Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino indyjskie - inne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino indyjskie - inne. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 15 marca 2020

'Harmony' with A.R. Rahman - muzyczna podróż po Indiach

Źródło: primevideo.com
Indyjska oferta Amazon Prime to nie tylko filmy fabularne. Ostatnio udało mi się wypatrzyć i obejrzeć mini-cykl dokumentalny pokazujący różnorodne oblicza muzyki w Indiach oczami A.R. Rahmana.  
Sezon liczy pięć 45-minutowych odcinków.  Pierwsze cztery przedstawiają muzyków z różnych stanów reprezentujących różne mało znane, zanikające instrumenty i tradycje muzyczne.  Wszyscy artyści opowiadają Rahmanowi o swej muzyce, artystycznej drodze i przeciwnościach, które na niej spotkali (od czynników rodzinnych czy ekonomicznych po - jak to w Indiach - kastowych), po czym kończą odcinek wspólnym mini-koncertem. 

Zaczynamy od podróży do Kerali, gdzie poznajemy grającego na mizhavu Sajitha Vijayana.


Potem przenosimy się do Maharasztry, by posłuchać dagar vani w wykonaniu grającego na rudra veenie Baha’uddina Dagara.

Źródło: www.sahapedia.org
Trzeci odcinek przenosi nas do Manipuru i zapoznaje z uprawiającą khunung eshei, czyli tradycję specyficznego folkowego śpiewu, Lourebam Bedabati

Źródło: www.sahapedia.org
 W czwartym natomiast trafiamy w góry Sikkimu, by poznać grającego na pangthong palith Mickmę Tsheringa Lepchę.

Źródło: www.sahapedia.org
W piątym, ostatnim odcinku widza czeka natomiast specjalna muzyczna uczta, bowiem wszyscy dotychczasowi bohaterowie przyjeżdżają do Rahmana do Ćennaju, by tam w jego studiu stworzyć wspólnie absolutnie fascynującą eklektyczną koncertową mieszankę.

Całość to zatem niezwykła podróż, przede wszystkim muzyczna, ale przy okazji możemy też pooglądać piękne indyjskie krajobrazy, albowiem odcinki w większości kręcone są właśnie na łonie lokalnej natury. Coś dla oka i dla ucha znaczy.


Godny uznania jest też dokonany tu edukacyjny wkład Rahmana w popularyzację wiedzy o muzyce, której nie można usłyszeć w filmach czy w radiu. Muzyce dla bardzo 'wybranych', która dzięki jego nazwisku ma szansę  trafić do trochę szerszej widowni. Warto przy tym podkreślić, że Rahman nie występuje w tym dokumencie z pozycji 'gwiazdy', a bardziej muzycznego fascynata, który poprzez muzyczną kolaborację, fuzję świeżo poznanych elementów tradycji z wnoszonymi przez siebie nowoczesnymi, elektronicznymi elementami tworzy nową, interesującą jakość i równocześnie dzieli się nią z widzem. Zawsze zachowując przy tym szacunek dla swych gości i ich muzyki.  

Zwiastun:


Polecam zatem zobaczyć samemu jak bogate i ciekawe są indyjskie tradycje muzyczne i jak ta muzyka łączy :)

środa, 25 lutego 2015

Filmowy przegląd 2014 roku - 'próbki' z kina marathi, bengalskiego i ... pendżabi ;)

Wracam do podsumowania ubiegłego roku. W którym dotarłam wreszcie bardziej na północ - ale jeszcze nie do kina w hindi ;)

 Timepass (marathi)

Jestem fanką Raviego Jadhava od czasu obejrzenia genialnego Natrang. I to dlatego zdecydowałam się w końcu obejrzeć Timepass - mimo poczucia, że mam już trochę dość tych, mocno ostatnio obecnych w kinie marackim, nostalgicznych 'opowieści z dzieciństwa' (czy nastolęcych lat). Nawet jeśli to, co widziałam do tej pory (choćby zrobiony przez Jadava poprzednio Balak Palak) się mi podobało. Zaczęłam więc oglądanie tej historii o pierwszej miłości ubogiego chłopaka i dziewczyny z dobrego domu dość nieufnie, na pewien dystans. Z czasem jednak 'kupiła' mnie ta zwyczajna opowieść: swą delikatnością, prostotą, emocjami, prawdziwością młodych bohaterów i ich otoczenia...  I nawet się już nie denerwuję zapowiadaną kontynuacją:P Bo przywiązałam się do bohatera na tyle, że jestem gotowa mu dalej kibicować - żeby faktycznie teraz udowodnił, że to było coś prawdziwego, znaczącego, a nie tylko ów tytułowy timepass (no i jestem ciekawa, jak to zrobi:D)

Chotushkone (bengalski)

Drugi film Srijita bez Prosenjita i - podobnie jak debiut - znów świat filmu. Ale inaczej, bo bardziej z suspensem. Tajemniczy producent zatrudnia czwórkę reżyserów do pracy nad nowelowym projektem. Każdy z nich ma wyreżyserować jedną nowelkę, a zleconym tematem przewodnim całości jest... śmierć. Przeciekawym pomysłem było zatrudnienie do głównych ról prawdziwych reżyserów i to takich 'z różnej półki' (zarówno wiekowo, jak pod względem rodzaju kina, z jakiego są znani), a jednocześnie mających za sobą też i doświadczenia aktorskie (jedni mniejsze - jak Goutham Ghoose, inni większe - jak Aparna czy Parambrata). Akcja toczy się trochę wielopłaszczyznowo: poza sferą bieżących relacji (i samochodowej wyprawy na spotkanie z owym tajemniczym producentem) mamy też 'przebłyski' dawnych czasów (niektórzy z bohaterów znają się dość dobrze od dawna, zresztą cała relacja Triny i Dipto to jedna z moich ulubionych rzeczy w filmie), oglądamy także 'zajawki' ich pomysłów na owe tematyczne nowelki filmowe (mnie się najbardziej podobały dwie pierwsze:D) - i długo nie możemy być pewni, do której sfery przynależą owe intrygujące, stylizowane kadry, które widzimy na samym początku filmu... No i jest też narastające napięcie. Można chyba oglądać ten film i bez orientacji w 'bengalskim światku' (znaczy jako zwykłą suspensową fabułę), ale - podobnie jak przy Autographie - traci się wtedy pewną 'podskórną' warstwę (w każdym razie ja miałam dodatkową frajdę z tego, że trochę mi się w pewnych momentach jakby zacierała granica między postacią, a odtwarzającą ją osobą). No i fajnie wiedzieć choćby, że dla odtwarzającego rolę Dipto Chiranjeeta ten film był podobnym przełomem  jak dekadę wcześniej dla Prosenjita filmy Rituparno (znaczy pokazał aktorski talent bardzo popularnego, ale mało poważnie dotąd traktowanego gwiazdora), a w roli producenta pojawia się na chwilkę kolejny (czyli już piąty) znany reżyser:D. Najwięcej obiekcji budzi zakończenie - ja aż takich problemów z nim nie mam, tak czy siak z pewnością warto zobaczyć Srijitową 'zabawę' kinem.

Punjab 1984 (pendżabski)
Rzadko oglądam filmy pendżabskie, bo i trudno mi trafić na coś sensownego z tej kinematografii (a ichniejsze wersje kolorowych romansideł 'przejadły' mi się po 2-3 tytułach). Ten tytuł zapowiadał się zupełnie inaczej. Ciekawie (zwłaszcza, gdy lubi się - jak ja - poznawać indyjską historię najnowszą przez kino). Tytułowy rok odnosi się oczywiście do niechlubnej kwestii pogromów sikhów po zabójstwie Indiry Gandhi. To wydarzenie odbiło się boleśnie na losach niejednej pendżabskiej rodziny. To opowieść o losach jednej z nich. Dramat której rozpoczyna się, gdy ojciec zostanie zabity podczas pielgrzymkowej wizyty w Amritsarze. Po tym zdarzeniu spokoju nie zazna już ani uznany (chcąc-nie chcąc) za terrorystę syn, ani niewiele z tego wszystkiego rozumiejąca, ale desperacko walcząca o swych bliskich matka. Nie wszystko w tym filmie zachwyca (zwłaszcza, gdy zna się choćby podejmujące podobną tematykę, a jednak lepsze, bo subtelniejsze Gulzarowe Maachis). Wolałabym np. żeby zamiast postaci 'bojowego' syna więcej czasu poświęcono matce (to było znacznie ciekawsze, a - świetna - Kirron miałaby więcej do zagrania), ale są sceny, które niewątpliwie robią wrażenie (trudno chyba zapomnieć finał z prawdziwymi matkami, trzymającymi zdjęcia swoich zaginionych/zabitych synów, a bardziej 'fabularnie' jestem zachwycona choćby tym, jak została zrobiona scena aresztowania wracającego z pola bohatera), no i jakże fantastycznie  (i naturalnie) funkcjonuje w tym filmie pendżabska muzyka, którą uwielbiam. A i jeszcze cudowny, podły Pawan Malhotra:P Może i chciałoby się jeszcze więcej (znaczy więcej niuansów), ale to pierwszy pendżabski film, który będę naprawdę dobrze wspominać.

 

Obejrzane wcześniej:   Jaatishwar, Apur Panchali, Highway (b), Fandry (m)
Czekam na dvd:   Yellow, Ek Hazarachi Note, Dr Prakash BabaAmte, Happy Journey (m)

piątek, 22 lutego 2013

Kolekcja NFDC - patronując ciekawemu kinu

NFDC [National Film Development Corporation - Krajowa Korporacja Rozwoju Filmowego] to indyjska organizacja, która z założenia wspiera dobre kino. Dotąd współprodukowała ona ponad 300 filmów, pracując z uznanymi reżyserami jak S.Ray, Mrinal Sen, Shyam Benegal, Govind Nihalani czy Adoor Gopalakrishnan, ale także wspierając pierwsze filmy dobrze rokujących reżyserów (to z jej finansowym wsparciem swe debiutanckie fabuły nakręcili m.in. Mira Nair, Ketan Mehta, Sudhir Mishra czy Shaji Karun). Niedawno NFDC zaczęła wydawać swoje filmy na dvd - seria Cinemas of  India to gwarancja ciekawego kina, ale i okazja do poznania niebanalnych indyjskich filmów w tych mniej znanych u nas (choć nie tak małych, bo produkujących nieraz po kilkadziesiąt filmów rocznie) językach. Ja dzięki niej zrealizowałam w końcu swoje zeszłoroczne postanowienie o poznaniu jakichś nowych  kinematografii z Indii:D


Bhavni Bhavai (gudżarati, 1980)
Mój pierwszy kontakt z kinem gudżarati (mającym ogólnie dość dobrą opinię - spotkałam się nawet z porównywaniem go do kina mallu czy marathi, tyle że jest mniej znane...) to dość specyficzne przeżycie. Zabierając się za debiut Ketana Mehty nastawiłam się (pewnie za sprawą sporej ilości nagród) na bardzo poważne kino, tymczasem okazała się to rzecz w specyficznej konwencji  folk tale (czyli ludowej opowieści - bhavai to tradycyjny teatr radżastański). Z 'błędu' wyprowadził mnie przede wszystkim grający króla Nasseruddin - trudno by było całkiem na poważnie potraktować jego świadomie przerysowaną rolę:D (zresztą umowności było tam więcej) Film, a raczej chyba przypowieść Mehty (zresztą i narracyjnie to opowiadana dziecku historia) to zatem przede wszystkim okazja poznania kolejnej tradycyjnej indyjskiej formy kulturalnej (zastanawiam się, czy kiedyś uda mi się ogarnąć choć pobieżnie teatralne formy z całych Indii - wątpię:D), no i powrotu do czasów dzieciństwa, kiedy to babcie opowiadały i nam różne, nieraz wcale nie takie sielskie, historie (przynajmniej moja to robiła:))



Parinamam (malajalam, 2004)
Motto mojego pierwszego filmu bolly brzmiało: 'Chodzi o to, żeby kochać rodziców'. I często czytam opinie, jak to filmy bolly tego właśnie uczą. I jakie to fajne w indyjskiej kulturze. Tylko czy to cała prawda? Opowiadający właśnie o starości keralski Parinamam pokazuje, iż niekoniecznie. I nie chodzi tu o żadne spektakularne patologie, a o taki codzienny brak zrozumienia i szacunku właśnie. Najpierw można dać do zrozumienia ojcu, że jego emerytura starcza na mniej niż pensja (nic to, że nadal cała rodzina żyje głównie z tego:P), a on sam 'siedzi i nic nie robi', potem ograniczyć mu ilość ćaju (mleko wszak kosztuje), by ostatecznie zacząć planować wszelkie 'okołodomowe' rzeczy w ogóle nie licząc się z jego potrzebami (bo przecież starsze osoby i tak tylko marudzą, i są problemem..). A widz (znaczy ja:P) coraz ciężej to znosi i coraz bardziej marzy, żeby ktoś wreszcie powiedział owemu synowi i synowej, że za jakieś 20-30 lat ich córeczka może podobnie odnosić się do nich. Niestety nie doczekałam się. Na szczęście w końcu ktoś powiedział przynajmniej to dawno upragnione przeze mnie 'nie'. Dając choć drobne poczucie ulgi... Prawie same nieznane mi twarze (nie kojarzę Oduvila z Achuvinte Amma, a Nizalkuthu dopiero przede mną, więc rozpoznałam tylko Nenumudiego w roli emerytowanego sędziego) i dobre, choć niezbyt 'miłe' kino.


Maya Bazaar (bengalski, 2012)
Film składający się z trzech nowelek, które łączy hmm.. tytułowa maya, czyli iluzja, ułuda? (kontra rzeczywistość). I suspens, widoczny zwłaszcza w pierwszej, opowiadającej o wikłającej się w coraz to nowe związki wdowie, której kolejni wybrankowie w dziwny sposób upodabniają się do jej zmarłego męża. Ta zresztą wzbudziła moje największe zainteresowanie, bo kolejne: o malarzu, który zakochuje się w kobiecie, której nigdy nie widział i ta obsesja pochłania go coraz bardziej oraz o konflikcie racji dwóch profesorów, jeden z których wierzy, a drugi nie, niestety raczej pozostawiły mnie obojętną (czy wręcz znudzoną).


Ek Hota Vidushak (marathi, 1992)
"Był sobie klaun" - tytuł budzi automatyczne skojarzenia z Rajowym Meera Naam Joker. Ale to jednak trochę inna historia. Po pierwsze ze względu na środowisko: bohater jest nieślubnym dzieckiem tancerki tamashy (maracka forma teatralna, którą znam już ze świetnego Natarang, a fanom bolly kojarzyć się może dość modne ostatnio, a pochodzące właśnie z tamashy lavani) i to w tym otoczeniu rozgrywa się spora część filmu (i tak, tradycyjnej muzyki i tańca jest mnóstwo!) Po drugie: bohater rozśmiesza innych raczej za pomocą słowa (w dużej mierze parodiowania - bardziej to przypomina zachodnie stand-up comedy niż tradycyjnego slapstickowego klauna). Wreszcie trudno powiedzieć, by była to dla niego misja sama w sobie: on jednak chce zrobić karierę (i nie wszystkie jego decyzje koniecznie budzą sympatię widza do niego). Ale z czasem sprawa zacznie przybierać coraz bardziej dramatyczny obrót, a  etykietka 'klauna Aburao' raczej uwierać niż przynosić satysfakcję... Zwłaszcza, iż - mimo usilnych starań -  na czyjejś twarzy nie jest w stanie wywołać uśmiechu. To poruszająca, trochę satyryczna, trochę gorzka, ale jednak nie pozbawiona i nadziei, opowieść o odkrywaniu tego, co naprawdę ważne. Mnie urzekła:)


Duvidha (hindi, 1973)
Duch zakochuje się w młodej mężatce, i - chcąc się do niej zbliżyć - przybiera ciało jej męża, który tyle co wyjechał w interesach. Brzmi dziwnie znajomo?:D Tak, nakręcone kilka lat temu Paheli opowiada tę samą klasyczną radżastańską przypowieść. Ale oba filmy robią to w zupełnie inny sposób. Reżyserem Duvidhy jest bowiem uznany reżyser kina parallel, Mani Kaul (moje pierwsze spotkanie z jego twórczością) i w jego interpretacji jest to zdecydowanie kameralniejsza opowieść. Myślę trudniejsza w odbiorze (dla mnie też:D). Bardziej liryczny 'snuj' niż przepełniona ciepłem, kolorami i humorem 'bajka':) Ciekawe, iż Duvidha była ponoć szeroko pokazywana  w Europie. W kinach studyjnych. Ech, żeby i dziś tak trafiało do nich i coś z indyjskiego paralellu...


 Adi Shankaracharya (sanskryt, 1981)
Pierwszy indyjski film w sanskrycie, nagrodzony zresztą 4 Nationalami (w tym dla najlepszego filmu, za scenariusz, zdjęcia i dźwięk) to - jak nietrudno się pewnie domyślić - kino mistyczno-dewocyjne, a konkretniej biografia pochodzącego z Kerali słynnego filozofa (guru) - Adi Shankary. Jeśli ktoś oglądał już tego typu kino raczej wie, czego się spodziewać, jeśli nie - powinien doświadczyć tego samemu:P No specyficzna to rzecz:D Ale jak często można zobaczyć film, w którym mówią w 'martwym' języku?



Gwoli ścisłości powinnam jeszcze wspomnieć o filmie orija (też moim pierwszym w tym języku:)) Sheesha Drusthi czy pundżabskim Anhey Ghorhey da Daan, jednakże owe tytuły, mimo potencjalnie ciekawej tematyki (czy o takie Indie walczył kiedyś właśnie żegnający się z tym światem bojownik o wolność oraz problematyka pozbawiania ludzi domów/ojcowizny w związku z rozwojem infrastrukturalnym kraju), nie zrobiły (niestety) na mnie specjalnego wrażenia, stąd trudno mi napisać o nich coś więcej...
W każdym razie (nawet jeśli nie wszystkie ich produkcje mi 'podejdą') inicjatywa NFDC to naprawdę cenna rzecz:) 


niedziela, 9 września 2012

Dr Babasaheb Ambedkar (2000) - Mammootty walczy o prawa niedotykalnych

Bardzo miło się 'dokształca' przez filmy:) Jakiś czas temu za sprawą Periyara z Satyarajem zapoznałam się z postacią i biografią jednego słynnego indyjskiego działacza społecznego, teraz poznałam kolejnego, równie znanego:) Przy okazji zobaczyłam wreszcie jakąś Nationalową rolę Mammooki (z aktorów z ich największą ilością tylko u niego miałam takie 'zaległości'- nie żebym nie była chętna, ale te jego filmy jakoś ciężko dostępne:/) Na szczęście coraz częściej pomaga YT:)


Film obejmuje okres od zagranicznych studiów Ambedkara (w Anglii i Stanach: jako pierwszy ze swojej społeczności - bo sam był 'niedotykalny' - zdobył wykształcenie na takim poziomie) przez jego działalność polityczno-społeczną (najważniejsza była tu oczywiście walka o prawa niższych kast) aż po śmierć tego wielkiego działacza. Jak mówi w pewnym momencie bohater filmu: "nie miał szans wpłynąć na to, w jakiej rodzinie się urodził, ale teraz może mieć wpływ i odmówić życia wg upokarzających zasad przewidzianych dla jego kasty". Choć, co też ładnie pokazuje ten film, nie od początku był taki silny i zdeterminowany: gdy bowiem po studiach  wrócił do kraju, a (nawet mimo dyplomów szacownych uczelni) był traktowany nadal jak obywatel niższej kategorii (któremu odmawia się np. wynajęcia pokoju w porządnym hotelu czy prawa do nabrania wody w publicznym miejscu) najpierw bezsilnie znosił te upokorzenia. W pewnym momencie stwierdził jednak, że nie, właśnie nie będzie się dłużej zgadzał na takie 'zasady'. I rozpoczął swoją 'misję'. Której poświęcił całe swe życie. Nie było łatwo, jego bezkompromisowość zyskiwała mu zwolenników wśród 'niedotykalnych', ale niekoniecznie wśród tych, którzy mieli władzę (wpływ na zmiany). Był np. - podobnie jak Periyar - w konflikcie z Gandhim  (zresztą ogólnie Gandhi pokazany jest w tym filmie w niezbyt korzystnym świetle i tu brawa dla cenzury, że to puściła. Reżyser filmu wspomina, iż ówczesna jej szefowa, Asha Paresh, powiedziała, iż nic nie zostanie wycięte, jeśli zostanie poparte faktami, znaczy dowodami. I zostało:)) Niemniej udało mu się mieć wpływ na indyjską konstytucję (był jednym z jej twórców - i pierwszym indyjskim ministrem prawa. Ale, rozczarowany, szybko zrezygnował z tego stanowiska...), a jego nazwisko do dziś jest symbolem przekonania, iż wszyscy ludzie są (a przynajmniej powinni być) równi.
Film cenionego marackiego reżysera, Jabbara Patela, nie miał łatwej drogi na ekrany.Wspominałam już o cenzurze, ale sporym  problemem było także - jak pewnie nietrudno się domyślić - pokonanie problemów organizacyjno-budżetowych. Na szczęście film zdecydowały się sfinansować władze Maharasztry oraz NFDC (nie kojarzę innego przypadku, gdy to indyjskie ministerstwo/rząd wsparło finansowo jakąś  produkcję filmową), niemniej i tak trwała ona ładnych kilka lat. Niełatwe było też obsadzenie tytułowej roli. Podobno dosyć poważnie był do niej przymierzany np. De Niro, który był nawet chętny - do czasu gdy dowiedział się, iż musiałby mówić z indyjsko-brytyjskim akcentem:D W końcu Patel przypadkiem zobaczył jakieś zdjęcia Mammooki i uderzyło go jego podobieństwo do Ambedekara (vide poniżej).

Wyżej: prawdziwy Babasaheb Ambedekar (wersja młodsza i starsza). Niżej: Mammootty w filmie:)


Pozostało tylko przekonać keralskiego superstara do zgolenia wąsów i 'wykrojenia' sporej ilości czasu dla tego projektu (to drugie było dużo trudniejsze - jak wiadomo keralscy aktorzy kręcą szybko i dużo). Efekt z pewnością jednak był wart wszystkich trudów i poświęceń. Film  zdobył 3 Nationale, w tym dla najlepszego filmu anglojęzycznego (bo oryginalnie film jest po angielsku, dopiero potem powstała np wersja hindi) i dla najlepszego aktora (trzeci w karierze National dla Mammootty'ego).
Nie jest to pewnie film, który ogląda się najłatwiej (nawet nie ma takich lżejszych, humorystycznych fragmentów jak choćby właśnie Periyar), ale jeśli kogoś na poważniej interesują Indie (a nie tylko samo oglądanie ichniejszego kina rozrywkowego) to niewątpliwie powinien się z nim zapoznać. Bo obraz ten przybliża kolejny kawał indyjskiej historii i, aczkolwiek pewnie i tak trzeba będzie po seansie trochę doczytać, łatwiej chyba na początek obejrzeć dobrze zrobiony film:)