sobota, 30 kwietnia 2011

Yugandhar, czyli NTR jako telugowy Don

Długo, długo przed tym zanim Prabhas wcielił się w 'po-tamilskiego' Billę, telugowy Don nazywał się Yugandar (i grał go 'wiecznie młody' NTR senior:D). Oto próbki tej wersji znanej wszystkim historii:)
Próbująca zająć bohatera Jayamalini jako Kamini, czyli odpowiednik Yeh mera Dil :
 

A tu piosenka 'pod wpływem' (ale jak widać nie czegoś pitego tylko palonego^^), znaczy odpowiednik Khaike pana...

Słynna końcowa scena 'z walizeczką' na cmentarzu:


I jeszcze fragment z czołówką filmu, z fantastyczną, pulsującą muzyką (maestra Illayarajii oczywiście):


I jak? Bo ja chyba nawet nabrałam ochoty na zapoznanie się z całością:) (choć tamilską, znaczy Rajiniową wersję ciężko zniosłam...)

wtorek, 26 kwietnia 2011

'Czarodziejski Flet/The magic flute' by Kenneth Branagh (2006)

Gdyby nie Iplex nie wiedziałabym pewnie nadal, że taki film w ogóle istnieje. A powstał 5 lat temu. Okazuje się, że Kenneth Branagh, specjalista od adaptacji Szekspira 'porwał się' też za Mozarta. I zrobił go oczywiście po swojemu. Zasadniczą zmianą jest przeniesienie akcji w realia I wojny światowej, za sprawą czego nieco bajkowa w oryginale przypowieść o wojnie dobra ze złem zyskuje dodatkowy pacyfistyczny wydźwięk. Dla operowych purystów trudnym do zniesienia może być także fakt, że Kennethowa adaptacja śpiewana jest po angielsku, nie po niemiecku (jak został oryginalnie napisany Czarodziejski flet). Tłumaczenia arii i dialogów dokonał zresztą wielbiciel Mozarta, Stephen Fry. Kennethowa wystawna i międzynarodowa w obsadzie adaptacja została bowiem przygotowana specjalnie na obchody okrągłej rocznicy urodzin Mozarta. I sama muzyka Mistrza została nietknięta - całe szczęście, bo tego bym chyba nie zniosła:P Ogólnie fanką śpiewanego niemieckiego nie jestem, ale dawno temu miałam okazję zobaczyć Czarodziejski flet na żywo, w krakowskiej operze i wyszłam absolutnie zachwycona. Jak więc oceniam wersje Branagha? Muzycznie (głosowo) jak najbardziej mi się podobało, pomysł na adaptację, kostiumy, dekoracje itp także, natomiast miałam lekki problem z  tym, że Królowa Nocy  jest  w wieku swej córki (ok, rozumiem, w operze liczy się przede wszystkim głos, ale gdy obie panie miały wspólne sceny i zwracały się do siebie 'matko, córko' trochę jednak dziwnie to wyglądało...) i trochę mniej mi się podobał Papageno (mniej pykniczny był^^ a to ogólnie moja ulubiona postać z tej opery). Ogólnie polecam, zwłaszcza że można  łatwo i za darmo obejrzeć. I na zachętę końcową trailer (z francuskimi napisami, bo ta jego wersja jest najlepszej jakości):

sobota, 23 kwietnia 2011

Kino indyjskie po rosyjsku

Tak sobie ostatnio chodzę trochę po różnych rosyjskich portalach tyczących filmów indyjskich i niektóre  ichniejsze okładki bywają interesujące:) Na początek trochę klasyki:


Trochę nowszych rzeczy:
 
 
 
 
 
I trochę południa: 
 

środa, 20 kwietnia 2011

Sathyaraj jako 'Englishkaran'

Czyli nie-za-mądry film Sathyaraja, który obejrzałam przede wszystkim ze względu na scenę z Chandramukhi, a który w sumie oglądało mi się nie najgorzej (zwłaszcza jak na tak długą obecność Vadivelu...). Dużo komedii, raz śmieszniejszej, raz mniej, no i dość łopatologicznie przedstawione przesłanie społeczne o prawie kobiet do samorealizacji (rozwijania swych pasji itp), a nie tylko bycia żonami i matkami, które służą mężczyznom...
Miłą niespodziankę sprawiła mi obecność Sivy Balajiego- nawet nie wiedziałam, że w ogóle zagrał coś w kolly! (a powinnam, bo przecież to na planie tego filmu zdaje się poznał swą obecną żonę, Madhumitę):
W klipie w filmu
I ich ślubna fotka
A tu Siva  z jeszcze nie tak popularnym jak teraz Santhanamem

Parą Sathyaraja z kolei była (pojawiająca się dość późno) Namita:

Oj, coś słabe efekty ta dieta przynosi:P
 A ta scena i hasło mnie naprawdę rozbroiły^^

'nie będę kłamał, że jestem studentem - jestem ze szkoły średniej':D
A wcześniejszy komentarz grupy studentów na jego widok brzmiał: 'zabrał ciuchy Sibirajowi i zgrywa młodziaka' [żarcik kontekstowy: Sibiraj to syn Sathyaraja, też jest aktorem].

Był też fragment w kinie i leciał Manmadhan (plakat w tle, za panią, którą nazwiska nie pamiętam, ale twarz z ról charakternych babek owszem:)):


Wreszcie 'clue programu', czyli SathyaRaa:

I wersja wizualna:

czwartek, 14 kwietnia 2011

Off Plus Camera 2011

Czyli moja druga z rzędu wizyta na tym festiwalu filmowym. Nadal ma swoje wady (czytaj: spory bałagan organizacyjny), ale zachęca ciekawy program, no i Kraków oczywiście:) W tym roku nie skusiłam się na karnet, w związku z tym nie miałam aż takiego 'parcia', że muszę zobaczyć jak najwięcej i moje 'festiwalowanie' było zdecydowanie mniej intensywne (nie przekraczałam dwóch seansów dziennie), czyli na dłuższą metę zdrowsze chyba:D Starałam się wybierać filmy w miarę różnorodnie, z różnych kinematografii i paneli tematycznych (choć oczywiście wszystkich choć 'liznąć' znów się nie udało...). 
W sumie obejrzałam 8 filmów (licząc ze znanym mi już wcześniej Black), z czego najbardziej zachwyciło mnie hiszpańskie 80 dni z panelu kobiecego, bo to takie kino jakie uwielbiam: ciepłe, inteligentne, zabawne i wzruszające, a to wszystko ze zdecydowanie nie najmłodszymi  (za to cudownymi!) bohaterkami. Które to niespodziewanie spotykają się po latach. Strasznie się cieszę, że ten film trafi też u nas do normalnej dystrybucji kinowej i zdecydowanie polecam:)   Podobała mi się też nastrojowa koreańska Poezja, film także z dojrzałą wiekowo bohaterką, której życie zmienia kurs poezji i pewne wydarzenie związane z wychowywanym przez nią wnukiem, irlandzkie My brothers o podróży trzech nieletnich braci za zegarkiem dla umierającego ojca oraz  (będące aktualnie także 'normalnie' w kinach) polskie Erratum, stanowiące zapis spowodowanego pewnym wydarzeniem 'rachunku sumienia' głównego bohatera (ogólnie wychodzi, że taki motyw zmiany pod wpływem jakiegoś wydarzenia najbardziej chyba łączył oglądane przeze mnie filmy)..
 
Ciut zawiodłam się natomiast na francusko-hiszpańskich Chicas (na które skusiłam się za sprawą nazwisk pań: Yasminy Rezy, Carmen Maury i Emanuele Seigner) - złe nie było, ale trochę jednak takie nijakie, znaczy nie wiem do końca, co reżyserka chciała przekazać...Ale najbardziej rozczarowało mnie i tak kino amerykańskie, czyli nowy film Petera Weira Niepokonani (jak to trafnie określono w jednej z recenzji trochę takie 'przygody Stasia i Nel', a po Weirze oczekuję jednak znacznie więcej... choć samo spotkanie z reżyserem bardzo sympatyczne:)) oraz szekspirowska Burza Julie Taymor (kompletnie nie trafił do mnie jej pomysł na tę adaptację).   
Natomiast festiwalową 'wisienką na torcie' była oczywiście wizyta Biga z Jaya i córką na festiwalu. Cudowna pomimo wszystkiego, co zaprezentowali organizatorzy przede wszystkim za sprawą Bachchanów, którzy okazali się prezentować wielką klasę, ciepło i skromność. A słuchanie recytacji Amitabha (z komentarzami!:D) to czysta przyjemność. I nawet bardzo mi nie szkoda nie zdobycia autografu, wrażenia, jakie mi zostały po  tym wtorku są znacznie cenniejsze:)  Mam nadzieję, że naprawdę wróci tu jeszcze (z filmem czy bez). I w przyszłym roku na Off Camerze  mógłby być znów ktoś z Indii - chyba się już do tego przyzwyczaiłam:P