Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino hindi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino hindi. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 20 lipca 2025

Angry Young Men (2024) - o dwóch takich, co dostawali lakh więcej od Biga

  

Od jakiegoś czasu trzeba już bardzo specjalnego powodu, żebym reaktywowała mój blog i to jest taki powód. Gdy po moim powrocie na Amazon Prime zabrałam się za przeglądanie obecnej oferty i zobaczyłam tytuł 'Angry Young Men'  oczywiście w pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś dokument o Bigu.  I w sumie się ucieszyłam, ale gdy dotarło do mnie, że jednak chodzi nie o niego (w sumie fakt, ci men to pluralis), a o słynny duet Salim-Javed, moja ekscytacja zdecydowanie wzrosła.  Bowiem dokumentów o aktorskich gwiazdach kina jest masa, czasem zdarzają się też o reżyserach (jak ostatnio o Rajamoulim), natomiast dokument o filmowych scenarzystach to prawdziwe rarum. Ale też mamy do czynienia ze scenarzystami wyjątkowej rangi, których status (a i gaże) - co też pokazuje ten dokument - był równy największym gwiazdom. Starczy powiedzieć, że będąc nieznającą hindi gori, bez problemu zidentyfikowałam  2 na 3 tytuły poszczególnych odcinków (każdy z nich jest słynnym cytatem autorstwa owego duetu i na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że ten jeden, który musiałam guglowac, jest najdłuższy:P)

 

Na pomysł dokumentu wpadła  Zoya Akthar, uznała jednak że temat jest zbyt osobisty, żeby zająć się też reżyserią, stąd to zadanie powierzyła Namracie Rao - cenionej edytorce, dla której był to debiut w reżyserskiej roli.  I - zważywszy, że nakręcono ponoć około 800 godzin materiału a ostatecznie dokument liczy 3 czterdziestokilkuminutowe, zwarte i dobrze zmontowane odcinki - to była chyba dobra decyzja. Obie rodziny bohaterów (którzy to sami byli outsiderami, przybyłymi do Mumbaju 'znikąd', ale w chwili obecnej stanowią już głowy dwóch potężnych klanów filmowych) kontrolowały za to w pełni produkcję dokumentu - co zresztą zarzucają im niektórzy recenzenci, wskazując na prześlizgiwanie się nad niektórymi tematami czy  brak odpowiedzi na pewne kłopotliwe pytania. I tak, z całą pewnością w dokumencie dominuje ton takiej nostalgicznej 'feel good' opowieści,  jednak bez nadmiernej gloryfikacji bohaterów (znaczy pozostają ludźmi:P)  i bardzo dobrze się to ogląda.

Struktura narracji jest  dość prosta i chronologiczna. Pierwszy odcinek opowiada zatem o początkach drogi obu panów w branży filmowej (nie wiedziałam, że Salim próbował najpierw zostać aktorem! I że debiutował w filmie w parze z mamą Fary Khan:D Ani też że pierwszy wspólny scenariusz napisali ghostwritersko nie dostając za to nawet żadnej kasy) kończąc się na ich pierwszym wspólnym scenopisarskim sukcesie, czyli Zanjeerze. Drugi - o okresie ich największych sukcesów, z Deewarem i Sholay na czele (tu mamy też bardzo ciekawe zestawienie jednego ze stałych motywów w ich filmach, kochającej maa, z  ich prawdziwymi relacjami ze swoimi matkami), wreszcie trzeci - o powolnym schyłku ich popularności i artystycznym rozstaniu. Ten odcinek stanowi też pewne podsumowanie ich kariery i wyborów z dzisiejszej perspektywy. 

Wspomnienia samej dwójki bohaterów, dziś jowialnych starszych panów, przeplatane są wspomnieniami czy też opiniami innych osób z branży filmowej  i tych gości jest tu tyle, że nie podejmuję się nawet ich wszystkich wymieniać;) Wspomnę zatem tylko o dwóch rzeczach, które najbardziej zwróciły moją uwagę.  Po pierwsze Big, którego jest zaskakująco mało (choćby Jaya pojawia się po raz pierwszy wcześniej i jest jej ogólnie więcej). Moja pierwsza myśl brzmiała: ale jak to?  Przecież to on stal się twarzą tego 'angry young mana'.  I po namyśle doszłam do wniosku, ze być może właśnie dlatego. Żeby ta 'twarz'  nie odwracała zbytnio uwagi od tych, którzy to ten ikoniczny typ bohatera stworzyli, powołali do życia. Bo to oni mają tu być bohaterami. Druga ciekawostka to jedyny gość spoza kręgu kina hindi.  Bardzo jestem dumna, że od razu wpadłam na to, dlaczego to właśnie Yash; ) Nawet jeśli nie należę do wielkich fanów KFG nie da się nie zauważyć, że ten 'angryyoungowy' duch rodem właśnie z tamtych czasów jest w tym filmie kannada obecny bardziej niż w jakiekolwiek produkcji hindi (i to niezależnie od tego, że samych odwołań do filmów Salima-Javeda jest w kinie hindi do dzisiaj masa).


Na samym początku dokumentu Salim opowiada, że jako młody chłopak fascynował się Jamesem Deanem, a potem obejrzał Devdasa i zaczął mieć dylemat, czy bardziej chcieć być Deanem czy Devdasem (to był zresztą pierwszy moment, w którym uśmiech pojawił się na mojej twarzy i tak zostało już do końca filmu). Po seansie Angry Young Men  myślę, że jednak stanęło bardziej na Deanie i chwała bogu, bo Devdas jak wiadomo był idiotą:P A Salima jak i Javeda się po tym seansie lubi bardzo.

 


 

środa, 2 października 2024

Brać życie we własne ręce, czyli kino kobiet na Netflixie

Jako że żadną tajemnicą nie jest fakt, iż zdecydowanie wolę kino regionalne, specjalna notka poświęconą wyłącznie świeżym filmom hindi  (wybrałam same produkcje z ostatniego roku) musi mieć swój dobry powód.  A nawet powody:) W postaci pań poniżej.  Bo kino z fajnymi babkami, które to nie są dodatkiem do facetów, ale same rządzą na ekranie zawsze warto oglądać i polecać.  Zwłaszcza że mamy tu też do czynienia z bardzo szerokim przekrojem gatunkowym.

 

Dhak Dhak 


 
Z indyjskim kinem drogi mam bardzo dobre doświadczenia i Dhak Dhak tylko mnie utwierdza, że warto sięgać po ichniejsze propozycje tego typu, bo to bardzo dobra formuła do pokazania i kraju, i przemiany bohaterów. A jeśli jeszcze tymi bohaterami są kobiety na motorach to już w ogóle:D Panie są cztery i teoretycznie różni je w zasadzie  wszystko: wiek, stan cywilny, background, wychowanie... To. co je łączy (i sprawia że decydują się na tę szaloną wyprawę motorem na Khardung La - najwyższą przejezdną przełęcz nie tylko w Indiach, ale i na świecie) jest jednak ważniejsze: wszystkie chcą czegoś więcej od życia. Więcej niż zostało im przypisane jako kobietom. Owszem, kino drogi ma też swoje schematowe ograniczenia, ale w ramach owej formuły Dhak Dhak zostało bardzo sprawnie zrealizowane i zagrane (ze szczególnym wskazaniem na graną przez Ratnę Pathak Shah Mahi - najwspanialszą moto babcię ever!)


Thank You for Coming

 


Najbardziej ryzykowna pozycja w zestawieniu, która pewnie nie każdemu przypadnie do gustu. Sama miałam obawy i gdyby nie Bhumi w roi głównej nie wiem, czy po streszczeniu bym po niego sięgnęła.  Cieszę się, że jej zaufałam, bowiem moim zdaniem to kolejny, po zakwestionowaniu 'jedynie słusznego modelu pary heteroseksualnej', etap filmowego mierzenia się kina hindi z dotąd wstydliwymi tematami. Mamy tu bowiem do czynienia z kwestionowaniem 'jedynie słusznego modelu osiągania satysfakcji seksualnej'.  Będąca nieślubnym dzieckiem Kanika od dziecka miała 'pod górkę' (co zahartowało jej odporność i nauczyło niezależności). Jednak jedno klasyczne marzenie młodych dziewcząt tkwi i w jej głowie - też szuka swego księcia z bajki. Tyle że Kanika nie oczekuje od niego pierścionka z diamentami czy pałacu, ale... orgazmu, którego to mimo trzydziestki na karku i lat starań, z różnymi kandydatami (boski epizod Anila jako profesora podrywającego dziewczyny na... znajomość z Gulzarem!:D),  nigdy jeszcze nie osiągnęła.  Gdy w końcu niespodziewanie jej się to udaje problem zamiast zniknąć jeszcze rośnie, bowiem ma to miejsce 'na rauszu' i o ile dziewczyna pamięta efekt, to nie bardzo dzięki komu nastąpił... Może i czasem jest to zrobione zbyt grubą kreską ale.... film o kobiecym orgazmie? W Indiach? W głównym nurcie? I bawiąc mówi o ważnych sprawach? No to jest jednak coś!
 

Laapataa Ladies

 

 
13 lat. Tyle trzeba było czekać na drugi film Kiran Rao. Film, którym potwierdziła tylko widoczną już w debiucie reżyserską klasę. Przy tym atmosferą zupełnie inny od Dhobi Ghat. Mroczne mumbajskie przedmieścia zamieniła tu na pełną przestrzeni i kolorów indyjską prowincję. Umiejętność tyleż subtelnego, co głębokiego portretowania postaci  w Laapataa Ladies fantastycznie udało się natomiast połączyć z... humorem (takim inteligentnym, rzadko spotykanym w kinie indyjskim). Wyniosło to drugi film Kiran na jeszcze wyższy poziom, ponieważ - przynajmniej moim zdaniem - stworzenie ciężkiego filmu o czymś (vel artystycznego snuja:P) jest jednak prostsze niż nakręcenie takiego, który jednocześnie bawi, wzrusza i daje do myślenia, a w Laapataa Ladies mamy właśnie to wszystko. Przy tym, będąc filmem bardzo o kobietach, ma też wciąż miejsce na równie świetnie sportretowane, wcale niekoniecznie jednowymiarowe postaci męskie (moim ulubieńcem jest tu pan  policjant, którego to na początku miałam ochotę potraktować wokiem a na końcu ucałować:D)Bardzo dobry reality check stanowi także sam wyjściowy pomysł pomylenia panien młodych: po zobaczeniu trzech identycznie wyglądających brides w jednym przedziale pociągu oglądanie tych wszystkich wypaśnych filmowych wesel już nigdy nie będzie takie samo:P 


Crew   

 

 
Na koniec najbardziej komercyjna propozycja w zestawieniu. Jeśli zastanawialiście  się kiedyś, jak mogłoby wyglądać indyjskie (i babskie) Oceans 11 to myślę, że Crew może nieźle zaspokoić tę ciekawość poznawczą.  Nie ma chyba dobrego polskiego odpowiednika na heist movie, w każdym razie bohaterkami Crew są trzy stewardessy, które 'nabite w butelkę' przez swoją firmę w pewnym momencie decydują się wziąć same co ich (znaczy ekwiwalent iluś zaległych poborów plus oczywiście rekompensatę za straty moralne:P). Nie jestem szczególną fanką ani Kareeny ani Kriti ale scenarzyści na tyle fajnie scharakteryzowali i zróżnicowali postaci bohaterek, że mogłam się dobrze bawić zarówno tym, co je dzieli (czyli zupełnie różnym podejściem do życia, motywacji zawodowych itp), jak i w końcu jak ładnie przekłada się to na efektywne połączenie ich jako partners in crime. I uwielbiam scenę lądowania wg samouczka :D 

niedziela, 24 stycznia 2021

Shiva (1989/90) - Nagarjuna z łańcuchem w kultowym debiucie RGV

 

 

Jak doszło do powstania Shivy?

Po ukończeniu studiów inżynierskich Ram Gopal Varma otworzył wypożyczalnię kaset video, cały czas chodziło mu jednak po głowie nie tylko oglądanie ale i kręcenie filmów. Na szczęście miał ojca, który nie uważał, że to głupie mrzonki i na dodatek miał kontakty w branży filmowej (był kiedyś dźwiękowcem w należącym do Akkinenich Annapurma Studios) i zaprotegował syna jako asystenta reżysera. W Annapurnie RGV miał okazję m.in. poznać Nagarjunę, któremu zaczął przedstawiać swoje filmowe pomysły. Gdy Nagowi spodobał się koncept toczącego się w collegowym środowisku filmu gangsterskiego reszta potoczyła się błyskawicznie. Tak właśnie powstał Shiva, przełomowy film i dla RGV i dla całego kina telugu (to zwłaszcza technicznie). Ponieważ po wielkim sukcesie telugowej Shivy RGV nakręcił szybko jego bolly remake i oba filmy mają identyczny tytuł, tę samą główną obsadę (Nagarjuna, Amala, Raghuvaran, JD Chakravarthy) i w zasadzie bardzo podobną fabułę (o pewnych różnicach potem) - łącznie ze skopiowaną w remaku dużą częścią scen i klipów - moja notka uwzględnia, porównawczo, obie wersje.

Fabuła, czyli o czym jest ten film?


Od strony fabularnej Shiva to jakby połączenie obrazu gangsterskiego światka i skorumpowanego świata polityki (czyli motywu obecnego i w późniejszych filmach RGV) z jakże popularnym dziś w kinie telugu motywem 'jednego sprawiedliwego i niepokornego' (dzielnego studenta oczywiście:D), który postanawia stawić temu czoła. Shiva jako nowy student trafia do collegu, w którym terror sieje banda pod przywództwem JD. Formalnie są oni związkiem studenckim, ale jak się okazuje ich powiązania sięgają dużo wyżej (właśnie w świat gangsterki i polityki), tak że boją się ich nie tylko uczniowie, ale też nauczyciele. Ale Shiva oczywiście postanawia nie dać się zastraszyć i rozpoczyna ostrą konfrontację z JD... (rozpoczętą właśnie ową słynną sceną, w której Nag przygotowując się do walki ściąga łańcuch z leżącego obok roweru i owija sobie go wokół ręki).
 

Remake hindi (bo od tego zaczęłam - ma napisy :D)


Na początku było ciężko, jakoś w ogóle nie mogłam 'wejść' w klimat tego filmu.. Być może naczytawszy się o tym, jaki to ważny film w historii kina telugu, kultowy, trendsetter itp oczekiwałam nie wiadomo czego, a dostałam coś, co jest mi w sumie już teraz znane z wielu filmów południowych (i co z tego że późniejszych, znaczy że to raczej one wykorzystują motywy ze 'Shivy', skoro ja widziałam je wcześniej...). Choć najwięcej skojarzeń miałam jednak z czymś chronologicznie starszym znaczy z 'Pratigathaną' (a w sumie też jej bolly remakiem bo oryginału niestety nie oglądałam). Poza tym, że zamiast nauczycielki tu jest student, dużo elementów wyglądało bardzo podobnie: miasto rządzone przez zuego, zuy w collegu, który jest szefem związku studentów (a oni służą głównemu zuemu do różnych rozrób, znaczy są jego bojówkami więc nie można ich ruszyć) i ktoś nowy, kto chce z tym walczyć (tyle że więcej się bije, choć chce też ze zuym wygrać 'legalnie' przez wybory studenckie). I nawet jest uczciwy policjant, który chciałby coś zrobić, ale nie może, bo co kogo aresztuje, to dostaje telefon i musi go zwolnić. Nie zachwycał mnie też bardzo ani Nag ani Amala, która zdawała mi się bardzo sztampową heroiną, która nie wiadomo dlaczego 'poleciała' na hiroła (no, pewnie bo piękny i dzielny). Dopiero w drugiej połowie filmu zaczęło mi się naprawdę podobać. Rozpoczęła się konkretna akcja (piękna scena walki w deszczu!), podkreślana świetnym backgroundem, zrobiło się więc mocniej i mroczniej, i w końcu losy głównej pary bohaterów zaczęły mnie naprawdę obchodzić. No i absolutnie niesamowity Raghuvaran! Tak się nawet zastanawiałam, że przecież to taki ceniony odtwórca ról negatywnych a jakoś nie umiem przywołać z pamięci jakiejś jednej szczególnej jego takiej roli. To teraz już mam. Właśnie tę. Chodzące bezlitosne zło z fascynującym przerażającym wzrokiem. Ogólnie natomiast brakowało mi trochę w filmie kontynuacji pewnych wątków zarysowanych na początku, jakby pewne postaci trochę zbyt potem 'znikały' (JD czy brat Shivy).
 

Telugowy oryginał (saute)

 

I tu znów niespodzianka. Nie wiem czy dlatego, że tu z kolei nastawiłam się już na tą słabszą pierwszą część, czy że z powodu braku rozumienia dialogów trochę inaczej śledziłam film, ale od początku mnie bardziej zainteresował i jako całość wydał mi się bardziej 'równy'. Postaci bohaterów bardziej mnie od początku zainteresowały. W przypadku Amali różnicę mogą tu robić dwie rzeczy: primo - trochę inaczej pokazano jej poznanie się ze Shivą (bardziej naturalne mi się to wydało), a secundo - miała inny głos, mniej słodki i piskliwy (najprawdopodobniej to głos w bolly jest jej prawdziwym, a w telugu o dziwo podłożyli jej 'normalniejszy'). Z ważnych zmian aktorskich okazało się, że rolę graną w remaku przez Paresha Rawala w oryginale gra Kota Srinivas Rao i on podobał mi się bardziej, bo zagrał 'poważniej' a Paresh trochę jednak poszedł w kierunku przerysowania...
I kiedy tak spokojnie sobie porównywałam obie wersje, znienacka zaskoczono mnie jedną, naprawdę znaczącą zmianą w fabule! Która pozwoliła też na coś, czego mi brakowało w wersji bolly, znaczy jakiś udział rodziny (brata Shivy) i w drugiej części filmu. Różnica jest też w ostatniej scenie filmu. I po namyśle stwierdziłam, że najbardziej odpowiadałby mi mix znaczy zmiana w fabule z bolly, a końcowa scena w tolly :D
Wersja telugu jest również trochę inaczej kręcona, ciut surowsza, w bardziej przytłumionych kolorach (zaskakująco, ale to ta bolly wygląda moim zdaniem bardziej 'południowo').
 

Techniczna przełomowość Shivy i laury dla filmu 


Swój sukces i kultowy status film zawdzięcza w dużej mierze stronie technicznej. RGV nakręcił bowiem kino, jakiego dotąd nie było chyba nie tylko w AP, z dynamicznymi zdjęciami i pracą kamery (to RGV wprowadził do kina telugu steadycam) oraz nowoczesnym sposobem użycia i rejestracji dźwięku.   Nie zrezygnował jednak z tradycyjnych klipów (które, szczerze mówiąc, nie są w tym filmie koniecznie potrzebne).
Poza zarobieniem kupy kasy Shiva zdobył masę nagród, z Nandi dla najlepszego reżysera i scenarzysty (to dla Tanikelli Bharaniego) i National Award dla najlepszego filmu telugu na czele.
O znaczeniu Shivy dla tej kinematografii świadczyć może też fakt, że kilka lat temu Telugowie obchodzili z wielką pompą 25. rocznicę powstania filmu, a RGV nakręcił wtedy specjalny dokument o jego tworzeniu:
 

 

 Czy polecam i którą wersję? 


Owszem, ale chyba lepiej bez oczekiwań wielkiego kultowego dzieła (znaczy to jest dobry film, ale chyba nie tak odkrywczy i nowatorski dziś jak te 30 lat temu) i zdecydowanie porównawczo obie wersje.


niedziela, 12 kwietnia 2020

Pardesi / Хождениe за три моря (1957) - jak Indusi (współ)adaptowali staroruską klasykę podróżniczą

Fani kina bolly, którzy dotarli także do oldskuli, wiedzą z pewnością o przykładach filmowej kooperacji indyjsko-radzieckiej. Najsłynniejszym (i najbardziej kasowym - w obu krajach) przykładem jest tu Alibaba Aur 40 Chor z 1981 roku z Dharmendrą, Hemą i Zeenat, na kinowy seans którego to w polskim dubbingu (efekt z kolei przyjaźni polsko-radzieckiej) niektórzy jechali przez pół Polski. Wiadomo też, iż nasi wschodni sąsiedzi od dawna są świetnym rynkiem zbytu dla kina bolly (a i nie tylko tej indyjskiej kinematografii), czego dowodem jest istnienie wielu starszych i nowych tytułów w rosyjskim dubbingu.  No dobrze, ale kiedy i jak to wszystko się zaczęło?
Otóż we wczesnych latach pięćdziesiątych ZSRR zaczął wspierać młode państwo indyjskie. Wzajemne wizyty kulturalne doprowadziły do wymiany filmowej i w ten oto sposób radziecka publiczność poznała kino hindi i jego gwiazdy (szczególną sympatią obdarzając złotą parę Raja Kapoora i Nargis). Rosjanie pokochali indyjskie połączenie tematyki społecznej (zwłaszcza problemu różnic klasowych) z formułą tańca i śpiewu, dla strony indyjskiej zaś ZSRR stał się ważnym, dużym rynkiem zbytu. Skoro zaś współpraca dobrze się rozwijała, postanowiono ją przenieść na wyższy poziom i także kręcić razem filmy. Owe tworzone wspólnie fabuły miały łączyć motywy popularne w kulturach obu krajów, ale także udział techniczny miał być równorzędny (dwóch reżyserów, scenarzystów itp.). 
 
Pierwszy tytuł do wspólnej produkcji został wybrany dokładnie według takich zasad i było nim właśnie Pardesi (po rosyjsku: Хождениe за три моря).  Reżyserem ze strony indyjskiej został  K. A. Abbas (scenarzysta najważniejszych filmów Raja Kapoora, który to zresztą - wraz z Rajem i Bimalem Royem - był członkiem pierwszej oficjalnej delegacji filmowców z Indii do ZSRR), ze strony radzieckiej - Wasilij Pronin. A jaką fabułę zdecydowano się wybrać? I tu otóż niespodzianka! Хождениe за три моря (po polsku Wędrówka za trzy morza) to bowiem adaptacja jednego z zabytków literatury staroruskiej! (stąd i o istnieniu tego filmu dowiedziałam się przy okazji zajęć z literatury rosyjskiej:D). Chożdzienje to najpopularniejszy gatunek literatury średniowiecznej Rusi i jego istotą jest opowieść o odbytych podróżach (stąd i związana z 'chodzeniem' nazwa gatunku;)). Na początku chożdzienja były głównie pielgrzymkowe (wiadomo jakim okresem było średniowiecze, podstawą było skupienie na Bogu i religii), relacjonowano zatem wyprawy do różnych świętych miejsc. W XV wieku zaczęły pojawiać się jednak i świeckie chożdzienja.  
 
Napisane przez Afanasego Nikitina Хождениe за три моря było najpopularniejszym z nich. Nikitin był twerskim kupcem, który to wybrał się, no zgadnijcie gdzie? Ano oczywiście do Indii:D Podobno ktoś mu powiedział, że można tam zrobić biznes handlując końmi. Oczywiście nic z tego nie wyszło (dla nas dziś jest jasne czemu, ale weźmy pod uwagę, że podróż Nikitina miała miejsce jeszcze przed odkryciem morskiej drogi do Indii, bo w latach 1466-1472), ale za to literatura ruska zyskała świetny opis jakże wówczas egzotycznej kultury i obyczajów.  Idealny materiał na film interesujący dla mieszkańców obu krajów, czyż nie?  Główną rolę przybysza z dalekiego kraju zagrał będący wówczas bardzo 'na fali' aktor radziecki Oleg Striżenow, natomiast z indyjskiej strony do filmu zaangażowano całą plejadę gwiazd  z Nargis i Balrajem Sahnim  na czele.  Mimo tych wszystkich starań film  nie odniósł jednak wielkiego sukcesu kasowego ani w Indiach, ani w ZSRR, za to był nominowany do Złotej Palmy na festiwalu w Cannes i do dziś jest uważany za najbardziej prestiżowe dzieło we współpracowym dorobku.


Ciekawostką techniczną jest fakt, iż Pardesi zostało ponoć zrealizowane w kolorze, ale dziś dostępna jest tylko czarno-biała wersja filmu. Dostępna bez problemu na YT (niestety bez napisów), trwa jednak zaledwie ok. półtorej godziny, gdy tymczasem IMDB podaje czas trwania filmu jako 150'. Na szczęście na tymże samym YT udało mi się znaleźć również wersję rosyjską (w dwóch częściach) i tę ostatecznie obejrzałam.  Jest w kolorze i trwa w sumie te 2,5 godziny. 

Jak moje wrażenia? No cóż... oryginalna fabuła zdecydowanie została zaadaptowana w duchu przyjętych, a referowanych przeze mnie wyżej, założeń:D Bohater oczywiście zakochuje się w indyjskiej dziewczynie (rolę Champy gra właśnie Nargis) i okazuje się to - a jakże - z powodu różnic społecznych uczuciem niemożliwym. Wszędzie bowiem - jak komentują to bohaterowie - biedni mają w życiu 'pod górkę'. Zaskakująco dobrze natomiast w indyjskie (hinduistyczne) klimaty wpisuje się średniowieczne prawosławne przesłanie o nadziei na życie wieczne jako formie wynagrodzenia za doczesne udręki. Ogólnie twórcy  usiłowali chyba 'wrzucić' w jeden film trochę za dużo i ta 'masalowa' formuła nie do końca tu zagrała. Irytują też 'wypaciani bronzerem' Indusi. Zdecydowanym plusem są natomiast muzyka i tańce (czemu trudno się dziwić zważywszy, że zatrudniono do tego Padmini, a w tym czasie nie było lepszej tancerki klasycznej w kinie hindi). 


Tak notabene ta rola Padmini może się kojarzyć z postacią devdasowej Chandramukhi. Ogólnie uważam, że Pardesi jest jak najbardziej filmem wartym poznania, przede wszystkim jako ciekawy - a mało dziś znany -  kawałek historii kina hindi, ale i ogląda się to naprawdę dość przyjemnie.


niedziela, 18 września 2016

Ankur (1974) - Shabana ze Shyamem Benegalem tworzą podwaliny indyjskiego kina parallel

Urodziny Shabany to dobry moment na przeniesienie na blog notki o jej wybitnym debiucie.
Debiutancki film 'ojca' kina parallel, Shyama Benegala, którego to sukces spowodował potem całą falę podobnych filmów w kinie hindi to jednocześnie wyjątkowy debiut Shabany.

Andhra Pradeś, lata 50. Należąca do niskiej kasty wieśniaczka Lakshmi z trudnością wiąże koniec z końcem. Głuchoniemy mąż niespecjalnie jej w tym pomaga. Nie dlatego, żeby był leniwy, ale po prostu lubi popijać. Upragnionego przez dziewczynę dziecka też nie jest jej w stanie dać. Tymczasem do domostwa obok przyjeżdża Surya - młody syn okolicznego dziedzica, który ma doglądać włości. Lakshmi zaczyna przychodzić mu usługiwać. Co z tego wyniknie? Nic dobrego oczywiście.

To nie jest łatwy i 'miły' film. Pokazuje 'samo życie', w bardzo realistyczny sposób i wymaga jednak pewnego wysiłku w odbiorze. Brak też jakichkolwiek komercyjnych 'wabików'. Za to porusza sporo kwestii społecznych, choćby problem kast i ogólnie rozwarstwienia społecznego oraz wyzysku biednych przez bogatych, temat cudzołóstwa, sytuacji kobiet w związku małżeńskim i społeczeństwie, w mniejszym może stopniu aranżowanych małżeństw czy alkoholizmu. W każdym razie moim zdaniem ów seansowy 'wysiłek' ostatecznie zdecydowanie się opłaca, bo dostaje się naprawdę dobre kino, o 'czymś', świetnie nakręcone (oddające autentyczną atmosferę prowincji, bez żadnych 'koloryzacji') i bardzo dobrze zagrane. Ogólnie, choć niewątpliwie na plan pierwszy wybija się tu jednak młodziutka Shabana. Trudno uwierzyć, że nie była pierwszą kandydatką do tej roli (Benegal proponował ją wcześniej m.in. Waheedzie Rehman czy Sharadzie, a Shabana wydawała mu się zbyt 'miejska' do tej roli), jeszcze trudniej, że to jej debiut. Bo stworzyła naprawdę dojrzałą kreację aktorską. Nagrodzoną zresztą bardzo słusznie National Award dla najlepszej aktorki.
Nationala otrzymali także odtwórca głównej roli męskiej Sadhu Meher i sam film. Ankur był również wyświetlany na wielu festiwalach zagranicznych na całym świecie (i m.in. nominowany do nagrody Złotego Niedźwiedzia na festiwalu berlińskim). Stał się też indyjskim kandydatem do Oscara.

I jeszcze ciekawostka językowa (z myślą o potencjalnych marudach, że 'nagle' w AP wszyscy mówią w hindi): otóż bohaterowie filmu używają dialektu dakhani, który jest specyficzną, południową mieszanką hindi-urdu, używaną właśnie głównie w rejonie Hajdarabadu

Dla zainteresowanych kinem parallel z wymienionych powyżej względów jest to chyba pozycja obowiązkowa. Ale polecam i fanom ogólnie dobrego kina.

niedziela, 28 lutego 2016

Seema (1955) - Balraj Sahni wyciąga pomocną dłoń do Nutan

W mijającym tygodniu upłynęła nie tylko rocznica urodzin Manmohana Desaia, ale i śmierci Nutan - jednej z moich ulubionych aktorek. Pochodzącej z bardzo filmowej rodziny [teraz coś mi mówi nie tylko fakt, iż jej siostrą była Tanuja, a siostrzenicą Kajol, ale i że to córka Shobany Samarth] Filmfarowej rekordzistki z czasów, kiedy nie przyznawano ich tyle co teraz [i nie można było dostać dwóch za tę samą rolę:P], która zmarła przedwcześnie równe 25 lat temu, na raka piersi. To chyba dobra okazja, żeby przenieść tu forumową notkę o filmie z jej pierwszą przełomową rolą. 

Po 'Bandini' Nutan stała się jedną z moich ulubionych aktorek, bardzo byłam więc ciekawa początków jej kariery. Balraj Sahni był dodatkowym bonusem^^

Bohaterka filmu, Gauri, to wychowywana przez wujostwo sierota. Dziewczyna nie ma lekko, trochę jak Kopciuszek musi ciężko pracować w domu i nie tylko, a nie słyszy w zamian żadnego dobrego słowa, tylko same wyzwiska. Ale to dopiero początek jej kłopotów... Gdy bowiem odrzuca awanse kucharza z domu, w którym pracuje, ten 'w odwecie' wrabia ją w kradzież. Sąd traktuje ją wprawdzie dość łagodnie i oddaje tylko 'pod opiekę' wuja, ale opinia złodziejki nie pozwala dziewczynie znaleźć nowej pracy. Gauri postanawia więc 'rozliczyć się' z owym kucharzem na własną rękę, co prowadzi do kolejnej interwencji policji i - ponieważ tym razem wuj nie chce już wziąć za nią odpowiedzialności - dziewczyna trafia do zakładu wychowawczego dla dziewcząt. Gauri, którą dotychczasowe wydarzenia przepełniły gniewem i buntem wobec świata, nie ma ochoty dostosować się do żadnych zasad w placówce, nieustannie prowokuje konflikty i obraża wszystkich wokół. Czy kierującemu ową instytucją Ashokowi uda się na nią wpłynąć?
 
 
'Seema' to film społeczny, taki z 'przesłaniem', ale naprawdę bardzo dobrze się go ogląda. Może niektórzy stwierdzą, że w życiu raczej się specjalnie nie spotyka takich wychowawców jak Ashok, ale tak naprawdę chodzi tu o to (w co szczerze wierzę), że dobro wyzwala dobro i często bunt młodej osoby bywa takim desperackim wołaniem o pomoc, akceptację, a okazanie takiej osobie wiary w nią, zaufania potrafi przynieść bardzo zbawienne skutki, skruszyć ten 'obronny pancerz' założony przez osobę dla ochrony przed światem. Owszem, pewnie bywa to ryzyko ( na które nie każdego stać), ale jak potrafi się opłacić! W każdym razie Ashok wędruje do mojego pocztu pedagogicznych wzorców, a scena, w której radzi sobie z Gauri tłukącą w gniewie kijem szyby w salonie ośrodka to już w ogóle mój niedościgniony wzorzec zachowania wychowawcy w trudnej sytuacji. Może natomiast można było sobie darować dalszy rozwój wydarzeń (z wątkiem romantycznym), ale  w sumie i trudno się dziwić bohaterce^^
 
Jak już wspominałam na początku to była pierwsza przełomowa rola dla 19-letniej wówczas Nutan. Dostała też za nią swego pierwszego Filmfare'a. Jej Gauri przeżywa całą gamę różnych emocji, zmienia się na naszych oczach i Nutan potrafi to świetnie wyrazić: bywa spokojna, wręcz wycofana, ale i buntownicza i zadziorna, wreszcie stonowana i dojrzała. Fantastyczny jest też Balraj Sahni, którego tu prawie nie poznałam, bo wyglądał fascynująco (i miejscami miałam skojarzenia z Humprey'em Bogartem albo z Harrisonem Fordem). Jego bohater może wydawać się przez sporą część filmu zbyt idealistyczny, ale potem dzieje się coś, co pokazuje nam go i od takiej powiedzmy bardziej 'ludzkiej' strony - że nie zawsze jednak panuje nad sytuacją i wie, co zrobić... Wreszcie trzecia ciekawa postać to grana przez Shubhę Khote [teraz już wiem, że Durga Khote to jej ciotka^^] jedna z dziewcząt z ośrodka, kolejna 'zadziora'. Ponoć Shubha była naprawdę mistrzynią kolarstwa i ten aspekt został w filmie specjalnie 'pod nią' uwzględniony (tak twierdzą na Upperstallu)
Film cieszył się dużym powodzeniem również ze względu na świetną ścieżkę dźwiękową. Wybrałam piosenkę śpiewaną przez Mannę Dey'a, która jest jednym z największych filmowych hitów tego słynnego playbacksingera:

  Film do obejrzenia na YT. 

niedziela, 8 marca 2015

Shabana Azmi jako 'Godmother' (1999), czyli cena władzy

 Dzisiejszy dzień jest chyba idealny na reusing tej starej forumowej filmowej notki. Bo women power rulezz!


Rambhi i Veeram to małżeństwo farmerów, których bieda wygania ze wsi do miasta. Tam Veeram podejmuje pracę dla mafii, znaczy 'perswaduje' różne rzeczy opornym. Jest w tym dobry, ale pewnego dnia - w związku z jednym ze zleceń  - przychodzi moment refleksji i Veeram postanawia skończyć z przemocą (co ślubuje uroczyście w świątyni). To nie spodoba się jego chlebodawcy i wkrótce Veeram zostanie zabity. Wtedy okaże się, iż Rambhi nie jest tylko taką 'typową' żoną i matką, bo kobieta owszem, założy wdowi welon, ale jednocześnie postanowi wejść sama w ów przestępczy światek. Najpierw z myślą o wymierzeniu sprawiedliwości mordercom męża, ale potem zostanie lokalnym donem i jej władza będzie rosnąć. Kwestia oczywiście jakim kosztem i czy w końcu go dostrzeże...

Niezależnie od tego, iż opowiedziana przez Vinaya Shuklę historia ma swe autentyczne lokalne korzenie (postać Rambhi jest w dużej mierze inspirowana losami Santokben Jadeji, szefowej mafii z Porbandaru) większości tytuł tego filmu będzie się zapewne kojarzył z Ojcem chrzestnym. I nie jest to też skojarzenie od rzeczy. Chociaż są oczywiście również i różnice. Związane zarówno z realiami (w tle mamy np konflikty społeczno-kastowe), ale i z tą zamianą 'ojca' na 'matkę'. Znaczy to jest uniwersalna, 'ludzka' opowieść, ale jednak fakt, że główną bohaterką jest kobieta (która można powiedzieć wkracza na tradycyjne 'męskie terytorium') ma swoje znaczenie.

Shabana jest (zwyczajowo) niesamowita (za tę rolę dostała - zasłużenie - swego 5 Nationala): jej bohaterka, niewątpliwie silna kobieta, budzi całą paletę emocji u widza i trudno chyba ją jednoznacznie ocenić. Jej 'prawą rękę' (rzec by można - zważywszy na jego strój przez dużą część filmu - 'anioła śmierci') gra niezmiennie fascynujący Nirmal Pandey, jako dorastający syn bohaterki debiutuje zaś młodziutki Sharman Joshi (on jest uroczy, o jego bohaterze absolutnie trudno to powiedzieć...), poza tym na drugim planie mamy Milinda Gunajia czy Govinda Namdeo. 'Najsłabsze ogniwa' to natomiast niespecjalnie przekonująca Raima Sen i jej wybranek.

Muzykę (też zwyczajowo świetną) napisał Vishal Bhardwaj. Z piosenek wybrałam tę, która (to nie moje spostrzeżenie, ale nader celne) pokazuje moment, gdy to bohaterka najbardziej wchodzi w 'męską rolę':

Warto zobaczyć, że w latach 90 w kinie hindi powstawały i takie rzeczy. I były takie postaci kobiece.


sobota, 12 lipca 2014

Bandini (1963) - uwięziona Nutan w klasyku Bimala Roya


Przypadająca dziś 105 rocznica urodzin Bimala Roya to chyba idealna okazja do przypomnienia forumowej notki o moim ulubionym filmie tego reżysera.


Bandini to ostatni film wielkiego reżysera Bimala Roya. I moim skromnym zdaniem najdoskonalszy. Zarówno sama - oparta na bengalskiej powieści byłego strażnika więziennego - historia, jak i  wiele scen, detali wciąż we mnie 'siedzi'. Bimal Roy niewątpliwie był artystą. I świetnie portretował kobiety. To  było moje pierwsze spotkanie z Nutan, ale do dziś uważam, że to jej najlepsza rola. Świetnie udźwignęła film, który w całości 'kręci się' wokół niej.

Akcja (a przynajmniej jej część teraźniejsza) toczy się w kobiecym więzieniu. Więzienny lekarz Deven stwierdza u jednej z więźniarek gruźlicę. Chce znaleźć wśród jej współwięźniarek kogoś, kto będzie jej doglądał. Jak wiadomo gruźlica jest zakaźna, więc trudno oczekiwać entuzjazmu. Jednak znajduje się ochotniczka. Kalyani z oddaniem pielęgnuje chorą, a nie boi się zarażenia, bo uważa, że po tym, co zrobiła (a z powodu czego się tu znalazła) nie zasługuje na cokolwiek. Deven jest pod dużym wrażeniem Kalyani i powoli zakochuje się w dziewczynie, ona jednak odrzuca także jego uczucie.... Jaką zbrodnię popełniła Kalyani i jak do niej doszło tego dowiemy się we flashbacku...
Mając tak ciekawą rolę do zagrania - kobiety targanej różnorakimi emocjami: z jednej strony dumnej i silnej, z drugiej jednak słabej - Nutan wywiązała się ze swego zadania fantastycznie. Jej gra jest bardzo naturalna, oszczędna, a jednak osiągnięty tak skromnymi środkami efekt jest rewelacyjny. To jej film, a jej twarz (a zwłaszcza oczy) pozostają widzowi w pamięci. Zaś grana przez nią Kalyani to niewątpliwie jednak z najciekawszych postaci kobiecych jakie widziałam w kinie indyjskim. Bardzo dobrze partneruje jej Ashok Kumar w roli bojownika o wolność (akcja filmu toczy się przed odzyskaniem niepodległości przez Indie). Co prawda jego bohatera bym najchętniej potraktowała czymś ciężkim (powiedzmy jakimś teflonem, tak jak Shashiego w SSS, choć z innych powodów), ale zagrane to było świetnie. Dharmendra, dla którego był to zdaje się pierwszy sukces nie miał za wiele do zagrania - ale można rzec, że był to jakiś przedsmak jego późniejszych ról wrażliwych idealistów. 

Bandini to poruszająco opowiedziana historia trudnych (by nie rzec tragicznych) decyzji i wyborów. Dowód na to, że odejście od stricte neorealistycznej konwencji (jakiej hołdował na początku swej kariery Bimal) niekoniecznie musi oznaczać jakiś 'zgniły komercyjny kompromis' - nadal może być w tym sporo prawdy i 'codziennego' realizmu. Daje to natomiast bogatsze realizacyjnie możliwości. I od strony technicznej film jest fantastycznie nakręcony - przemyślane są nawet 'drobiazgi' jak background w pewnej kluczowej scenie z bohaterką. Jak to w klasykach bywa piosenki (autorstwa Burmana) są ściśle powiązane z akcją i nie pojawiają się ad hoc. Mamy więc np. piosenki śpiewane przez więźniarki w trakcie pracy, przejmującą pieśń skazańca prowadzonego na śmierć (dodam, że to poniekąd pieśń patriotyczna, bo wyraża miłość do Indii)
czy pogodniejsze utwory ze wspomnień Kalyani. I przejmującą pieśń finałową, która buduje napięcie tak, że przestaje się oddychać śledząc wewnętrzną walkę bohaterki.

Film zdobył w sumie 6 nagród Filmfare: w tym za najlepszy film, reżyserię, zdjęcia (fantastyczne!) Kamala Bose ('etatowego' operatora Bimala zresztą) i oczywiście dla Nutan. A tytuł Bandini oznacza właśnie 'uwięzioną' i niekoniecznie tyczy się miejsca pobytu bohaterki.