piątek, 19 grudnia 2014

Twardzi trenerzy, deglamurowe dziewczyny i reszta wyczekiwanych :)

Piątek, więc pewnie powinnam raczej zajmować się bieżącymi premierami, ale chyba nawet nie chce mi się szczególnie komentować entuzjastycznych recenzji PK (i tak mnie ten film odstrasza, podobnie jak poprzedni owego aktorsko-reżyserskiego tandemu:P) ani przyzwoitych nowego filmu Mysskina (przy całej sympatii i wierze w reżysera i producenta kino 'paranormalne' to raczej nie 'moja bajka') i wolę zająć się obiecującymi zapowiedziami, których się ostatnio trochę nazbierało.


Tak, niejednokrotnie pisałam, że nie jestem wielką fanką filmów sportowych. Ale filmy o trenerach to trochę inna bajka, nie?^^ Przynajmniej jeśli tym trenerem jest Prosenjit, a film reżyseruje Parambrata;D Zatem, choć nie lubię futbolu, czekam na Lorai jako na film o charakternym trenerze po przejściach :)


Debiut tego reżysera też był na liście moich wyczekiwanych, niestety do dziś nie udało mi się zobaczyć Onamalu (zbyt przemknął i zniknął:() Mam nadzieję, że z Malli Malli Idi Raani Roju będzie inaczej. Bo biegający (tak, naprawdę dużo tego sportu w tym zestawie wyczekiwanych:D) Sharwanand i Nithya w czadorze bardzo mi się podobają :)


Najnowszy film Prabhu Solomona zapowiada się w pewnym sensie podobnie jak poprzednie: znów przepiękne tamilskie krajobrazy i sielskość, która okaże się zwodnicza. Mynaa była wielkim przełomem dla Amali Paul, w Kumki udanie (choć na razie sama ocenić tego nie mogę) zadebiutował Vikram Prabhu (wnuk Sivajiego), ciekawe czy Kayal też okaże się dla kogoś z młodych debiutantów równie ważnym filmem.


A skoro już jesteśmy przy Amali Paul.... Mili to jej pierwszy film po ślubie. Od czasu Myny czekałam, aż znów zobaczę tę piękną dziewczynę tak pobrzydzoną:D Bo pamiętam, jak po tamtym filmie nie mogłam uwierzyć, że ona mogła zaczynać jako modelka (dopiero kupa znalezionych inszych zdjęć mnie przekonała, że może jednak..;))


Były zwiastuny bengalskie, telugu, tamilskie i mallu, pora zatem na coś hindi (żeby nie było, że dyskryminuję najpopularniejszą indyjską kinematografię:P). Bejoy Nambiar zadebiutował interesującym Shaitanem, potem był słabszy David, a gdy zaczęły się pojawiać pogłoski o różnych remakach południowców, które miałby robić prawie już go spisałam na straty:P Wygląda, że niesłusznie, bo szachowy Big na wózku robi wrażenie:) Zatem czekam na Wazira.


Zaczęłam trenerem sportowym i takimż trenerem kończę:P Zmieniam jednak język i dyscyplinę:D  Do roli  w Irudhi Suttru Madhavan wyrobił sobie megamięśniory, na szczęście nie wygląda, żeby to było najważniejsze:) A twardy, wkurzony, zarośnięty Maddy to w pewnością coś, na co warto czekać:)

piątek, 12 grudnia 2014

Piraci i kołboje, czyli przygodowe klasyki tamilskie: 'Aayirathil Oruvan' (1965) & 'Jakkamma' (1972)

Mimo, że listopad się już skończył, filmowe zaduszki trwają u mnie w najlepsze (powiedziałabym, że dopiero się naprawdę 'rozkręcam'^^) Dziś więc o dwóch starszych przygodowych tamilach. Czyli bardzo rozrywkowo :)

Gdy początkiem mijającego roku odrestaurowana wersja Aayirathil Oruvan trafiła ponownie do tamilskich kin odniosła bezprecedensowy sukces utrzymując się na ćennajskich ekranach całe 175 dni (czyli prawie pół roku!) - wynik, o jakim  marzyłoby dziś pewnie wiele nowych superprodukcji. Po seansie wcale mnie to dziwi - sama bym chętnie poszła, gdybym miała możliwość. Bo to świetnie zrealizowane - może dlatego, że przez dobrego reżysera (notabene znanego mi już z bardziej poważnego repertuaru typu biografii 'Tamila od statków') kino rozrywkowe. Inspirowane klasycznymi amerykańskimi filmami 'o piratach':) Przy tym bardzo dobrze (nie nachalnie 'łopatologicznie') wpisujące się w 'mass-społecznikowskie' emploi MGRa (wykorzystane później z takim sukcesem w jego karierze politycznej).  Gra on tu bowiem lekarza z powołania, takiego, który to zawsze jest gotów spieszyć innym z pomocą (i przedkłada tę 'służbę' nad tytuły i zaszczyty). Właśnie ta cecha  wpędza bohatera w kłopoty: pomaga bowiem rebeliantom walczącym przeciwko władzy pewnego dyktatora i w związku z tym zostaje (ze swym wiernym, granym przez Nagesha, druhem) przez ludzi tegoż władcy aresztowany  i sprzedany w niewolę królowi sąsiedniej wyspy (a dokładnie Wysp Dziewiczych:D).  Nie traci jednak ducha, co więcej poprowadzi walkę niewolników o swe prawa.  W międzyczasie - a jakże - zdobywając serce pięknej księżniczki (w tej roli obecna pani premier TN, Jayalalita). Dalej oczywiście też sporo się dzieje (i tak, pojawiają się też wspominani przez mnie piraci:D), a wszystko okraszone jest świetną muzyką (kiedyś to potrafiono pisać chwytliwe piosenki!) i całkiem przyswajalnym humorem  (ośmielę się nawet stwierdzić, iż wolę duet MGRa z Nageshem niż z Jayalalitą - choć chorobowe symulacje dokonywane przez owąż pannę, by ściągnąć do pałacu niewolnika-lekarza, który ewidentnie wpadł jej w oko, były naprawdę zabawne:D) Sukces filmu wyciągnął reżysera z długów (po owych poważniejszych historycznych superprodukcjach) i wykreował MGRa i młodziutką wówczas Jayalalitę na jedną z najbardziej ikonicznych par kina tamilskiego (zagrali później wspólnie w prawie 30 filmach).
Jako próbkę muzyczną pozwolę sobie natomiast zamieścić kultową piosenkę 'o wolności', która poznałam dzięki jej niedawnemu - bardzo udanemu (to mój sztandarowy przykład na to, że można zrobić świetny remiks starego utworu - po prostu trzeba to zrobić z troską o oryginał, niestety współcześni 'poprawiacze' zwykle to 'olewają':/.) remiksowi. Gdyby powstała indyjska wersja Gremlinów to w scenie w kinie 'potworki' powinny się gibać właśnie do tego:D

Drugi film jest ciut poważniejszy (nie znaczy to jednak, że pozbawiony i lekkości). Tytułową bohaterką Jakkammy jest kobieta (w tej roli Savitri), która na grobie męża - zamordowanego podczas próby obrony wsi przed najazdem okolicznego bandyty - poprzysięga nie spocząć, póki nie dokona zemsty. W duchu waleczności i pamięci o dzielnym ojcu wychowuje też dwójkę dzieci.
Nastawiałam się więc na dużą dawkę women power (powiedzmy mix Mother India  z Pratigathaną?^^), niestety owej bohaterki w praktyce nie ma na ekranie tak wiele (dość szybko zostaje pojmana przez bandziorów, okaleczona i uwięziona w lochu) i w zasadzie chyba w jej oczach bardziej widać jednak cierpienie niż błysk zemsty.  Z kobiecego kina rewanżowego więc ostatecznie wychodzi niewiele, za to wkraczamy w klimaty kina westernowego. W okolicy pojawia się bowiem 'przybysz znikąd' (w tej roli pierwszy kołboj TN, czyli Jaishankar) i dwójka rezolutnych synów Jakkammy postanawia go wynająć do rozprawy z bandą zuych i uwolnienia matki (zresztą te 'negocjacje warunków pomocy' to cudowna scena:D) Nie jest zapewne wielką zagadką, jak to się wszystko skończy - nie w tym bowiem rzecz w tej stylistyce;) (choć jeśli ktoś liczy na związek wdowy i kołboja to się zawiedzie:P) Bawiłam się naprawdę całkiem nieźle (choć mniej niż na AO, bo tu jednak pewne fragmenty mi się trochę dłużyły), a najbardziej urzekły mnie chłopaki, nonszalancja Jaishankarowego bohatera (muszę znaleźć jeszcze coś jego kołbojskiego) i większość piosenek. Warto  w tym momencie bowiem wspomnieć, że w filmie nie ma żadnych romantycznych duetów - w pierwszej części dominują śpiewane przez bohaterkę czy mieszkańców wsi poważniejsze pieśni 'zaangażowane', w drugiej mamy raczej lżejsze, skoczne i 'prozachodnie' w klimacie numery 'knajpiano-obozowe'. Przy jednym kawałku zresztą mi prawie oczy z wrażenia nie wyskoczyły, ale ponieważ to w zasadzie nie była piosenka tylko mix, więc osobno na tubce jej nie ma. Zatem poprzestanę na pieśni ku czci Jakkammy (bo lubię takie numery)

Lubię cały czas odkrywać nowe przykłady na poparcie mojej nieustającej tezy, że w kinie indyjskim można znaleźć naprawdę  wszystko ;)

sobota, 6 grudnia 2014

Okołopremierowo: remake, który nie jest remakiem i po co pisać listy do Modiego

Wracam do nie pozbawionego złośliwości przeglądu bieżących indyjskich premier :P

W tym tygodniu najwięcej radochy dostarczyły recenzje nowego dzieua Prabhu Devy Action Jackson. Raja Sen w Rediffie wspiął się na szczyt ironii dając filmowi aż 3 gwiazdki  (co okazało się paradoksalnie rekordem w ogóle - zasadniczo oceny dla filmu oscylowały w granicach 0.5-2:P) z uzasadnieniem, że jest tak durny, że aż fascynujący (i nadaje się do drinking game) oraz nadając opinii tytuł Action Jackson is a milestone in feminist cinema^^ Bo inni pisali prosto z mostu, że film będzie mocnym konkurentem Humsakalas w wyścigu po 'bananowce':P  Nie zgadzam się tylko z tezą, że Prabhu Deva powinien se wrócić na południe trzaskać takie gupie filmy, bo primo ma na koncie chyba więcej sensownych filmów na południu (NN, Pournami) niż na północy, a secundo - skoro już robi coraz większe gnioty to niech się w bolly wyżywa - dlaczego to niby południu się ma należeć wszelka gupota :P 
A skoro już jesteśmy przy południu to fani tamtejszych hirołow znajdą w AJ - znaczy jak się odważą to 'cudo' obejrzeć:P - niespodziewane smakowite cameo (nie będę podła i nie zdradzę czyje:D)
Utwierdziłam się też w potrailerowym przekonaniu, że film na pewno absolutnie nie przypomina Dookudu  i tym bardziej nie ogarniam, skąd te wieści, że to jego remake (i czemu miało to służyć?). Bo sori, jakkolwiek nieciekawe było Dookudu to na pewno nie o tym, że (za Hungamą):
Vishy is at the target point of many goons who follow him left, right and centre to bump him off. As if this wasn't enough, there comes Khushi who 'experiences good luck' in succession after seeing Vishy 'family jewels' [!!już widzę Mahesha pokazującego coś takiego *rotfl*]. With this, Vishy adds one more 'stalker' to his list! It's only towards the interval that the audiences get to know that Vishy has a doppelganger by the name of 'AJ', who by profession is a killer. And then it becomes clear that the goons actually mistook Vishy to be AJ and hence followed him everywhere. And when AJ and Vishy meet, the former explains the reason to the latter and his friend  that since he refused to marry the dreaded goon and mafia kingpin Xavier's highly obsessed sister Marina, the goons are out to kill him and the love of his life Anusha. Tracking down AJ in India, Xavier sends his henchmen to India to kill AJ, which is when AJ devises a plot with the help of Vishy to destroy Xavier and his crazy sister Marina and protect his wife and new born baby.   (tak, wiem, to faktycznie wygląda jak wymyślone przez kogoś na halucynogenach:P)
Na szczęście do kin trafiło też coś bardziej sensownego, mianowicie Sulemani Keeda, czyli komedia 'próżniacza' o dwóch aspirujących scenarzystach, która to wygląda na fajnie zakręconą ('kupiło' mnie porównanie przez jednego z recenzentów jej klimatu do Chasme Buddor - mam na myśli oczywiście niezapomniany oryginał z lat 80, a nie zeszłoroczną kiepską przeróbkę) oraz -  wreszcie, bo po 4 latach 'półkowania' - Bhopal. A Prayer For Rain.  Notabene, interesującym zbiegiem okoliczności Amnesty International w ramach tegorocznego maratonu pisania listów proponuje m.in wysłanie listu do Modiego  właśnie w tej sprawie, znaczy oczyszczenia terenu dawnej fabryki i pociągnięcia wreszcie winnych tej tragedii sprzed 30 lat do odpowiedzialności.  Jedyna bardzo pozytywna rzecz w tej sprawie, że to dwie kobiety (ach, ta siła kobiet!) - które same, jak i ich rodziny, ucierpiały w wyniku owego fatalnego wycieku - są głównymi lokalnymi 'bojowniczkami o sprawę':


To na północy. U Telugów do kin weszły dwie 'młodzieńcze love stories', które recenzje mają nie za ciekawe (sztampa znaczy się szykuje), ale stanowią dobitną ilustrację tego, jak do tamtejszego kina wchodzi kolejne, pewnie totalnie nie znane polskim - zatrzymanym na etapie Mahesha czy Prabhasa -  fanom, pokolenie aktorów (w sensie nie klanowych 'następców':P) A to zawsze ciekawa sprawa, że 'wchodzi młodość', bo w końcu pantha rhei, zresztą o ile Sumanth Ashwin ani mnie grzeje, to Naga Shouryę uważam za obiecującego młodziana (vide moja ostatnia notka o telugowych nowościach)
W Kerali z kolei mamy trzy małe premiery -  recenzji których jeszcze żadnych nie widać.