Pokazywanie postów oznaczonych etykietą teatralnie i koncertowo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą teatralnie i koncertowo. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 12 marca 2012

'Goło i wesoło'- Kinoteatr Bajka, Warszawa

Widzieliście brytyjskie The Full Monty? Ja nie zliczę nawet ile razy. Film uwielbiam i w swoim czasie urządzałam sobie nim regularną poprawiającą humor 'terapię'. I znałam go miejscami na pamięć (dzięki czemu zrobiłam wrażenie na kursie angielskiego - byłam jedyną osobą w grupie, która potrafiła opowiedzieć, co się w danej chwili dzieje:D A oni tam mówią takim angielskim, że naprawdę ciężko to zrozumieć:P).
Bardzo byłam więc ciekawa którejś z naszych adaptacji teatralnych (a jest ich parę w różnych miejscach w kraju). Licząc nie tyle na zaskoczenie (no, bo wszak naprawdę dobrze znam fabułę:D), a 'powtórkę z rozrywki'. W końcu się udało, bo zawitał do nas spektakl warszawski. I co? Ano poznajcie jego bohaterów:
  
Od lewej: Góra - spokojny konserwatysta i praktykujący katolik, który mieszka z mamusią:P
Żmuda - hałaśliwy i lubiący szukać zaczepki zapalony kibic Widzewa. On dostanie pracę (w Katowicach) i rozbierał się potem nie będzie:P
Bugi - były rockman, dziś mąż i ojciec, który jednak nie rozstaje się z gitarą i tak 'po męsku' nie lubi mówić o uczuciach... (u mnie grany był przez Jacka Kopczyńskiego)
Gustaw - najbardziej inteligenty i elokwentny  z grupy, samotny i ma specyficzne upodobania^^ 
Norbert - nieśmiały, zwłaszcza w kontaktach z kobietami,  nie umie się sprzeciwić grupie...
Kierownik - well...sama ksywka dużo mówi, taki 'biznesmen' w białych skarpetach, który lubi cwaniakować...(w mojej wersji grał go Jacek Lenartowicz)

No właśnie, znaczy jednak zaskoczenie, bo okazało się, iż scenarzysta Arkadiusz Jakubik przeniósł sztukę w polskie realia. Czyli taka adaptacja, jakie lubię - twórcza:D Trzon fabuły zostaje podobny: paru bezrobotnych facetów (w ogóle nie wyglądających na modeli) wpada na pomysł, żeby zarobić na robieniu striptizu, ale akcja toczy się w naszych realiach (w Tomaszowie Mazowieckim). I jesteśmy świadkami ich drogi od pomysłu, poprzez żmudne (tyleż katastrofalne co komiczne)  próby: 
 

aż do finałowego, brawurowego występu 'Napalonych nosorożców':) (było full monty:P)

Przy okazji oczywiście panowie się też sami zmienią: przełamią pewne kompleksy czy stereotypowe myślenie, nabiorą większej pewności siebie, poczucia własnej wartości, ale i pewnej gracji, a jak zmieni się Radek Pazura to trzeba zobaczyć na własne oczy!!:D Ogólnie nie jest to rzecz podbudowana psychologicznie aż tak jak film (który pod płaszczykiem rozrywki jest kawałem naprawdę mądrego kina), tu chodzi przede wszystkim o bezpretensjonalną zabawę, a dowcipy czy dialogi nie zawsze są najwyższego lotu, niemniej ważny jest - prócz tego zdrowego śmiechu (zwłaszcza przy owych 'numerach tanecznych': moi faworyci to taniec arabski i tango z dmuchaną lalą:D) - ewidentny dystans aktorów do siebie:) Dlatego, jako niezobowiązującą rozrywkę, bardzo polecam - ja się świetnie bawiłam (i gardło i ręce mnie potem bolały:P)  I nadal jestem ciekawa wersji krakowskiej:)

niedziela, 27 listopada 2011

Rodzynki z migdałami, czyli wieczór z Rzeszów Klezmer Band

Właśnie wróciłam z koncertu, który dał mi tyle radości i energii, że muszę się tym gdzieś dalej podzielić.  A przy okazji może i zrobić chłopakom reklamę, na którą zdecydowanie zasługują:) Tak gra Rzeszów Klezmer Band:


 

A tak wyglądają ich koncerty:



I dla potencjalnie ciekawych: oficjalna strona zespołu.

wtorek, 18 października 2011

Londyńskie musicale, czyli przepis na dobrą zabawę:)

Podczas pobytu w Londynie chodziłam nie tylko 'indyjskimi tropami', ale wpadłam też do tamtejszych teatrów:) Wybrałam spektakle muzyczne, bo chciałam czegoś lekkiego i zrozumiałego (znaczy bez staroangielszczyzny np:P). Szukałam też cenowych okazji biletowych i dopiero potem zorientowałam się, że oba wybrane spektakle skupiają się na podobnym okresie (a więc i muzyce),czyli latach 50-60:D Znaczy miałam taki mini-ciąg retro:) Baaardzo miły, bo na obu spektaklach świetnie się bawiłam:) I nie tylko ja zresztą, bo widownia ogólnie reagowała bardzo żywo: nie tylko oklaskując aktorów, ale i kołysząc się w rytm znanych standardów czy podśpiewując je, a na koniec i tańcząc (serio:D)
Pierwszy spektakl to Million Dollars Quartet w Noel Coward Theatre, czyli historia jedynego, legendarnego spotkania muzycznego wspaniałej czwórki: Elvisa Presley'a, Johnny'ego Casha, Carla Perkinsa i Jerry'ego Lee Lewis, do którego doszło w 1956 roku w Sun Records, wytwórni Sama Phillipsa. Panowie  (grani przez młodą, fantastyczna obsadę) rozmawiają o muzyce i życiu, ale przede wszystkim grają swoje najbardziej znane hiciory (takie jak np. Blue Suede Shoes, Fever,  Down By The Riverside, I Walk The Line, Great Balls Of Fire, Hound Dog, czy See You Later Alligator) I dają czadu, oj jak dają!  Zresztą może krótka zajawka będzie bardziej przekonująca niż jakikolwiek opis:


A to historyczna fotka z prawdziwego spotkania owej czwórki:


Drugi spektakl natomiast - Dreamboats and Petticoats w Playhouse Theatre - to rzecz bardziej w klimatach Grease, znaczy nostalgiczny powrót do lat szkolnych, takich z lat 50. Znaleziony przez wnuczkę stary album ze zdjęciami inspiruje dziadka do opowieści o czasach swej młodości. Poznajemy więc galerię jego szkolnych kolegów (w tym szkolnego żigolaka- pozera, szarą myszkę, szkolną gwiazdę itp). Każdy ma jakieś marzenia i każdy kocha się nie w tym, kto kocha się w nim:D Ale najważniejsza jest znów oczywiście muzyka ( w tym takie utwory  jak To Know Him Is To Love Him,  The Locomotion, Happy Birthday Sweet 16, What A Wonderful World, Will You Still Love Me Tomorrow czy Let's Twist Again, choć stylizacja na lata 50 (ach, te spódnice!) też budzi bardzo pozytywne skojarzenia:) I także w tym spektaklu młoda obsada budzi uznanie swymi talentami (nie tylko wszak muszą umieć grać, ale także śpiewać i tańczyć i są naprawdę świetni:)
I również próbka wideo:

Znaczy podsumowując: podobało mi się i chcę więcej:) (może za rok^^)

piątek, 12 sierpnia 2011

Byłam na chasydzkim weselu:)

Niestety nie na takim prawdziwym, tylko 'pokazowym' (odtworzeniem słynnego przedwojennego wesela Mani, najstarszej córki Rabina Rymanowa Horowitza z młodym Rabinem z Jedlicza) w ramach tej imprezy, niemniej było bardzo fajnie i ciekawie:) Na dowód parę fotek:

weselny zespół klezmerski
Naprawdę fajnie grali:)

Panna młoda [kala] z matką i teściową in spe oraz  weselny  'wodzirej'

Ketuba czyli kontrakt małżeński
I już po ślubie:)
















Nie zabrakło też poczęstunku (czulent pycha!):) A gdyby ktoś był ciekawy dokładniejszego opisu przebiegu takiego tradycyjnego wesela (i co to jest np bedeken, chupa, co robi się siedem razy, co się zasłania, a co się rozbija itp) to znajdzie go tutaj:)

niedziela, 29 maja 2011

Wyobraźcie sobie...- Teatr Słowackiego, Kraków


Wyobraźcie sobie spektakl z jednym aktorem na scenie....Znaczy monodram - prawdziwy test aktorstwa, nie tylko chyba moim zdaniem:) A jeszcze wyobraźcie sobie, że ten aktor występuje na prawie pustej scenie, bez specjalnych dekoracji i masy rekwizytów, a odgrywa nie jakąś jedną całość, ale sceny z różnych sztuk, przechodząc co chwilę z jednego wcielenia w kolejne, z postaci w postać (a nawet odgrywa kilka naraz:P) Oto właśnie mistrzowski, szekspirowski monodram Andrzeja Seweryna. Popis wielkiego Aktorstwa (przez duże A), udowadniający, że najważniejszy w spektaklu jest (a przynajmniej powinien być) po prostu sam aktor, który mocą swego talentu i warsztatu potrafi stworzyć widzowi na scenie cały świat. Oczywiście pytanie, ilu aktorów jest w stanie sprostać takiemu wyzwaniu? Pewnie niewielu... Co tylko świadczy, że pewnie niewielu można tak naprawdę nazwać aktorami 'z prawdziwego zdarzenia', artystami, kreatorami (a nie tylko gwiazdami). A Andrzej Seweryn niewątpliwie jest Artystą. I zamiast próbować sobie to wyobrazić najlepiej po prostu samemu ten spektakl zobaczyć.



wtorek, 26 kwietnia 2011

'Czarodziejski Flet/The magic flute' by Kenneth Branagh (2006)

Gdyby nie Iplex nie wiedziałabym pewnie nadal, że taki film w ogóle istnieje. A powstał 5 lat temu. Okazuje się, że Kenneth Branagh, specjalista od adaptacji Szekspira 'porwał się' też za Mozarta. I zrobił go oczywiście po swojemu. Zasadniczą zmianą jest przeniesienie akcji w realia I wojny światowej, za sprawą czego nieco bajkowa w oryginale przypowieść o wojnie dobra ze złem zyskuje dodatkowy pacyfistyczny wydźwięk. Dla operowych purystów trudnym do zniesienia może być także fakt, że Kennethowa adaptacja śpiewana jest po angielsku, nie po niemiecku (jak został oryginalnie napisany Czarodziejski flet). Tłumaczenia arii i dialogów dokonał zresztą wielbiciel Mozarta, Stephen Fry. Kennethowa wystawna i międzynarodowa w obsadzie adaptacja została bowiem przygotowana specjalnie na obchody okrągłej rocznicy urodzin Mozarta. I sama muzyka Mistrza została nietknięta - całe szczęście, bo tego bym chyba nie zniosła:P Ogólnie fanką śpiewanego niemieckiego nie jestem, ale dawno temu miałam okazję zobaczyć Czarodziejski flet na żywo, w krakowskiej operze i wyszłam absolutnie zachwycona. Jak więc oceniam wersje Branagha? Muzycznie (głosowo) jak najbardziej mi się podobało, pomysł na adaptację, kostiumy, dekoracje itp także, natomiast miałam lekki problem z  tym, że Królowa Nocy  jest  w wieku swej córki (ok, rozumiem, w operze liczy się przede wszystkim głos, ale gdy obie panie miały wspólne sceny i zwracały się do siebie 'matko, córko' trochę jednak dziwnie to wyglądało...) i trochę mniej mi się podobał Papageno (mniej pykniczny był^^ a to ogólnie moja ulubiona postać z tej opery). Ogólnie polecam, zwłaszcza że można  łatwo i za darmo obejrzeć. I na zachętę końcową trailer (z francuskimi napisami, bo ta jego wersja jest najlepszej jakości):

czwartek, 17 marca 2011

"Klimakterium... i już"


 
Wszystkie kobiety miały, mają albo będą miały klimakterium. W tym sensie łączy je to bardziej niż choćby doświadczenie macierzyństwa. Nie jest to zwykle łatwy do przejścia okres, ale ten spektakl podpowiada jak można sobie z nim poradzić. Że przede wszystkim nie trzeba się go wstydzić, że trzeba o nim mówić, że wreszcie nie należy uważać, iż w tym momencie wszystko, co dobre już za nami, a może być całkiem inaczej i to przede wszystkim od nas zależy. Bo można 'spuścić nos na kwintę', a można podejść do tego, co nieuchronne (czyli starzenia się - któremu podlegamy wszak już od samego urodzenia:P) z humorem i dystansem. Że można się z tego śmiać. I do tego też służy ten spektakl. Zdecydowanie nie da się za pierwszym razem zapamiętać całej masy onelinerów (w których celuje zwłaszcza zacięta feministka Krycha - grana w moim przedstawieniu brawurowo przez Krystynę Sienkiewicz), powiem więc tylko, że wiem już np jak mężczyzna i kobieta mogą imponować stringami, jaki jest najlepszy krem na zmarszczki i do jakiego wieku rozwija się mężczyzna:P I czemu jest jak wyrostek robaczkowy:P
Przez 2,5 godziny fantastycznie się bawiłam (jak i reszta widowni - zdecydowanie z przewagą kobiet), jedyne zastrzeżenia mogę mieć do strony technicznej (zbyt głośne były podkłady muzyczne w stosunku do śpiewanych przez panie tekstów) i chętnie wybrałabym się jeszcze (nie)raz. Bo bycie kobietą po 40-tce (czy i 50-tce, 60-tce itp) to nic strasznego:) Przykład aktorek grających w tym spektaklu wskazuje, że temperamentu, energii i wigoru mogłaby im niejedna młódka pozazdrościć:)