Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino kannada. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino kannada. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 7 kwietnia 2020

Oferta kina kannada na Amazon Prime

Muszę powiedzieć, że bardzo ucieszyło mnie odkrycie całkiem obszernej oferty kina kannada na Amazon Prime, bo jeśli z całego południa tę kinematografię znam najmniej to właśnie przez problem z jej dostępnością. Tu można sporo nadrobić - i mniej i  bardziej komercyjnie.
 

2019

 

 

 Kavaludaari

 


"Kiedyś wszyscy policjanci nosili białe mundury. Ale było to dość niepraktyczne. I wtedy pomyślano o khaki. Khak znaczy brud i taka jest też praca policjanta. Ma do czynienia z brudem, ale jednocześnie powinien pozostać czysty" - tłumaczy emerytowany oficer śledczy Shyamowi - młodemu i ambitnemu policjantowi drogówki, który marzy o pracy w wydziale kryminalnym. Panowie spotykają się za sprawą odkrycia czaszek w pobliżu budowanej stacji metra. Shyam widzi w owym śledztwie szansę na spełnienie wreszcie swojego marzenia. Głębokie korzenie sprawy wystawią jednak na trudne wyzwanie nie tylko jego zdolności śledcze, ale i jego moralność. Świetny thriller z genialnym klimatem (te zdjęcia! ta muzyka!), trzymającą w napięciu historią i - last but not least - moim najświeższym aktorskim odkryciem i zauroczeniem w roli głównej.


Gantumoote

 


Takie filmy kojarzyłam dotąd z kinem marathi. Gantumoote to bowiem kameralna opowieść o dorastaniu (chyba angielskie coming-of-age story lepiej oddaje, o co tu chodzi). Bengalure, lata 90. Meera chodzi do szkoły średniej i jest prymuską, ale też zwyczajną nastolatką. Któregoś dnia idzie do kina na Hum Aapke Hain Koun, efektem czego staje się.. nastoletnia fascynacja Salmanem. Jako rozsądna dziewczyna nie skupia sie jednak na tym, co nieosiągalne, ale postanawia znaleźć w swoim otoczeniu chłopaka podobnego do Sallu. No i znajduje. Co dalej? Ano oczywiście pojawią się problemy... Świetnie poprowadzona prosta, ale pełna emocji historia uczenia się dorosłości (czyli życia). Przy okazji chyba najmniej dydaktyczny obraz pewnego poważnego problemu społecznego w Indiach, jaki widziałam (może dlatego, że to nie temat główny?)
 

Avane Srimannarayana

 


Jeśli na hasło odjechany policjant przychodzi wam na myśl tylko Salmanowy Chulbul Pandey to znaczy, że musicie poznać Narayanę Rakshita Shetty. Recenzje mówią, że walczący z bandytami i szukający zaginionego skarbu Narayana to mieszanka Indiany Jonesa z Jackiem Sparrowem i kowbojami:) Że za dużo tego? Cóż, w Avane... ogólnie wszystkiego jest dużo:D I, jak każde szaleństwo, kupuje się to albo nie, niemniej poznać warto.
 

 

Katha Sangama

 


To chyba pierwsza obejrzana przeze mnie filmowa antologia z kina kannada. Zrealizowane przez 7 młodych reżyserów 7 krótkich historii stanowi niezależne, w żaden sposób nie łączące się ze sobą w trakcie ani na koniec opowiadanka. Jak to w antologiach nie wszystkie będą się podobnie podobać (mnie np. urzekła pierwsza połowa, a potem zaczęłam się nudzić..). Całość dedykowana jest na wstępie reżyserskiej legendzie tej kinematografii, Puttanna Kanagalowi i to od tytułu jego starego filmu (też antologii) Katha Sangama wzięła swój tytuł.

 

 

Nanna Prakara (wymagane indyjskie IP)


   
Nie da się ukryć, że skusiłam się głównie z powodu Kishore'a w mundurze. I to w parze z Priyamani. Na szczęście nie musiałam tego żałować. Nanna Prakara to może nie kino wybitne, ale porządny średniak. Osią fabuły jest prowadzone przez Kishore'a śledztwo w sprawie morderstwa pewnej młodej dziewczyny. Śledztwo oczywiście sie komplikuje utrudniając odkrycie prawdy. Ku mojej wielkiej satysfakcji bohaterka Priyamani - nie tylko żona, ale i lekarka - ma znaczący udział w rozwiązaniu tej zagadki.

 

 

Vrithra (wymagane indyjskie IP)

 


Kolejny film neo-noir (odnoszę wrażenie, że ten gatunek robi się dość popularny ostatnio na południu), interesujący głównie jako przykład, iż takie kino wcale nie musi być zdominowane przez facetów. Vrithrę bowiem zarówno napisała i wyreżyserowała kobieta, jak i posiada kobiecą protagonistkę. Policjantkę na tropie - a jakżeby inaczej - tajemniczej sprawy kryminalnej. Niestety nie jest to kino kalibru Kavaludaari.



2018

 

 

K.G.F: Chapter 1

 

 
Ten film zrobił dla kina kannada to, co kilka lat temu Baahubali dla kina telugu. No, może na ciut mniejszą skalę, niemniej filmowa historia sandalwoodu też dzieli się już na przed i po K.G.F. Rekord otwarcia, pierwszy stucrorowiec w historii tej kinematografii (w sumie zarobił ponad 250 croców), wszystkie wersje językowe (na całym południu i w hindi) też dobrze się sprzedały, a i poza Indiami miał naprawdę szeroką dystrybucję. Wzorowany na bigowych 'angry young manach' bohater przybywa do Bombaju w latach 60-tych, jako mały chłopiec. Pragnąc wyrwać się z biedy  rozpoczyna pracę dla miejscowych przemytników złota i szybko awansuje w tej strukturze. W końcu dostaje zadanie specjalne wymagające powrotu w rodzinne strony, do kopalni złota w Kolar (to właśnie tytułowe KGF). Film z epickim rozmachem i świetnie odtworzoną atmosferą lat 70/80, ciut brakuje mu jednak 'duszy'. I tak, 'Chapter 1' oznacza, że będzie część druga :D
 

Katheyondu Shuruvagide

  


Film, do którego podchodziłam bez przekonania (wychwalane romansidło?),  a ostatecznie urzekł mnie tak, że zarwałam dla niego noc i chyba poświęcę mu nawet osobną notkę. On jest właścicielem ośrodka wypoczynkowego z problemami finansowymi. Dlatego ona - jedyny w tym momencie gość obiektu -  jest dla niego szczególnie cenna (a jeszcze bardziej jej recenzja). Dobrze czują się w swoim towarzystwie, ale oboje są 'po przejściach' i niekoniecznie oczekują teraz od życia tego samego. Wiem, brzmi banalnie, ale w praktyce tak nie jest. Rzecz w subtelnym sposobie poprowadzenia historii i sposobie charakteryzacji bohaterów (w filmie są jeszcze dwie inne, także bardzo ciekawe pary). To po prostu świetnie przedstawiony kawałek życia - pełnego niespodzianek, na które warto się otworzyć.

 

piątek, 20 marca 2015

'Sharapanjara' (1971) & 'Belli Moda' (1967) - kobiety z powieści Triveni w filmach Putanny Kanagala

Kiedyś już pisałam o jednym z filmów Puttany Kanagala, reżysera kannada, który w latach 70-80 w ramach głównego nurtu poruszał ciekawe, niebanalne tematy, bohaterkami swych filmów czyniąc kobiety. Zważywszy na lata powstania nie robiłam sobie wielkich nadziei na zdobycie innych jego podpisanych filmów, czasem jednak zdarzają się cuda i takowe trafiły mi się aż dwa. W tym debiut reżysera (jeszcze czarno-biały). Co ciekawe, okazało się potem, iż oba tytuły są adaptacjami powieści tej samej, uznanej pisarki kannada, Anasuyi Shankar, piszącej jako Triveni. I w obu główne role zagrała Kalpana, aktorka, którą z Kanagalem łączyła szczególna relacja, zdaje się nie tylko zawodowa (myślę, że można to porównać trochę do casusu Guru i Waheedy w kinie hindi).
 
Przechodząc jednak do rzeczy: Sharapanjara, laureat Nationala dla najlepszego filmu kannada, to opowieść o społecznym postrzeganiu ('stygmatyzacji') osób leczonych psychiatrycznie. Oraz (choć ta kwestia jest dla mnie mniej czytelna w filmie) kwestii obowiązkowej 'czystości' kobiety. Bohaterka filmu, Kaveri, jest piękna, wykształcona i pochodzi z dobrej rodziny. Nic dziwnego zatem, że Satish szybko się w niej zakochuje i żeni. Przez dłuższy czas trwa małżeńska sielanka. Mają piękny dom, wygodne, szczęśliwe życie, pojawiają się też dzieci... Ale po drugim porodzie zaczynają się problemy.  Kaveri dziwnie się zachowuje i coraz bardziej traci równowagę psychiczną. Co ciekawe (bo kino rzadko pokazuje to w ten sposób nawet teraz, a w końcu to stary film) medycznie sprawa zostaje poprowadzona bez zarzutu. Lekarz rodzinny najpierw sądzi, iż to poporodowa depresja i sprawa się wkrótce unormuje, ale wobec braku poprawy sugeruje mężowi kontakt z psychiatrą (tłumacząc, iż nie ma w tym nic wstydliwego), wkrótce Kaveri trafia do szpitala psychiatrycznego, a po zakończonym - udanym - leczeniu zostaje wypisana ze stosownymi zaleceniami lekarzy dla rodziny. Znaczy, że będzie wymagać teraz szczególnej troski i wyrozumiałości bliskich. Serio, obraz leczenia psychiatrycznego w tym filmie to jeden cudowny obrazek. Obraz otoczenia, do którego wraca Kaveri jest już za to bardziej 'typowy'. I nazwałabym go nie tyle problemem jednej strony (społeczeństwa), co kwestią pewnego rodzaju 'niekompatybilności'. Pewne zachowania otoczenia (zwłaszcza dalszego) względem Kaveri są bowiem oczywiście koszmarne, ale inne wynikają chyba bardziej z tego, iż trudno jest traktować ją jednocześnie szczególnie (bardziej wyrozumiale), ale i 'normalnie' (by nie odczuła, iż traktuje się ją 'jak dziecko', bo to z kolei bardzo zwykle denerwuje taką osobę i tworzy się 'pętla').  No i jest jeszcze ta kwestia 'czystości'. W trakcie jednego ze swych załamań Kaveri wyznaje mężowi, iż wstąpiła w małżeństwo nie będąc już dziewicą (okoliczności utraty owegoż nie są dla mnie jasne: można je znaleźć w necie, ale ja - mimo szczególnej uwagi - tego w samym filmie nie słyszałam). Niezależnie jednak od wszystkiego, faktem jest, iż dla Satisha staje się to rzeczą 'nie do przeskoczenia'. Na dodatek okażę się w tym być hipokrytą. No ale przecież 'jak wiadomo' kobiet tyczą inne zasady niż mężczyzn...
Jak dotąd same pozytywy, niemniej Sharapanjara  nie jest pozbawiona i wad. Jak napisałam Kanagal tworzył w ramach ówczesnego mainstreamu. Konsekwencją tego jest 'wrzucenie' całej tej niebanalnej problematyki w konwencję ówczesnego komercyjnego kina. Czyli np. cała pierwsza połowa filmu  stanowi sielski romantyczny (i nudny:P) obrazek (i jasne jest, iż owo zdecydowanie przydługie wprowadzenie zostało 'skrojone' pod przeciętnego, oczekującego sztampowego romansu widza). I nawet potem - gdy owa idylla zostaje wreszcie złamana - w wielu momentach jest jednak zbyt melodramatycznie, zbyt 'krzykliwie' (w myśl ówcześnie dominującej, zwłaszcza właśnie na południu, stylistyki).  Owszem, zapewne dzięki temu Kanagal docierał ze swymi rewolucyjnymi jak na owe czasy tematami do szerokiego grona odbiorców (większość jego filmów było sporymi komercyjnymi sukcesami), dzisiejszemu widzowi jednak ogląda się przez to jednak trochę trudniej. Myślę, że mimo wszystko jednak warto. Nie tylko poznawczo, ale i dlatego, że pod tą nieco przestarzałą warstwą tkwią jednak problemy dość aktualne i dzisiaj... Ważne też myślę, w jaki sposób film się kończy - nie ma tu bowiem (co cenne, a pewnie ryzykowne) optymizmu 'na siłę'.

Drugi tytuł, Belli Moda,  to - jak już wspomniałam - debiut Kanagala. I jeszcze czarno-białe kino. Bohaterka także jest 'dobrze urodzoną' panną i przyszłą dziedziczką tytułowej posiadłości. Indirą zainteresuje się Mohan. Wszystko wydaje się dobrze układać. Ojciec dziewczyny sfinansuje nawet przyszłemu zięciowi studia w Stanach. W trakcie pobytu Mohana za granicą sytuacja ulegnie jednak znaczącej zmianie. Przy porodzie umrze matka Indiry. Dziewczyna siłą rzeczy przejmie rolę pani domu,  troskliwie zaopiekuje się też małym braciszkiem.  Gdy do kraju wraca Mohan wydaje się, iż wreszcie będzie mieć więcej wsparcia. Czeka ją jednak niemiła niespodzianka. Narzeczony oznajmia jej bowiem, iż nie może się z nią ożenić. Indira przyjmuje to z zaskoczeniem, ale mimo tego drąży sprawę. Poznał inną?  Nie. W końcu domyśla się, iż problem polega na tym, że po prostu teraz to jej mały brat będzie spadkobiercą 'włości', nie ona. Mimo tego ciosu Indira potrafi zachować klasę i godność. Jak również wyjść poza swe zranione uczucia i wciąż troszczyć się o innych. Jednak coś w niej 'pękło'. Bezpowrotnie chyba znikła ufna, radosna, kochająca dziewczyna. Ta teraz nie pozwoli już sobie złamać serca.  Jest w tym owszem i sporo goryczy, ale także i jakaś siła. I to mi się w tym filmie podoba najbardziej. Co ciekawe Belli Moda sprawia wrażenie zdecydowanie 'surowszego', oszczędniejszego filmu niż późniejsze dzieła Kanagala (nie mylić jednak z totalnym pozbawieniem melodramatyzmu). Swoją rolę odgrywa tu zapewne ów brak kolorów (czerń i biel jednak dużo 'uszlachetnia'), chyba jednak nie tylko (zresztą znalazłam w necie pewne ciekawe omówienie Kanagalowej twórczości, gdzie również zwraca się uwagę na to, że we wczesnych filmach jest jednak trochę delikatniejszy, oszczędniejszy w stosowanych środkach). Charakterystyczny zarówno dla wcześniejszych, jak i późniejszych filmów reżysera jest chyba jednak fakt irytujących męskich bohaterów. I to kobiety - i kreacje grających je aktorek - pozostają w pamięci po seansach. Miło:) A jako, iż Kanagal ceniony był także za sposób filmowania piosenek mały przykład i w tej kwestii (tu też czarno-białe wygląda szlachetniej)


I może jeszcze na koniec coś więcej o Kalpanie, bo to też ciekawa (i tragiczna) historia. Aktorka, która przez ponad dekadę była na topie i cieszyła się uznaniem zarówno widzów jak i krytyków, pod koniec lat 70.  popadła już w zapomnienie. Prawie przestała dostawać propozycje (los niejednej żeńskiej gwiazdy 'w pewnym wieku' - także i dziś). Gdy dodatkowo 'posypało' jej się i życie prywatne (kryzys w burzliwym małżeństwie) popełniła samobójstwo. Miała wówczas 36 lat. 
W styczniu tego roku na ekrany kin w Karnatace wszedł film o jej losach. Nosi tytuł Abhinetri.

środa, 5 listopada 2014

Regionalne świeżynki: Ulidavaru Kandante, Apur Panchali, Saivam, Thegidi

Zanim przejdę do relacjonowania wrażeń z moich corocznych zaduszek filmowych (które już trwają) chciałam nadrobić jeszcze opinie o kilku nowych produkcjach filmowych. Z różnych kinematografii regionalnych. Poza telugowymi (bo o tych już notka była)  i mallu (bo tych tyle, że muszą poczekać na zbiorcze oglądanie do grudnia:P)

Ulidavaru Kandante (kannada, 2014)
W kinie kannada ostatnio dzieją się naprawdę ciekawe rzeczy. Mocno wchodzą (wywołując odzew nie tylko chyba w Karnatace) młodzi twórcy ze  świeżymi, niebanalnymi pomysłami. W zeszłym roku furorę zrobiła Lucia Pawana Kumara, w tym mamy Ulidavaru Kandante Rakshita Shetty'ego. Z wykształcenia zresztą  inżyniera, który pracował jako programista, zanim nie doszedł do wniosku, iż jego prawdziwe powołanie tkwi jednak gdzie indziej. Zajął się teatrem, potem trafił do kina, najpierw jako aktor, a  - po wielkim zeszłorocznym sukcesie filmu z jego udziałem (ponoć świeżej love story) - postanowił zrobić całkiem swój film. Jak wskazuje już sam tytuł ('jak widzieli to inni/pozostali') jasna jest inspiracja reżysera Rashomonem: mamy pewne mroczne zdarzenia i - wynikłe z dziennikarskiego 'śledztwa' - pięć różnych relacji w kwestii, co i jak właściwie zaszło. Ale - co widać już chyba po samym zwiastunie - mamy tu też inspiracje stylem Tarantino (zwłaszcza w niektórych częściach, bo i - co jest także interesujące - każda z opowieści ma swoje tempo i  klimat, pasujące do jej bohatera). Jest zatem sporo zakręconego odjazdu (głównie za sprawą granego przez samego Rakshita Rishiego), ale i trochę sentymentalnie (część z matką) i trochę lirycznie (kocham Kishora w roli zakochanej pierdoły<3) Czyli poniekąd jak kilka filmów w jednym (a w ciekawszej formule niż klasyczna masala).
Po promie można też chyba dostrzec a'la tarantinowskie użycie muzyki w filmie. To naprawdę fantastyczny, świetnie budujący klimat filmu OST (i nie mówię tu li o piosenkach). Z ciekawostek technicznych to ponoć także pierwszy film kannada nakręcony całkowicie w systemie sync sound (czyli z nagrywanym równocześnie dźwiękiem/dialogami). Warto zobaczyć.

Apur Panchali (bengalski, 2014)
Każdy szanujący się kinoman (nie tylko ten wielce obeznany z kinem indyjskim) powinien chyba wiedzieć, kim jest Apu. Tytułowy bohater trylogii S. Raya to jedna z najbardziej ikonicznych dziecięcych postaci kina. A jednak grający tę rolę w pierwszej części Subhir Banjeree zniknął w pomroce dziejów. Nie zagrał w  niczym więcej.  Zwiastun Apur Panchali przywołuje podobne casusy zapomnianych dziecięcych aktorów: chłopca ze Złodziei Rowerów, z E.T., z Brzdąca... Pamięci ich wszystkich Ganguly poświęcił ten film. Osią fabularną opowieści staje się próba zaproszenia sędziwego już Subhira na festiwal celebrujący jego słynne (i jedyne) wcielenie. Dlaczego nie pojawił się nawet w kolejnych częściach trylogii Apu? Czy żałuje, że jego życie potoczyło się tak, a nie inaczej? Z opowieści Subhira nie przebija specjalnie gorycz aktorskiego niespełnieniaWięcej w tym stoickiej akceptacji tego, co przyniosło życie. A jeśli irytacja to bardziej tym, że po tylu latach wciąż ciągnie się za nim ta jego jedyna rola.  A jednak ów jakiś wręcz magiczny związek Banjeeree'go z Apu jest tu tu wyraźnie zaznaczony. Zresztą to najpiękniejsze fragmenty  w  filmie: gdy widzimy Subhira w zwyczajnym życiu, a w scenie jak z Pather Panchali,  w sytuacji jak Apu, reagującego identycznie jak on. Pięknie jest to zrobione. Kaushik Ganguly urzekł mnie już przy Shabdo. Tym filmem potwierdził tylko swą klasę jako reżysera. Ta niespieszna, poetycka historia nie przemówi pewnie do każdego. Ale to piękny hołd nie tylko dla dziecięcych aktorów, ale i dla Rayowego klasyka.

 Saivam (tamilski, 2014)
 
Za sprawą silnego nurtu madurajskiego sprzed kilku lat prowincjonalne kino tamilskie kojarzy się zapewne wielu osobom z trudnymi w odbiorze i przygnębiającymi opowieściami. Ale tamilska prowincja nie musi być taka i Saivam to kolejny (po Vaagai Sooda Vaa czy Pannaiyarum Padminiyum) przykład na jej lżejsze, cieplejsze (można by powiedzieć bardziej 'keralskie') oblicze;) A przy okazji dowód, że nawet notorycznie kopiujący (mniej czy bardziej legalnie)  reżyser może zrobić w końcu coś bardziej własnego (zresztą na końcu pada nawet deklaracja, iż podobne wydarzenia skłoniły kiedyś jego rodzinę do przejścia na wegetarianizm). I od początku czuje się ten kameralny, ciepły klimat. Niezależnie od tego, że relacje między członkami rodziny zdecydowanie najlepsze nie są. W tej sytuacji nie dziwi, że  - gdy kapłan sugeruje, iż problem może tkwić w niezrealizowanej dotąd dawnej obietnicy wotywnej - wszyscy od razu skwapliwie chwytają się tego wyjaśnienia.  Bo przecież najłatwiej uznać, że to niedopełnienie złożenia obiecanej ofiary za szczęśliwe wyjście z wypadku odpowiada za rodzinne nieporozumienia, brak pracy czy niemożność zajścia w ciążę. Znalazło się proste 'wyjaśnienie', kozioł (tu akurat kogut:P) ofiarny, można zatem odetchnąć z ulgą. I to jak reżyser pokazuje fałszywość takiego myślenia (że nie tędy, w magicznych rytuałach, tkwi droga do szczęścia i naprawy rodzinnych relacji) jest dla mnie tu cenniejsze od samych (ładnie zresztą pokazanych, nie nachalnie) zalet wegetarianizmu. Szkoda tylko, że pewien upierdliwy gówniarz (bo nie da go się go inaczej nazwać:P) dostał po uszach tak późno. Dziewczynka za to przeurocza. I fajnie zobaczyć znów Nassera w ciekawej roli (za dużo przygłupów czy prostych zuych przy hirołach ostatnio grał), bo jego dziadek budzi i sympatię, ale i respekt. Ogólnie film nie tylko chyba dla indiofili, niemniej trzeba znać znaczenie pewnego, istotnego tu nader (jedna z najbardziej poruszających scen w filmie oparta jest głównie na jego wykorzystaniu) gestu:
 

Thegidi (tamilski, 2014)
Ostatnio w kinie tamilskim  coraz lepiej radzi sobie niezależne (choć w sensie fabularnym wcale nie takie znów niszowe) kino gatunków. Thegidi, podobnie jak ubiegłoroczna Pizza oparte jest w dużej mierze na suspensie, tyle że tu raczej w formule kina detektywistycznego. Młody detektyw, który przyjechał do miasta i bardzo stara się wybić w zawodzie dostaje swe pierwsze poważne zlecenie. Wydaje się, że wszystko idzie w dobrym kierunku - zbiera dla agencji, w której pracuje cenne informacje,  ale wszystko się oczywiście skomplikuje, gdy do chłopaka dotrze, że tak naprawdę najbardziej jego informacje wykorzystują chyba sprawcy tajemniczych zbrodni, bo wszyscy, których śledził stają się kolejnymi ofiarami... Wspominam o Pizzy nieprzypadkowo: odtwórca roli głównej, Ashok Selvan, przegrał z Vijayem Sethupathim starania o tamtą rolę, za to zastąpił go w mniej ponoć udanym sequelu. W międzyczasie obaj aktorzy spotkali się za to na planie innego filmu z podobnej 'półki', czyli Soodhu Kavyum. No i cóż... moim zdaniem Ashok nie ma talentu i charyzmy Vijaya, ale akurat w takiej specyficznej roli jego raczej ograniczona plastyczność nieźle się sprawdziła.  Niemniej film mnie aż tak nie zachwycił (fakt że kino detektywistyczne to i niekoniecznie moja bajka). Ale cieszy, że takie filmy u Tamili powstają (i na dodatek całkiem nieźle się sprzedają).

poniedziałek, 22 września 2014

Filmowy przegląd 2013 roku - aneks bis :P

Taki myk robię w przeglądzie po raz pierwszy - po prostu okazało się, że jeszcze się parę filmów z zeszłego roku zebrało (dodali napisy na YT, zebrałam się jednak do seansu saute itp). Chciałam więc choć 'symbolicznie' (bo pisanie mi ostatnio coś kiepsko idzie:() coś i o nich napisać.

Drishyam (malajalam)
 
Nastawiłam się, że zarówno zachwyty nad filmem jak i rolą Mohanlala są trochę przesadzone. Ale nie są. To jest naprawdę świetne kino. Zaczyna się trochę leniwie (tak po keralsku^^), znaczy obrazem zwykłego prowincjonalnego życia. I na początku mnie to nawet ciut nudziło. Ale potem polubiłam tę rodzinę i poczułam się trochę, jakbym siedziała z nimi przy jednym stole:) Te urocze przekomarzanki i fioł bohatera na punkcie kina...(jakże przydatny się potem okaże) I chyba o to chodziło, bo wtedy tym bardziej się odczuwa to, co ich spotyka (i jak to 'wywraca' ich życie). I śledzi się z zapartym tchem ich zmagania z tą sytuacją. Trzymając kciuki, żeby się udało. To świetnie napisany scenariusz, trzymający w napięciu  i wciąż zaskakujący (nawet jeśli faktycznie zainspirowany ową japońską powieścią to - z tego, co czytałam w streszczeniach - ładnie przetworzony na keralskie realia). Fantastycznie zagrany (choć nie od razu byłam w pełni świadoma, jaka to sztuka - widok 'zastępcy' Mohanlala w remaku pomógł mi zdać sobie sprawę z tego, że to nie takie proste jak wyglądało w wykonaniu Lalletana). Mogłabym 'czepić' się tylko jednej rzeczy - sceny błagań kobiet (och, jak to 'zakłuło'! Automatycznie mi się rzeczy z lat 80-tych skojarzyły...), ale po co, skoro za chwilę jednak panie udowodniły, że nie ograniczą się do tego, a zaraz potem akcja poszła w ogóle w inną (jakże frapującą) stronę. Drishyam trzeba obejrzeć koniecznie i koniecznie oryginalną (najlepszą:P) wersję. A potem mieć radochę na widok plakatu powyżej (bo się jeden z najlepszych twistów kojarzy^^)

Kalyana Samayal Saadham (tamilski)
Film o 'wielkim indyjskim weselu', ale z 'haczykiem'. Haczyk polega zaś na wrzuceniu do formuły komedii romantycznej kwestii poważnego problemu wielu facetów. Problemu zwykle wstydliwego, zwłaszcza w kraju, gdzie główny wzorzec hiroła to typ maczo. Tym większe brawa dla indyjskich aktorów (tu Prasanny), którzy decydują się zagrać taką rolę (a paru już widziałam - i to głównie z południa właśnie. Z tym, że tu po raz pierwszy widzę to ujęte właśnie lekko i bohater jest wciąż sympatyczny, a nie stanowi to wytłumaczenia jego paskudnego zachowania). Bardzo podobało mi się także ukazanie połączenia tradycji z nowoczesnością. Bo to naprawdę nie jest tak, że ktoś nowoczesny to najlepiej powinien  trzymać się od rodziny z daleka i broń boże nie dawać sobie aranżować małżeństwa/wyprawiać hucznego wesela. Zresztą ów proces aranżowania przypomina tu raczej to, co robią na zachodzie biura matrymonialne (z których korzystają wszak nowocześni młodzi ludzie:P): owszem, kandydat(tka) jest 'podsuwana' przez kogoś 'trzeciego', ale potem młodzi poznają się bliżej (zresztą właśnie z tego 'zapoznawania się' wynikło ujawnienie się problemu)  i sami podejmują decyzje. Oboje (bo i bohaterka jest tu bardzo fajną, nowoczesną kobietką). I teraz mam mieszane uczucia wobec planowanego remaku hindi. Bo niby wiem, co zwykle z ciekawych południowych fabuł zostaje w bolly remakach (nawet jeśli, jak ma być w tym przypadku, robi je ten sam reżyser), no ale można by lepiej zrozumieć dialogi (które zdaje się naprawdę zabawne były). Ech, szkoda, że Keralczycy tak rzadko remakują ościenne kinematografie - im bym bardziej ufała :P

Chaarulata (kannada/tamilski)

Nie mam przekonania do horrorów w ogóle, a indyjskich w szczególności.  Co mnie więc skusiło? Przede wszystkim Priyamani w podwójnej roli bliźniaczek syjamskich. Niestety nawet ta kwestia nie jest wielce 'wygrana' w filmie (większość akcji toczy się już z jedną bohaterką, a tylko z reminiscencjami z czasów, gdy obie siostry żyły połączone). No i na pewno nie jest dobrze, jak na horrorze się głównie pukam po głowie na tzw. próby przestraszenia mnie:P Priyamani zasługuje na lepsze filmy.
 
 
Onaayum Aattukkuttiyum (tamilski)

Po Mugamoodi mogło być już tylko lepiej, ale AO to zdecydowanie więcej niż po prostu choć ciut lepiej od najsłabszego (by nie rzec katastrofalnego:P) filmu Mysskina. Ta opowieść o 'wilku' (zawodowym killerze) i 'owieczce' (chłopaku, który najpierw ratuje mu życie, a potem decyduje wesprzeć i dalej jego 'misję'), historia winy i próby odkupienia (w końcu pseudonim reżysera zobowiązuje^^) to niewątpliwie jedna z jego lepszych rzeczy. Czy najlepsza trudno ocenić bez pełnego rozumienia historii, pewnych motywacji bohaterów (seans saute niestety:(). Mogę natomiast stwierdzić, że bardzo podobał mi mi się mroczny (także dosłownie - większość akcji toczy się w nocy:D) klimat, aktorzy (lubię, jak Mysskin gra w swoich filmach) czy realizacja wielu scen, a muzyka Illayaraji  (nie piosenki, bo tych w filmie nie ma - Mysskin w końcu dopiął swego i  w tej kwestii:P) to mistrzostwo świata i okolic.
Thanga Meenkal (tamilski)
Tak, po obejrzeniu pierwszego filmu Rama miałam bardzo duże oczekiwania wobec kolejnego. Nie, wiedząc mnie więcej o czym to ma być nie spodziewałam się drugiego Kattradhu Thamizh (znaczy mrocznej, depresyjnej historii a'la Bala). Ale liczyłam na coś  w klimacie keralskich historii o relacjach rodziców z dziećmi albo lirycznych opowieści Gulzara. Ciepłą, poruszającą, ale subtelnie snutą opowieść. Tymczasem Thanga Meenkal bliżej do filmów typu Taare Zaamen Par, a to niestety w moim odczuciu nie za dobrze. Zbyt sentymentalnie i manipulacyjnie wobec widza znaczy. Owszem, i Ram w roli głównej i grająca jego córkę dziewczynka są aktorsko bardzo dobrzy. Ale to za mało... Chciałam, żeby mnie 'ścisnęło w dołku' a oglądałam film na dość chłodno. I nie sądzę, żeby to był wynik tylko braku rozumienia dialogów (seans saute oczywiście...)
 
Dalam (telugu)
Gdy umieściłam ten film na liście wyczekiwanych nie wiedziałam jeszcze, że to o naxalitach. A - jak wiadomo - to jeden z moich ulubionych tematów filmowych:P Dalam to o tyle ciekawy film, że ujmuje go znów od trochę innej strony.  Nieraz  pokazywano już wprawdzie upadek ideałów w  tym ruchu, jak i fakt, że trafienie do niego zdaje się być 'drogą bez powrotu', ale nie widziałam jeszcze takich konsekwencji próby 'powrotu do społeczeństwa'. Gdy bowiem członkowie grupy naksalitów postanawiają skorzystać z abolicji i zgłosić się na policję sprawa nie wygląda tak gładko jak np. u ojca bohatera Baanam - czeka ich najpierw piekło w więzieniu, a potem 'propozycja nie do odrzucenia': odzyskają wolność, ale będą robić w zasadzie to samo, co dotąd, tylko na zlecenie lokalnego polityka. Smutna rzeczywistość... I nawet jeśli Dalam okazuje się ostatecznie nie całkiem udanym filmem (trochę potem zbyt skusiły reżysera komercyjne zabiegi i gdzieś 'siadł' klimat) to myślę, że warto obejrzeć (podpisaną wersję można znaleźć na YT) No i fajni zarośnięci panowie są^^

Ethir Neechal (tamilski)

Dorwałam cudem napisy do filmu to postanowiłam obejrzeć. Kojarzyłam, że sympatyczna rzecz, no i tytułową piosenkę (która jest jednym z moich ulubionych 'energetyzujących' kawałków). I chciałam zobaczyć Sivękarthikeyana (bo lubię poznawać młode ciekawe twarze:)). Nie wiedziałam natomiast, że to i kino sportowe. Ale tym razem o sporcie bardziej indywidualnym (bo o bieganiu) i może nie tyle o 'drodze na szczyt' / pokonywaniu siebie itp, ale - a przynajmniej moim zdaniem ten wątek był znacznie ciekawszy - o zakulisowych rozgrywkach w sporcie. Znaczy tej ciemniejszej stronie. I nawet jeśli ostatecznie mamy optymistyczne (dość sztampowe:P) rozwiązanie to ta łyżka dziegciu po seansie zostaje. Bo przecież, znając trochę tamtejsze realia, takich sytuacji pewnie nie brakuje i nie każdy doczeka 'rehabilitacji'. A przy okazji Nandita miała okazję stworzyć bardzo fajną, charakterną postać (ach, te jej metody treningowe!:D) Zdecydowanie ciekawszą od głównej heroiny (Priya niestety nie miała za wiele do zagrania). A w bonusie jest jeszcze klip kuthu* z gościnnym udziałem Dhanusha (bo to jego produkcyjny debiut) i Nayan
 
* kuthu to ten tamilski taniec uliczny w takim tempie, że człowiek się drapie po głowie, jak za tym rytmem można w ogóle nadążyć :P


piątek, 11 kwietnia 2014

'Cyanide' (2006) - złapać zabójców Rajiva Gandhiego



Jeśli po zeszłorocznym, nagłośnionym Madras Cafe komuś wydawałoby się, że kino indyjskie nie zajmowało się wcześniej tematyką związaną z zamachem na/zabójstwem Rajiva Gandhiego czy też działalnością 'Tamilskich Tygrysów' (LTTE) to jest oczywiście w błędzie. Wystarczy wspomnieć choćby fantastyczną Terrorystkę Santosha  Sivana. Kilka lat późniejszy film A.M.R. Ramesha (tego, który to niedawno nakręcił Attahasę - filmową biografię Veerapana łączy z obrazem Sivana fakt, że obu reżyserów interesuje nie tyle próba odtworzenia przebiegu tych historycznych wydarzeń (i  jeśli ktoś liczy na szersze poznanie przyczyn czy skutków śmierci byłego premiera Indii to raczej ich z tych filmów nie pozna), ale wybierają z nich fragment, na bazie którego snują własne opowieści. I jakkolwiek bohaterami obydwu filmów są 'tamilscy terroryści' klimat tych historii jest całkiem różny: Sivanowa była bardziej liryczna, wręcz poetycka, Rameshowa to raczej thriller, czyli solidna porcja napięcia i adrenaliny. Wychodząc od podanej przez narratora informacji, o tym, co właśnie się stało (i to jedyny moment filmu, w którym pada nazwisko Gandhiego), obserwujemy tu bowiem sytuację dwóch grup ludzi: ukrywających się na przedmieściach Bengaluru członków  LTTE i miejscowej  policji, która ma za zadanie ich złapać (choć więcej jest o tych pierwszych).  Dwie grupy pod silną presją. Ta policyjna zdaje się być bardziej oczywista (to taki moment, że po prostu muszą się wykazać skutecznością), ale przecież i zamachowcy - nawet jeśli zostali wyszkoleni i są gotowi oddać swe życie za 'sprawę' (jakże przejmująca jest tu scena, gdy to jedna z członkiń ruchu pokazuje zawieszoną na swej szyi fiolkę z tytułowym cyjankiem i mówi z dumą, że to ślubny prezent od męża i że czeka na chwilę, gdy będzie mogła z niego skorzystać) -  nie oddadzą się przecież dobrowolnie w ręce organów ścigania. Rozpoczyna się więc walka z czasem: policja prowadzi swoje intensywne śledztwo, zamachowcy próbują 'przeczekać' aż do czasu, gdy zostanie im zorganizowany 'przerzut'. Taka sytuacja wzbudza oczywiście olbrzymie emocje...Które udzielają się i widzowi. Nawet jeśli zasadniczo wie, jak to się skończy. Bo to jest po prostu bardzo dobrze zrealizowany film.  Niecałe dwie godziny świetnie skonstruowanego dramatu (takiego trochę w hitchcockowskim stylu). Z bardzo dobrymi zdjęciami, montażem i backgroundem (a bez żadnych piosenek i innych rozpraszających 'pierduł').  Ze świetnym zespołem aktorskim, który potrafi pokazać swych bohaterów tak bardzo 'po ludzku' (jakże miło było mi odkryć, że niektóre twarze są mi już jakoś znane - nawet jeśli nie potrafiłam ich sama skojarzyć z nazwiskiem/inną rolą). Trudno tu kogoś wyróżniać jako lepszego, mnie jednak chyba 'w głowie'  szczególnie  utkwiły panie: wspominana już członkini grupy i żona 'przechowującego' ich człowieka.  Może - jako też kobiecie - po prostu łatwiej mi było je zrozumieć/obdarzyć współczuciem? Jeden z najbardziej poruszających fragmentów to też z kobietą: która ogląda fragment filmu opowiadający o losach Onake Obavvy, legendarnej obrończyni fortu Chitradurga.   Ładunek emocjonalny kryjący się za tą sceną (i paralelą) jest niesamowity. Prawem kontrastu zapamiętałam też  te jedyne 'jaśniejsze' obrazy w filmie. Dzięki którym jakby ciut lżej znosi się zakończenie. Niestety potem następuje jedyny 'zgrzyt' w filmie. Kolejne 'wejście' narratora. Nie chodzi nawet, że niepotrzebne, ale zupełnie nie na miejscu.  Mogę tylko próbować zgadywać, czym mogło być podyktowane (i biorę tu pod uwagę i względy cenzorskie jednak). Ale pomijając to to naprawdę kawał świetnego kina. Które gorąco polecam :)  
Trailer: 


czwartek, 26 grudnia 2013

Filmowy przegląd 2013 roku - kino marathi i kannada

Jako, że rok 2013 dobiega końca, pora na mały przegląd tegoż roku w kinie indyjskim. Wybór tytułów wielce subiektywny. I szczególnie cieszy mnie, że w porównaniu z ubiegłorocznym przeglądem, znajdzie się w nim więcej kinematografii:)

 KINO MARATHI


Balak Palak

 

Mimo, iż produkowany przez Riteisha (ostatnio coraz więcej znanych osób ze światka bolly zabiera się za produkowanie filmów marathi, co uważam za bardzo zacny trend, zwłaszcza, iż zwykle wybierają ciekawych reżyserów, ułatwiając im zapewne realizację kolejnych projektów) Balak Palak to kolejny film reżysera cudownego Natarang, jakoś obchodziłam go dotąd trochę z daleka. Pewnie dlatego, iż - sądząc po trailerze - spodziewałam się czegoś w klimatach niedawnej Shali, czyli kolejnej nostalgicznej podróży do czasów dzieciństwa (szkolnych) w latach 80 i jakoś nieszczególnie miałam znów na coś takiego ochotę. Cieszę się jednak, iż w końcu sięgnęłam po BP, bowiem ten film to nie tylko owe 'sentymentalne wspominki', ale przede wszystkim spojrzenie na odwieczny (a w Indiach szczególnie chyba ważny - choć u nas też nie jest z tym wciąż najlepiej) problem edukacji seksualnej. Czyli raczej jej braku i nieumiejętności rozmawiania o 'tych sprawach'. A młody człowiek nieuchronnie w pewnym momencie zechce się dowiedzieć 'co i jak'. I jeśli nie od rodziców czy nauczycieli, to z innych źródeł. Choć w czasach przedinternetowych owszem wymagało to trochę więcej zachodu. I o tym jest ten film. Ciepły i zabawny (choćby te podchody w celu wypożyczenia owego blue print i seans, po którym nic nie było już takie samo:D I ten cudowny wujek:)), a przy tym niegłupi. I nawet jeśli współczesna klamra irytuje swym natrętnym 'przesłaniem' (a wcale nie było to już moim zdaniem potrzebne), to warto obejrzeć dla całej uroczej reszty.


Premachi Gostha

 

Do tego filmu przyciągnął mnie z kolei Atul. Aktor, którego bardzo cenię, mało widuję na pierwszym planie, a w komedii romantycznej to chyba jeszcze wcale:) (jak znam bolly to zapewne uważają, że nie nadawałby się do takich ról, bo 'nie wygląda na amanta':P) Liczyłam więc na nieskomplikowaną, sympatyczną rozrywkę na prostu. Niestety chyba się przeliczyłam, bowiem ta opowieść o wciąż kochającym swoją byłą żonę (i wierzącym w jej powrót) reżyserze filmowym, który zdaje się długo nie zauważać, iż los daje mu drugą szansę, zwyczajnie mnie przede wszystkim wynudziła. Nie zachwycił też maracki debiut znanej przede wszystkim z CDI Sagariki Ghatge, jedynym 'promykiem' był sam Atul.


72 Miles - Ek Pravas

 

Kolejny casus podobny do Balak Palak. Tym razem kolejny (i jak się okazało ostatni:() film reżysera rewelacyjnej Jogwy wyprodukował Akshay Kumar. Niestety ta historia wędrówki pewnego ubogiego chłopca w poszukiwaniu 'lepszego życia' nie wzbudziła mojego zachwytu. Chyba przede wszystkim dlatego, że nie poczułam specjalnej sympatii do głównego bohatera. Nie zawsze jest to oczywiście w filmach konieczne, ale tu chyba było jednak warunkiem podstawowym, żeby  mu 'kibicować', a mnie ów chłopiec częściej jednak irytował swym zachowaniem i nie wiem, czy sama bym chciała mu pomóc. Sympatią obdarzyłam za to towarzyszącą mu w podróży przez sporą część filmu matkę z dwójką dzieci. Po seansie najbardziej mi szkoda, że Rajiv Patil nie nakręci już żadnego kolejnego filmu:(


KINO KANNADA  

 
W zeszłorocznym przeglądzie nie było żadnego filmu kannada, tym razem nadrabiam 'z nawiązką' (i z przyjemnością).
 

Attahasa

 

Biografia Veerappana, słynnego południowego dakoity to absolutnie gotowy materiał na fascynujący film. Człowiek, który rozpoczął od szmuglowania kości słoniowej i szybko wyrósł na jednego z najgroźniejszych przestępców siejących postrach na pograniczu Karnataki, Tamil Nadu i Kerali. Oskarżany o zabójstwo prawie 200 osób (w tym kilkudziesięciu policjantów i innych 'urzędowych' osób), ścigany bezskutecznie listami gończymi przez 20 lat, zginął w końcu z rąk policji w 2004 roku. Kino inspirowało się jego postacią już wcześniej (dużo z Veerappana ma ponoć np. Ravananovy Veeraia), ale dopiero ostatnio powstała taka 'porządna', pełnowymiarowa filmowa biografia. W tytułową rolę wcielił się coraz bardziej mnie ostatnio fascynujący Kishore (i jakoś nie mogłam się przyzwyczaić do jego osoby z taką ilością owłosienia:P), zadanie jego zabójstwa skutecznie 'zrealizował' natomiast  pochodzący z Karnataki - choć gwiazda kina tamilskiego - Arjun Sajra.  Attahasa (czy Vana Yuddham, jaki tytuł nosi tamilska wersja) to biografia z gatunku tych zrealizowanych dość rzetelnie, choć może nie wielce porywających. Szkoda przede wszystkim chyba słabego 'wygrania' słynnej sprawy porwania przez Veerappana Rajakumara (megastar kina kannada przetrzymywany był przez niego dla okupu przez ponad 100 dni - jesteście w stanie wyobrazić sobie coś takiego tylko np. z Bigiem? No właśnie:D), ale i tak myślę warto zapoznać się filmowo z tą historią:)

Lucia

 

Rzecz z wielu względów głośna i przełomowa w kinie kannada.  Przede wszystkim to pierwszy film tej kinematografii sfinansowany poprzez crowdfunding. Zdesperowany poszukiwaniami producentów filmu reżyser zebrał bowiem środki na jego realizację za pomocą facebooka. Nowatorska jest także sama fabuła i narracja filmu. Rzecz bowiem rozgrywa się nielinearnie na dwóch płaszczyznach  i rozpięta jest pomiędzy jawą a snem, a w ów stan wprowadza bohatera właśnie tytułowa lucia (czyli specjalne pigułki na problem z bezsennością). Film zbiera entuzjastyczne opinie (zachwycony jest m.in Anurag Kashyap, co zresztą nie dziwi, jak się pamięta choćby o No Smoking:D), jeździ po festiwalach, a na dodatek całkiem nieźle się sprzedał także w rodzimym stanie (czego Anurag przy swym eksperymencie nie doświadczył, a co nie bardzo potwierdzałoby jakoś tezę, że widzowie kina hindi to są ci najbardziej otwarci i 'wyrobieni':P). Doceniając to wszystko muszę jednak stwierdzić, że to po prostu kino nie dla mnie (zresztą przy No Smoking czy tych bardziej 'odjechanych' filmach Lyncha miałam to samo:P) Ale stylizacja tej mniej realnej części na czarno-białe kino mnie urzekła:)


Bachchan

 

Dowód na to, że - wbrew temu, co pewnie myślą niektórzy:P - wciąż potrafię się dobrze bawić na kinie hirołsowskim. Są jednak pewne warunki: po pierwsze, dobrze, żeby w takim filmie było coś niesztampowego, jakieś zaskoczenie, inne podejście do tematu itp (tu przez pół filmu wszystko wydaje się rozwijać zgodnie z wszelkimi schematami, po czym następuje twist wywracający nam prawie wsio do góry nogami:P I nawet jeśli ostatecznie nie idzie to aż tak daleko, to ów efekt 'a to mnie (widza) zrobili' zostaje. Poza tym, to co mnie początkowo najbardziej irytowało okazało się tak czy siak być nieprawdą:P), po drugie: hiroł powinien być hirołem, znaczy facetem, a nie zapatrzonym w siebie, stajlowo-coolowym gogusiem:P (Sudeep ten warunek absolutnie spełnia, zresztą 'gościnny' Jagapati też). No więc Bachchan to sympatyczna rozrywka z wspaniałymi facetami (obdarzonymi na dodatek boskimi głosami). Raz na jakiś czas fajna sprawa:)

Myna

 

Film dorzucony do listy w ostatniej chwili i to była dobra decyzja, bo 'urzekła mnie ta historia' (i cieszę się, że za wiele o niej wcześniej nie wiedziałam). Trochę się bałam, że okaże się remakiem tamilskiego filmu o tym samym tytule, na szczęście to zupełnie inna historia. Trochę mniej mroczna, choć też nie tak słitaśna jak nieraz love stories (zwłaszcza te bolly:P) Pewnie dlatego też mnie tak urzekła, bo brakuje mi niebanalnych 'romansów'. Takich 'bliżej życia', gdzie to niekoniecznie oni są piękni, ale ich miłość. Trudno chyba zresztą spodziewać się nadmiaru słodkości, gdy film zaczyna się zatrzymaniem bohatera za morderstwo (i on je faktycznie popełnił. Swoją drogą  motywy tego czynu zwracają też uwagę na pewien ciekawy współczesny problem). A gdy Chetanowy bohater mówi, że pokochał w granej przez Nithyę Menon dziewczynie nie jej wygląd, ale wnętrze (serce), wiemy, że to nie puste słowa. I jeśli nawet postępowanie bohatera początkowo może irytować, to  w kontekście ironicznego wręcz można rzec obrotu spraw, a przede wszystkim tego, jak się on zachowuje potem, jakoś to niepostrzeżenie mija  i - tak jak Sarathowy policjant - ostatecznie chciałoby się zrobić wszystko, by wesprzeć tę piękną miłość. Poczytałam, że niektórym widzom nie podobało się zakończenie i myśląc nad tym, stwierdziłam, że mi odpowiada zarówno to, które jest, ale i nie byłabym rozczarowana ucięciem filmu kilka minut wcześniej. Kluczowy bowiem w tym filmie był dla mnie fakt, żeby nie 'zbrukać' tej miłości, nie odebrać wiary w jej siłę i trwałość. I tak się przecież stało.


Obejrzane wcześniej:   null
Czekam na dvd:   Pune 52, Tuhya Dharma Koncha? (m), Bharat Stores, Jatta (k)

piątek, 5 lipca 2013

'Samskara' (1970) & 'Ghatashraddha' (1977) - paralellowa klasyka z Karnataki


Czyli ciąg dalszy nadrabiania przeze mnie listy filmów wszech czasów (a przy okazji i listy nationalowych filmów:D) I nadal kino kannada. Bo mało je znam, a ma naprawdę ciekawy nurt parallel.

Samskara to właśnie pionier tegoż nurtu w kinie kannada. Pierwszy film z Karnataki nagrodzony Nationalem dla najlepszego filmu. Co ciekawe (bardzo lubię takie odkrycia, a dumnie stwierdzę, że w zasadzie na sam widok nazwiska stwierdziłam, że to telugowe być musi:D) wyreżyserowany i wyprodukowany przez Teluga - Pattabhiego Ramę Reddy'ego (uhonorowanego zresztą pod koniec życia nagrodą.. Puttany Kanagala - fascynujące, ze jeszcze parę dni temu nic by mi to nazwisko nie powiedziało, a teraz nie musiałam sprawdzać, kto zacz:D). Główną rolę żeńską w filmie, pochodzącej z niskiej kasty prostytutki, zagrała zaś żona Pattabhiego:) Za scenariuszem stoi natomiast po pierwsze powieść znanego pisarza kannada,  Ananthamurthy'ego, a po drugie nazwisko jednego z najbardziej znanych twórców kina paralell z Karnataki, Girisha Karnada. Który zagrał zresztą w Samskarze także i główną rolę: najbardziej szanowanego w okolicy bramina, którego poukładane, oddane dążeniom do mokshy (wyzwolenia) życie zakłóci problem z pogrzebem innego bramina. Zupełnie innego. 'Heretyka', który świadomie odrzucił wszelkie bramińskie zasady i łamał wszelkie świętości. Co teraz zrobić z ciałem takiego człowieka? Teoretycznie może pochować go tylko inny bramin (i powinno to odbyć się jak najszybciej), ale czy nie będzie to aktem 'skażenia' owegoż bramina przez sam kontakt z kimś tak przez swe życie 'nieczystym'? Trudny dylemat . Święte księgi nie pomagają, żadnego znaku 'od bogów' też nie ma, za to..:P 
Film z jednej strony mocno osadzony w indyjskiej, kastowej rzeczywistości (zresztą początkowo miał z tegoż powodu problemy z cenzurą), z drugiej zdaje się być i dość uniwersalny. W każdym razie odnajdywałam w nim i  problemy czy pytania znane mi i z 'naszej', chrześcijańskiej rzeczywistości. 'Czy szabat jest dla człowieka, czy człowiek dla szabatu'?  Do jakiego momentu tworzenie i przestrzeganie zasad ma sens, a gdzie już niekoniecznie?. A potem udajemy, że ich wszystkich przestrzegamy (albo że żałujemy, że nie:P) Czy nie uczciwsze jest życie w prawdzie, zgodnie z sobą? Tylko ile osób ma na to odwagę, zważywszy na potencjalne konsekwencje społeczne?  I tak rodzi się hipokryzja. Mniejsza czy większa ale jednak... Nie dowiemy się, jaką decyzję podejmie ostatecznie bohater, ale możemy pomyśleć nad własną:)
O ile Samskara zrobiła na mnie wrażenie swym przekazem, ale raczej tak 'na chłodno', bardziej 'intelektualnie'  o tyle Ghatashaddha (drugi film z Karnataki nagrodzony Nationalem, notabene adaptacja powieści tegoż samego pisarza) naprawdę mnie poruszyła. Czy dlatego, że bohaterką jest tu kobieta? Czy  że, podczas gdy bramin z Samskary jest cały czas podmiotem - podejmuje własne (jakkolwiek trudne) decyzje, wdowa z filmu Kasaravaliego (drugie ważne nazwisko kannadyjskiego kina parallel) takiego 'luksusu' nie ma. Ani jako kobieta, a tym bardziej jako wdowa. To inni (mężczyźni) decydują za nią, a ona staje się ofiarą. Najpierw bardzo wczesnego wdowieństwa (wiadomo z czym się to wiąże w konserwatywnej społeczności lat 20), potem innego 'błędu', za sprawą którego zajdzie w ciążę. A przecież to niedopuszczalna 'hańba', zwłaszcza w jej sytuacji. Lokalna społeczność (i to nie tylko 'obcy') reaguje okrutnie. Wielkie wrażenie zrobił na mnie pokazany tu 'bez ogródek' proces 'spędzania ciąży'. Całą sytuację w filmie oglądamy zaś oczami  chłopca, który przybył pobierać nauki w szkole prowadzonej przez ojca dziewczyny i który - jako chyba jedyny - zdaje się zachowywać 'po ludzku'. Bo nie rozumie, czemu 'trzeba się odwrócić' i chciałby pomóc. Tyle, że nie jest   w stanie, niestety.  Jest bezsilny tak jak widz:/
Swoją drogą zastanowiło mnie też pewne podobieństwo 'tytułowe' obu filmów. Oba oznaczają bowiem konkretne rytuały pogrzebowe. Które jakoś więcej  mówią tu o wykonujących (czy mających je wykonać) żywych (zresztą, czy nie zwykle tak jest? i to też ciekawa sprawa...). Czy mamy bowiem prawo decydować o czyimś 'zasłużeniu' na pochówek?
I dla takich, ważnych pytań warto sięgnąć po klasyki kina parallel z Karnataki:)

sobota, 29 czerwca 2013

'Ranganayaki' (1981), czyli aktorka sceniczna

Sięgnęłam po ten film w związku z publikowaną niedawno IBN-ową listą 100 indyjskich filmów wszech czasów. Jeśli ktoś jednak nie czytał/nie pamięta, nie będę spoilerować, co mnie w szczególności w nim zainteresowało:P (bo to, jak się okazało, naprawdę spory spoiler). Myślę bowiem, iż nie tylko ten aspekt filmu jest ciekawy:)  
 
Ranganayaki wychowała się w teatralnej trupie i jest jej gwiazdą.  Granie ma 'w genach': jej matka też była aktorką, ale - nieszczęśliwa w swym związku - zmarła na tyle wcześnie, iż Ranganayaki prawie jej nie pamięta. Tym bardziej swojego prawdziwego ojca, i to szefa zespołu tytułuje tym mianem. Urokowi młodej, pełnej charyzmy aktorki ulega pewien bogaty  dziedzic rodu. Pewny swego uczucia na tyle, iż wbrew ojcu decyduje się poślubić dziewczynę. Ale niekoniecznie, by nadal oglądać teraz już swoją żonę na scenie. Ona zresztą za bardzo nie protestuje (w końcu kobiety poświęcanie się dla uczucia mają chyba we krwi..) Tylko czasem, gdy przychodzą 'chude dni', wspomina, że mogłaby swą pracą też zasilić domowy budżet. Wkrótce na świat przychodzi zresztą dziecko. Czy jednak scena w końcu nie skusi Rangayaki? I czy w ogóle jest w tym coś złego? Czemu ma wstydliwie ukrywać swą 'przeszłość', nawet nie wspominać o niej, jak chciałby jej mąż? Temat jakże znany w kinie indyjskim, gdzie to nieraz małżeństwo kończyło karierę aktorki. Nie tylko z powodu widzów (którzy mieliby czuć się 'nieswojo' wzdychając do mężatki - tu problemu od tej strony zdaje się w ogóle nie być, zresztą były to czasy, gdy to widzowie chyba nie wiedzieli jeszcze tyle o prywatnym życiu aktorów), ale z powodu podejścia owych mężów właśnie (że wspomnę tylko casus Sunila Dutta i Nargis). 'Umocowanej społecznie' hipokryzji znaczy, podpartej męskim instynktem 'jedynego posiadacza'. Ranganayaki wraca na scenę, ale jakim kosztem? Zachowuje jednak, w odróżnieniu od swego męża (oj, jakby się nieraz chciało na niego woka wyciągnąć!:P), klasę i wiele godności. Układa sobie życie na nowo, ale nie 'wymazuje' starego... Gdy po latach przypadkiem spotka ponownie swego męża gorzko spyta: "Pewnie ożeniłeś się ponownie? No tak, w końcu mężczyzn tyczą inne zasady i normy. Ja owszem, też miałam okazję, ale nie mogłam tego zrobić..." Tym bardziej dziwi mnie jej końcowa decyzja. Nie pasuje mi jakoś do całego obrazu tej silnej przecież kobiety (albo może nie tak bym to chciała widzieć po prostu?) W każdym razie losy bohaterki  to kolejne smutne potwierdzenie tego, iż kobiecie zwykle bywa jednak w życiu trudniej:/
Na dalszym planie, mniej zasygnalizowany, ale też myślę ciekawy jest wątek relacji "teatr-kino". Powracając do zawodu bohaterka decyduje się na rozpoczęcie kariery w filmie. Niechętnie traktowanym przez większość zespołu (jako pewnego rodzaju pośledniejsze zajęcie, zdradę ideałów?) I wtedy tłumaczy im, że nie chodzi jej o pieniądze na luksusowe życie, ale dzięki tej pracy zarobi choćby na własny teatr dla wędrownego dotąd zespołu: 'Wyobraźcie sobie nasz teatr w każdym mieście'. Czy i dziś wielu aktorów nie zarabia pracą w kinie (czy teraz może bardziej w telewizji) na realizację swych scenicznych marzeń?
Pewnie można znaleźć w Rangayaki  i wady:) Bywa miejscami może zbyt przedramatyzowany (choć nie aż tak, jak się tego wcześniej obawiałam:P - po prostu podglądałam głównie fragmenty teatralnych przedstawień, które jak wiadomo odbywały się w tamtejszej określonej konwencji:)), niemniej, jako opowieść o losach (i wyborach) aktorki, uważam go za zdecydowanie ciekawszy niż np Dirty Picture i przystępniejszy w odbiorze niż Bhumikę:) Dość powiedzieć, iż trwający ponad 2,5h obraz cenionego ponoć, a nieznanego mi dotąd reżysera kannada, Puttanny Kanagala (którego za swego filmowego guru uważał np Balaćander - zresztą obaj są słynni ze swego niebanalnego, odważnego portretowania kobiet), nie tylko wcale mi się nie dłużył, ale - co widać chyba i po długości notki - naprawdę mnie 'wciągnął':) I nawet nie miałam poczucia, że jest za dużo piosenek^^ (zdziwiłam się za to czytając potem na Wiki, że było ich 'aż' 5:D).  Film w całości (z napisami!) można znaleźć na YT:)

poniedziałek, 26 listopada 2012

Filmowe zaduszki AD 2012 (cz.II)

I kolejna porcja moich filmowych 'wspomnień':)

Cinema Paradiso (1988) - Philipe Noiret uczy kochać kino

 
 
Trudno chyba będzie mi napisać  o tym filmie coś odkrywczego. W każdym razie ten najpiękniejszy chyba  w kinie hołd dla kina działa chyba bardziej z wiekiem - bo i człowiek robi się bardziej nostalgiczny i jakoś ta atmosfera 'minionych już czasów' udziela mu się coraz bardziej. I, jak może nie w każdym momencie jestem równie pochłonięta fabułą, tak nie umiem bez rozklejenia się obejrzeć choćby ostatniej sceny (tu ładna próba jej 'tytułowego rozbioru':)). A dzięki znajomości kina indyjskiego, po pierwsze widzę, jak podobna może być w obu tych krajach miłość do kina, a po drugie wydaje mi się mało prawdopodobne, żeby Vasantha Balan  nie inspirował się tym filmem przy okazji kręcenia Veyill - bo to z kolei najwspanialszy indyjski hołd dla kina, jaki znam (choć jest ono tam trochę mniej dominującą częścią fabuły). W każdym razie Cinema paradiso to także mój 'kinomaniaczy raj' (ale po przeczytaniu opisu różnic między bardziej znaną, 2-godzinną wersją, a wydłużoną reżyserską przeszła mi chyba chęć na zakup tej wersji 'pełnej'- jednak czasem mniej znaczy lepiej:P)

Baarish (1957) - Dev Anand pomiędzy zemstą, a uczuciem do Nutan

Screen wzięty z tego bloga
Beztroski żywot Ramu, 'miejskiego ptaka' (którego pasją jest zresztą hodowla gołębi:D) przerywa śmierć jego, zaplątanego w nielegalne interesy, brata. Ramu postanawia za wszelką cenę pomścić jego śmierć, ale najpierw musi 'wejść w szeregi ludzi' Bossa, a w międzyczasie - przy okazji pomocy przyjacielowi brata - poznaje i zakochuje się w Chandzie. Czy jednak odwiedzie go to od realizacji jego ryzykownego planu? Hmmm...jakoś tak po tytule spodziewałam się bardziej czegoś lekkiego i romantycznego, tymczasem to tak bardziej dramatyczna i kryminalna historia (i deszczu specjalnie w niej nie ma:D). Ale nie jestem rozczarowana, bo naprawdę dobrze mi się ją oglądało i podobał mi się ten klimat miejskiego undergroundu, muzyka, no i relacje Deva z Nutan też. I jakim zaskoczeniem było dla mnie odkrycie faktu, iż Dev tez potrafił chodzić ekhmm... dość niedbale ubrany^^ (vide fota wyżej - i to nie było tylko na potrzeby jakiegoś klipu:P) Film dostępny jest na YT.

Mannadhi Mannan (1960) - MGR i Padmini: książę  i tancerka

 
Gdzie mogą spotkać się książę i tancerka? Ano np na turnieju tańca klasycznego (w zasadzie to za sprawą tego klipu sięgnęłam po ten film:D). Oczywiście będzie to mezalians, czyli uczucie 'z przeszkodami'. Jej zapragnie też inny możny pan, a jego zechcą wyswatać z księżniczką, niemniej nie należy spodziewać się tylko melodramatu: wszak to film z MGRem, więc nie zabraknie też i awanturniczych elementów (np walki z bykiem^^). Na zachodzie zwie się takie rzeczy zwykle 'filmami płaszcza i szpady', tu akcesoria trochę inne, ale skojarzyć klimaty chyba można:) Ogólnie oglądało się nie najgorzej, choć mogłoby być trochę krótsze niż te pełne 3 h. Film znaleźć można na YT.

Nadhi (1969) -  saga o konflikcie rodzin i uczuciu Prema Nazira i Sharady

 
Zaopatrując się w dvd nastawiłam się raczej na sentymentalne romansidło z urokliwymi piosenkami (tak jakoś sugerowała okładka i nieliczne wyczytane wieści...), no ale chciałam poznać Prema Nazira, pierwszego chyba keralskiego superstara,  w czymś podpisanym, a z tym ciężko... Tymczasem film mnie dość miło zaskoczył: było bowiem uczucie i trochę sentymentów, ale całość miała szerszy rozmach - takiej jakby familijnej sagi, kojarzącej mi się trochę z tym, co znamy choćby hmmm... z kina amerykańskiego lat 50? Mamy tu bowiem dwie skłócone od dawna ze sobą rodziny (zresztą chrześcijan), miłość  rozkwitającą między jej przedstawicielami (dzięki zresztą i pewnej małej dziewczynce), ale i trochę codziennego życia i rodzinnych relacji, a wszystko to rozpostarte na epickim tle tytułowej rzeki. A samego Prema Nazira przyćmił mi zdecydowanie, grający porywczego brata Sharady, Madhu (well.. miał i ciekawszą, bardziej niejednoznaczną rolę niż amancko mdławy jednak Prem:P)

Aakhri Khat (1966) - Rajesh Khanna szuka swego dziecka 

 
Debiutancki film Rajesha Khanny (który trafił do filmu dzięki wygraniu konkursu talentów -  podobnie znaczy jak Dharmendra) wyreżyserował, znany mi już z wojennego dramatu Haqeeqat, Chetan Anand (brat Deva). Reżyser mało chyba znany, a naprawdę ciekawy (i przykre, że zdobycie jego Neecha Nagar - pierwszego indyjskiego zdobywcy Złotej Palmy w Cann - z napisami graniczy chyba z cudem:/) Fabuła Aakhri Khat rozgrywa się w zupełnie innych realiach niż Haqeeqat, oba filmy łączy jednak dość realistyczny obraz rzeczywistości: tu Mumbaju, oglądanego przede wszystkim z perspektywy błąkającego się po nim kilkunastomiesięcznego dziecka, które zgubiło się matce, a niezależnie od tego jest poszukiwane przez swego ojca. Z kolejnych retrospektyw dowiemy się, czemu to wszystko się tak potoczyło, że wszyscy są osobno... To kameralne, klimatyczne kino, zdecydowanie bliższe neorealizmowi niż temu, co kojarzy się zwykle z bollywoodem. Indrani Mukherjee jest absolutnie fascynująca, a Rajeshowi (podobnie chyba jak SRK) dobrze służy współpraca z reżyserem, który bazuje na oszczędności ekspresji. Całość jak najbardziej robi wrażenie.

Kasturi Nivasa (1971) - Rajkumar jako bogaty dziedzic rodu i ..samotny wdowiec

 
Rajkumar, to podobna legenda dla kina kannada jak Big dla kina hindi. Podobnie jak w przypadku Prema Nazira przy wyborze filmu kierowałam się raczej jego dostępnością (i to z napisami), niż wiedzą, jakie konkretnie kino to będzie, tym bardziej się cieszę, iż na początek trafiła mi się dość ciekawa rola 'stara'. Jego bohater to bowiem nie żaden 'przejdziony', radosny młodzian, ale mężczyzna już 'po przejściach': bogaty spadkobierca dobrego rodu, który prywatnie jest samotnym wdowcem - i wciąż żyje pamięcią zmarłej żony i córki... Czy ulegnie namowom i ożeni się ponownie, by zapewnić rodowi ciągłość i jak jego życie zmieni pewna mała dziewczynka (i jej ojciec)? Może z czasem film robi się zbyt sentymentalny (a morał o pieniądzach i charakterze zbyt nachalny), ale ogólnie dobrze mi się go oglądało. Ciekawostką jest fakt, iż scenariusz został napisany przez tamilskiego twórcę, z myślą o Sivajim Ganesanie, ale ten obawiał się, jak tego typu rolę przyjmą jego fani i projekt odłożono. No a potem zainteresowało się nim kino kannada, Rajkumar zaryzykował, a gdy film stał się wielkim hitem, zrobiono jego remake tamilski. Z Sivajim:D

Ghar Sansar (1958) - rodzinne problemy Nargis i Balraja Sahniego

 
O tym filmie też niewiele wcześniej wiedziałam - przyciągnęła mnie przede wszystkim obsada: Nargis w parze z Balrajem jeszcze nie widziałam:) Fabuła natomiast wielce odkrywcza nie jest (w trakcie oglądania nieraz miałam uczucie deja vu): grają oni bowiem zubożałe, ale pełne ideałów i zasad małżeństwo. Przyszłość rodziny ma się zmienić na lepsze, gdy młodszy brat Balraja (Rajendra Kumar) skończy studia prawnicze. Ale gdy ten pozna i zdecyduje się poślubić Kum Kum (zresztą córkę 'wroga rodziny') wszystko zacznie się psuć. Znaczy jedna osoba zacznie sączyć jad wątpliwości i podejrzeń drugiej, i stopniowo atmosfera w domu zacznie robić się coraz bardziej nieprzyjemna... Ale oczywiście nasze wzorcowe małżeństwo będzie bez słowa sprzeciwu (jak święci męczennicy) znosić kolejne poniżenia - co pewnie miało budzić podziw widza, ale może wywoływać raczej irytację:P Gdyby to nie byli tak dobrzy aktorzy mogłoby to być naprawdę ciężkie do zniesienia, tak jest po prostu rozczarowująco, a taki widz jak ja ma największą radochę, gdy ktoś w końcu robi jednak 'konkretne (znaczy 'ręczne':P) porządki' z kim trzeba (a, co ciekawe, tym kimś jest Johnny Walker:D Który zresztą ma w tym filmie i aż dwie piosenki!)

Ps. Możliwe, że będzie jeszcze aneks 'zachodni' do 'zaduszkowego' cyklu:)