu, Monster, Aadai i inne tamilskie świeżynki na Amazon Prime

I pora na amazonowe świeżynki z Tamilnadu.


2019

 

Asuran  



Chyba wszyscy już wiedzą, czego można się spodziewać po teamie Dhanush-Vetrimaaran. Żadnych lukrowanych bajek, tylko opowieści o twardej rzeczywistości, w której przeżycie jest sztuką. Także owszem, jest znów mrocznie i jeszcze chyba krwawiej niż zwykle (reżyser był oskarżany o nadmiar przemocy w Asuran). W porównaniu do poprzednich filmów duetu  (gdzie droga przemocy dawała jednak pewne perspektywy przetrwania) jeszcze więcej w tym filmie beznadziei, co oczywiście łatwe w oglądaniu nie jest. Reżyser nie zostawia jednak widza w totalnej depresji. Dhanush jak zwykle imponujący, tym bardziej że ta chłopięca chudzinka przez większość filmu gra tu ojca prawie dorosłych synów  (i męża Manju Warrier - to jej tamilski debiut) i wciąż mu się wierzy.

 Peranbu 

 


Kto widział Kadha Paryumpol i tęskni za takim Mamutem zdecydowanie powinien sięgnąć po ostatni film Rama. Tym razem jego samotne ojcostwo (może zabrzmi to dziwnie, ale bardzo mnie ucieszyło pewne przełamanie schematu, bo jego żona nie zmarła itp, tylko zwyczajnie miała dość i odeszła z innym zostawiając dziecko ojcu) jest jeszcze większym wyzwaniem, bo i córka z trudniejszą chorobą. Proces budowania więzi z dzieckiem, które - niezależnie od swego, utrudniającego kontakt, porażenia - wchodzi w ogólnie niełatwy okres dorastania, plus szukanie wspólnie miejsca dla siebie w świecie dalekim od idylli, reżyser przedstawia z godna podziwu wrażliwością, nie popadając przy tym w sentymentalizm (co zdarzało mu się w poprzednich filmach).

Monster

 

 

Podchodziłam do tego seansu jak pies do jeża.  Byłam przekonana, że ta historia zmagań z zasady pacyfistycznego bohatera z niechcianym, a nader uciążliwym (współ-)lokatorem w postaci szczura zostanie rozegrana w mało dla mnie strawnej (jeszcze w wydaniu indyjskim) konwencji slapstickowego humoru. Tymczasem  ja się w tym filmie po prostu zakochałam. Gdybym miała wskazać jeden, ulubiony tamilski film ubiegłego roku to byłoby zapewne właśnie ten. Bo to jest zabawna (ale wcale nie przeszarżowana), ciepła, urocza historia o... w sumie to najbardziej chyba o humanizmie. Także w odniesieniu do tych mniejszych i wcale niekoniecznie uroczych stworzeń (a może przede wszystkim, bo czyż jest lepszy test na nasze faktyczne człowieczeństwo? Dojrzeć żywą, czującą istotę w słodkim piesku czy kotku to wszak żadna wielka sztuka). 

 

Aadai 

 

 

Zważywszy na aurę wokół samego filmu (znaczy że Amala Paul dużą jego część jest nago/prawie nago) i animowany (bardzo ciekawy! nie znałam tej historii) wstęp spodziewałam się, że przesłanie filmu będzie tyczyć prawa do wolności stroju (nieustająco niestety aktualna sprawa dla kobiet). Tymczasem okazało się, iż rozwiązanie poszło w innym jednak kierunku. Niby też ważna sprawa (zwłaszcza w dzisiejszych czasach, pełnych poszukiwania  i kreowania 'sensacji'), ale niezupełnie mi się to wszystko trzyma kupy i na dodatek odczułam feministyczny 'zgrzyt'. Niemniej rola Amali, trzymającej na barkach cały film, warta zobaczenia.

 

To let

 

 

Laureat Nationala dla najlepszego filmu tamilskiego i masy festiwalowych nagród  to film, który do kin trafił oczywiście dopiero dwa lata po powstaniu. Ta historia perypetii młodego małżeństwa z dzieckiem, które w ciągu miesiąca musi sobie znaleźć nowe mieszkanie oparta jest na faktach i tak też się ten film ogląda - w sumie jak pokazujący 'skrawek życia' fabularyzowany dokument. Jak sobie pomyślę o polskich rynkach wynajmu mieszkań w dużych miastach to myślę, że seans może być dla niektórych tutaj oglądających 'dziwnie' znajomym doświadczeniem...

 

 

Raatchasi


    Jyothika prawie jak Michelle Pfeiffer w Dangerous minds, bo też przyjeżdża do mającej bardzo kiepską opinię prowincjonalnej szkoły, żeby ostatecznie zmienić ją na lepsze (i też - mając za sobą mundurową przeszłość - zna różne chwyty:D), tyle że Jo tu nie uczy, a dyrektoruje. Z czego wynika oczywiście, że ma większe możliwości stawiania nauczycieli, którym się nie chce do pionu (i z tego korzysta:D). Oczywiście, że film zbudowany jest na jasnym przewidywalnym schemacie, ale nieźle się to ogląda.

    Vellai Pookal

     


    Bardzo okrzyczany ubiegłoroczny thriller z kryminalną zagadką rozwiązywaną w Stanach przez emerytowanego tamilskiego policjanta, który przyjeżdża odwiedzić osiadłego tam syna. Bardzo podobał mi się grający główną rolę Vivek (tak, Tamile też dają szanse swoim komikom na poważne pierwszoplanowe występy), ale samo filmowe śledztwo jakoś mnie nie wciągnęło (po części chyba za sprawa angielskiego - rozumiem, że w tej sytuacji był on oczywistym głównym językiem, ale gdzieś mi coś nie grało..)

     Jackpot

     


    Jak wyczaiłam, że Amazon ma film, w którym Jyothika i Revathy grają parę oszustek i zobaczyłam w zwiastunie, że mają tam fun i skopują męskie tyłki, to oczywiście musiałam obejrzeć całość. Niestety pewnie lepiej byłoby poprzestać na trailerze, bo wyszło że to zmarnowana szansa bez specjalnego pomysłu na całą fabułę.

    Oru Nalla Naal Paathu Sollrean  (2018)

     

     

    Na koniec małe guilty pleasure z 2018 roku.  Zobaczyłam przypadkiem ten plakat z Vijayem Sethupathim w 'wikingowym'  hełmie, przeczytałam, że gra kogoś w rodzaju lokalnego Robin Hooda (znaczy cała wioska ma takie szlachetne zajęcie:D) i stwierdziłam, że 'absolutnie chcę'! Ubawiłam się zdecydowanie lepiej niż na Jackpocie, chociaż uważam, że można było pójść jeszcze bardziej w absurdalną zabawę (a obciąć wątki 'zewnętrznych gości'). Niemniej na film, którego bohater 'wchodzi' w rytm granych z dużego, trzymanego fantazyjnie na ramieniu, magnetofonu Chirowych przebojów i zwraca się do wybranki per 'bangaru kodipetta'  to ja za bardzo jojczeć nie jestem w stanie:P Powtórka niewykluczona.




    niedziela, 12 kwietnia 2020

    Pardesi / Хождениe за три моря (1957) - jak Indusi (współ)adaptowali staroruską klasykę podróżniczą

    Fani kina bolly, którzy dotarli także do oldskuli, wiedzą z pewnością o przykładach filmowej kooperacji indyjsko-radzieckiej. Najsłynniejszym (i najbardziej kasowym - w obu krajach) przykładem jest tu Alibaba Aur 40 Chor z 1981 roku z Dharmendrą, Hemą i Zeenat, na kinowy seans którego to w polskim dubbingu (efekt z kolei przyjaźni polsko-radzieckiej) niektórzy jechali przez pół Polski. Wiadomo też, iż nasi wschodni sąsiedzi od dawna są świetnym rynkiem zbytu dla kina bolly (a i nie tylko tej indyjskiej kinematografii), czego dowodem jest istnienie wielu starszych i nowych tytułów w rosyjskim dubbingu.  No dobrze, ale kiedy i jak to wszystko się zaczęło?
    Otóż we wczesnych latach pięćdziesiątych ZSRR zaczął wspierać młode państwo indyjskie. Wzajemne wizyty kulturalne doprowadziły do wymiany filmowej i w ten oto sposób radziecka publiczność poznała kino hindi i jego gwiazdy (szczególną sympatią obdarzając złotą parę Raja Kapoora i Nargis). Rosjanie pokochali indyjskie połączenie tematyki społecznej (zwłaszcza problemu różnic klasowych) z formułą tańca i śpiewu, dla strony indyjskiej zaś ZSRR stał się ważnym, dużym rynkiem zbytu. Skoro zaś współpraca dobrze się rozwijała, postanowiono ją przenieść na wyższy poziom i także kręcić razem filmy. Owe tworzone wspólnie fabuły miały łączyć motywy popularne w kulturach obu krajów, ale także udział techniczny miał być równorzędny (dwóch reżyserów, scenarzystów itp.).
    Pierwszy tytuł do wspólnej produkcji został wybrany dokładnie według takich zasad i było nim właśnie Pardesi (po rosyjsku: Хождениe за три моря).  Reżyserem ze strony indyjskiej został  K. A. Abbas (scenarzysta najważniejszych filmów Raja Kapoora, który to zresztą - wraz z Rajem i Bimalem Royem - był członkiem pierwszej oficjalnej delegacji filmowców z Indii do ZSRR), ze strony radzieckiej - Wasilij Pronin. A jaką fabułę zdecydowano się wybrać? I tu otóż niespodzianka! Хождениe за три моря (po polsku Wędrówka za trzy morza) to bowiem adaptacja jednego z zabytków literatury staroruskiej! (stąd i o istnieniu tego filmu dowiedziałam się przy okazji zajęć z literatury rosyjskiej:D). Chożdzienje to najpopularniejszy gatunek literatury średniowiecznej Rusi i jego istotą jest opowieść o odbytych podróżach (stąd i związana z 'chodzeniem' nazwa gatunku;)). Na początku chożdzienja były głównie pielgrzymkowe (wiadomo jakim okresem było średniowiecze, podstawą było skupienie na Bogu i religii), relacjonowano zatem wyprawy do różnych świętych miejsc. W XV wieku zaczęły pojawiać się jednak i świeckie chożdzienja. 
    Napisane przez Afanasego Nikitina Хождениe за три моря było najpopularniejszym z nich. Nikitin był twerskim kupcem, który to wybrał się, no zgadnijcie gdzie? Ano oczywiście do Indii:D Podobno ktoś mu powiedział, że można tam zrobić biznes handlując końmi. Oczywiście nic z tego nie wyszło (dla nas dziś jest jasne czemu, ale weźmy pod uwagę, że podróż Nikitina miała miejsce jeszcze przed odkryciem morskiej drogi do Indii, bo w latach 1466-1472), ale za to literatura ruska zyskała świetny opis jakże wówczas egzotycznej kultury i obyczajów.  Idealny materiał na film interesujący dla mieszkańców obu krajów, czyż nie?  Główną rolę przybysza z dalekiego kraju zagrał będący wówczas bardzo 'na fali' aktor radziecki Oleg Striżenow, natomiast z indyjskiej strony do filmu zaangażowano całą plejadę gwiazd  z Nargis i Balrajem Sahnim  na czele.  Mimo tych wszystkich starań film  nie odniósł jednak wielkiego sukcesu kasowego ani w Indiach, ani w ZSRR, za to był nominowany do Złotej Palmy na festiwalu w Cannes i do dziś jest uważany za najbardziej prestiżowe dzieło we współpracowym dorobku.
    Ciekawostką techniczną jest fakt, iż Pardesi zostało ponoć zrealizowane w kolorze, ale dziś dostępna jest tylko czarno-biała wersja filmu. Dostępna bez problemu na YT (niestety bez napisów), trwa jednak zaledwie ok. półtorej godziny, gdy tymczasem IMDB podaje czas trwania filmu jako 150'. Na szczęście na tymże samym YT udało mi się znaleźć również wersję rosyjską (w dwóch częściach) i tę ostatecznie obejrzałam.  Jest w kolorze i trwa w sumie te 2,5 godziny.  Jak moje wrażenia? No cóż... oryginalna fabuła zdecydowanie została zaadaptowana w duchu przyjętych, a referowanych przeze mnie wyżej, założeń:D Bohater oczywiście zakochuje się w indyjskiej dziewczynie (rolę Champy gra właśnie Nargis) i okazuje się to - a jakże - z powodu różnic społecznych uczuciem niemożliwym. Wszędzie bowiem - jak komentują to bohaterowie - biedni mają w życiu 'pod górkę'. Zaskakująco dobrze natomiast w indyjskie (hinduistyczne) klimaty wpisuje się średniowieczne prawosławne przesłanie o nadziei na życie wieczne jako formie wynagrodzenia za doczesne udręki. Ogólnie twórcy  usiłowali chyba 'wrzucić' w jeden film trochę za dużo i ta 'masalowa' formuła nie do końca tu zagrała. Irytują też 'wypaciani bronzerem' Indusi. Zdecydowanym plusem są natomiast muzyka i tańce (czemu trudno się dziwić zważywszy, że zatrudniono do tego Padmini, a w tym czasie nie było lepszej tancerki klasycznej w kinie hindi). 


    Tak notabene ta rola Padmini może się kojarzyć z postacią devdasowej Chandramukhi. Ogólnie uważam, że Pardesi jest jak najbardziej filmem wartym poznania, przede wszystkim jako ciekawy - a mało dziś znany -  kawałek historii kina hindi, ale i ogląda się to naprawdę dość przyjemnie.


    wtorek, 7 kwietnia 2020

    Oferta kina kannada na Amazon Prime

    Muszę powiedzieć, że bardzo ucieszyło mnie odkrycie całkiem obszernej oferty kina kannada na Amazon Prime, bo jeśli z całego południa tę kinematografię znam najmniej to właśnie przez problem z jej dostępnością. Tu można sporo nadrobić - i mniej i  bardziej komercyjnie.

    2019

     

     Kavaludaari

     


    "Kiedyś wszyscy policjanci nosili białe mundury. Ale było to dość niepraktyczne. I wtedy pomyślano o khaki. Khak znaczy brud i taka jest też praca policjanta. Ma do czynienia z brudem, ale jednocześnie powinien pozostać czysty" - tłumaczy emerytowany oficer śledczy Shyamowi - młodemu i ambitnemu policjantowi drogówki, który marzy o pracy w wydziale kryminalnym. Panowie spotykają się za sprawą odkrycia czaszek w pobliżu budowanej stacji metra. Shyam widzi w owym śledztwie szansę na spełnienie wreszcie swojego marzenia. Głębokie korzenie sprawy wystawią jednak na trudne wyzwanie nie tylko jego zdolności śledcze, ale i jego moralność. Świetny thriller z genialnym klimatem (te zdjęcia! ta muzyka!), trzymającą w napięciu historią i - last but not least - moim najświeższym aktorskim odkryciem i zauroczeniem w roli głównej.

    Gantumoote

     


    Takie filmy kojarzyłam dotąd z kinem marathi. Gantumoote to bowiem kameralna opowieść o dorastaniu (chyba angielskie coming-of-age story lepiej oddaje, o co tu chodzi). Bengalure, lata 90. Meera chodzi do szkoły średniej i jest prymuską, ale też zwyczajną nastolatką. Któregoś dnia idzie do kina na Hum Aapke Hain Koun, efektem czego staje się.. nastoletnia fascynacja Salmanem. Jako rozsądna dziewczyna nie skupia sie jednak na tym, co nieosiągalne, ale postanawia znaleźć w swoim otoczeniu chłopaka podobnego do Sallu. No i znajduje. Co dalej? Ano oczywiście pojawią się problemy... Świetnie poprowadzona prosta, ale pełna emocji historia uczenia się dorosłości (czyli życia). Przy okazji chyba najmniej dydaktyczny obraz pewnego poważnego problemu społecznego w Indiach, jaki widziałam (może dlatego, że to nie temat główny?)

    Avane Srimannarayana

     


    Jeśli na hasło odjechany policjant przychodzi wam na myśl tylko Salmanowy Chulbul Pandey to znaczy, że musicie poznać Narayanę Rakshita Shetty. Recenzje mówią, że walczący z bandytami i szukający zaginionego skarbu Narayana to mieszanka Indiany Jonesa z Jackiem Sparrowem i kowbojami:) Że za dużo tego? Cóż, w Avane... ogólnie wszystkiego jest dużo:D I, jak każde szaleństwo, kupuje się to albo nie, niemniej poznać warto.

     

    Katha Sangama

     


    To chyba pierwsza obejrzana przeze mnie filmowa antologia z kina kannada. Zrealizowane przez 7 młodych reżyserów 7 krótkich historii stanowi niezależne, w żaden sposób nie łączące się ze sobą w trakcie ani na koniec opowiadanka. Jak to w antologiach nie wszystkie będą się podobnie podobać (mnie np. urzekła pierwsza połowa, a potem zaczęłam się nudzić..). Całość dedykowana jest na wstępie reżyserskiej legendzie tej kinematografii, Puttanna Kanagalowi i to od tytułu jego starego filmu (też antologii) Katha Sangama wzięła swój tytuł.

     

    Nanna Prakara (wymagane indyjskie IP)


       
    Nie da się ukryć, że skusiłam się głównie z powodu Kishore'a w mundurze. I to w parze z Priyamani. Na szczęście nie musiałam tego żałować. Nanna Prakara to może nie kino wybitne, ale porządny średniak. Osią fabuły jest prowadzone przez Kishore'a śledztwo w sprawie morderstwa pewnej młodej dziewczyny. Śledztwo oczywiście sie komplikuje utrudniając odkrycie prawdy. Ku mojej wielkiej satysfakcji bohaterka Priyamani - nie tylko żona, ale i lekarka - ma znaczący udział w rozwiązaniu tej zagadki.

     

    Vrithra (wymagane indyjskie IP)

     


    Kolejny film neo-noir (odnoszę wrażenie, że ten gatunek robi się dość popularny ostatnio na południu), interesujący głównie jako przykład, iż takie kino wcale nie musi być zdominowane przez facetów. Vrithrę bowiem zarówno napisała i wyreżyserowała kobieta, jak i posiada kobiecą protagonistkę. Policjantkę na tropie - a jakżeby inaczej - tajemniczej sprawy kryminalnej. Niestety nie jest to kino kalibru Kavaludaari.



    2018

     

    K.G.F: Chapter 1

     

     
    Ten film zrobił dla kina kannada to, co kilka lat temu Baahubali dla kina telugu. No, może na ciut mniejszą skalę, niemniej filmowa historia sandalwoodu też dzieli się już na przed i po K.G.F. Rekord otwarcia, pierwszy stucrorowiec w historii tej kinematografii (w sumie zarobił ponad 250 croców), wszystkie wersje językowe (na całym południu i w hindi) też dobrze się sprzedały, a i poza Indiami miał naprawdę szeroką dystrybucję. Wzorowany na bigowych 'angry young manach' bohater przybywa do Bombaju w latach 60-tych, jako mały chłopiec. Pragnąc wyrwać się z biedy  rozpoczyna pracę dla miejscowych przemytników złota i szybko awansuje w tej strukturze. W końcu dostaje zadanie specjalne wymagające powrotu w rodzinne strony, do kopalni złota w Kolar (to właśnie tytułowe KGF). Film z epickim rozmachem i świetnie odtworzoną atmosferą lat 70/80, ciut brakuje mu jednak 'duszy'. I tak, 'Chapter 1' oznacza, że będzie część druga :D

    Katheyondu Shuruvagide

      


    Film, do którego podchodziłam bez przekonania (wychwalane romansidło?),  a ostatecznie urzekł mnie tak, że zarwałam dla niego noc i chyba poświęcę mu nawet osobną notkę. On jest właścicielem ośrodka wypoczynkowego z problemami finansowymi. Dlatego ona - jedyny w tym momencie gość obiektu -  jest dla niego szczególnie cenna (a jeszcze bardziej jej recenzja). Dobrze czują się w swoim towarzystwie, ale oboje są 'po przejściach' i niekoniecznie oczekują teraz od życia tego samego. Wiem, brzmi banalnie, ale w praktyce tak nie jest. Rzecz w subtelnym sposobie poprowadzenia historii i sposobie charakteryzacji bohaterów (w filmie są jeszcze dwie inne, także bardzo ciekawe pary). To po prostu świetnie przedstawiony kawałek życia - pełnego niespodzianek, na które warto się otworzyć.