wtorek, 30 września 2014

Telugowe świeżynki: Oohalu Gusagusalade, Chandamama Kathalu, Manam (2014)

Zważywszy, że w ostatnich czasach znalezienie fajnych telugowych filmów do rocznych przeglądów bywało sporym wyzwaniem cieszy, że tym razem mały zestawik w zasadzie sam się znalazł;)
 

Oohalu Gusagusalade 

Kto oglądał Ashta Chemma powinien pamiętać Srinivasa Avasaralę (to ten, co szukał bohaterce Mahesha^^)  Aktor, który po tym filmie jakby 'zniknął' (znaczy coś tam grywał, ale nic głośniejszego ani specjalnie godnego uwagi), niedawno wrócił i to 'z przytupem'. Oohalu Gusagusalade to bowiem nie tylko jeden z największych hitów tego roku w telugowym boxoffice, ale i chwalona, ciekawa rzecz (a to rzadko się łączy). A Avasarala jest autorem tego sukcesu nie tylko dlatego, że gra w owym filmie, ale to i jego reżyserski debiut. Naprawdę bardzo udany. Srinivas jest fanem Woody'ego Allena i to się daje odczuć w filmie - nie tylko po plakacie w tle jednej ze scen (którego widok zresztą rozłożył mnie na łopatki:D).
Tak wygląda ów 'allenowy' plakat^^
 
Ta uwspółcześniona  interpretacja historii Cyrana de Bergeraca jest po prostu bardzo dobrze napisana i właśnie to nadaje lekkości i świeżości tej pozornie dobrze znanej już opowieści (pozornie, bo jednak wiadoma fabuła jest tu też udatnie 'stwistowana' - choćby ten, który nie ma śmiałości do dziewczyny niekoniecznie budzi tu sympatię) Dodatkowym smaczkiem jest osadzenie historii w realiach medialnych. Bohaterem jest młody chłopak, który od kilku lat grywa w emitowanych w lokalnej stacji reklamówkach, a marzy mu się czytanie wiadomości. Nie tylko ze względu na swego zasłużonego niegdyś dla tej branży, a obecnie sparaliżowanego ojca (swoją drogą sceny 'czytania newsów przez okienko' dla taty biją na głowę podobne 'zachody' z Dookudu). Potencjalny awans zależy jednak od jego szefa, który to - ku radości rodziców -  godzi się w końcu na jakąś przedstawioną mu kandydatkę na żonę. No i zaczynają się problemy, bo może i ów boss radzi sobie w pracy medialnej, ale z kobietami to nie potrafi rozmawiać wcale... Jak napisałam ów - grany właśnie przez Srinivasa - szef niekoniecznie jest tu postacią sympatyczną, nie przeszkodziło mi to jednak mieć i dużo radochy z tej postaci. Hmm... a może właśnie dlatego:D (ach, te nieudolne próby 'popisania się' przed dziewczyną^^)

Ona uwielbia Kishore'a? No to ja też. Nic to, że nie rozpoznaję jego głosu^^
  Poza tym trudno całkiem nie lubić postaci, która ma takie biuro^^

Podobała mi się też para młodych debiutantów. Chętnie zobaczę, jak będą się dalej rozwijać ich kariery (w przypadku Naga Shouryi nieświadomie zrobiłam to zresztą zaraz potem). Notabene ten film potwierdza (po raz kolejny) moją tezę, że najzabawniejsze indyjskie komedie (czy wątki komediowe) to te bez udziału 'zawodowych' komików. A tu - hallelujah! - tych 'znajomych twarzy' nie ma prawie wcale. Bardzo bym się cieszyła jakby sukces tego filmu oznaczał jakąś większą falę podobnych w kinie telugu.
Film można obejrzeć na YT.


Chandamama Kathalu

Filmy nowelowe to nie nowe zjawisko, także w kinie indyjskim - choćby w molly jest ich od jakiegoś czasu całkiem sporo. Ale chyba po raz pierwszy zobaczyłam nowelowy film telugu. I moim zdaniem całkiem udany. W Chandamama Kathalu historii jest osiem, a w zasadzie 7 +1;)  Bo opowieść o uznanym pisarzu, który samotnie wychowuje córeczkę, jest pewnego rodzaju 'przewodnią' wobec reszty. To bowiem ten bohater - czekając na diagnozę stanu zdrowia dziewczynki i szukając inspiracji do nowej książki wokół siebie - 'pisze' nam losy pozostałych. Jest więc historia modelki, której kariera przygasa. Młodego, dobrze sytuowanego informatyka, który  - choć szuka coraz bardziej desperacko - nie może znaleźć sobie żony (a tu zbliża się magiczna granica 30 lat;)). Żebraka, który latami odkłada grosze z myślą o zakupie swojego domu. Pary, której po 40 latach los zdaje się dawać drugą szansę na związek. Młodej muzułmańskiej pary. Chłopaka z collegu i córki wpływowego polityka. Wreszcie chłopaka z prowincji, który zaczyna zaczepiać młodziutką dziewczynę z okolicy. Niektóre historie pod koniec na siebie wpłyną, ale nie wszystkie się w jakikolwiek sposób połączą. Nie w tym chyba tu rzecz, a pokazaniu właśnie takiego 'życia wokół nas'. Że wokół jest wiele ciekawych historii. Zaskakujących, zabawnych, wzruszających. Różnych. Że ludzie wciąż stają przed pewnymi wyborami, czasem podejmują je sami, czasem na nich inni, czasem los. Ale to na nich spadają konsekwencje. Czasem dobre, czasem mniej. Pewnie nie każdemu spodoba się to samo w tym filmie, ale myślę, są duże szanse, że któraś historia jednak do niego trafi. Taki urok filmów nowelowych:) Mnie najbardziej urzekła chyba historia tej dojrzałej pary - początkowo przypominająca mi trochę wątek z  Life in the metro, ale tu finał był znacznie bardziej mnie satysfakcjonujący (ach jakiegoż ja miałam banana na 'oświadczeniu dla dzieci'^^) Trochę mnie tylko 'ubodło' odkrycie, że grająca tu już i babcię Aamani ma w rzeczywistości tyle lat, co ja.  Tak, wiem, aktor jest od tego, żeby grać różne role, postaci w różnym wieku, ale jakoś aktorzy (płci męskiej znaczy) tak wcześnie dziadków nie grywają.  Urzekły mnie też przeprowadzane przez Krishnudu poszukiwania żony - podczas ich śledzenia miałam i dużo zabawy, ale i sporo empatii dla bohatera. Imponujący jest Krishneswar Rao, który prawie nie ma dialogów, ale wykreowana przez niego postać żebraka naprawdę zapada w pamięć. Miałam trochę niedosytu w kwestii granego przez Kishora pisarza (ja go po prostu za bardzo chyba cenię i lubię i chciałam więcej:D) Lakshmi trochę chyba przeszarżowała, ale doceniam, że grywa takie kobitki 'z charakterkiem', a nie sztampowe 'słodkie niunie'. Początkowo nie byłam zachwycona, że aż trzy historie tyczą bardzo młodych par i takich trochę 'nastolęckich' uczuć. Ale potem okazało się, że wszystkie zawierają 'twist' i  żadna nie kończy się jednak w 'sztampowy' sposób (a dający bardziej do myślenia). I nie bardzo rozumiem narzekania większości recenzentów na za wolne tempo filmu  - dla mnie było w sam raz: tak żeby spokojnie potowarzyszyć bohaterom. I ładnie komponowała się z tym muzyka Mickey'a  J. Mayera:

Cały film do obejrzenia na YT.


Manam

Sięgnęłam po ten prestiżowy projekt Akkinenich głównie ze względu na jego unikalność (trzy pokolenia aktorów z tej samej rodziny w jednym filmie to naprawdę rzadkość - wcześniej w Indiach dokonali tego chyba tylko Kapoorowie), no i ostatnią rolę zmarłego niedawno ANRa. Mimo entuzjastycznych recenzji nie spodziewałam się natomiast po Manam za wiele i miałam rację. Film ma swoje momenty, jako całość jest jednak nierówny i przydługi. I za bardzo chyba jednak twórcy chcieli 'ukontentować' fanów familii plus tzw 'przeciętnego widza' (zdecydowanie za dużo irytujących komediowych wstawek:/). Strasznie kiepska jest początkowa część z lat 80., która przypomina stereotypowe kino z tamtych lat - jest sztuczna i przedramatyzowana. Zirytowało mnie też, że wg fabuły Nag w wersji współczesnej gra - jak  łatwo obliczyłam - 37-latka (nie można było osadzić retrospekcji 10 lat wcześniej po prostu?). I jeszcze znów ogrywa swój sztandarowy image bogatego amanta. Pojawienie się ANRa (daje czadu!), a przede wszystkim cudownej historii jego rodziców (prosta i przeurocza:) Akcja z autem! Tłumaczenie 'I love you':D I za taką Shiryą tęskniłam) poprawia sytuację, choć nie do końca. I to slowmotionowe, ze skandującym chórem intro młodego 'dziedzica' rodu:/ (choć głos ma Młody ładny). Podobał mi się natomiast pomysł na nadanie bohaterom owych historii z przeszłości imion znanych romantycznych par, ale w wersji odwrotnej (to on miał na imię Radha, a ona Krishna np:D)  
I zastanawia mnie, czy remiks znanej ANRowej piosenki został nagrany w takiej formie dlatego, że go już wtedy nie było, czy od początku zamysł był właśnie taki 'wklejany'.

sobota, 27 września 2014

Dojrzała miłość po ślubie

'Nie wys­tar­czy po­kochać, trze­ba jeszcze umieć wziąć tę miłość w ręce i prze­nieść ją przez całe życie'
K.I. Gałczyński

Kino - nie tylko że indyjskie - nie bardzo zdaje się lubić takie historie. Zdecydowanie bardziej interesująca ('filmowa':P) wydaje się być faza zakochiwania, zdobywania uczucia, a jeśli już mamy 'zastany' związek to jego kryzysu (pokonanego bądź nie), niż opowiadanie o losach udanego, szczęśliwego małżeństwa z kilkunastoletnim/-dziesięcznym stażem. Bo to przeca nuda :P A ponieważ ja się z tym nie zgadzam, to bardzo cieszy mnie, że ostatnio udało mi się na kilka takich indyjskich filmów trafić.


W telugowym Midhunam z 2012 roku głównymi (i jedynymi) bohaterami jest para sześćdziesięciokilkulatków, których dorosłe dzieci już wyjechały z domu. Że zacytuję sama siebie "Midhunam to prostu przepiękna pochwała radości życia - niezależnie od wieku i okoliczności. Urzekające jest też obserwowanie, jak para ludzi, po tylu latach spędzonych ze sobą, nadal potrafi cieszyć się własnym towarzystwem:) "


 -------


W tegorocznym tamilskim Pannaiyarum Padminiyum małżeństwo 'ze stażem' współistnieje przy młodszej parze (a najważniejsza jest i tak relacja obu panów ze samochodem^^), niemniej historia panniyara i jego żony podobała mi się zdecydowanie bardziej:) I mają taką piękną 'małżeńską piosenkę':


 -------


W keralskim Drishyam jest cała rodzina: mąż, żona i dwie dorastające córki. Rodzina, która potrafi trzymać się razem na dobre i na złe.  Urocze małżeńskie przekomarzanki przechodzą w solidarność w chwili próby. Tak jak to powinno być w dojrzałym związku.
 
-------


Najbardziej powszechnie znany przykład to oczywiście Baghban z 2004 roku, czyli historia małżeństwa rozdzielonego przez dzieci, które nie chcą zaopiekować się obojgiem naraz. Opowieść klimatycznie 'trącąca trochę myszką', ale może to dlatego, że tak naprawdę ta fabuła pochodzi z lat 60 (historia zdaje się pochodzi od Bengalczyków, ale jej prawdziwy sukces zaczął się od ekranizacji w kinie kannada, by przejść przez falę remaków w prawie wszystkich kinematografiach, a po latach wrócić kolejną falą w ostatniej dekadzie;)). Niemniej trudno się faktycznie nie wzruszyć choćby na romantycznym wyznaniu Biga przez telefon:

Mam nadzieję, że z czasem  uda mi się tę listę jeszcze rozrzeszyć :)



poniedziałek, 22 września 2014

Filmowy przegląd 2013 roku - aneks bis :P

Taki myk robię w przeglądzie po raz pierwszy - po prostu okazało się, że jeszcze się parę filmów z zeszłego roku zebrało (dodali napisy na YT, zebrałam się jednak do seansu saute itp). Chciałam więc choć 'symbolicznie' (bo pisanie mi ostatnio coś kiepsko idzie:() coś i o nich napisać.

Drishyam (malajalam)
 
Nastawiłam się, że zarówno zachwyty nad filmem jak i rolą Mohanlala są trochę przesadzone. Ale nie są. To jest naprawdę świetne kino. Zaczyna się trochę leniwie (tak po keralsku^^), znaczy obrazem zwykłego prowincjonalnego życia. I na początku mnie to nawet ciut nudziło. Ale potem polubiłam tę rodzinę i poczułam się trochę, jakbym siedziała z nimi przy jednym stole:) Te urocze przekomarzanki i fioł bohatera na punkcie kina...(jakże przydatny się potem okaże) I chyba o to chodziło, bo wtedy tym bardziej się odczuwa to, co ich spotyka (i jak to 'wywraca' ich życie). I śledzi się z zapartym tchem ich zmagania z tą sytuacją. Trzymając kciuki, żeby się udało. To świetnie napisany scenariusz, trzymający w napięciu  i wciąż zaskakujący (nawet jeśli faktycznie zainspirowany ową japońską powieścią to - z tego, co czytałam w streszczeniach - ładnie przetworzony na keralskie realia). Fantastycznie zagrany (choć nie od razu byłam w pełni świadoma, jaka to sztuka - widok 'zastępcy' Mohanlala w remaku pomógł mi zdać sobie sprawę z tego, że to nie takie proste jak wyglądało w wykonaniu Lalletana). Mogłabym 'czepić' się tylko jednej rzeczy - sceny błagań kobiet (och, jak to 'zakłuło'! Automatycznie mi się rzeczy z lat 80-tych skojarzyły...), ale po co, skoro za chwilę jednak panie udowodniły, że nie ograniczą się do tego, a zaraz potem akcja poszła w ogóle w inną (jakże frapującą) stronę. Drishyam trzeba obejrzeć koniecznie i koniecznie oryginalną (najlepszą:P) wersję. A potem mieć radochę na widok plakatu powyżej (bo się jeden z najlepszych twistów kojarzy^^)

Kalyana Samayal Saadham (tamilski)
Film o 'wielkim indyjskim weselu', ale z 'haczykiem'. Haczyk polega zaś na wrzuceniu do formuły komedii romantycznej kwestii poważnego problemu wielu facetów. Problemu zwykle wstydliwego, zwłaszcza w kraju, gdzie główny wzorzec hiroła to typ maczo. Tym większe brawa dla indyjskich aktorów (tu Prasanny), którzy decydują się zagrać taką rolę (a paru już widziałam - i to głównie z południa właśnie. Z tym, że tu po raz pierwszy widzę to ujęte właśnie lekko i bohater jest wciąż sympatyczny, a nie stanowi to wytłumaczenia jego paskudnego zachowania). Bardzo podobało mi się także ukazanie połączenia tradycji z nowoczesnością. Bo to naprawdę nie jest tak, że ktoś nowoczesny to najlepiej powinien  trzymać się od rodziny z daleka i broń boże nie dawać sobie aranżować małżeństwa/wyprawiać hucznego wesela. Zresztą ów proces aranżowania przypomina tu raczej to, co robią na zachodzie biura matrymonialne (z których korzystają wszak nowocześni młodzi ludzie:P): owszem, kandydat(tka) jest 'podsuwana' przez kogoś 'trzeciego', ale potem młodzi poznają się bliżej (zresztą właśnie z tego 'zapoznawania się' wynikło ujawnienie się problemu)  i sami podejmują decyzje. Oboje (bo i bohaterka jest tu bardzo fajną, nowoczesną kobietką). I teraz mam mieszane uczucia wobec planowanego remaku hindi. Bo niby wiem, co zwykle z ciekawych południowych fabuł zostaje w bolly remakach (nawet jeśli, jak ma być w tym przypadku, robi je ten sam reżyser), no ale można by lepiej zrozumieć dialogi (które zdaje się naprawdę zabawne były). Ech, szkoda, że Keralczycy tak rzadko remakują ościenne kinematografie - im bym bardziej ufała :P

Chaarulata (kannada/tamilski)

Nie mam przekonania do horrorów w ogóle, a indyjskich w szczególności.  Co mnie więc skusiło? Przede wszystkim Priyamani w podwójnej roli bliźniaczek syjamskich. Niestety nawet ta kwestia nie jest wielce 'wygrana' w filmie (większość akcji toczy się już z jedną bohaterką, a tylko z reminiscencjami z czasów, gdy obie siostry żyły połączone). No i na pewno nie jest dobrze, jak na horrorze się głównie pukam po głowie na tzw. próby przestraszenia mnie:P Priyamani zasługuje na lepsze filmy.
 
 
Onaayum Aattukkuttiyum (tamilski)

Po Mugamoodi mogło być już tylko lepiej, ale AO to zdecydowanie więcej niż po prostu choć ciut lepiej od najsłabszego (by nie rzec katastrofalnego:P) filmu Mysskina. Ta opowieść o 'wilku' (zawodowym killerze) i 'owieczce' (chłopaku, który najpierw ratuje mu życie, a potem decyduje wesprzeć i dalej jego 'misję'), historia winy i próby odkupienia (w końcu pseudonim reżysera zobowiązuje^^) to niewątpliwie jedna z jego lepszych rzeczy. Czy najlepsza trudno ocenić bez pełnego rozumienia historii, pewnych motywacji bohaterów (seans saute niestety:(). Mogę natomiast stwierdzić, że bardzo podobał mi mi się mroczny (także dosłownie - większość akcji toczy się w nocy:D) klimat, aktorzy (lubię, jak Mysskin gra w swoich filmach) czy realizacja wielu scen, a muzyka Illayaraji  (nie piosenki, bo tych w filmie nie ma - Mysskin w końcu dopiął swego i  w tej kwestii:P) to mistrzostwo świata i okolic.
Thanga Meenkal (tamilski)
Tak, po obejrzeniu pierwszego filmu Rama miałam bardzo duże oczekiwania wobec kolejnego. Nie, wiedząc mnie więcej o czym to ma być nie spodziewałam się drugiego Kattradhu Thamizh (znaczy mrocznej, depresyjnej historii a'la Bala). Ale liczyłam na coś  w klimacie keralskich historii o relacjach rodziców z dziećmi albo lirycznych opowieści Gulzara. Ciepłą, poruszającą, ale subtelnie snutą opowieść. Tymczasem Thanga Meenkal bliżej do filmów typu Taare Zaamen Par, a to niestety w moim odczuciu nie za dobrze. Zbyt sentymentalnie i manipulacyjnie wobec widza znaczy. Owszem, i Ram w roli głównej i grająca jego córkę dziewczynka są aktorsko bardzo dobrzy. Ale to za mało... Chciałam, żeby mnie 'ścisnęło w dołku' a oglądałam film na dość chłodno. I nie sądzę, żeby to był wynik tylko braku rozumienia dialogów (seans saute oczywiście...)
 
Dalam (telugu)
Gdy umieściłam ten film na liście wyczekiwanych nie wiedziałam jeszcze, że to o naxalitach. A - jak wiadomo - to jeden z moich ulubionych tematów filmowych:P Dalam to o tyle ciekawy film, że ujmuje go znów od trochę innej strony.  Nieraz  pokazywano już wprawdzie upadek ideałów w  tym ruchu, jak i fakt, że trafienie do niego zdaje się być 'drogą bez powrotu', ale nie widziałam jeszcze takich konsekwencji próby 'powrotu do społeczeństwa'. Gdy bowiem członkowie grupy naksalitów postanawiają skorzystać z abolicji i zgłosić się na policję sprawa nie wygląda tak gładko jak np. u ojca bohatera Baanam - czeka ich najpierw piekło w więzieniu, a potem 'propozycja nie do odrzucenia': odzyskają wolność, ale będą robić w zasadzie to samo, co dotąd, tylko na zlecenie lokalnego polityka. Smutna rzeczywistość... I nawet jeśli Dalam okazuje się ostatecznie nie całkiem udanym filmem (trochę potem zbyt skusiły reżysera komercyjne zabiegi i gdzieś 'siadł' klimat) to myślę, że warto obejrzeć (podpisaną wersję można znaleźć na YT) No i fajni zarośnięci panowie są^^

Ethir Neechal (tamilski)

Dorwałam cudem napisy do filmu to postanowiłam obejrzeć. Kojarzyłam, że sympatyczna rzecz, no i tytułową piosenkę (która jest jednym z moich ulubionych 'energetyzujących' kawałków). I chciałam zobaczyć Sivękarthikeyana (bo lubię poznawać młode ciekawe twarze:)). Nie wiedziałam natomiast, że to i kino sportowe. Ale tym razem o sporcie bardziej indywidualnym (bo o bieganiu) i może nie tyle o 'drodze na szczyt' / pokonywaniu siebie itp, ale - a przynajmniej moim zdaniem ten wątek był znacznie ciekawszy - o zakulisowych rozgrywkach w sporcie. Znaczy tej ciemniejszej stronie. I nawet jeśli ostatecznie mamy optymistyczne (dość sztampowe:P) rozwiązanie to ta łyżka dziegciu po seansie zostaje. Bo przecież, znając trochę tamtejsze realia, takich sytuacji pewnie nie brakuje i nie każdy doczeka 'rehabilitacji'. A przy okazji Nandita miała okazję stworzyć bardzo fajną, charakterną postać (ach, te jej metody treningowe!:D) Zdecydowanie ciekawszą od głównej heroiny (Priya niestety nie miała za wiele do zagrania). A w bonusie jest jeszcze klip kuthu* z gościnnym udziałem Dhanusha (bo to jego produkcyjny debiut) i Nayan
 
* kuthu to ten tamilski taniec uliczny w takim tempie, że człowiek się drapie po głowie, jak za tym rytmem można w ogóle nadążyć :P


środa, 10 września 2014

Wczesny Chiru: Punadhiralu (1979), Pranam Khareedu (1978), Manavoori Pandavulu (1978), Ranuva Veeran (1981)

Tegoroczne obchody urodzin Chiru trochę mi się przedłużają (jak zwykle:P), ale zabrałam się za poznawanie jego najwcześniejszych filmów (mam na myśli całkiem pierwszych, nie pierwszych głośnych/ważnych) i - mimo seansów saute - okazała się to naprawdę ciekawa sprawa. Chiru zaczynał bowiem od grania niewielkich ról w produkcjach dość niszowych (znaczy takich, co to raczej zdobywają nagrody niż są sukcesem kasowym) i duża to frajda oglądać przyszłego Megastara w takim kinie (i żal w takim momencie, że dziś młodzi w zasadzie już tak nie debiutują, bo i przeważnie - nie tylko w tolly - są czyimiś pociotkami i rodzina dba o ich start z 'odpowiednim' rozmachem).

Punadhiralu to pierwszy film, w którym w ogóle zagrał młodziutki wówczas Chiru, jednak - ponieważ  trafił na kinowe ekrany z opóźnieniem (już po innych tytułach) - nie jest dziś traktowany jako jego debiut. Klimatem kojarzy mi się trochę z - powstałym w podobnym czasie - słynnym Maa Bhoomi Ghoose'a, choć tu panorama nie jest tak szeroka, bowiem film nie nie opisuje życia całego regionu (i to na tle wydarzeń historycznych), ale jednej wsi, w której rządzi niepodzielnie miejscowy zamindar (i przeciwko któremu w końcu następuje lokalny bunt). Podobieństwo widzę  jednak w skupieniu się na klimacie zwyczajnego, codziennego życia na prowincji, pokazaniu wieśniaków przy pracy, ale i przy zabawie (tego tyczy też większość piosenek - a takie bardzo lubię) oraz rodzących się powoli rewolucyjnych (komunistycznych) idei, za sprawą których  młodzi nie chcą już zgadzać się na zastaną feudalną  rzeczywistość. Wśród tej grupy młodych - ubierających się modnie, 'po zachodniemu' (ach, te dzwony!) i bawiących się przy zachodnich bigbitowych rytmach - jest właśnie i Chiru. Choć mnie tam i tak najbardziej rozbroiło, jak tańcuje w sari (znaczy udając kobitkę^^) Cały film można zobaczyć tutaj.



Formalnym debiutem Chiru (pierwszym filmem z jego udziałem, który trafił na ekrany kin) stało się ostatecznie Pranam Khareedu. Choć, podobnie jak Punadiralu jest to obraz raczej paralellowy (ten klimatem bym porównała trochę do Grahanam) w tej interesującej adaptacji rodzimej literatury (uhonorowanej zresztą Nandi dla najlepszego filmu)  nie tylko twarz Chiru jest dziś znajoma. Lokalnego zamindara gra tu bowiem  legendarny odtwórca ról negatywnych - Rao Gopal Rao, jego młodziutką żonę (rosnąca zazdrość o którą doprowadzi ostatecznie do tragedii) - także młodziutka wówczas Jayasudha, jej brata (którego zachowanie rozpocznie spiralę tragicznych wydarzeń) - ciekawy, choć mniej pewnie dziś pamiętany aktor Chalam, a służących w domu zamindara właśnie Chiru i Chandramohan. Rola tego ostatniego - grającego zresztą osobę głuchoniemą - niespodziewanie zrobiła na mnie największe wrażenie (i to jest fajne w starych filmach, że nieraz aktor znany nam obecnie z pewnego emploi potrafi nas solidnie zaskoczyć:)). Podobno w tym filmie debiutował też Kota Srinivasa  Rao, ale jego niestety rozpoznać mi się nie udało:( W każdym razie klimat  filmu, konstrukcja postaci oraz zmierzającego ku dramatycznej kulminacji  rozwoju wydarzeń  bardzo mi się podobały (i myślę, że ten literacki rodowód ma tu duże znaczenie). No i jeszcze jest fajna muzyka:

Manavoori Pandavulu to pierwszy głośniejszy film Chiru (i konkretny sukces kasowy). W końcu to rola u Bapu - zmarłego niedawno bardzo uznanego reżysera kina telugu (a dodatkowo remake filmu kannada, równie cenionego tamtejszego reżysera Puttanny Kanagala - o którym pisałam więcej przy okazji jego filmu Ranganayaki). Znów mamy zamindara (tak, to dość popularny motyw w kinie z tamtych czasów, ale te trzy filmy naprawdę nie są 'od jednej sztancy', po prostu taka była wtedy rzeczywistość i te problemy dotykały ludność AP), przeciwko któremu występuje - wiedziona duchowo przez Krishnę (brata tegoż zamindara zdaje się zresztą) - piątka 'śmiałych'  (analogia do pięciu braci Pandawów - stąd zresztą i tytuł, bo i film jest pewnego rodzaju luźną interpretacją Mahabharaty). Ciekawy koncept, natomiast wobec samej realizacji mam mieszane uczucia. Początkowo film bardzo mi się podobał (mam na myśli samo wprowadzanie postaci, ukazywanie relacji między nimi  i ich motywacji), potem jednak fabuła jakby straciła na impecie  i jakkolwiek próbowałam sobie tłumaczyć postać Krishny (granego notabene przez Krishnama Raju, czyli słynnego Rebel Stara i wuja Prabhasa) jako kogoś w rodzaju greckiego narratora-komentatora to nadmiar jego obecności (i smętnych filozofujących pieśni) mnie jednak coraz bardziej irytował.
Była jednak i bardzo miła niespodzianka - postać wiejskiej dziewczyny, której romans z zamindarem kończy się, a jakże, pokazaniem jej 'jej miejsca', gdy to ośmieli się mu sprzeciwić (i upomnieć o cokolwiek) i która na skutek tego popada w obłęd. A niespodzianką była nie tylko sama (naprawdę ciekawa) postać, ale i fakt, że zagrała ją Shobha - czyli ta jakże obiecująca aktorka, znana nam z paru tamilskich filmów (i związku z Balu Mahendrą) która to popełniła samobójstwo w wieku 19 lat. Kolejny raz miałam okazję przekonać się jaki talent tkwił w tej młodziutkiej dziewczynie. Ciekawa była też rola Allu Ramalingaiaha. Aktor znany głównie z ról komediowych zagrał tu bowiem postać służalczego pomagiera zamindara - 'wrednego szczurka' znaczy, który to podsuwa panu (i pomaga realizować) różne niecne koncepty. Z licznych piosenek z filmu wybrałam taką, która jest skoczna (i prezentuje piątkę 'młodych gniewnych'), a i stanowi kolejny przykład na czerpanie tytułów filmów z tytułów starych piosenek (Jendaa Pai Kapiraju to tytuł jednego z ostatnich filmów Naniego) A cały film można obejrzeć np tu.


Żeby być konsekwentną należałoby przypisać także Ranuva Veeran jakąś 'pierwszość' :P Nie jest to jednak ani pierwszy tamilski film Chiru, ani jego pierwsza rola negatywna. Zawsze można go jednak nazwać jego pierwszym filmem z Rajinim, a dwóch przyszłych superstarów przeciwko sobie to też nie byle co^^ W tym dość schematycznym kinie akcji rola Chiru jest zdecydowane ciekawsza (jak to nieraz role negatywne:D). Choć nie do końca zrozumiałam wątek z dzieckiem (znaczy podłoże sytuacji, bo ostateczny efekt owszem jasny jest). No i jakie ma  tu fantazyjne dakoickie wcielenie (vide niżej: znaczy sztuczne oko plus przyklejany zarost - bo to nie jest jego stały wygląd w filmie, tylko właśnie 'do pracy':D). Poza tym to z tego filmu pochodzi słynna scena z mokrym Chiru w samym  chhaddi (znaczy li w skąpej bieliźnie:P)  Gwoli ścisłości należy dodać, że mokrego półgołego Rajniego też można tu zobaczyć (choć to podobnej ekscytacji u mnie nie wywołuje:D) - lekkie nieprzyzwoitości ze Sridevi wyprawia:P  Ale tak poza tym Rajniowy bohater zbyt słuszny i nudny jest. A Sridevi to już w ogóle nie ma prawie nic do zagrania. Film do obejrzenia tu.


I tym samym kończę wreszcie z Chirowymi filmami (znaczy pewnie do następnych urodzin:D)

wtorek, 2 września 2014

Chanakya Sapadham (1986) - masalowy full wypas z Chiru i Vijayashanti

Sięgając po ten film nie spodziewałam się za wiele (łagodnie mówiąc, nie mam za dobrego zdania o Raghavendrze Rao, a to on go wyreżyserował). Ale to ostatni (podpisany) tytuł z Chiru i Vijayashanti, jaki mam, a nie wyobrażam sobie obchodów urodzin Chiru bez obejrzenia czegoś z tą parą. Stwierdziłam zatem, że trudno, najwyżej się wynudzę (i poirytuję na raghavendrowy bombastyczno-idiotyczny styl klipów) I jakaż miła niespodzianka: bowiem bawiłam się świetnie i większością klipów też jestem zachwycona.  Chanakya Sapadham to taka masala, jakie (wciąż) kocham. Tak, wieje od niej oldskulowością, ale to tym bardziej dodaje jej smaczku (we współczesnej wersji chyba nie byłabym w stanie ogladać tego bez znaczącego pukania się po głowie:P),  a dzieje się tyle i tak, że mój racjonalizm szybko się gdzieś schował, a do głosu doszła - trochę, fakt, ostatnio zapomniana - na poły dziecięca (i głośno w trakcie oglądania demonstrowana:P) radocha, czyli big fun. Dlatego też będzie sporo screeenów :)

Mamy oto dzielnego bohatera Chanakayę - oficera celnego na lotnisku (dzięki temu przez sporą część filmu Chiru paraduje w białym mundurze<3) 
 który zmaga się z bezwzględnymi przemytnikami:
Owi panowie przez większość filmu próbują go 'złamać' (zmusić szantażem do współpracy czy 'podkopać' jego wiarygodność w oczach szefostwa) i na tym tle rozgrywa się sensacyjna część filmu. W której mamy sceny konfrontacji, szantaże, porwania...
...pościgi.... (tak, bohater ściga uciekających samochodem złych na czymś w rodzaju deskorolki z kijkami:P)
... odjechane sceny walki...

no i oczywiście jeden z moich ulubionych elementów ze  starych masali, czyli fantazyjne przebiórki:P

jedna z moich ulubionych szurniętych scen: 'sznureczkowe' czesanie się^^
 
Ale jest też wątek romantyczny - Chiru z Vijayashanti (która gra tu stewardessę) prezentują się jako para jak zwykle świetnie:
 
 
Vijayashanti wystylizowana na Japonkę^^
 
I mamy nawet akcent społeczny, bowiem rodzina bohaterki przez sporą część filmu zmaga się z problemem niespłaconego posagu (a matka pana młodego nie chce uznać siostry bohaterki za swą synową - i zabrać jej do swego domu - póki nie otrzyma całości żądanej sumy) .
Ów głos w kwestii problemu posagów nie jest oczywiście podobnie mocny i odważny jak w ciut wcześniejszym filmie Vishwantha z Chiru (moja notka o filmie Subhalekha), ale i trudno byłoby się tego spodziewać w klasycznej, komercyjnej masali. W każdym razie - poza zasugerowaniem samego problemu - cała ta sytuacja daje okazję do pokazana charakteru zarówno bohaterki (a  - co też znamienne - sprawa zdaje się być bardziej na jej głowie niż ojca obu dziewcząt), jak i Chirowego bohatera (bo jak się tu nie rozczulić, gdy ów - chcąc jej pomóc, a widząc jej obiekcje w kwestii przyjęcia pieniędzy od niego, tłumaczy jej, że w takim razie dostaje je jako.... posag od niego^^), no i naprawdę rozbawił mnie sprytny pomysł na ostateczne 'załatwienie' problemu (może i nie całkiem prawny, ale za to ile frajdy dający widzowi :))


Zresztą bohaterka to naprawdę dzielna dziewczyna (vide też sytuacja z szantażem zuych) - nawet jeśli czasem musi jej i pomóc ukochany facet:)  Bardzo podobała mi się też postać ojca Chanakyi (niezależnie od wyczuwalnej teatralności stylu gry Satyanarayany) - emerytowanego weterana, który jest z jednej strony bardzo jowialnym starszym panem (z rozbrajającym sposobem konwersowania z synem - przez system 'naprowadzania przez pytania':)), z drugiej - jasne okazuje się w pewnym momencie, że ów dzielny syn jak najbardziej ma geny 'po nim':)


No i na koniec słówko o owych klipach, których się tak bałam.  Ragavendra Rao znany jest bowiem - cytując pewne humorystyczne źródło - z klipów z 'kwiatami, owocami i kobiecymi brzuchami':P Innym słowami 'wypasioną tandetą' .Tymczasem w tym filmie klipy nie tylko są nie aż tak przesadzone, ale i część ma swój pomysł, jakiś motyw przewodni. Mamy zatem klip z fotografowaniem, owszem zmysłowy, ale z konceptem właśnie (w końcu jak często widzieliście bohaterkę w mokrym sari, ale nie w deszczu czy pod wodospadem, ale nurzającą się w kuwecie do wywoływania zdjęć?^^ A pomysł tańca na plaży na olbrzymim aparacie to już w ogóle czad:))
 


Jest też klip samolotowy (jakże adekwatny biorąc pod uwagę zajęcie obydwojga bohaterów), gdzie nawet tancerze w tle są przebrani za samolociki :


Do moich ulubionych należy także niezwykle energetyczny  klip z sytuacji okołoprzebiórkowej -  z totalnie rozbrajającym konceptem 'wiadrowym''^^

Jednym słowem TAKI  film:)