sobota, 29 czerwca 2013

'Ranganayaki' (1981), czyli aktorka sceniczna

Sięgnęłam po ten film w związku z publikowaną niedawno IBN-ową listą 100 indyjskich filmów wszech czasów. Jeśli ktoś jednak nie czytał/nie pamięta, nie będę spoilerować, co mnie w szczególności w nim zainteresowało:P (bo to, jak się okazało, naprawdę spory spoiler). Myślę bowiem, iż nie tylko ten aspekt filmu jest ciekawy:)  
Ranganayaki wychowała się w teatralnej trupie i jest jej gwiazdą.  Granie ma 'w genach': jej matka też była aktorką, ale - nieszczęśliwa w swym związku - zmarła na tyle wcześnie, iż Ranganayaki prawie jej nie pamięta. Tym bardziej swojego prawdziwego ojca, i to szefa zespołu tytułuje tym mianem. Urokowi młodej, pełnej charyzmy aktorki ulega pewien bogaty  dziedzic rodu. Pewny swego uczucia na tyle, iż wbrew ojcu decyduje się poślubić dziewczynę. Ale niekoniecznie, by nadal oglądać teraz już swoją żonę na scenie. Ona zresztą za bardzo nie protestuje (w końcu kobiety poświęcanie się dla uczucia mają chyba we krwi..) Tylko czasem, gdy przychodzą 'chude dni', wspomina, że mogłaby swą pracą też zasilić domowy budżet. Wkrótce na świat przychodzi zresztą dziecko. Czy jednak scena w końcu nie skusi Rangayaki? I czy w ogóle jest w tym coś złego? Czemu ma wstydliwie ukrywać swą 'przeszłość', nawet nie wspominać o niej, jak chciałby jej mąż? Temat jakże znany w kinie indyjskim, gdzie to nieraz małżeństwo kończyło karierę aktorki. Nie tylko z powodu widzów (którzy mieliby czuć się 'nieswojo' wzdychając do mężatki - tu problemu od tej strony zdaje się w ogóle nie być, zresztą były to czasy, gdy to widzowie chyba nie wiedzieli jeszcze tyle o prywatnym życiu aktorów), ale z powodu podejścia owych mężów właśnie (że wspomnę tylko casus Sunila Dutta i Nargis). 'Umocowanej społecznie' hipokryzji znaczy, podpartej męskim instynktem 'jedynego posiadacza'. Ranganayaki wraca na scenę, ale jakim kosztem? Zachowuje jednak, w odróżnieniu od swego męża (oj, jakby się nieraz chciało na niego woka wyciągnąć!:P), klasę i wiele godności. Układa sobie życie na nowo, ale nie 'wymazuje' starego... Gdy po latach przypadkiem spotka ponownie swego męża gorzko spyta: "Pewnie ożeniłeś się ponownie? No tak, w końcu mężczyzn tyczą inne zasady i normy. Ja owszem, też miałam okazję, ale nie mogłam tego zrobić..." Tym bardziej dziwi mnie jej końcowa decyzja. Nie pasuje mi jakoś do całego obrazu tej silnej przecież kobiety (albo może nie tak bym to chciała widzieć po prostu?) W każdym razie losy bohaterki  to kolejne smutne potwierdzenie tego, iż kobiecie zwykle bywa jednak w życiu trudniej:/
Na dalszym planie, mniej zasygnalizowany, ale też myślę ciekawy jest wątek relacji "teatr-kino". Powracając do zawodu bohaterka decyduje się na rozpoczęcie kariery w filmie. Niechętnie traktowanym przez większość zespołu (jako pewnego rodzaju pośledniejsze zajęcie, zdradę ideałów?) I wtedy tłumaczy im, że nie chodzi jej o pieniądze na luksusowe życie, ale dzięki tej pracy zarobi choćby na własny teatr dla wędrownego dotąd zespołu: 'Wyobraźcie sobie nasz teatr w każdym mieście'. Czy i dziś wielu aktorów nie zarabia pracą w kinie (czy teraz może bardziej w telewizji) na realizację swych scenicznych marzeń?
Pewnie można znaleźć w Rangayaki  i wady:) Bywa miejscami może zbyt przedramatyzowany (choć nie aż tak, jak się tego wcześniej obawiałam:P - po prostu podglądałam głównie fragmenty teatralnych przedstawień, które jak wiadomo odbywały się w tamtejszej określonej konwencji:)), niemniej, jako opowieść o losach (i wyborach) aktorki, uważam go za zdecydowanie ciekawszy niż np Dirty Picture i przystępniejszy w odbiorze niż Bhumikę:) Dość powiedzieć, iż trwający ponad 2,5h obraz cenionego ponoć, a nieznanego mi dotąd reżysera kannada, Puttanny Kanagala (którego za swego filmowego guru uważał np Balaćander - zresztą obaj są słynni ze swego niebanalnego, odważnego portretowania kobiet), nie tylko wcale mi się nie dłużył, ale - co widać chyba i po długości notki - naprawdę mnie 'wciągnął':) I nawet nie miałam poczucia, że jest za dużo piosenek^^ (zdziwiłam się za to czytając potem na Wiki, że było ich 'aż' 5:D) Takich np:
A film w całości (z napisami!) można znaleźć na YT:)

piątek, 14 czerwca 2013

Poszukując normalnego Balakrishny: 'Bhairava Dweepam' (1994), 'Aditya 369' (1991), 'Sri Rama Rajam' (2011)

Na hasło Balakrishna fanom południa przed oczami automatycznie wyskakuje chyba obraz nienajmłodszego już, 'pobielonego' pana w dziwnych perukach, którego megahirołsowskie wyczyny przebijają zdecydowanie 'standardy' tego rodzaju kina (jak nie ściga - skutecznie - samolotu to zatrzymuje skinieniem ręki pociąg i takie tam;D) Postanowiłam jednak pogrzebać głębiej w jego filmografii w poszukiwaniu bardziej 'ludzkiego' oblicza stara. I znalazłam:) Nie, nie zamierzam twierdzić, iż to wielki zmarnowany talent aktorski, ale są filmy, w których naprawdę bardzo fajnie się go ogląda. I wygląda, iż największe zasługi w zakresie takiegoż kina z Balayyą ma znany nam skądinąd (np z takich rzeczy jak niemy Pushpak) Singeetam Srinivasa Rao. To on bowiem wyreżyserował dwa filmy, które były sporymi hitami kasowymi, a jednak nie pokazują go jako owego przegiętego superhiroła.
O Bhairava Dweepam anglojęzyczne źródła piszą jako o 'folk movie'. Hmm.. no chyba że na takiej zasadzie jak o Pathala Bhariavi, moim zdaniem bardziej adekwatne określenie gatunkowe to jednak po prostu kostiumowe kino przygodowe. Takie jak te radzieckie produkcje z lat 80, którymi to w swoim czasie namiętnie karmiła nas nasza tv (a w których były, jak już dzisiaj wiemy, i koprodukcje radziecko-indyjskie, typu Alibaby). Vijay, nieślubny syn władcy, dorasta w ubogiej rodzinie, nieświadomy swego pochodzenia (ojciec odmówił ożenienia się z jego matką, a wtedy ta zrozpaczona prawie się z nim utopiła...) Wyrasta oczywiście na dzielnego młodziana i zakochuje się  pięknej córce ościennego władcy (młodziutka, prześliczna Roja). Jej ojciec zachwycony oczywiście nie jest, ale wkrótce okaże się, że tylko Vijay będzie w stanie uratować Padmę Devi z rąk czarnoksiężnika:P Bhairava Dweepam to nic wielkiego, ale choć ta bajeczka trąci już dziś myszką (zresztą takie filmy to do siebie zwykle mają:)) to ogląda się ją całkiem przyjemnie, a młody, dzielny (ale nie tak jak w filmach typu VV:P) Balayya jest naprawdę uroczy:) I nawet krasnoludki - których tak się obawiałam po screnach - mi się podobały (zabawne były znaczy:D)
Trzy lata wcześniej Balakrishna nakręcił z Singeetamem rzecz, która zajmuje znacznie ważniejsze miejsce w historii kina telugu. Aditya 369  to bowiem pierwszy w tym kinie film s-f. Z motywem podróży w czasie za pomocą specjalnego wehikułu. Myślicie pewnie: znaczy Powrót do przyszłości? Tak i nie:) Owszem, sam zasadniczy koncept (ekscentrycznego naukowca budującego wehikuł czasu i  chłopaka, który odbywa przy jego pomocy podróż w czasie) jest ten sam, ale dalej rozgrywa się to już jednak trochę inaczej:) Przede wszystkim, jak w Powrocie...chodziło głównie o wyprawę w niedaleką przeszłość, by w ten sposób zmienić przyszłość, tu zasadnicza część wyprawy odbywa się w bardzo daleką przeszłość, bo aż do 15 wieku, a jej celem jest nie dokonanie zmiany, ale przede wszystkim pokazanie bogactwa historii i kultury Telugów. Bohater, Krishna Kumar, 'ląduje' bowiem na dworze słynnego, historycznego władcy, Krishnadevy Raji (granego także przez Balayyaę), którego panowanie uważane jest za złotą epokę, zarówno samego imperium, jak i w kwestii rozkwitu literatury telugu. I w filmie widzimy bardziej nawet tę drugą sferę - choć niekoniecznie nieobeznany widz może na wszystko zwrócić uwagę. Mnie samej na wiele niuansów zwróciła uwagę dopiero obszerna analiza z tego bloga (jako ze czytana dopiero po seansie doszłam do wniosku, że trzebaby teraz obejrzeć film jeszcze raz:P), chociaż smaczek, gdy to Krishna jest świadkiem recytacji przez słynnego poetę Thenaliego Ramaksrihnę świeżo stworzonego poematu i...wpada mu w słowo kończąc go, a na pytanie skąd go zna, mówi że z filmu z ANR-em, dostrzegłam sama:D Faktu jakie wrażenie robił Krishna swym, przewiezionym z przyszłości magnetofonem, jednak nie zauważyłam (drugi seans jak nic:P). No i osadzenie filmu w takiej, klasycznej epoce oznacza, iż film będzie w dużej mierze wypełniony piękną karnatyczną muzyką (muszę pisać czyją?:P). A tańczy do niej głównie, grająca damę dworu, Silk Smita:) Poza tym w części współczesnej można jeszcze zobaczyć złowrogiego Amrisha (jako rozmiłowanego w rzadkich dziełach sztuki i.. muzyce klasycznej super złodzieja - taki prekursor tego z Dhooma 2:P) oraz małego Taruna:) To kino które, mimo upływu 30 lat (co w tym gatunku bywa problemem), naprawdę świetnie się ogląda i - tak jak już napisałam - na pewno do niego wrócę. 
Skoro więc weekend z Balakrishną okazał się tak przyjemny postanowiłam sobie wrzucić jeszcze jedno jego mniej typowe wcielenie. Niebieskiego Balayyę. Znaczy jako Ramę:D W zasadzie od dawna przymierzałam się do obejrzenia Sri Rama Ramajany, czyli Bapowej adaptacji Uttara Ramajany (ostatniej, mało chyba znanej a mojej ulubionej części eposu). Przede wszystkim z powodu cenionego przeze mnie reżysera oraz Illayarajowej muzyki (która od początku mnie zachwyciła), ale trochę i z ciekawości jak spisze się para odtwórców głównych ról. Zwłaszcza Nayan jakoś nie bardzo sobie wyobrażałam jako Sitę. I muszę stwierdzić, że bardzo mile mnie zaskoczyła prezentując w tejże roli jakże istotną dla tej postaci godność (Aish wysiada przy niej  w przedbiegach:P) Sam Balakrishna w porządku - choć siłą rzeczy trudno było mi obdarzyć jego postać specjalną sympatią:P Nie irytował mnie jednak swym 'cierpieniem' na pokaz' (znaczy tak to odbierałam) jak lata temu jego ojciec w tejże roli. Niezmiennie najbardziej w tej historii lubię jednak te zadziorne dzieciaki, co to się nie patyczkują z bogiem, tylko wprost mu wytykają to, co chciałaby pewnie i większość widzów. Adaptacja Bapu  jest raczej z tych solennych, nie rewolucyjnych, muszę jednak przyznać - iż, choć oglądałam tę historię wszak nie po raz pierwszy - dopiero tu uderzyło mnie, że może należy  to wszystko interpretować nieco inaczej niż zwykłam do tej pory. Wracając 'na łono' Matki-Ziemi Sita stwierdza, iż teraz już może, bo 'jej misja jest wykonana'.  Misja, czyli coś z czym w naszej, chrześcijańskiej tradycji Bóg-ojciec zesłał na ziemię Jezusa. Narażając na nie mniejsze chyba upokorzenia. A jednak większość z nas nie podważa głębszego sensu tegoż działania. Umiemy je wytłumaczyć, co więcej na tym poświęceniu zbudowana została spora część naszej religii. Czemu więc nie spojrzeć podobnie na poświęcenie Sity? (bo ona chyba świadomie się mu poddała, nie dlatego, że nie miała wyboru - miała, choćby na samym początku Uttara Ramajany). Jaki był w nim cel? Trudno mi, laikowi, orzekać, ale choćby ciągłość genów, rodu? Ważna sprawa przecież w każdej kulturze. Ale to tylko takie drobne rozważania na bazie seansu, który może mnie nie 'powalił na łopatki', może w paru miejscach mnie znużył, ale ogólnie oceniam go jako dość przyjemny:)

niedziela, 9 czerwca 2013

Muzyczne fuzje tradycji z nowoczesnością w kinie telugu

Jedną z rzeczy, za które kocham kino południowe, jest obecna w nich nieraz klasyczna muzyka czy taniec (czego próżno szukać w filmach bolly np). Dziś chciałam się skupić na czymś jeszcze szczególniejszym, bo muzycznych połączeniach klasycznych, karnatycznych dźwięków i nowoczesnych, 'zachodnich' brzmień. Oto więc kilka takich przykładów z kina telugu.

W jednej z moich ulubionych scen z Vishwanathowego klasyka Shankarabhanaram, bohatera, bramińskiego śpiewaka, ze snu budzi bigbeatowy band, który koniecznie chce mu udowodnić wyższość wykonywanej przez nich nowoczesnej muzyki. Proponuje im zatem pewnego rodzaju muzyczny pojedynek pt 'powtórzmy nawzajem po sobie' (rozpoczyna się poniżej od ok. 2 minuty).
Morał? Muzyka jest boskim darem, niezależnie czy tradycyjna czy nowoczesna, byle stał za nią profesjonalizm. No właśnie:)

A teraz coś z kultowego filmu sf  Aditya 369, w którym to Balakrishna przy pomocy maszyny czasu przenosi się na piętnastowieczny dwór. A tam .. tam m.in. wchodzi w taneczny pojedynek ze Silk Smitą. Ona tańczy klasycznie, a Balayya... rockandrolluje:D Serio!
Kolejna scena z  'innego świata'. W Yamudiki Mogudu Chirowy bohater trafia po śmierci do nieba i  wprowadza tam prawdziwe zamieszanie:D Między innymi demonstruje boginkom, jak można urozmaicić ich 'nudne' niebiańskie pląsy. Od klasyki przechodzi  zatem przez swinga czy stepowanie, aż do rockanrolla, disco czy breakdance'a! Prawdziwa mieszanka tanecznych stylów:)
Przykład z Padamati Sandhya Raagam  to nie tyle 'pokazówka', co dowód na to, iż muzyka może łączyć - ponad podziałami:) Ojciec bohaterki, przebywający w Stanach tradycyjny bramin, śpiewa modlitewną raagę, ona akompaniuje mu na skrzypcach, a za ścianą jej wybranek, nowoczesny Amerykanin, dołącza z pianinem. Fascynujący mix!
I jeszcze jeden przykład, iż tradycja i nowoczesność mogą iść w parze. Finał Raagam, w którym to granej przez Shabanę karnatycznej śpiewaczce towarzyszy nowoczesny band:
I mam nadzieję, że odkryję jeszcze sporo takich muzycznych perełek:)