Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino telugu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino telugu. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 20 lutego 2023

Swarna Kamalam (1988) - by talent stał się pasją, czyli Vishwanathowa pochwała sztuki klasycznej

Uzupełniania opinii o filmach jednego z moich ukochanych indyjskich reżyserów - K, Vishwanatha ciąg dalszy. Dzieło stało się jeszcze ważniejsze, bowiem od 2 tygodni Mistrza nie ma już wśród nas. Ale jego filmy zostaną na zawsze.

Bohaterką filmu jest Meenakshi - młoda dziewczyna pochodząca z ubogiej ale artystycznej rodziny. Ojciec - emerytowany nauczyciel tańca klasycznego - dał swym dwóm córkom to, co miał najcenniejszego - swoją wiedzę i umiejętności. Jedną wykształcił bowiem w śpiewie karnatycznym a drugą w tańcu klasycznym. Tyle, że w przeciwieństwie do ojca i siostry, dla których sztuka jest wszystkim, Meenakshi nie znosi tańca klasycznego. Ona uważa, że to bez sensu, niepraktyczne. Wolałaby żyć nowocześnie, jak inni młodzi ludzie, może wyjechać, zrobić gdzieś karierę... Tańczy, bo nie umie powiedzieć 'nie' (znaczy wprost, bo różne dziecinne 'sztuczki' to jak najbardziej stosuje) ale nie wkłada w to serca. I to widać... Chandram to jej nowy sąsiad. Malarz, ale nie taki artystyczny, tylko bardziej 'użytkowy' (znaczy maluje różne standy i plakaty -choćby filmowe). Jest zachwycony talentem Meenakshi i uważa, że dziewczyna nie powinna go marnować, bo on czyni ją wyjątkową. Tylko jak przekonać o tym samą Meenakshi?
  
 'Swarna Kamalam' to film o tym, że talent musi być także pasją. Że nie może być tylko 'techniczną' sprawnością, ale trzeba włożyć i serce w to, co się robi. Jak w pewnym momencie ktoś mówi bohaterce, taniec to nie tylko kroki, ona musi go czuć. Ale do takiego podejścia trzeba dojrzeć samemu. Trudno kogoś zmusić do miłości, niezależnie czy chodzi o drugą osobę czy o sztukę. Z jednej strony rozumie się ojca, który chce przekazać dziecku to, co sam uważa za piękne i wartościowe, czym sam żyje, z drugiej trudno się dziwić dziewczynie, która czuje się w pewnym sensie zmuszana do czegoś, co nie sprawia jej przyjemności. Wysyłane przez rodziców na różne zajęcia dzieci nie zawsze same czują od razu do nich powołanie. Ale potem na rozpoczęcie nauki może być już za późno... Trudno tu czasem znaleźć złoty środek.

Ciekawy jest też wątek pewnej Amerykanki, która od lat przyjeżdża do Indii, żeby poznać jej kulturę i tradycję. Wkłada w to dużo wysiłku. Bo często już tak jest, ze ktoś kto ma coś 'pod ręką' tego nie docenia, a inny potrafi przejechać za tym pół świata, czyż nie?

Poruszająca jest też scena w urzędzie, gdzie emerytowani nauczyciele zgłaszają się po obiecaną pomoc finansową od państwa. Aż by się chciało zdjąć buta z nogi!

Albo piękna scena prośby o rękę ukochanej, której może się zaoferować tylko jedną cenną rzecz. Ale za to jaką!

Grający Chandrama Venky jest uroczy ale ten film należy do Bhanupryi. Nadąsanej, obrażonej, zrozpaczonej, pełnej nadziei czy uśmiechniętej....w jej twarzy można wyczytać wszystko. A dodatkowo Bhanupriya jest jeszcze faktycznie wykształconą tancerką klasyczną. I jak ona tańczy!

Cały film dostępny na YT (z ang napisami).  

Gorąco polecam tym, którzy chcą od kina niebanalnych wrażeń :)

niedziela, 30 października 2022

Co z południa Indii warto obejrzeć na Netflixie

Trudno powiedzieć, żeby Netflix rozpieszczał fanów kina indyjskiego, ale coś tam jednak da się wygrzebać;) Oto zatem przegląd interesujących południowoindyjskich nowości  (czyli rok produkcji 2021/22) obecnych na tej platformie.


Kino telugu 


Shyam Singha Roy (2021) 


Film o reinkarnacji bez gwiazdorskiego przepychu i superbohaterstwa. Mamy za to ciekawego podwójnego Naniego, Sai Pallavi w roli świątynnej devadasi, interesującą kalkucką historię z lat 70. z bengalskimi aktorami i mocnymi akcentami feministycznymi (nośnikiem których jest mężczyzna, nie kobieta!), dużo emocji i napięcia - jednym słowem Shyam Singha Roy to bardzo udane, godne polecenia kino:) (i pomyśleć, że to dzieło debiutanta!).

 

Cinema Bandi (2021)

Urocza mała perełka z gatunku, jaki kocham najbardziej: filmy o zwyczajnym życiu. I o miłości do kina. Prosty rikszarz po jednym z kursów znajduje pozostawioną przez swych klientów walizkę. A w walizce kamerę. Najpierw myśli o spieniężeniu jej, ale kolega podpowiada mu, że przecież teraz takie proste niskobudżetowe kino dobrze się sprzedaje, więc lepiej wykorzystać sprzęt samemu. No i się zaczyna^^  Bo jak słusznie głosi hasło filmu: Każdy jest filmowcem...w sercu.

Z telugowych nowości obejrzałam też Ante Sundaraniki (bardzo wychwalany rom-com z Nanim i Nazriyą) i  Virata Parvam (dramat z Raną i Sai Pallavi) ale żadnego z nich z czystym sumieniem nie mogę polecić. Zwłaszcza Virata Parvam był dla mnie megazawodem, bo uwielbiam filmy o tematyce naxalickiej i bardzo cieszyłam się na ten projekt.


Kino tamilskie

 

Natchathiram Nagargiradhu (2022) 

 
Choć, jak wiadomo, niektórzy znafcy uważają każdy indyjski film za musical tak naprawdę mało który można tak nazwać. Najnowszy film Pa.Ranjita  można.  Bardzo 'zachodnią' formułę opowieści o grupie młodych ludzi przygotowujących spektakl teatralny osadza on w bardzo lokalnym backgroundzie. Dlatego, poza uniwersalnymi problemami wkraczających w dorosłe życie młodych, takimi jak kształtowanie swej tożsamości (także seksualnej - i znajdziemy tu wszelkie jej odmiany), poszukiwanie swego miejsca w życiu, miłości i akceptacji, znajdziemy tu także jakże indyjski czynnik w postaci kastowości  i jej wciąż istniejących konsekwencji. Wszystko podane po tamilsku: realistycznie i bez lukru, ale jednak z elementem nadziei na lepsze jutro. Bo trzeba trzeba patrzeć w gwiazdy i iść do przodu... Fajnie, że po wysokobudżetowych filmach z Rajinim Pa.Ranjit chce i potrafi wrócić do takiego niszowego kina z prawie totalnie nieznaną obsadą.
 

 Etharkkum Thunindhavan (2022) 

Wygląda, że określającą jego minioną dekadę jako 'career struggle' a obecną jako 'career rebuilding' Wikipedia ma rację:  z przyjemnością donoszę, że filmy Suriyi znów da się oglądać! I mówię to po obejrzeniu jego najmniej 'okrzyczanego' tytułu z ostatnich lat.  Fakt, że Etharkkum Thunindhavan (nazwany też przez Tamili skrótowo ET;)) podąża w swej zasadniczej konstrukcji dość sztampowym hirołsowsko-masalowym wzorcem (przez co w środku można się ponudzić), ale nawet wtedy Suriya nie pozuje na wymuskanego młodzieniaszka (no dobra, w klipie, gdzie jest stylizowany na Ramę to nie ma bardzo wyjścia), a samo zakończenie bardzo w takim kinie nietypowe i ciekawe. I nawet mi się zamarzył cały film z takiego punktu widzenia.

 Kuthiraivaal (2021)

Realizm magiczny po tamilsku. Bohater Kuthiraivaal pewnego dnia budzi się z końskim ogonem. A przynajmniej jest przekonany, że go ma.  Jak to wyjaśnić? O tym właśnie jest ten film. Mnie osobiście najbardziej urzekło wyjaśnienie babci, z kolei idei, że koński ogon oznacza seks sam (nomen omen) Freud by się nie powstydził:P Niestety twórcy poszli jeszcze w innym, dużo mniej satysfakcjonującym  kierunku, co ostatecznie lokuje Kuthiraivaal w kategorii kina zmarnowanego pomysłu. Ale dla samej oryginalności tegoż pomysłu warto.

Na Netflixie można znaleźć również parę starszych, naprawdę dobrych tamilskich tytułów:  Anbe Sivam, Kannathil Muthamittal, Bombay, Visanarai, Naan Sigappu Manithan czy Vettai.

   

Kino malajalam

 

Attention Please (2022)

Kolejny w zestawieniu film z kinem w tle, tym razem bardziej zakręcony. Piątka przyjaciół dzieli mieszkanie. Wszyscy próbują zrobić karierę w branży filmowej, na razie z marnym skutkiem. Najtrudniejsza jest sytuacja Hariego, niespełnionego scenarzysty, który to nie ma w zanadrzu innego źródła dochodów. Podczas jednej z wieczornych imprez z alkoholem Hari zaczyna opowiadać kolegom swe kolejne scenariuszowe pomysły... Początkowo jest zabawnie (każda z idei Hariego zyskuje odzew w postaci tytułu filmu, w którym 'to już było'), ale potem sytuacja się zagęszcza i przyjmuje niespodziewany obrót... Attention Please to film, który udowadnia, że w kinie wciąż najważniejszy jest dobry scenariusz, a nie duże pieniądze.

Thallumaala (2022)

Filmy ze style over substance to prawdziwa plaga w kinie indyjskim.  Dlaczego więc umieszczam  Thallumaalę, który to film w ogóle się z tym nie kryje, na liście tytułów godnych uwagi? Ano właśnie dlatego, że się z tym nie kryje, a zabawa stylem jest ewidentnie zaplanowana  - i to widać i czuć.  Dlatego ja też się dobrze bawiłam, choć w zasadzie to powinnam rzucać czymś ciężkim, albowiem najprostsze wyjaśnienie, o czym jest ten film brzmi: o dużych chłopcach z przerostem testosteronu, którzy to uwielbiają się tłuc:P

Jana Gana Mana (2022)

Sensacyjny dramat sądowy oferujący po drodze kilka intrygujących twistów (przez chwile myślałam, że zanosi się na ciekawą polemikę z podejściem przedstawionym choćby w ET), by ostatecznie pójść jednak w kierunku dość sztampowego wyjaśnienia. Warto przede wszystkim dla świetnej roli Prithviego jako prawnika, choć konceptu o roli mediów jako instytucji kreującej ważność newsów jednak szkoda... 
 
Na koniec ciekawostka: filmów którego z południowych aktorów można znaleźć najwięcej na Neflixie?  Odpowiedź może być trochę zaskakująca, bo okazuje się że Tovino Thomasa!  Poza wspomnianą wyżej Thallumaalą znajdziemy jeszcze np. superherosowskie Minnal Murali  czy prawniczy rom-com Vaashi, a i w Kurupie pojawia się w SA. Niestety na mnie osobiście żaden z tych filmów nie zrobił specjalnego wrażenia, ale karierę Tovina z pewnością warto śledzić.

czwartek, 16 czerwca 2022

Swathi Muthyam (1985) - najczystsza perła, czyli Kamal 'duże dziecko' u Vishwanatha

Pora uzupełnić mojego bloga o opinie o filmach jednego z moich ukochanych indyjskich reżyserów- K, Vishwanatha. Swathi Muthyam to jeden z jego najważniejszych filmów. Zdobył m.in. National Award (nagrodę krajową) dla najlepszego filmu telugu, Gold Nandi Award, a także był indyjskim kandydatem do Oscara w 1986 roku.

Najkrócej mówiąc to film o człowieczeństwie, o czynieniu dobra tak po prostu, o miłości, takiej prawdziwej, co to nie szuka swego, o tym, że największe szczęście płynie z dawania szczęścia innym. Co najciekawsze tytułową 'najczystszą perłą' jest dorosły o umyśle dziecka - Sivayya (grany przez Kamala), który jest takim świętym dnia codziennego. Jakże skojarzył mi się tu cytat z pewnej znanej księgi: Jeśli nie staniecie się jak dzieci nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Sivayya posługuje się w życiu paroma prostymi, wpojonymi przez babkę zasadami, a jednak ze swoją płynąca prosto z serca dobrocią i szczerością budzi większy podziw od sterty 'mądrych głów'. Może dlatego, że jak mówi Mały Książę 'dobrze widzi się tylko sercem'. Jest w tym filmie sporo scen nie do zapomnienia. Jeszcze więcej do przemyślenia po seansie.

Kamal zwyczajowo genialny, ale zachwyt budzi też Raadhiką - prześliczna kobieta i taka szalenie naturalna. Postać wdowy z dzieckiem dzielnie i z godnością stawiającej czoła swej trudnej sytuacji, przed która nagle otwiera się nowa szansa, ale znów niełatwa i za jakąś cenę społeczną, zagrała cudownie. W ogóle w tym filmie są bardzo ciekawe postaci kobiece - choćby wspierająca bohaterów 'pani od prania' czy wspomniana już babcia Sivayyi, która głośno mówi, że podwójna moralność względem wdów i wdowców jest niewłaściwa (przypominam - to lata 80 i konserwatywne południe!)
 
To druga współpraca Kamala z Vishwanathem. Vishwanath znany jest chyba najbardziej z filmów poświęconych roli sztuki w życiu (przykładem tego nurtu jest Sagara Sangamam). Swathi Muthyam należy natomiast do drugiego ważnego nurtu jego twórczości - kina społecznego poruszającego palące problemy (tu m.in. sprawę wdów). Niemniej i tu sztuka pełni bardzo ważna rolę, bo pierwszą rzeczą jaka łączy parę głównych bohaterów jest miłość do muzyki. Dzięki temu też muzyka (autorstwa Ilaiyaraaji - 'nadwornego' kompozytora Vishwanatha) i klipy wplecione są bardzo naturalnie w akcję filmu.
 
 


W 1989 roku powstał bolly remake Swathi Muthyam zatytułowany Eeswar. Główne role zagrali Anil Kapoor i Vijayashanti. Co ciekawe wersję hindi miał wyreżyserować Raj Kapoor, ale nie zdążył. Po jego śmierci reżyserią filmu w hołdzie Rajowi zajął się sam Vishwanath.


niedziela, 9 maja 2021

Avakai Biryani (2009) - do leniwego smakowania

Odkryłam właśnie ze zgrozą, że nie mam tu notki o filmie, od którego to pochodzi tytuł tego bloga. Zatem czym prędzej nadrabiam to rażące niedopatrzenie!
 
Reżyser tego filmu, Anish Kuruvilla, jest uczniem Sekhara Kammuli. To widać. Nawet bez wiedzy o tym związku obu panów skojarzenie z Kammulą przyszłoby mi pewnie do głowy. Bo to podobnie delikatnie snuta opowieść.

W prowincjonalnym miasteczku Devarakonda w AP najważniejszą osobą jest Masterji. On tu rządzi, on daje pracę prowadząc m.in. interes z rykszami. Kierowcą jednej z nich jest Akbar - młody, porządny chłopak, który marzy jednak o czymś więcej, chce bowiem dostać się na studia (choć śmieją się z niego, po co mu dyplom w rikszy) - niestety oblewa kolejne podejścia...
Tymczasem do miasteczka sprowadza się rodzina Lakshmi. Dziewczyna wpada w oko Akbarowi, a i on nie jest jej obojętny. Tylko, że Akbar jest muzułmaninem a ojciec Lakshmi - uważając ich na fali terrorystycznych zamachów za 'niebezpieczny element' - każe się swojej rodzinie trzymać od wyznawców islamu z daleka...

'Avakai Biryani' to jednak nie tylko historia rodzącego się uczucia (pokazanego bardzo delikatnie i niewinnie, a jednak bardzo zmysłowo), ale także opowieść o tolerancji, o tym że trzeba widzieć przed wszystkim człowieka a nie jego religię, a także że warto walczyć o swoje marzenia i że warto czasem odważnie zaryzykować, powiedzieć co się myśli, bo to może coś zmienić.

Bardzo podobała mi się postać Akbara. Z jednej strony uczynny, życzliwy innym, ale jednak potrafi i upomnieć się o coś, publicznie zabrać głos i głośno powiedzieć np. czego oczekuje od rządzących. Taki młody idealista. I tacy właśnie ludzie mają szansę zmienić coś na lepsze. Grający go Kamal Kamaraju (znany pewnie niektórym z mało sympatycznej roli w 'Godavari') spisał się tu świetnie i włożył w tę postać dużo ciepła, ale i stanowczości. 
 

 
Z kolei Lakshmi to taka zwyczajna dziewczyna, bardzo różna od tych 'ładnych, wyfiokowanych lal' przy hirołach. Chodzi zwykle w tradycyjnych strojach (sari czy salwarach), a Akbar zdobywa jej uczucie stopniowo, swoim zachowaniem, ambicjami, dobrocią. Lakshmi po prostu widzi w nim kogoś godnego uczucia, dobrego partnera życiowego i to zdaje się przeważać początkowe opory związane z tym, że wyznaje on religię, przed którą jej ojciec ją ostrzegał. Jednak nie czuje się gotowa zrywać więzi ze swą rodziną, która to jest dla niej przecież ważna. Bindu Madhavi to debiutantka i rodowita telużanka (choć nie mówi w filmie własnym głosem). Jest śliczna i bardzo naturalna.
 


Jak już wspomniałam ten film to taka powoli, wręcz leniwie snuta opowieść o specyficznym klimacie (zresztą to jej zarzucano w większość recenzji - za wolne tempo właśnie). Mnie tam to urzekło (choć zdaję sobie sprawę, że pewnie taki film nie jest dla każdego i faktycznie niektórych może znudzić).
 
Ważnymi atutami filmu są na pewno przepiękne zdjęcia (jak z bajki) oraz świetna, niezwykle nastrojowa, magiczna wręcz muzyka, która zachwyciła mnie od pierwszego przesłuchani.


A co oznacza smakowity tytuł filmu i dlaczego wzięłam go na tytuł bloga? Otóż avakai to rodzaj pikli opartych na połączeniu mango i nasion musztardy (w filmie robi je i sprzedaje Lakshmi), biryani - wiadomo, danie z zapiekanego ryżu z różnymi dodatkami. Obie rzeczy osobno smakowo wydają się być 'z zupełnie różnych parafii' - tak jak bohaterowie filmu, ale razem tworzą ciekawą nową potrawę (charakterystyczną zresztą dla kuchni z okolic Hajdarabadu - vide fotka obok). I tak widzę moją pasję do kina indyjskiego - jako mieszanie różnych, pozornie nie przystających do siebie rzeczy, by uzyskać nową ciekawą kombinację smaków.

niedziela, 24 stycznia 2021

Shiva (1989/90) - Nagarjuna z łańcuchem w kultowym debiucie RGV

 

 

Jak doszło do powstania Shivy?

Po ukończeniu studiów inżynierskich Ram Gopal Varma otworzył wypożyczalnię kaset video, cały czas chodziło mu jednak po głowie nie tylko oglądanie ale i kręcenie filmów. Na szczęście miał ojca, który nie uważał, że to głupie mrzonki i na dodatek miał kontakty w branży filmowej (był kiedyś dźwiękowcem w należącym do Akkinenich Annapurma Studios) i zaprotegował syna jako asystenta reżysera. W Annapurnie RGV miał okazję m.in. poznać Nagarjunę, któremu zaczął przedstawiać swoje filmowe pomysły. Gdy Nagowi spodobał się koncept toczącego się w collegowym środowisku filmu gangsterskiego reszta potoczyła się błyskawicznie. Tak właśnie powstał Shiva, przełomowy film i dla RGV i dla całego kina telugu (to zwłaszcza technicznie). Ponieważ po wielkim sukcesie telugowej Shivy RGV nakręcił szybko jego bolly remake i oba filmy mają identyczny tytuł, tę samą główną obsadę (Nagarjuna, Amala, Raghuvaran, JD Chakravarthy) i w zasadzie bardzo podobną fabułę (o pewnych różnicach potem) - łącznie ze skopiowaną w remaku dużą częścią scen i klipów - moja notka uwzględnia, porównawczo, obie wersje.

Fabuła, czyli o czym jest ten film?


Od strony fabularnej Shiva to jakby połączenie obrazu gangsterskiego światka i skorumpowanego świata polityki (czyli motywu obecnego i w późniejszych filmach RGV) z jakże popularnym dziś w kinie telugu motywem 'jednego sprawiedliwego i niepokornego' (dzielnego studenta oczywiście:D), który postanawia stawić temu czoła. Shiva jako nowy student trafia do collegu, w którym terror sieje banda pod przywództwem JD. Formalnie są oni związkiem studenckim, ale jak się okazuje ich powiązania sięgają dużo wyżej (właśnie w świat gangsterki i polityki), tak że boją się ich nie tylko uczniowie, ale też nauczyciele. Ale Shiva oczywiście postanawia nie dać się zastraszyć i rozpoczyna ostrą konfrontację z JD... (rozpoczętą właśnie ową słynną sceną, w której Nag przygotowując się do walki ściąga łańcuch z leżącego obok roweru i owija sobie go wokół ręki).
 

Remake hindi (bo od tego zaczęłam - ma napisy :D)


Na początku było ciężko, jakoś w ogóle nie mogłam 'wejść' w klimat tego filmu.. Być może naczytawszy się o tym, jaki to ważny film w historii kina telugu, kultowy, trendsetter itp oczekiwałam nie wiadomo czego, a dostałam coś, co jest mi w sumie już teraz znane z wielu filmów południowych (i co z tego że późniejszych, znaczy że to raczej one wykorzystują motywy ze 'Shivy', skoro ja widziałam je wcześniej...). Choć najwięcej skojarzeń miałam jednak z czymś chronologicznie starszym znaczy z 'Pratigathaną' (a w sumie też jej bolly remakiem bo oryginału niestety nie oglądałam). Poza tym, że zamiast nauczycielki tu jest student, dużo elementów wyglądało bardzo podobnie: miasto rządzone przez zuego, zuy w collegu, który jest szefem związku studentów (a oni służą głównemu zuemu do różnych rozrób, znaczy są jego bojówkami więc nie można ich ruszyć) i ktoś nowy, kto chce z tym walczyć (tyle że więcej się bije, choć chce też ze zuym wygrać 'legalnie' przez wybory studenckie). I nawet jest uczciwy policjant, który chciałby coś zrobić, ale nie może, bo co kogo aresztuje, to dostaje telefon i musi go zwolnić. Nie zachwycał mnie też bardzo ani Nag ani Amala, która zdawała mi się bardzo sztampową heroiną, która nie wiadomo dlaczego 'poleciała' na hiroła (no, pewnie bo piękny i dzielny). Dopiero w drugiej połowie filmu zaczęło mi się naprawdę podobać. Rozpoczęła się konkretna akcja (piękna scena walki w deszczu!), podkreślana świetnym backgroundem, zrobiło się więc mocniej i mroczniej, i w końcu losy głównej pary bohaterów zaczęły mnie naprawdę obchodzić. No i absolutnie niesamowity Raghuvaran! Tak się nawet zastanawiałam, że przecież to taki ceniony odtwórca ról negatywnych a jakoś nie umiem przywołać z pamięci jakiejś jednej szczególnej jego takiej roli. To teraz już mam. Właśnie tę. Chodzące bezlitosne zło z fascynującym przerażającym wzrokiem. Ogólnie natomiast brakowało mi trochę w filmie kontynuacji pewnych wątków zarysowanych na początku, jakby pewne postaci trochę zbyt potem 'znikały' (JD czy brat Shivy).
 

Telugowy oryginał (saute)

 

I tu znów niespodzianka. Nie wiem czy dlatego, że tu z kolei nastawiłam się już na tą słabszą pierwszą część, czy że z powodu braku rozumienia dialogów trochę inaczej śledziłam film, ale od początku mnie bardziej zainteresował i jako całość wydał mi się bardziej 'równy'. Postaci bohaterów bardziej mnie od początku zainteresowały. W przypadku Amali różnicę mogą tu robić dwie rzeczy: primo - trochę inaczej pokazano jej poznanie się ze Shivą (bardziej naturalne mi się to wydało), a secundo - miała inny głos, mniej słodki i piskliwy (najprawdopodobniej to głos w bolly jest jej prawdziwym, a w telugu o dziwo podłożyli jej 'normalniejszy'). Z ważnych zmian aktorskich okazało się, że rolę graną w remaku przez Paresha Rawala w oryginale gra Kota Srinivas Rao i on podobał mi się bardziej, bo zagrał 'poważniej' a Paresh trochę jednak poszedł w kierunku przerysowania...
I kiedy tak spokojnie sobie porównywałam obie wersje, znienacka zaskoczono mnie jedną, naprawdę znaczącą zmianą w fabule! Która pozwoliła też na coś, czego mi brakowało w wersji bolly, znaczy jakiś udział rodziny (brata Shivy) i w drugiej części filmu. Różnica jest też w ostatniej scenie filmu. I po namyśle stwierdziłam, że najbardziej odpowiadałby mi mix znaczy zmiana w fabule z bolly, a końcowa scena w tolly :D
Wersja telugu jest również trochę inaczej kręcona, ciut surowsza, w bardziej przytłumionych kolorach (zaskakująco, ale to ta bolly wygląda moim zdaniem bardziej 'południowo').
 

Techniczna przełomowość Shivy i laury dla filmu 


Swój sukces i kultowy status film zawdzięcza w dużej mierze stronie technicznej. RGV nakręcił bowiem kino, jakiego dotąd nie było chyba nie tylko w AP, z dynamicznymi zdjęciami i pracą kamery (to RGV wprowadził do kina telugu steadycam) oraz nowoczesnym sposobem użycia i rejestracji dźwięku.   Nie zrezygnował jednak z tradycyjnych klipów (które, szczerze mówiąc, nie są w tym filmie koniecznie potrzebne).
Poza zarobieniem kupy kasy Shiva zdobył masę nagród, z Nandi dla najlepszego reżysera i scenarzysty (to dla Tanikelli Bharaniego) i National Award dla najlepszego filmu telugu na czele.
O znaczeniu Shivy dla tej kinematografii świadczyć może też fakt, że kilka lat temu Telugowie obchodzili z wielką pompą 25. rocznicę powstania filmu, a RGV nakręcił wtedy specjalny dokument o jego tworzeniu:
 

 

 Czy polecam i którą wersję? 


Owszem, ale chyba lepiej bez oczekiwań wielkiego kultowego dzieła (znaczy to jest dobry film, ale chyba nie tak odkrywczy i nowatorski dziś jak te 30 lat temu) i zdecydowanie porównawczo obie wersje.