niedziela, 24 września 2023
'Ponniyin Selvan' p. 1 & 2 - epicki fresk Maniego Ratnama
niedziela, 30 października 2022
Co z południa Indii warto obejrzeć na Netflixie
Trudno powiedzieć, żeby Netflix rozpieszczał fanów kina indyjskiego, ale coś tam jednak da się wygrzebać;) Oto zatem przegląd interesujących południowoindyjskich nowości (czyli rok produkcji 2021/22) obecnych na tej platformie.
Kino telugu
Shyam Singha Roy (2021)
Film o reinkarnacji bez gwiazdorskiego przepychu i superbohaterstwa. Mamy za to ciekawego podwójnego Naniego, Sai Pallavi w roli świątynnej devadasi, interesującą kalkucką historię z lat 70. z bengalskimi aktorami i mocnymi akcentami feministycznymi (nośnikiem których jest mężczyzna, nie kobieta!), dużo emocji i napięcia - jednym słowem Shyam Singha Roy to bardzo udane, godne polecenia kino:) (i pomyśleć, że to dzieło debiutanta!).
Cinema Bandi (2021)
Kino tamilskie
Natchathiram Nagargiradhu (2022)
Etharkkum Thunindhavan (2022)
Wygląda, że określającą jego minioną dekadę jako 'career struggle' a obecną jako 'career rebuilding' Wikipedia ma rację: z przyjemnością donoszę, że filmy Suriyi znów da się oglądać! I mówię to po obejrzeniu jego najmniej 'okrzyczanego' tytułu z ostatnich lat. Fakt, że Etharkkum Thunindhavan (nazwany też przez Tamili skrótowo ET;)) podąża w swej zasadniczej konstrukcji dość sztampowym hirołsowsko-masalowym wzorcem (przez co w środku można się ponudzić), ale nawet wtedy Suriya nie pozuje na wymuskanego młodzieniaszka (no dobra, w klipie, gdzie jest stylizowany na Ramę to nie ma bardzo wyjścia), a samo zakończenie bardzo w takim kinie nietypowe i ciekawe. I nawet mi się zamarzył cały film z takiego punktu widzenia.
Kuthiraivaal (2021)
Kino malajalam
Attention Please (2022)
Thallumaala (2022)
Jana Gana Mana (2022)
poniedziałek, 27 kwietnia 2020
Asuran, Peranbabu, Monster, Aadai i inne tamilskie świeżynki na Amazon Prime
2019
Asuran
Chyba wszyscy już wiedzą, czego można się spodziewać po teamie Dhanush-Vetrimaaran. Żadnych lukrowanych bajek, tylko opowieści o twardej rzeczywistości, w której przeżycie jest sztuką. Także owszem, jest znów mrocznie i jeszcze chyba krwawiej niż zwykle (reżyser był oskarżany o nadmiar przemocy w Asuran). W porównaniu do poprzednich filmów duetu (gdzie droga przemocy dawała jednak pewne perspektywy przetrwania) jeszcze więcej w tym filmie beznadziei, co oczywiście łatwe w oglądaniu nie jest. Reżyser nie zostawia jednak widza w totalnej depresji. Dhanush jak zwykle imponujący, tym bardziej że ta chłopięca chudzinka przez większość filmu gra tu ojca prawie dorosłych synów (i męża Manju Warrier - to jej tamilski debiut) i wciąż mu się wierzy.
Peranbu
Kto widział Kadha Paryumpol i tęskni za takim Mamutem zdecydowanie powinien sięgnąć po ostatni film Rama. Tym razem jego samotne ojcostwo (może zabrzmi to dziwnie, ale bardzo mnie ucieszyło pewne przełamanie schematu, bo jego żona nie zmarła itp, tylko zwyczajnie miała dość i odeszła z innym zostawiając dziecko ojcu) jest jeszcze większym wyzwaniem, bo i córka z trudniejszą chorobą. Proces budowania więzi z dzieckiem, które - niezależnie od swego, utrudniającego kontakt, porażenia - wchodzi w ogólnie niełatwy okres dorastania, plus szukanie wspólnie miejsca dla siebie w świecie dalekim od idylli, reżyser przedstawia z godna podziwu wrażliwością, nie popadając przy tym w sentymentalizm (co zdarzało mu się w poprzednich filmach).
Monster
Podchodziłam do tego seansu jak pies do jeża. Byłam przekonana, że ta historia zmagań z zasady pacyfistycznego bohatera z niechcianym, a nader uciążliwym (współ-)lokatorem w postaci szczura zostanie rozegrana w mało dla mnie strawnej (jeszcze w wydaniu indyjskim) konwencji slapstickowego humoru. Tymczasem ja się w tym filmie po prostu zakochałam. Gdybym miała wskazać jeden, ulubiony tamilski film ubiegłego roku to byłoby zapewne właśnie ten. Bo to jest zabawna (ale wcale nie przeszarżowana), ciepła, urocza historia o... w sumie to najbardziej chyba o humanizmie. Także w odniesieniu do tych mniejszych i wcale niekoniecznie uroczych stworzeń (a może przede wszystkim, bo czyż jest lepszy test na nasze faktyczne człowieczeństwo? Dojrzeć żywą, czującą istotę w słodkim piesku czy kotku to wszak żadna wielka sztuka).
Aadai
Zważywszy na aurę wokół samego filmu (znaczy że Amala Paul dużą jego część jest nago/prawie nago) i animowany (bardzo ciekawy! nie znałam tej historii) wstęp spodziewałam się, że przesłanie filmu będzie tyczyć prawa do wolności stroju (nieustająco niestety aktualna sprawa dla kobiet). Tymczasem okazało się, iż rozwiązanie poszło w innym jednak kierunku. Niby też ważna sprawa (zwłaszcza w dzisiejszych czasach, pełnych poszukiwania i kreowania 'sensacji'), ale niezupełnie mi się to wszystko trzyma kupy i na dodatek odczułam feministyczny 'zgrzyt'. Niemniej rola Amali, trzymającej na barkach cały film, warta zobaczenia.
To let
Laureat Nationala dla najlepszego filmu tamilskiego i masy festiwalowych nagród to film, który do kin trafił oczywiście dopiero dwa lata po powstaniu. Ta historia perypetii młodego małżeństwa z dzieckiem, które w ciągu miesiąca musi sobie znaleźć nowe mieszkanie oparta jest na faktach i tak też się ten film ogląda - w sumie jak pokazujący 'skrawek życia' fabularyzowany dokument. Jak sobie pomyślę o polskich rynkach wynajmu mieszkań w dużych miastach to myślę, że seans może być dla niektórych tutaj oglądających 'dziwnie' znajomym doświadczeniem...
Raatchasi
Jyothika prawie jak Michelle Pfeiffer w Dangerous minds, bo też przyjeżdża do mającej bardzo kiepską opinię prowincjonalnej szkoły, żeby ostatecznie zmienić ją na lepsze (i też - mając za sobą mundurową przeszłość - zna różne chwyty:D), tyle że Jo tu nie uczy, a dyrektoruje. Z czego wynika oczywiście, że ma większe możliwości stawiania nauczycieli, którym się nie chce do pionu (i z tego korzysta:D). Oczywiście, że film zbudowany jest na jasnym przewidywalnym schemacie, ale nieźle się to ogląda.
Vellai Pookal
Bardzo okrzyczany ubiegłoroczny thriller z kryminalną zagadką rozwiązywaną w Stanach przez emerytowanego tamilskiego policjanta, który przyjeżdża odwiedzić osiadłego tam syna. Bardzo podobał mi się grający główną rolę Vivek (tak, Tamile też dają szanse swoim komikom na poważne pierwszoplanowe występy), ale samo filmowe śledztwo jakoś mnie nie wciągnęło (po części chyba za sprawa angielskiego - rozumiem, że w tej sytuacji był on oczywistym głównym językiem, ale gdzieś mi coś nie grało..)
Jackpot
Jak wyczaiłam, że Amazon ma film, w którym Jyothika i Revathy grają parę oszustek i zobaczyłam w zwiastunie, że mają tam fun i skopują męskie tyłki, to oczywiście musiałam obejrzeć całość. Niestety pewnie lepiej byłoby poprzestać na trailerze, bo wyszło że to zmarnowana szansa bez specjalnego pomysłu na całą fabułę.
Oru Nalla Naal Paathu Sollrean (2018)
Na koniec małe guilty pleasure z 2018 roku. Zobaczyłam przypadkiem ten plakat z Vijayem Sethupathim w 'wikingowym' hełmie, przeczytałam, że gra kogoś w rodzaju lokalnego Robin Hooda (znaczy cała wioska ma takie szlachetne zajęcie:D) i stwierdziłam, że 'absolutnie chcę'! Ubawiłam się zdecydowanie lepiej niż na Jackpocie, chociaż uważam, że można było pójść jeszcze bardziej w absurdalną zabawę (a obciąć wątki 'zewnętrznych gości'). Niemniej na film, którego bohater 'wchodzi' w rytm granych z dużego, trzymanego fantazyjnie na ramieniu, magnetofonu Chirowych przebojów i zwraca się do wybranki per 'bangaru kodipetta' to ja za bardzo jojczeć nie jestem w stanie:P Powtórka niewykluczona.
niedziela, 27 stycznia 2019
Podsumowanie 2018 roku: kino tamilskie
Moje typy:
W ciągu ostatniego roku nie śledziłam kina z Indii na bieżąco. Zwiastun '96' był jedną z nielicznych rzeczy, które 'wpadły mi w oko'. Już wtedy urzekł mnie jego klimat i cały film jest równie zachwycający. Ta prosta, nostalgiczna historia o niespełnionej szkolnej miłości i tytułowym spotkaniu klasowym po latach przykuwa swą niespieszną atmosferą, w której niby dzieje się niewiele a jednak tak wiele. 'Między nami nic nie było..' jak pisał Asnyk. Dokładnie. Taka kameralna, zbudowana na słowach i spojrzeniach historia wymaga koncertowego aktorstwa i takież dostajemy. Ze strony Vijaya Sethupathiego żadna to niespodzianka ('wiesz, że dziewczyny szaleją za takimi facetami?' - no ba!), ale nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej Trisha aż tak zlała mi się z graną przez nią postacią. Jej Janaki jest delikatna i silna, to ona wykazuje więcej śmiałości i inicjatywy, ale zna też granice, których nie przekroczy. I to ona 'poszła dalej' ze swoim życiem, podczas gdy Ram jakby się zatrzymał. Seans 96 to jak smakowanie dobrego wina: celebruje się każdy łyk i nawet jeśli czuć gdzieś tam nutkę goryczy w efekcie na twarzy wykwita uśmiech zadowolenia.
Jednogłośnie chyba uznany za najlepszy tamilski film roku Pariyerum Perumal absolutnie zasługuje na to miano. Niby kolejna historia 'kastowa' (na dodatek z 'obowiązkowym' prawie wątkiem miłości pochodzącego z niskiej kasty bohatera do dziewczyny z 'wyższych sfer') ale nakręcona z olbrzymią dojrzałością. Debiutujący Mani Selvaraj nader umiejętnie dozuje wszelkie elementy: jego film jest bardzo realistyczny, ale reżyser nie ucieka też od stricte komercyjnych elementów (z piosenkami włącznie); wie, kiedy 'przycisnąć' (tak, by i widz poczuł uderzenie w splot słoneczny i stracił wszelką nadzieję obserwując rozwój sytuacji i kolejne upokorzenia bohatera) i kiedy i jak użyć symboliki, by z nią nie przesadzić. Przy tym wszystkim nie czyni z bohatera bezwolnej ofiary. On walczy, na ile oczywiście jest w stanie i tym bardziej boleśnie obserwuje się momenty jego bezsilności. Jego głównym kontrpartnerem jest ojciec bohaterki. Sam w sobie nie przeciwny związkowi chłopaka z jego córką, ale nie wierzący, iż to ma szansę w takim społeczeństwie. Czy ma rację? Świat w filmie Selvaraja nie jest łatwym miejscem do życia, ale nie jest też czarno-biały. Walka jest trudna, ale nie z góry przegrana, zdaje się mówić reżyser. Tylko i aż tyle.
Kino tamilskie kojarzy się zwykle z 'ciężkim kalibrem', tymczasem w moich typach klasyczny rom-com. Byłam przyznaje sceptyczna. Trudno nakręcić coś świeżego w tej formule, a nie jestem zwolenniczka oglądania 'odgrzewanych kotletów'. Na dodatek główne role w Pyaar Prema Kaadhal zagrały gwiazdy tv show. Brzmi nie najlepiej, prawda? Ale naprawdę jaki to fajny film! Owszem, pierwsze kilka minut jest standardowe: facet zakochuje się w spotkanej w pracy nieznajomej. Ale od momentu, gdy ma okazje poznać ją osobiście wszystko idzie już mniej stereotypowo: począwszy od pierwszej randki (ona każe mu wrzucić na luz i zabiera go do klubu, gdzie upija się i on musi ją odtaszczyć do domu), przez pierwszą noc (on wyznaje jej miłość, ona: ale co ty, przecież to było casualowe, to nic nie znaczy':D), po cały dalszy rozwój związku. Wszystko na opak, a przy tym podane na luzie i naprawdę zabawne (Raiza jest świetną debiutantką!). A przy okazji można się zastanowić, czy większą pułapką jest tradycyjne czy nowoczesne wychowanie i podejście do związków. Będę sobie ten flm powtarzać.
Ps. Ach, jeszcze rozegranie ważnej sceny w rytmie tanga - miodzio!
Rozczarowania:
Karthik Subburaj, jeden z najciekawszych reżyserów tamilskich, postanowił zrobić tym razem... nieme kino. Znaczy tak w zasadzie to, podobnie jak Pushpak, film bez dialogów, bo muzyka i insze dźwięki w Mercurym są. Uzasadnieniem fabularnym takiego kroku jest fakt, iż piątka bohaterów, którzy to pod wpływem tytułowej substancji popełniają pewną zbrodnię, to osoby głuchonieme. I jest jeszcze Prabhu Deva grający głównie ducha;) Pomysł może i teoretycznie ciekawy, ale ani dopracowany, ani nie bardzo w moim guście i szczerze mówiąc głównie się wynudziłam. Film trafiłby pewnie do średniaków, gdyby nie nazwisko reżysera. Od Subburaja to jednak rozczarowanie (a i zwiastun jego filmu z Rajinim też mnie nie nastraja optymistycznie...)Średniaki:
Dlaczego umieściłam szeroko wyczekiwany kolejny wspólny projekt Dhanusha i Vetrimaarana 'tylko' w średniakach? Zasadnicze przyczyny są dwie. Po pierwsze fakt, że łatwo się pogubić na początku Vada Chennai, co oczywiście nie sprzyja pełnemu zaangażowaniu się widza w oglądaną fabułę (ponoć w ramach planów dystrybucji online nakręcono najpierw 5-godzinny film, a potem przycięto materiał do tych 3h kinowych, co sprawia właśnie, że bywa trochę niejasno). Mnie 'wciągnęło' tak naprawdę dopiero pod koniec, gdy to pewne 'klocki' się poukładały, a inne okazały się ciekawym twistem, sprawiającym, że niecierpliwie czekam teraz na drugą część. Dodatkowo gdzieś z tyłu głowy zaczynam mieć poczucie, że jakkolwiek świetnie panowie nie sprawdzają się w tym 'prowincjonalno-gangsterskim duecie' to chciałabym, żeby mnie zaskoczyli jakimś wspólnym projektem zupełnie z innej tematycznej 'beczki'.
Od jakiejś dekady całkiem nieźle rozwija się w kolly kino gatunkowe i Raatchasan (Ratsanan) jest kolejnym potwierdzeniem tegoż faktu. Vishnu Vishal (kolejny raz trafiam na niego w ciekawym projekcie) gra policjanta, który trafia do służby tylko dlatego, że nie ma szansy na zrealizowanie filmu o seryjnych przestępcach. Oczywiście szybko życie dostarczy mu scenariusza na tenże temat... :P Nie jestem wielką fanką thrillerów, ale Raatchasan naprawdę się dobrze ogląda. Ładnie buduje napięcie i suspens (w dużej mierze za pomocą bardzo dobrego muzycznego backgroundu). Trochę się tylko poczułam rozczarowana, gdy okazało się kto jest mordercą (wydało mi się to zbyt... banalne pod względem psychologicznym?). Interesującą ciekawostką może być fakt, iż jest to drugi film reżysera, który zadebiutował kilka lat temu...odjechaną komedią Mundasupatti i jego wybór materiału przy kolejnym projekcie był celowym zabiegiem zapobiegającym jego 'zaszufladkowaniu' jako twórcy.
Filmowy debiut Lenin Bharati (scenarzystki uroczego Aadhalaal Kadhal Seiveer) to coś z pogranicza fabuły i dokumentu. Merku Thodarchi Malai przygląda się mieszkańcom Zachodnich Ghatów, ubogim pracownikom tych górskich trudnych terenów i ich trudnemu życiu wypełnionemu ciężką pracą najemną i marzeniami o własnym kawałku ziemi. Sama reżyserka zresztą pochodzi z tych stron, stąd i pomysł na taki właśnie film. To typowe kino 'festiwalowe', niespieszne, bez 'fajerwerków', a w obsadzie grają w większości prawdziwi mieszkańcy Ghatów, czyli amatorzy (choć produkujący film Vijay Sethupathi ponoć bardzo chciał i w nim zagrać:D). Ja takie kino doceniam, ale domowy seans Merku Thodarchi Malai jednak mnie trochę znużył.
Oru Kuppai Kathai to typowy casus tzw 'słusznego zaangażowanego filmu'. Oczywiście, że to dobrze iż pokazuje problem aranżowanych małżeństw z perspektywy kobiety, która to jest - jakże zwyczajową - ofiarą patriarchatu i że nie potępia tej kobiety za pozamałżeński romans, ale byłby jednak dużo mocniejszy, gdyby nie opowiadał tego wszystkiego w melodramatyczny sposób rodem z lat 90., a spojrzał na sprawę trochę wnikliwiej niż operując w większości tradycyjnymi schematami i kliszami (takimi jak że nowoczesność musi się równać zepsuciu itp). Wszystko tu zbyt łatwe do przewidzenia, a więcej środków nie zawsze znaczy lepiej (w zakresie przejęcia się widza często wręcz przeciwnie).sobota, 31 grudnia 2016
Podsumowanie 2016 roku: kino tamilskie
Z 'młodzi' wystrzelił w tym roku Vijay Anthony (kto nie wie, kto to niech sobie przypomni/sprawdzi ostatnią tamilską premierę oferowaną w Polsce:) to był właśnie jego drugi tegoroczny hicior) Po kilkunastu latach związku rozstali się też Kamal i Gauthami.
Moje typy: Visaranai, (...) Joker, Kuttrame Thandai
Bez dwóch zdań ostatni film Vetrimarana, nagrodzony na festiwalu w Venecji i wysłany przez Indie jako kandydat do Oscara, to tamilski film 2016 roku. Ten, oparty na faktach, mariaż kafkowskich klimatów z południowoindyjską rzeczywistością (nie li tamilską, bo przecież mamy tam Tamili w 'obcym kraju' czyli AP) to seans, który boli, ale który trzeba odbyć. I kolejny dowód na klasę reżysera.
Dwa lata po bardzo dobrej przyjętej 'blind love story' (czyli Cuckoo) swój drugi film zaprezentował Raju Murugan. Poszedł w zupełnie inną stronę, bo nakręcił satyrę polityczną. Jednocześnie zabawną i smutną poruszającą opowieść o prawdziwie dojmującym wciąż problemie.. indyjskich toalet (czyli ich braku). W trosce o realizm Murugan powierzył główną rolę mało znanemu dotąd aktorowi teatralnemu i zrezygnował z zawodowych playbacsingerów na rzecz autentycznych śpiewaków folk. Dostało
się przede wszystkim politykom, ale trochę i sądom, a pytanie,
kto tak właściwie jest owym tytułowym 'jokerem' zabrzmiało dość
aktualnie także w kontekście realiów wokół nas.
W przypadku Manikandana (reżysera zeszłorocznego tamilskiego 'czarnego konia' roku, czyli Kaakka Muttai) Kuttrame Thandai
to zasadniczo jego pierwszy (odwleczony) projekt. Ciekawe, jak by się
jego kariera potoczyła, gdyby zadebiutował właśnie tą mieszanką suspensu
w stylu Hitchcocka z hmm.. moralitetem? Na pewno to historia w zupełnie
innym klimacie (co dobrze świadczy o reżyserze), choć podobnie
kameralna, w realistycznych realiach i zwięzła (znów nie przekracza 2
godzin). Bardzo podobał mi się pomysł na niepełnosprawność bohatera (ma
wadę wzroku powodująca, iż widzi 'tunelowo') i jego wykorzystanie w
zdjęciach (często widzimy świat właśnie tak jak bohater). W 2016 roku
wyszedł też już i trzeci film Manikandana, ale jeszcze nie można go
obejrzeć 'domowo' (a czekam, bo znów coś zupełnie innego:)) Rozczarowania: Jil Jung Juk
Miał być kolejny niebanalny film na miarę ostatnich tamilskich projektów Siddartha. Proma obiecywały świetną, zakręconą zabawę. Niestety to ostatecznie przykład zmarnowanego potencjału. Owszem, jest ekscentrycznie, ale nic (poza narastającą nudą i poczuciem rozczarowania) z tego nie wynika. Jedyna fajna rzecz w filmie to odjechany pijacko-swingowy numer Red Road'u.Średniaki: Ammani, Irudhu Sudhi, Sethupathi, Kadhalum Kadandhu Pogum, Iraivi, Kabali, Tharai Tharapathi
Kolejny film Lakshmi Ramakrishnan przypomina klimatem jej poprzednie. Ot, kameralne realistyczne kino społeczne. Tyle tylko, że Ammani (historia starszej zbieraczki śmieci) urzekła mnie trochę mniej niż Aarohanam. Może zbyt wprost tym razem morał był. 
Następne trzy tytuły to przykłady solidnie zrealizowanego kina gatunków. Irudhu Sudhi - filmu sportowego, Sethupathi - 'mundurowego', Kadhalum Kadandhu Pogum (zdaje się pierwszy oficjalny remake filmu koreańskiego w kinie tamilskim) - rom-comu. We wszystkich tych przypadkach nie należy spodziewać się 'cudów', mamy bowiem do czynienia ze sprawdzoną formułą, ale w dobrym wydaniu. Można zatem spodziewać się dobrego aktorstwa i miłego seansu. Tylko i aż tyle:) No i Ritika Singh to prawdziwy aktorski debiut roku.
Iraivi to z kolei casus ambitnej, nie do końca udanej próby. 'Pobawiwszy' się kinem w swych dwóch pierwszych filmach Karthik Subburaj postanowił w trzecim popróbować 'cięższego kalibru'. Zebrał świetnych aktorów, niestety do końca poradził sobie ze scenariuszem. Nie jestem też pewna jak odbierać deklarowany przez niego (choćby w samym tytule filmu) 'hołd dla kobiet', zważywszy iż w praktyce ten hołd oznacza głównie podziw dla 'roli matki/żony Polki' cierpliwie starających się przetrwać w świecie problemów tworzonych przez otaczających je mężczyzn (skojarzył mi trochę się taki polski serial 'Panny i wdowy'). Moją ulubienicą jest jednak - grana przez Anjali - postać Pooni, która to w toku wydarzeń filmowych nabiera odwagi by 'tańczyć w deszczu'. Taka 'bogini' mi się podoba.
Wreszcie najnowszy film Bali. Z Sasikumarem w roli głównej. Inspirowany tradycyjną, wymierającą formą sztuki - karakattram. I z jubileuszowym (tysięcznym w karierze) soundtrackiem Illayaraji. Mogło być tak pięknie, było niestety tylko 'tak sobie'. Do 'wgniecenia' widza - jak przy dawnych filmach Bali - daleko.czwartek, 11 sierpnia 2016
Moondru Mudichu (1976) - Rajini antybohaterem
Z klasycznym w owych latach obsadowym zestawem: Kamal, Rajini, Sridevi. Także typowo Kamal gra tego dobrego, zaś Rajni tego gorszego (bo nie powiedziałabym, że po prostu złego - to bardziej skomplikowane i zajmę się tym ciut później). Jest jednak i niespodzianka: to Rajni jest tu głównym bohaterem. A w zasadzie głównym antybohaterem, bo raczej tak należałoby zaklasyfikować graną przez niego postać. I to jest pierwsze miłe zaskoczenie. Kolejnym jest fakt, iż naprawdę angażuję się w film emocjonalnie. Początek jest lżejszy, choć od razu wiadomo, iż jeśli ich jest dwóch (i są przyjaciółmi), a ona jest jedna to pewnie wyniknie z tego i jakiś dramat. Zwłaszcza iż ten drugi od początku nie bardzo wygląda na aż tak szlachetnego, by po prostu cieszyć się szczęściem kumpla. Zresztą to byłoby naprawdę nudne, gdybyśmy dostali w jednym filmie dwa chodzące ideały (jakiego gra tu - zwyczajowo:P- Kamal).
Rajiniowy bohater jest znacznie bardziej 'ludzki': daleki od doskonałości, targany sprzecznymi emocjami, walczący ze sobą (i przegrywający). Niebezpiecznie fascynujący. Dużo w tym filmie pali, ale nie ma w tym nic z późniejszej słynnej gwiazdorskiej maniery - to po prostu pomaga w charakteryzacji bohatera, bo świetnie ilustruje jego nonszalancję maskującą wewnętrzne napięcie. Może dlatego nie bardzo podobało mi się wprowadzenie spersonifikowanego sumienia bohatera (i jeszcze rozmów z nim) - to już było chyba niepotrzebnie zbyt dosłowne. Podobnie mieszane uczucia miałam przy 'kukiełkowej' alegorii samobójstwa. Zastanawiając się, czy Balaćander zapożyczył ją od Vishwanatha. Internetowe źródła twierdzą bowiem, iż Moondru Muduchu to remake Vishwanthowego O Seetha Katha. Niestety nie mam (na razie I hope) możliwości osobistego zweryfikowania, ile w tym prawdy, znaczy na ile tamilski reżyser po prostu wykorzystał telugowy pomysł, a ile w nim autorsko zmienił. A mogłoby być to naprawdę ciekawe porównanie.
O ile bowiem może to z telugowego oryginału wynika fakt, iż świat przedstawiony przez Balaćandera okazał się bliższy mi niż zazwyczaj, o tyle niewątpliwie już z samego streszczenia filmu Vishwantha wynika, iż Balaćander miał dużo ciekawszy pomysł na postać negatywnego bohatera. Który w jego wersji nie czyni prostego, 'banalnego' zła. Jego kluczową winę można by bowiem nazwać nie tyle nie złem 'aktywnym' co 'grzechem zaniechania'. I jest to mistrzowsko nakręcona scena (zresztą też wyglądająca mi bardziej na autorski pomysł Balaćandera, bo jakoś nijak - przy całym mym uwielbieniu - nie pasuje mi do Vishwantha). Owa słynna scena 'na łódce' rozgrywa się bowiem w całości w trakcie piosenki, która to rozpoczyna się jak zwykły romantyczno-sielankowy numer, by zakończyć się w minorowym nastroju oscylującym wręcz w kierunku moralitetu ('to przeznaczenie'). Na dodatek owa niepokojąca część melodii powraca w fabule i później, stanowiąc świetny sposób nawiązania do wydarzeń owej sceny. Piosenka jest zaś tak chwytliwa, że 'przykleiła' się i do mnie po seansie, żal mi więc bardzo, iż - z w/w powodów - niestety nie mogę jej tu zalinkować. Piosenki są zresztą w ogóle tylko 3.
Jakkolwiek na podstawie mego opisu mogłoby się być może wydawać, iż ów film był najbardziej ważny dla Rajiniego to jednak w praktyce stał się takim przede wszystkim dla 13-letniej wówczas (choć patrząc na nią trudno w to uwierzyć:D) Sridevi, która zagrała tu swoją pierwszą 'dorosłą' rolę. Rolę niełatwą, bowiem jej beztroska na początku bohaterka musi siłą rzeczy szybko dojrzeć i stawić czoła losowi. Sridevi pokazała tę przemianę całkiem nieźle (źródła wspominają tu zwykle kolejną słynną scenę - 'matczyną') i to właśnie ta rola otworzyła jej drogę do kolejnych dorosłych wcieleń (takich jak dwa lata późniejsze 16 Vayathinile z tą sama trójką w rolach głównych).![]() |
| Jak wyznać miłość? Zawsze można napisać, co czujesz.. na plecach ukochanego^^ |
![]() |
| ..tylko, że on potem nie będzie w stanie tego sam przeczytać :P |
czwartek, 28 stycznia 2016
Podsumowanie 2015 roku w kinie południowoindyjskim
KINO MALAJALAM
![]() |
| Premam style^^ |
Wydarzenia roku: Gwiazdami roku są Prithvi i Nivin. Komercyjnego hattricka zrobił ten pierwszy, ale masową wyobraźnią (zwłaszcza młodzieży) zawładnął jednak Nitinowy bohater i Premam style. Ogólnie nadal w kinie mallu rządzą młodzi. Twórcy i aktorzy. I to fajnie.
Choć miło też, iż jedną z najbardziej popularnych i cenionych heroin jest rozwódka i matka nastoletniej już córki, czyli Manju Warrier (nawet jeśli nie miała w 2015 roku hitu na miarę How Old Are You)
Moje typy: Premam.
Dosyć długo w ogóle nie chciałam tego filmu obejrzeć. Przekonana, iż co mi po kolejnej 'młodzieńczej love story' (to chyba bolly z małą domieszką tolly we mnie taki uraz zrodziły:P) Ale to nie do końca o to tu chodzi (choć tak, najbardziej lubię część coledżową:D), a zresztą Kerala robi i historie miłosne inaczej. Ciepło i z humorem. Na luzie. Naturalnie (Sai Pallavi, która stała się po filmie ulubienicą keralskiej młodzieży ma tym filmie zero makeupu, wcale nie perfekcyjną cerę, nieszczególną fryzurę i nosi zwyczajne bawełniane sari. Za to umie 'usadzić' i zmotywować młodych gagatków:P). No i nastąpił (w końcu:D) mój totalny zachwyt Nivinem, który świetnie poradził sobie z trzema różnymi wcieleniami. Dużo zabawy, sporo wzruszeń i cudowne camea reżyserskie. Premam to dla mnie jeden z filmowych prozaców :)Rozczarowania: Nee-na, Lord Livingstone 7000 Kandi
Do dziś nie rozumiem, skąd obecność Nee-ny na listach najlepszych filmów roku. Dla mnie to spore rozczarowanie: owszem, sam temat (portret młodej, zdecydowanie niekonwencjonalnie zachowującej się dziewczyny) może i obiecujący, ale realizacja kiepska. I aktorzy też średnio. Klapa.Ale casus Livingstone'a jest jeszcze boleśniejszy. Reżyser takich fajnych filmów jak North24 Kaatham czy Sapthamashree Thaskaraha z dobrymi aktorami nakręcił coś, co w zasadzie nawet trudno opisać, bo i jest jakimś dziwnym, nie trzymającym się kupy zlepkiem. Miało być pewnie kino przygodowe z ekologicznym przesłaniem, wyszła nawiedzona niestrawna chała:/
Średniaki: Oru Vadakkan Selfie, Milli, Ivide, Ennum Eppozhum
Komu podobało się tamilskie Sodhu Kavyum powinien też docenić Oru Vadakkan Selfie, bo to podobny styl zakręconej, inteligentnej łotrzykowskiej zabawy Ja nie do końca czuję się targetem takiego kina, dlatego 'tylko' średniak (niech będzie, że wyższy średniak) Uwielbiam natomiast okołofilmowe smaczki - bohater marzy o asystowaniu Gauthamowi Menonowi, a film kończy cudowne cameo z sąsiedniej kinematografii:D W każdym razie Nivin po raz kolejny dobrze wyszedł na współpracy z Vineethem Sreenivasanem.W Milli Nivin robi za 'drugi plan'. Motywujący i wspierający, ale trochę nudny. Z drugiej strony cała historia głównej bohaterki też nie jest specjalnie fascynująca - takie sztampowe 'od wycofanej dziewczyny z kompleksami do odnalezienia swojej drogi w życiu i spektakularnego triumfu'. Ogląda się miło (zwłaszcza, iż dawno chciałam zobaczyć Amalę Paul znów bez makijażu - tak jak się kiedyś poznałyśmy w Myynie) ale wiele po seansie w głowie nie zostaje.
Biorąc pod uwagę rozbieżności względem oczekiwań kolejne dwa tytuły mogłyby się znaleźć i w dziale rozczarowań - ogólnie byłoby to jednak chyba nie całkiem fair wobec nich :PMoże powinnam się już 'wyleczyć' z megaoczekiwań wobec filmów Shyamaprasada, ale jakoś nie bardzo mi to wychodzi. Ivide to niestety kolejny przykład filmu, któremu - mimo zdolnych aktorów - daleko do dawnego poziomu reżysera. Ogólnie miałam wrażenie, że za dużo tu 'grzybów w barszczu', a nic nie zostało zanalizowane naprawdę dokładnie. Największy niedosyt tyczy Prithvirajowego bohatera - potencjalnie najbardziej skomplikowanej, ergo ciekawej postaci. Może jednak Shyamaprasad powinien się trzymać raczej adaptacji literatury niż sięgać po oryginalne scenariusze?
Gdy po jakże udanym ekranowym powrocie Manju Warrier Sathyan Anthikand postanowił 'sparować' ją ponownie z Mohanlalem (z którym to stworzyła kilkanaście lat temu jedną ze złotych par molly) wydawać się mogło, że to nie może się nie udać. Zwłaszcza, że w Ennum Eppozhum mieli grać niebanalną parę: ona utalentowaną prawniczkę z zacięciem społecznym (prywatnie samotną matkę), on zgryźliwego reportera. Niestety wyszedł mocno przeciętny film - oglądalny, ale przynudnawy, a na pewno nie budzący zachwytów. Szkoda...
KINO TAMILSKIE
Moje typy: Kuttram Kadithal, Kaakka Muttai, Naanum Rowdy Dhaan
Filmów o nauczycielach w kinie indyjskim nie brakuje. Nie przypominam sobie jednak, aby któryś z nich pokazywał 'belfrów' w ten sposób co Kuttram Kadithal. Jako osoby popełniające poważny, ale ludzki błąd i muszące się zmierzyć z jego konsekwencjami. Wewnętrznymi (psychologicznymi) i zewnętrznymi (opinia społeczna itp). Zdenerwowana zachowaniem pewnego ucznia młoda nauczycielka podnosi na niego rękę. Uderzony chłopak traci przytomność... Kolejny film do listy nader udanych debiutów w kinie indyjskim. Laureat zeszłorocznych Nationali zresztą.O historii dwóch braci z ćennajskich slumsów (i ich marzenia o zjedzeniu pizzy) pisano już sporo. Słusznie pisano - Dhanush i Vetrimaaran to producencki tandem ze świetną intuicją, a Manikandan to kolejny obiecujący młody indyjski reżyser. Najbardziej w tym filmie podoba mi się to, iż udowadnia on, iż o życiu w slamsach wcale nie trzeba opowiadać w minorowych tonach (bo inaczej to jest 'nieprawdziwe i koloryzowane':P) Kaaka Muttai to film ciepły, ale jednocześnie bardziej dla mnie prawdziwy w obrazie indyjskiej biedy od np. tak okrzyczanego na zachodzie Slumdoga:P
A żeby nie było, iż podobać mi się może tylko niszowe, paralelowe kino na liście moich 'hitów' kolejna produkcja Dhanusha - jak najbardziej z mainstreamu. W czym tkwi sekret Naanum Rowdy Dhaan? Moim zdaniem, podobnie jak w przypadku Vettai, w umiejętnej zabawie kliszami. Sama fabuła wydawać się może bowiem bardzo schematyczna (jest wannabe hero - albo rowdy - nie bardzo może się zdecydować^^, dziewczyna, której trzeba będzie pomóc, no i ci źli), ale z bohatera okazuje się taki hiroł/rowdy jak z koziej dupy trąba (jego mamuśka - cudowna Raadhika - ma znacznie więcej jaj od niego^^), no a i bohaterka chyba będzie raczej rządzącą stroną w tym związku^^ Znaczy lekko, zabawnie i z jajem:) A, i świetnie przedstawiona sprawa niepełnosprawności heroiny (bo przecież nie każdy głuchy jest też niemy, a gdy potrafi on jeszcze czytać z ust problemy komunikacyjne pojawiają się tylko w specyficznych sytuacjach)
Rozczarowania: JK Enum Nanbanin Vaazhkai, Thani Oruvan
O rozczarowaniu pierwszym tytułem już pisałam, na seans Thani Oruvan zdecydowałam się bez wielkiego przekonania, ale miałam nadzieję na przyzwoitą masalę kina akcji. Bo miało być tak inteligentnie i nowocześnie.. Tak, były komputery, pendrajvy, podsłuchy i inne wynalazki techniki, ale sam schemat niestety stary i nudny. Hiroł bez skazy, wygłaszający przy każdej okazji umoralniające gadki. Heroina niby wykształcona policjantka, ale zakochuje się w hirole po takiej właśnie gadce wobec niej i latająca za nim z tą miłością. Nieszczególnie przekonał mnie też ów 'nowoczesny, wyrafinowany' badguy. Hello! Satyaraj już 30 lat temu grał takich zuych. Z dużo lepszym efektem. Aravindowi Swamiemu jakoś nie miałam ochoty bić braw czy kibicować bardziej od hiroła. Nikomu nie chciało mi się kibicować.KINO TELUGU
Moje typy: Yevade Subramaniyam
Niby nic odkrywczego: kolejna historia z cyklu, jak to młody japiszon odkrywa, co w życiu jest najważniejsze, ale sądzę temat 'być a mieć' wciąż wart jest przypominania, a twórcom YS udało się przedstawić sprawę w fajny, ciepły, zabawny sposób (i bez nadmiaru dydaktyki). Na dodatek z pięknymi plenerami Himalajów (bo to wyprawa tam zweryfikuje życiowe priorytety bohatera) i świetnie dobraną obsadą. I - jakkolwiek naiwne by to nie było - uwielbiam filmy, po których chcę być lepszą.
Średniaki: Baahubali, Size Zero
Pewnie może dziwić, że wsadziłam ostatecznie Baahubali do 'średniaków', ale jednak moich megaoczekiwań w pełni film nie spełnił. Niech będzie, że to 'wyższy średniak^^Gdyby Size Zero skupił się na samej historii puszystej dziewczyny i jej ewoluującego poczucia wartości być może trafiłby wyżej. Bo bohaterka Anushki jest przeurocza, ma charakter i temperament (za to bohater Aryi - o zgrozo^^ - wychodzi na fit-nudziarza:P), a fakt, iż nie przez cały film jest pewna siebie i zadowolona ze swojego wyglądu dodaje jej tylko życiowej autentyczności (ile kobiet nie ma przynajmniej chwil, gdy popada w kompleksy i koniecznie chciałaby coś w sobie zmienić?). Niestety twórcy postanowili dołożyć do miłego rom-coma jeszcze jakże 'słuszne' przesłanie na temat odchudzania się. Zawsze byłam przeciwko szaleństwu na size zero (jak i na packi:P), ale ta część jest tak sztampowa, że zepsuła całość. Szkoda...






























