Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książki. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 27 września 2016

Alexander White - 'Be a Mensch: holocaust memoirs'


Raczej omijam kolejne holocaustowe historie, czy to w postaci książkowych wspomnień, czy fabularyzowanych ekranizacji. Nie dlatego, iż uważam, że nie należy o tym pamiętać, ale dlatego, że i bez  kolejnych 'przypominań' pamiętam aż chyba za dobrze. Nic mnie bowiem tak nie przeraża - i nie zostaje potem w mojej głowie - jak akty upodlania, odczłowieczania drugiego człowieka, a takie to są zwykle historie... Zrobiłam wyjątek dla wspomnień Aleksandra White'a (a w zasadzie Białegowłosa, bo tak brzmi jego pierwotne, polskie nazwisko), bo mam do nich podwójnie osobisty stosunek. Po pierwsze autor pochodzi z Krosna i dał mi niezwykłą okazje poznania bliżej przed- i okołowojennej historii mojego miasta, po drugie miałam już okazję słuchać jego wspomnień i osobiście i tym bardziej zafascynowała mnie postać tego niezwykłego człowieka. 
Autor opowiada w Krośnie o Krośnie :) *
Po raz pierwszy dowiedziałam się o jego istnieniu kilka lat temu, z lokalnego portalu. Pan Alexander skontaktował się ze stowarzyszeniem odnawiającym żydowski cmentarz w Krośnie. Jego historia od początku brzmiała niezwykle. 'Najstarszy żyjący krośnieński Żyd' spędził w Krośnie dzieciństwo i większość wojny (najpierw szklił budynki dla Niemców, potem pracował dla Luftwaffe na lokalnym lotnisku), później zaś trafił do obozu w Płaszowie, skąd ocalał dzięki obecności na 'liście Schindlera' (czego przez wiele lat nie był zresztą świadomy!), a po wojnie skończył medycynę i osiedlił się w USA. Po prostu gotowy materiał na film. Potem okazało się, iż pan Alexander przyjeżdża do Polski i do Krosna. Jakież było moje rozczarowanie, gdy okazało się, iż informacje o otwartym 'spacerze po krośnieńskiej starówce z panem Alexandrem' facebook wyświetlił mi już po terminie :(  Mój żal podsyciły tylko relacje, z których wynikało jak frapującym rozmówcą okazał się znamienity gość, który nie tylko że - mimo kilkudziesięciu lat poza krajem - wciąż świetnie mówi po polsku, ale i znakomicie pamięta każdy szczegół tyczący wyglądu przedwojennej krośnieńskiej starówki. Taka okazja przepadła, a przecież trudno się spodziewać, iż 90-latek będzie jeździł przez pół świata co roku. Na szczęście powrót w rodzinne strony okazał się dla niego tak ważny, że nie poprzestał na jednej wizycie. Kilka miesięcy temu mogłam zatem posłuchać go osobiście - spacerując z nim wokół krośnieńskiego rynku. Wciąż miałam jednak niedosyt i stąd bardzo chciałam przeczytać i jego spisane i wydane w USA wspomnienia (za których to użyczenie bardzo dziękuję, bo wcale nie jest łatwo zdobyć tę książkę!) Anglojęzyczną książkę z krośnieńskimi podcieniami na okładce :)
Tytułowe 'Be a Mensch' to ostatnie słowa ojca bohatera, skierowane do Alexandra tuż po selekcji w Płaszowie, gdy to panowie (ostatni jeszcze żyjący z rodziny) zostali ostatecznie rozdzieleni (ojciec, jako niezdolny do dalszej ciężkiej pracy został skierowany do komory gazowej).  Jak tłumaczy autor w przedmowie, w odróżnieniu od niemieckiego znaczenia tego słowa (po prostu 'człowiek'), w jidysz 'mensch' to 'człowiek dobry, życzliwy innym, uczciwy, tolerancyjny' - najkrócej mówiąc po prostu 'porządny'. To przesłanie ojca towarzyszyło Alexandrowi przez całe dalsze życie. 'Być porządnym człowiekiem' - tylko tyle i aż tyle. Przesłanie niełatwe do realizacji nawet w dzisiejszej, nie tak wszak ekstremalnej rzeczywistości. A Alexander, w momencie wybuchu wojny jeszcze nastolatek, nie miał zdecydowanie zadatków na kolejnego Kolbego. On chciał żyć i - co powtarza niejednokrotnie na łamach książki - miał głębokie przekonanie, iż wojnę przeżyje.  Kilkukrotnie wspomina zresztą - szczerość godna pochwały - o sytuacjach, gdy zrobił coś, czego się później wstydził. A jednak jak myślę, zrealizował to niełatwe przesłanie ojca (o czym świadczyć może choćby końcowe przesłanie autora do czytelnika).
Niezbyt obszerna książka (łącznie z licznymi archiwalnymi fotografiami liczy niecałe 200 stron) jest podzielona na cztery rozdziały opowiadające kolejno o: dzieciństwie w Krośnie, zapowiedziach nadciągającej katastrofy, wojennych losach bohatera, wreszcie powojennym losom (do wyjazdu do USA).  I muszę tu szczerze przyznać, iż przy pierwszej części miałam zdecydowany niedosyt. Tak, zdaję sobie sprawę, iż książka napisana została z myślą o amerykańskim odbiorcy, dla którego Krosno jest jakimś tam abstrakcyjnym miasteczkiem na drugim końcu świata (i któremu trzeba tłumaczyć sytuację w Niemczech w latach 30-tych i okoliczności dojścia Hitlera do władzy), ale - wspominając te detale codziennego życia miasta, które słyszałam od pana Alexandra osobiście -  żal mi po prostu było, iż nie zostały one uwiecznione też na piśmie (może polska wersja książki, która jak wiem jest w tej chwili tłumaczona, powinna jednak zostać trochę zmodyfikowana pod tym, 'lokalnym' kątem), bo przecież w takiej formie mają szansę przetrwać dłużej (marzy mi się stworzenie mapy/planu krośnieńskiej starówki przed wojną, bo ile mi zajęło dojście, gdzie to konkretnie mogła znajdować się np. krośnieńska, zburzona zaraz po wojnie, synagoga to tylko ja wiem). Dobrze natomiast, iż dużo autor pisze o krośnieńskim getcie (o istnieniu którego - malutkiego i tylko przez kilka miesięcy, ale jednak...- dowiedziałam się dopiero od niego, a tablica pamiątkowa wmurowana w międzyczasie na Franciszkańskiej jest tak niepozorna, iż nikt 'niewtajemniczony' raczej nie ma szansy jej dostrzec:P). Ogólnie w większości nie jest to 'miła' lektura (jak to wspomnienia takich strasznych czasów, gdy ludzie przestawali być ludźmi), brak jej też chyba w formie spisanej trochę tej swady, 'potoczystości', którą charakteryzuje się bezpośrednio słyszana z ust pana Alexandra opowieść o losach jego i jego rodziny (być może to i kwestia języka, bo zawsze słyszałam go po polsku, a książka wszak napisana jest po angielsku), ale - jako że nie każdy ma i będzie miał okazję posłuchać go osobiście - warto sięgnąć i po te wspomnienia. Zwłaszcza, jeśli dla kogoś Krosno jest równie bliskim sercu miejscem na ziemi :) 
I nadal jestem zdania, że to byłby fascynujący materiał na film.


Fragmenty książki  do poczytania.   Powyżej także próbka opowieści bohatera.

*Zdjęcie zapożyczone z facebookowego wydarzenia w związku z wizytą pana Alexandra w Krośnie.

czwartek, 18 lutego 2016

'Ja, Durga Khote' - autoportret kobiety niezwykłej

"Nie dbam o to, jaka jest reszta filmu. Ale pokazałaś innym kobietom sposób zarabiania na życie"
ojciec do Durgi po klęsce jej debiutu


Nie pamiętam kiedy dowiedziałam się o tej niezwykłej kobiecie - pionierce indyjskiego kina. Na pewno nie kojarzyłam jej oglądając Mughal-e-Azam, Bobby czy inne jej 'matczyne' role z lat 60-70. Na pewno wiedziałam o niej już dwa lata temu, bo była jednym z czołowych przykładów w mojej ówczesnej polemicznej notce o sytuacji kobiet w kinie indyjskim Trochę krócej na mojej półce stoi jej autobiografia. Niezależnie od mojej natychmiastowej fascynacji postacią jej autorki (i faktem, że w ogóle napisała swoje wspomnienia - rzecz dość niezwykła wśród indyjskich aktorów) książka musiała 'odleżeć' swoje.
Durga, będąc pierwszą w Indiach aktorką pochodzącą z 'wyższych sfer' (szacownej, nieźle sytuowanej  marackiej rodziny Laudów) znała bardzo dobrze angielski. Można się o tym przekonać choćby oglądając debiutancki film dua Merchant-Ivory 'The Householder', gdzie świetnie wcieliła się w rolę toksycznej matki i teściowej. Jednak swą autobiografię napisała w ojczystym języku - marathi. Myślę, że to znaczący fakt. Tak - o czym wspomina obszernie na początku książki - została wychowana: w wielkim otwarciu na świat, ale jednocześnie poszanowaniu własnej kultury. Na kobietę nowocześnie myślącą, ale ceniącą i tradycyjne, rodzinne wartości
Dlatego czytelników liczących na masę ciekawostek z filmowego światka może spotkać tu zawód:  najwięcej miejsca w książce Durga poświęca wcale nie swoim filmom, produkcjom czy partnerom z planu (z atencją wspomina tylko swą przyjaźń z Prithvirajem Kapoorem), ale rodzinie (znaczy rodzicom, a potem dzieciom, bo oba jej małżeństwa były nieudane). Jest to więc bardziej portret niezwykłej (zwłaszcza na owe czasy): pracującej i w dużej mierze samotnie zmagającej się z życiem kobiety, niż konkretnie aktorki, czy gwiazdy. Swój zawód Durga zdaje się traktować jak zwyczajną pracę: owszem, lubi ją, ale traktuje przede wszystkim jako sposób na zarabianie i utrzymanie się. Bez wielkiej ideologii o artystycznym posłannictwie. Do swej pracy podchodzi rzetelnie i z zaangażowaniem, cieszą ją zawodowe sukcesy i dobre, ciekawe role, ale cały czas najważniejsi dla niej jej bliscy.
Zresztą przecież to dla dzieci rozpoczęła karierę w filmie - wbrew temu, co twierdzą internetowe źródła nie była wówczas jeszcze wdową, ale matką owszem, a przyzwyczajony do dobrobytu i utrzymywania przez swych rodziców mąż nie był osobą, na której mogłaby bardzo polegać. Gdy zatem teść Durgi stracił swój majątek, młoda zdesperowana kobieta postanowiła sama zadbać o utrzymanie swoje i dzieci. Najpierw udzielaniem korepetycji, potem chwyceniem okazji filmowego debiutu (do kina właśnie wchodził dźwięk i znajomość języka stawała się bardzo ważna). Katastrofalnego jak się okazało, niemniej to właśnie ta mała rólka w Wadiowej produkcji klasy B zwróciła na nią uwagę Prabhat Studio i Shantarama, którym to będzie zawdzięczać później swoje najlepsze role. Zresztą o współpracy z nimi pisze zdecydowanie najwięcej i zawsze z najwyższym uznaniem i atencją. I nieraz porównuje późniejsze bombajskie plany filmowe do tych prabhatowych. Zwykle wypadają na niekorzyść:P Ogólnie spostrzeżenia Durgi na temat różnic w specyfice kręcenia kina marackiego, bengalskiego i hindi są zresztą nader ciekawe.
Ale i tak najbardziej fascynujące wydały mi się całkiem pierwsze rozdziały książki, w których to czytelnik ma okazje zapoznać się z ówczesnym kulturalnym światkiem Maharaszty. Jako iż ojciec Banu (jak była nazywana w domu Durga) był wielkim admiratorem teatru miała ona okazję już od dziecka przesiąkać tą artystyczną atmosferą i np. poznać osobiście tak wielkiego artystę ówczesnych scen jak Balgandharva (kto chciałby się dowiedzieć więcej o tym legendarnym, słynnym przede wszystkim z odtwarzania ról kobiecych aktorze i pieśniarzu  może obejrzeć film o nim nakręcony kilka lat temu przez Maratów).  To  trochę podobnie cudowny nostalgiczny klimat dawnych 'czasów bohemy' jak w Allenowym 'O północy w Paryżu';) Ta część jest także najbardziej uporządkowana, podczas, gdy w ostatnich rozdziałach autorka - starając się zająć jakimś jednym tematem w dłuższej perspektywie czasowej - wprowadza trochę chaosu do chronologii wydarzeń.  Chciałoby się też trochę szerszych relacji z różnorakich  'służbowych' wojaży autorki po świecie (a reprezentowała Indie np. na festiwalu w Wenecji czy poświęconej kwestiom kobiet konferencji UNESCO).
Podoba mi się szczerość Durgi w swych wspomnieniach. Autorka nie kryje np. swej niechęci do szybkiego drugiego małżeństwa swej synowej [młodszy syn Durgi zmarł podobnie młodo jako jej pierwszy mąż], potrafi jednak także ostatecznie 'oddać sprawiedliwość' dobremu przybranemu ojcu swych wnuków.  Nie zawsze zgadza się z wyborami swych dzieci/wnuków, ale stara się rozumieć, że to ich życie.
Z ciekawostek warto też wspomnieć, iż obie synowe Durgi były także niebanalne: owa wcześnie owdowiała była uznana aktorką teatralną, a druga.. polską arystokratką (z wojennej emigracji oczywiście).  I znaczący jest jak sądzę fakt, iż zakładając swoją (kolejną) firmę produkcyjną (zajmującą się ównie dokumentami i filmami reklamowymi) Durga uczyniła jej współwłaścicielkami właśnie obie swe synowe. Pamiętając własne bolesne doświadczenia była bowiem zdania, kobiety nie powinny być uzależnione finansowo od swych mężów, ale być w stanie w razie potrzeby i same się utrzymać.
Warto poznać bliżej tę niebanalną kobietę. Zarówno filmowo (koniecznie Amar Jyothi!), jak i przez te wspomnienia. I na koniec jeszcze parę filmowych wcieleń Durgi: 

Królowa z Ayodhyecha Raja.
Waleczna piratka Saudamini w Amar Jyothi
Mama Dilipa w Shikast

Zaborcza mamuśka Shashiego w Householder