niedziela, 27 lipca 2014

P. Ramdas - zapomniany pionier neorealizmu

Gdy pada hasło 'indyjski neorealizm' myślimy pewnie automatycznie o Satyajicie Ray'u (i jego 'Trylogii Apu'), patrząc trochę szerzej - o kinie bengalskim (wspomniałam niedawno, że gdyby fabularny debiut Ghataka z 1952 roku nie trafił do kin dopiero po jego śmierci to - co przyznał ponoć i sam Ray - pewnie on by został 'ojcem' tego nurtu), potem o kinie hindi. A południe? Że tam takie kino zaczęło powstawać dużo później (dopiero około lat 70.). 
Plakat 'Newspaper Boya'
Tymczasem okazuje się, że pierwszy neorealistyczny film mallu, Newspaper Boy, trafił do kin w 1955 roku - kilka miesięcy wcześniej niż Pather Panchali. Na dodatek został nakręcony przez studentów;) Reżyser P.Ramdas, ówczesny student prawa w Thiruvananthapuram i wielbiciel kina, wspomina, iż zainspirował go artykuł w Filmfare opisujący Raja Kapoora jako najmłodszego reżysera w Indiach (czy nawet na świecie). Postanowił wówczas, że niedługo pobije ten rekord:P [udało się: Raj debiutował jako reżyser w wieku 24 lat, Ramdas - w wieku 22^^]. Pomysłem podzielił się z kolegami, a ponieważ znalazł w nich wsparcie (podzielali jego pasję, zresztą wspólnie wystawiali i spektakle na uczelni) plan zaczynał przekształcać się w konkret. Studenci urządzili zbiórkę funduszy wśród znajomych, kupili w ówczesnym Madrasie kamerę  (którą Ramdas 'testowo' nakręcił dwie krótkometrażówki), żeby zapoznać się z technicznymi aspektami kręcenia filmu postudiowali książki o kinie dostępne w lokalnej  bibliotece i rozpoczęli zdjęcia. Materiałem wyjściowym stało się napisane przez samego Ramdasa opowiadanie, które przerobił na scenariusz (znaczy pierwotnie Ramdas zatrudnił do tego profesjonalistę, ale niezadowolony z efektu - ponoć dialogi były nie w tym dialekcie, co powinny - ostatecznie zrobił to sam). Ich film miał być zdecydowanie inny od tego, co wówczas dominowało w kinie indyjskim (mieli pojęcie o włoskim neorealizmie, a Ramdas był wielkim fanem Shantarama), dlatego - poza wyborem realistycznego tematu (życia ubogiej rodziny) - postanowili też zatrudnić w filmie głównie amatorów/nowicjuszy (i przed i za kamerą).
Spora część ekipy filmu na jubileuszowym spotkaniu 50 lat po premierze
Zdjęcia nie obyły się bez dodatkowych wydatków: trzeba było jednak zainwestować w - sprowadzone z Anglii -  inną, lepszą kamerę oraz magnetofon, którym nagrano dźwięk (na 'żywo', znaczy w sync sound). Duże problemy były też ze znalezieniem dystrybutora, chętnego do podjęcia ryzyka wprowadzenia takiego nietypowego filmu na ekrany kin. W końcu znalazł się odważny, który jednak zobowiązał chłopaków, iż - w przypadku klapy finansowej - będą musieli zwrócić mu poniesione na promocję koszty. I niestety film - pomimo całkiem niezłych recenzji (doceniających śmiały realistyczny koncept, trochę mniej może stronę techniczną - znaczy montaż i dźwięk) - ową porażkę kasową poniósł. Keralscy widzowie nie chcieli oglądać na ekranie rzeczywistości, którą mieli wokół siebie (w dostępnym na YT dokumencie o Ramdasie żyjący wówczas jeszcze reżyser - zmarł w marcu tego roku - wspomina też np. że 'wybuczano' nowatorski pomysł zakończenia filmu napisem 'początek' zamiast zwyczajowego 'koniec'), a - w odróżnieniu od włoskich neorealistów (których filmy zwykle też wszak robiły w kraju klapę) nie mogli liczyć na szerszą (pozastanową) publiczność, która doceniłaby ich dzieło (odbył się wprawdzie specjalny, 'rządowy' pokaz w New Delhi - i to wtedy zdaje się, co Ramdas wspomina z największą satysfakcją, usłyszał pochwały od swego mistrza,czyli Shantarama - ale to tyle). 
Sędziwy już Ramdas za kamerą
Jak w w/w dokumencie trzeźwo ocenia sprawę z dzisiejszej perspektywy Ramdas, 'zemścił' się zarówno brak doświadczenia ich jako twórców (choćby w zakresie zadbania o promocję filmu - zresztą musieli wrócić do studiów), jak i brak jakiegokolwiek zewnętrznego wsparcia (które - jak przytacza Ramdas - miał S.Ray, bo rząd bengalski zarówno pomógł mu w sfinansowaniu jak i dystrybucji Pather Panchali). W ten sposób keralska 'jaskółka' neorealizmu nie jest szerzej znana (w zasadzie trudno znaleźć wieści o niej w ogólnych opracowaniach tyczących indyjskiego kina paralell). Niedostępny jest chyba też sam film (choć w dokumencie są jego drobne fragmenty). W 2008 roku wydano natomiast - odtworzony przez samego Ramdasa - scenariusz Newspaper Boya (uzupełniony tekstami piosenek, archiwalnymi recenzjami i innymi materiałami z realizacji filmu).  Udało mi się także znaleźć na YT jedną z piosenek (mimo realistycznej konwencji piosenki bowiem w filmie były - i to sporo,  bo 10-11 - niemniej były one także odmienne od utworów z mainstreamowych filmów: przede wszystkim były autentycznie 'lokalne' - przypomnę, że to czasy, gdy w kinie mallu dominowały muzycznie inspiracje hindi i tamilskie - no i stanowiły raczej tło filmowych wydarzeń, a nie 'przerywnik' w fabule. Notabene owe piosenki też nie doczekały się swego osobnego wydana na soundtracku - co mogłoby być może pomóc w promocji filmu):

I ów dokument o Ramdasie i jego pionierskim filmie (ma angielskie napisy):

sobota, 12 lipca 2014

Bandini (1963) - uwięziona Nutan w klasyku Bimala Roya


Przypadająca dziś 105 rocznica urodzin Bimala Roya to chyba idealna okazja do przypomnienia forumowej notki o moim ulubionym filmie tego reżysera.


Bandini to ostatni film wielkiego reżysera Bimala Roya. I moim skromnym zdaniem najdoskonalszy. Zarówno sama - oparta na bengalskiej powieści byłego strażnika więziennego - historia, jak i  wiele scen, detali wciąż we mnie 'siedzi'. Bimal Roy niewątpliwie był artystą. I świetnie portretował kobiety. To  było moje pierwsze spotkanie z Nutan, ale do dziś uważam, że to jej najlepsza rola. Świetnie udźwignęła film, który w całości 'kręci się' wokół niej.

Akcja (a przynajmniej jej część teraźniejsza) toczy się w kobiecym więzieniu. Więzienny lekarz Deven stwierdza u jednej z więźniarek gruźlicę. Chce znaleźć wśród jej współwięźniarek kogoś, kto będzie jej doglądał. Jak wiadomo gruźlica jest zakaźna, więc trudno oczekiwać entuzjazmu. Jednak znajduje się ochotniczka. Kalyani z oddaniem pielęgnuje chorą, a nie boi się zarażenia, bo uważa, że po tym, co zrobiła (a z powodu czego się tu znalazła) nie zasługuje na cokolwiek. Deven jest pod dużym wrażeniem Kalyani i powoli zakochuje się w dziewczynie, ona jednak odrzuca także jego uczucie.... Jaką zbrodnię popełniła Kalyani i jak do niej doszło tego dowiemy się we flashbacku...
Mając tak ciekawą rolę do zagrania - kobiety targanej różnorakimi emocjami: z jednej strony dumnej i silnej, z drugiej jednak słabej - Nutan wywiązała się ze swego zadania fantastycznie. Jej gra jest bardzo naturalna, oszczędna, a jednak osiągnięty tak skromnymi środkami efekt jest rewelacyjny. To jej film, a jej twarz (a zwłaszcza oczy) pozostają widzowi w pamięci. Zaś grana przez nią Kalyani to niewątpliwie jednak z najciekawszych postaci kobiecych jakie widziałam w kinie indyjskim. Bardzo dobrze partneruje jej Ashok Kumar w roli bojownika o wolność (akcja filmu toczy się przed odzyskaniem niepodległości przez Indie). Co prawda jego bohatera bym najchętniej potraktowała czymś ciężkim (powiedzmy jakimś teflonem, tak jak Shashiego w SSS, choć z innych powodów), ale zagrane to było świetnie. Dharmendra, dla którego był to zdaje się pierwszy sukces nie miał za wiele do zagrania - ale można rzec, że był to jakiś przedsmak jego późniejszych ról wrażliwych idealistów. 

Bandini to poruszająco opowiedziana historia trudnych (by nie rzec tragicznych) decyzji i wyborów. Dowód na to, że odejście od stricte neorealistycznej konwencji (jakiej hołdował na początku swej kariery Bimal) niekoniecznie musi oznaczać jakiś 'zgniły komercyjny kompromis' - nadal może być w tym sporo prawdy i 'codziennego' realizmu. Daje to natomiast bogatsze realizacyjnie możliwości. I od strony technicznej film jest fantastycznie nakręcony - przemyślane są nawet 'drobiazgi' jak background w pewnej kluczowej scenie z bohaterką. Jak to w klasykach bywa piosenki (autorstwa Burmana) są ściśle powiązane z akcją i nie pojawiają się ad hoc. Mamy więc np. piosenki śpiewane przez więźniarki w trakcie pracy, przejmującą pieśń skazańca prowadzonego na śmierć (dodam, że to poniekąd pieśń patriotyczna, bo wyraża miłość do Indii)
czy pogodniejsze utwory ze wspomnień Kalyani. I przejmującą pieśń finałową, która buduje napięcie tak, że przestaje się oddychać śledząc wewnętrzną walkę bohaterki.

Film zdobył w sumie 6 nagród Filmfare: w tym za najlepszy film, reżyserię, zdjęcia (fantastyczne!) Kamala Bose ('etatowego' operatora Bimala zresztą) i oczywiście dla Nutan. A tytuł Bandini oznacza właśnie 'uwięzioną' i niekoniecznie tyczy się miejsca pobytu bohaterki.


poniedziałek, 7 lipca 2014

Filmfare South Awards 2013 - nominacje

Kilka dni temu ogłoszono nominacje do południowych nagród Filmfare za 2013 rok. Strasznie późno, ale zapewne dzięki temu (i mojemu projektowi 'podsumowań roku':P) zaskakująco dużo tytułów już znam. Najwięcej z mallu, bo tam i ciekawie i można liczyć na podpisane dvd, mniej tamilskich (bo literek często brak:/), a najmniej z telugu i kannada (tu nie tyle przez dostępność dvd, co mało ciekawych dla mnie produkcji). Postanowiłam się więc pokusić na przedstawienie nominacji w najważniejszych kategoriach opatrzonych moim małym komentarzem.
Zacznę od południa południa (znaczy tego, co ciekawsze;))




KINO MALLU

Najlepszy film Najlepszy reżyser
Widziałam wszystko:) Wszystkie nominacje są naprawdę 'słuszne' -  nie ma tu żadnego 'nieporozumienia'. Laureatów (w obu kategoriach, bo trudno mi to rozdzielać, zresztą nawet nominacje się prawie pokrywają) - zarówno patrząc z punktu widzenia własnych preferencji, jak i potencjalnych gustów Keralczyków - upatrywałabym pomiędzy Amen a Drishyam. 

Najlepszy aktor Najlepsza aktorka
Aktorskie role widzialam wszystkie i sprawa znów łatwa nie jest. Odrzuciłabym raczej Jayarama (nie przekonał mnie na tyle), małe szanse ma chyba Indrajith, ale pozostała trójka może mocno - i słusznie - powalczyć. Osobiście zagłosowałabym pewnie na Fahaadową nerwicę natręctw^^
Jeśli chodzi o panie widziałam tylko 3 role. I kibicuję bezsprzecznie - co napisałam od razu przy notce o filmie - Ann Augustine.

Jeśli chodzi o role męskie nawet nie będę się tu kusić o pozory rzeczowego obiektywizmu: father Vatoly z Amen <3Panie z tego grona widziałam tylko dwie i w zasadzie obie mi się podobały podobnie. Patrząc 'po keralsku' pewnie największe szanse ma Asha Sarath.

Najlepsza muzyka
Zważywszy na to, co najbardziej mi się 'pałętało' po głowie (i przed seansem i po) bezsprzecznie (i czysto subiektywnie) stawiam  na Amen :)


KINO TAMILSKIE
Zaskakujący myślę jest tu przede wszystkim brak świetnie ocenianego filmu Mysskina (i samego reżysera)  Z nominowanej szóstki widziałam połowę (chyba trzeba będzie  w końcu zagryźć zęby i obejrzeć ThangaMeenkal i Thalaimuraigal saute). Przede wszystkim mam szczerą nadzieję, że nie wygra Vishwaropam, który to film uważam za dalszy ciąg megalomanii Kamala. Liczę też, że nie wygra Singam II (choć tego nie widziałam:P). Nie sądzę, aby aż na nagrodę zasługiwał film Bali - że lepszy od jego poprzednich rzeczy to jeszcze mało. Stawiam na Haridasa (mój ulubiony zeszłoroczny tamil, z tego co widziałam) albo te dwa tytuły, które muszę nadrobić.

Z powodów wymienionych już powyżej 'odrzucam'' role Kamala i Suryi. Byłoby niedobrym sygnałem dla owych aktorów nagradzanie za nie. Ajith był największym atutem Arrambam, ale to jednak za mało przy sztampowo i płytko napisanej roli. Arthava był niezły, ale naprawdę fantastyczne kreacje stworzyli Dhanush i Kishore i mam szczerą nadzieję, że wygra któryś z nich.
Jeśli chodzi o panie to nie widziałam Trishy i Pooji. W 'aktorski cud' od pierwszej jakoś nie wierzę - nie w takiej produkcji. Pooja mogła stworzyć faktycznie ciekawą kreację w Gauthamowym kobiecym thrillerze. Zachwyty nad Nayan uważam za jednak przesadzone. Sneha w Haridasie była bardzo dobra, ale nie jestem przekonana, czy to aż pierwszoplanowa rola. Kibicuję więc Parvarthi i Vedhice :)

W obu kategoriach nominacje za Arrambam to nieporozumienie. Tych ról się nawet specjalnie nie pamięta.  Jai w Raja Rani był irytującym deja vu postaci z EE. Nazriya była urocza, ale czy to aż na laury?
Jeśli chodzi o panów to stawiam na 'ojca-marzenie', czyli Sathyaraja - absolutnie najlepszą część Raja Rani, przy paniach trudno mi wskazać swoją faworytkę (bardzo ciekawam roli Padmapriyi, bo ona naprawdę potrafi zabłysnąć w dobrej roli).

Ewidentne starcie 'uznanego mistrza' z 'młodym talentem'. I Rahman i Anirudh mają tu bowiem po dwa albumy. W zasadzie chyba chciałabym zwycięstwa świeżości, bo Rahman coraz częściej to jednak 'rutyna', ale akurat soundtrack Maaryana baaardzo mi się podobał.


KINO TELUGU
Jak zwykle u Telugów - cienko (by nie rzec 'sztampowa bida z nędzą'). Skusiłam się na dwa filmy z tej piątki - oba przyjęłam letnio. Reszty raczej ruszać nie zamierzam. A AMAT nawet nominacji nie dostał:/
Jak znam Telugów to wygra Pawanowy film. Ewentualnie Maheshowo-Venkowy.  Bo Telugowie rozumują wciąż głównie starami. I kryterium specyficznie pojmowanej 'rozrywki'.

Najlepszy aktor Najlepsza aktorka
Tak naprawdę aktorów ze świecą na tej liście szukać. Gwiazd natomiast pełno :P  Zważywszy na status ogólny (bazę fanów) wygra pewnie Pawan. I - 'do kompletu' - Samantha. Znaczy ' nuda, panie, nuda'.

Venky w kategorii drugoplanowej - prawie koniec świata :D I pewnie nawet nie wygra:P Bo myślę, że raczej jego ekranowy ojciec (ach te telugowe 'fantazje' obsadowe^^), czyli Prakash
Ale przynajmniej będę trzymać kciuki za wygraną Anjali :)
Mnie osobiście nie urzekło nic  z tych melodii. Ale pewnie statuetkę dostanie Devi Sri Prasad.


 KINO KANNADA

Orientuję się tu zdecydowanie za mało, żeby nawet próbować typować. Na pewno fajnym sygnałem byłoby, gdyby Pawan Kumar dostał nagrodę za reżyserię - Lucia to naprawdę ważny film dla kina kannada, bardzo nowatorski a skoro już sam obraz szans na statuetkę nie ma, to choć jego twórcę mógliby Kannadyczycy i w ten sposób uhonorować.

Nie mam pojęcia, kto mógłby i powinien wygrać. Dlatego listy z drugiego planu już nawet przytaczać nie będę.
Osobiście urzekła mnie muzyka z Myny.


12 lipca okaże się, na ile kwalifikuję się na 'przeciętnego widza' z poszczególnych stanów :P 

Ps.Listy nominowanych skopiowałam z Wikipedii.


środa, 2 lipca 2014

Filmowy przegląd 2013 roku - aneks

Także już zwyczajowo chciałam powrócić do przeglądu indyjskich filmów minionego roku, 'uzupełniając' go o tytuły z  listy 'do zobaczenia', które w międzyczasie udało mi się obejrzeć (przeważnie dlatego, że wreszcie wyszły na dvd).

Pandiyanadu (tamilski)
Suseenthiran to reżyser tyleż ciekawy co nierówny. Potrafi zrobić zarówno dobre, kameralne kino (Azhagarsamiyin Kudhirai dostało nawet Nationala), jak i regularnego 'komercyjniaka' (z 'dnem dna' w postaci Rajapatti). Vishal to aktor, który przez lata miał opinię sztampowego mass hiroła, ale odkąd zagrał u Bali zdecydowanie odważniej eksperymentuje ze swymi rolami i w tej chwili jego wybory wydają się być ciekawsze niż np te Suryi. Poza tym zostały mu chyba jakieś ciągoty do grania postaci z jakąś  ułomnością:D U Bali jak wiadomo grał zezowatego (ponoć ewenement w kinie nie tylko indyjskim, ale i światowym), w tegorocznym Naan Sigappu Manithan jego bohater cierpi na narkolepsję, a w Pandiyanadu gdy się denerwuje (znaczy głównie, gdy ma zagadać do dziewczyny, która mu się podoba) to...się jąka. I to też mnie ujęło:D Fabularnie filmowi bliżej do hiroł movie, ale nie jest stricte sztampowo, bo i ów bohater nie taki dzielny i niezwyciężony (w zasadzie cały film raczej bardziej unika 'starć' z przeciwnikami, dopiero pod koniec się faktycznie bije), a i wątek uczucia do tej dziewczyny (przez które się i wpakuje w kłopoty) też okazuje się dość niebanalny i wcale nie rozwiązany: 'i żyli długo i szczęśliwie'.


Ship of Theseus (hindi)
Dość długo 'obchodziłam' ten film z daleka. Przestraszyła mnie chyba trochę panująca wokół niego aura (jeśli komuś się wydaje, że w kinie indyjskim nie ma autorskich projektów, które nawet koneserom ambitniejszego kina może być trudno dooglądać to mało znaczy jeszcze z niego widział:P) W końcu postanowiłam jednak spróbować.  Dobra wiadomość jest taka, że to dobry, ale i oglądalny film:D Świetnie zrealizowany i zdecydowanie 'o czymś'.  Swoją drogą nie wiem, jakim cudem, czytając wszak wcześniej niemało o filmie, jakoś 'przegapiłam', że ów tytułowy paradoks (znaczy na ile po wymianie jakiegoś elementu statku jest on nadal tym samym statkiem) odnosi się tutaj do kwestii transplantacji organów, ale to faktycznie bardzo interesujące zagadnienie i ujęte tu w różnych płaszczyznach. Jakkolwiek z pewnością potrafię zatem dostrzec i docenić zalety filmu (na płaszczyźnie bardziej intelektualnej) mam z nim jednak jeden malutki problem: po prostu mnie nie zachwycił/urzekł (a lubię jak oglądane kino to ze mną robi).



Nadan (malajalam)
Kamal to - podobnie jak Suseenthiran - także reżyser dość nierówny. Początek Nadan - z cudownymi sekwencjami z historii keralskiego ruchu teatralnego (powiązanego zresztą, a jakże, z ruchem komunistycznym) -  zapowiadał naprawdę fajną rzecz. Taką o ginącej sztuce i tradycji (co mi się zresztą skojarzyło trochę z  telugowym Krishnam Vande Jagadgurum - którego jednak nie mam odwagi obejrzeć:P), a scena, gdy to bohater,  prowadzący z dziada pradziada klasyczny teatr, idzie na pewną baaardzo nowoczesną sztukę i w końcu nie wytrzymuje tego, co się dzieje na scenie i 'wybucha', wydała mi się jakże bliska i odbywającym się u nas dyskusjom o kierunku rozwoju teatru. Niestety, moja radość nie trwała długo, bo okazało się, że Kamal postanowił przedstawić raczej 'dramat artysty'. Z nadmierną dawką wielce melodramatycznych (a dość przewidywalnych) scen.  Szkoda :/


Pune 52 (marathi)
Kiedy straciłam już nadzieję, że uda mi się obejrzeć to marackie neo noir, którego plakaty i trailer obejrzane ponad rok temu wyglądały tak ciekawie, niespodziewanie dystrybutor wrzucił je na YT.  Skorzystałam więc natychmiast z okazji, no i niestety nastąpiło rozczarowanie.  Nie jestem jakąś wielką fanką kina noir, ale sięgając po taki film spodziewam się pewnych konkretnych rzeczy charakterystycznych dla owej konwencji, a w Pune 52 - mimo tego, że głównym bohaterem był prowadzący różne śledztwa prywatny detektyw, który pewnego dnia poznaje tajemniczą kobietę (czyli niby wszystko 'klasycznie') - zabrakło mi jednak oczekiwanego klimatu mroku i suspensu. Bardziej przypominał bowiem dramat 'w trójkącie' (a i to nie bardzo frapujący). Nadal też nie bardzo mogę się przekonać do Girisha Kulkarniego jako aktora. Najbardziej w klimatach noir utrzymana jest czołówka i ona wzbudziła moje największe zainteresowanie.



 Philips and the Monkey Pen (malajalam)
Uwielbiam keralskie kino dziecięce. Jest z jednej strony bardzo ciepłe, z drugiej nie 'lukrowane' (jak nie przymierzając choćby tak 'okrzyczane' TZP:P) i nieraz są i momenty,  które potrafią 'zmrozić krew w żyłach' (tu taki właśnie był, gdzie mnie po prostu ścisnęło w gardle i tyle). Mocno osadzone w rzeczywistości, ale to wcale nie musi wykluczać i elementów magicznych (Innocent jako Bóg - czaaad!), bo przecież taki jest i świat dziecka:) Zwykły, a niezwykły. 10-letni Sanoop, który dostał za swą rolę nagrodę stanową, jest przeuroczy (nawet jeśli i niezły z niego w filmie urwis), a Jayasurya w roli jego ojca przekochany.



Punyalan Aggarbatis (malajalam)
Nieczęsto chyba można zobaczyć w kinie indyjskim tematykę małej przedsiębiorczości (w sensie obrazu realnych problemów związanych z założeniem i prowadzeniem swego biznesu, a nie firmy, która stanowi głównie tło do romansu  bohaterów - vide np. BBB - i od razu cudownie 'kwitnie'), a o tym jest ten film. Co z tego bowiem, iż bohatera pomysł na biznes jest niebanalny, a więc potencjalnie rynkowo ciekawy (chce robić kadzidełka  ze słoniowych odchodów:D), skoro cały czas stają mu na drodze jakieś przeszkody: jak nie z samym zarejestrowaniem firmy, to z hartalem (czyli strajkiem 'komunikacyjnym') - poznanym zresztą przez mnie przy okazji niedawnego keralskiego North24Kaatham. Tu jednak ów strajk zdecydowanie nikomu - poza organizatorami - nie służy. Zaciekawił mnie fakt, że bohater decyduje się pozwać jego organizatorów do sądu - ciekawe, na ile w praktyce są i takie precedensy? (wcale bym się nie zdziwiła, jakby było ich i sporo, zważywszy, że choćby w Kerali potrafi być i kilkadziesiąt hartali rocznie). Nie jest to może film, który zachwyca (trochę zbyt niemrawo się dla mnie jednak toczy), ale - jak mówię - stanowi ciekawy obraz indyjskiej rzeczywistości.

 Miss Lovely (hindi)
Wiele osób wierzy, że w Indiach powstaje tylko 'grzeczne' kino. Bez śmiałych scen, golizny, a niektórzy wciąż są przekonani, że tam się i całować nie wolno:P. Część fanów bolly zresztą to właśnie do tego kina przyciąga. Prawda jest jednak znacznie bardziej skomplikowana. I o tym opowiada ten film. O kinie indyjskim, o jakim wiele osób nie ma pojęcia. Tandetnym (sporo osób by pewnie powiedziało, że bolly z definicji jest tandetne, ale nie o tę 'wypasiona tandetę' mi akurat teraz chodzi:P) i wyuzdanym. Miss Lovely pokazuje to, czego oczekiwałam po filmowej biografii Silk Smity (która przecież, pod koniec swej niedługiej i jakże burzliwej kariery, grała też w tzw. filmach blue, czyli niskobudżetowym kinie erotycznym) - mroczny, brudny świat pokątnych filmowych interesów, gdzie rządzi tylko zysk, a ludzkie uczucia sprawiają, że przegrywasz Którego nie ogląda się z uśmiechem na ustach nucąc kolejną chwytliwą piosenkę. Bo to nie 'lukrowane' Dirty Picture (z zasadą 3E). Można oczywiście stwierdzić, że nie tego się oczekuje po bolly. Ale warto myślę wiedzieć, że takie kino też tam jest. Że filmowy indyjski światek to nie tylko bajkowe gwiazdorskie kariery i czerwone dywany, ale ma i takie oblicze.

Club 60 (hindi)
Nie każdy aktor - niezależnie od swego talentu - ma tyle szczęścia, żeby pożegnać się z widzami w naprawdę dobrym stylu. Ciekawą rolą w fajnym filmie. Takie szczęście miał ostatnio np. Thilakan, a teraz Farooque Sheikh. Rola pogrążonego w depresji lekarza, który uczy się ponownie (a może nawet wreszcie) cieszyć się życiem to bowiem bardzo godne pożegnanie z tym aktorem. Lubię takie ciepłe, 'grzejące serce' kino. Nawet jeśli jest przewidywalne (vide choćby finał), to daje zastrzyk jakże potrzebnego uśmiechu (nie mylić ze śmiechem na 'haha-komediach')  i wiary w moją ulubioną życiową zasadę: carpe diem. No i - co lubię szczególnie - Club 60 pokazuje, że życiem można cieszyć się nie tylko mając 20-30 lat, ale i tytułowe 60. Nie ma tu zatem młodych - ani udających wciąż młodych:P - aktorów, ale ekipa zacnych 'weteranów', którzy czynią siłę właśnie ze swej zwyczajności. Rzadko widywana Sarika choćby. Z której to ust pada coś, co mnie najbardziej chyba poruszyło w filmie: pytanie, czy jeśli czyjaś śmierć nie załamała nas tak jak innej bliskiej osoby to oznacza, że kochaliśmy mniej osobę, która odeszła? Odpowiedź jest niby oczywista, ale niekoniecznie rozwiązuje przecież problem emocjonalny, na który zwraca uwagę owo pytanie. A piosenka panów z wieczoru kawalerskiego trafia na moją listę ulubionych pijackich songów ever.

  Uyyala Jampala (telugu)

W ostatniej chwili, z ciekawości postanowiłam skusić się na ten niskobudżetowy film z debiutantami w rolach  głównych, który niespodziewanie odniósł spory sukces w AP (i pomógł Akkinenim wyjść z kłopotów finansowych spowodowanych serią klap produkowanych w rodzinnej wytwórni filmów z Nagiem). Nie czuję się wprawdzie specjalnie targetem na te 'młodzieńcze (okołonastolatkowe) opowieści', no ale to nie znaczy, że żadne mi się z definicji nie podobają (vide choćby filmy Kammuli). Niestety na tej historii pary, która zna się i 'kumpluje' od dzieciństwa, a gdy dorasta odkrywa w końcu, że łączy ich i coś więcej (choć rodziny zachwycone tym - a jakże- nie są) się głównie wynudziłam.