Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wielcy kina. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wielcy kina. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 20 lipca 2025

Angry Young Men (2024) - o dwóch takich, co dostawali lakh więcej od Biga

  

Od jakiegoś czasu trzeba już bardzo specjalnego powodu, żebym reaktywowała mój blog i to jest taki powód. Gdy po moim powrocie na Amazon Prime zabrałam się za przeglądanie obecnej oferty i zobaczyłam tytuł 'Angry Young Men'  oczywiście w pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś dokument o Bigu.  I w sumie się ucieszyłam, ale gdy dotarło do mnie, że jednak chodzi nie o niego (w sumie fakt, ci men to pluralis), a o słynny duet Salim-Javed, moja ekscytacja zdecydowanie wzrosła.  Bowiem dokumentów o aktorskich gwiazdach kina jest masa, czasem zdarzają się też o reżyserach (jak ostatnio o Rajamoulim), natomiast dokument o filmowych scenarzystach to prawdziwe rarum. Ale też mamy do czynienia ze scenarzystami wyjątkowej rangi, których status (a i gaże) - co też pokazuje ten dokument - był równy największym gwiazdom. Starczy powiedzieć, że będąc nieznającą hindi gori, bez problemu zidentyfikowałam  2 na 3 tytuły poszczególnych odcinków (każdy z nich jest słynnym cytatem autorstwa owego duetu i na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że ten jeden, który musiałam guglowac, jest najdłuższy:P)

 

Na pomysł dokumentu wpadła  Zoya Akthar, uznała jednak że temat jest zbyt osobisty, żeby zająć się też reżyserią, stąd to zadanie powierzyła Namracie Rao - cenionej edytorce, dla której był to debiut w reżyserskiej roli.  I - zważywszy, że nakręcono ponoć około 800 godzin materiału a ostatecznie dokument liczy 3 czterdziestokilkuminutowe, zwarte i dobrze zmontowane odcinki - to była chyba dobra decyzja. Obie rodziny bohaterów (którzy to sami byli outsiderami, przybyłymi do Mumbaju 'znikąd', ale w chwili obecnej stanowią już głowy dwóch potężnych klanów filmowych) kontrolowały za to w pełni produkcję dokumentu - co zresztą zarzucają im niektórzy recenzenci, wskazując na prześlizgiwanie się nad niektórymi tematami czy  brak odpowiedzi na pewne kłopotliwe pytania. I tak, z całą pewnością w dokumencie dominuje ton takiej nostalgicznej 'feel good' opowieści,  jednak bez nadmiernej gloryfikacji bohaterów (znaczy pozostają ludźmi:P)  i bardzo dobrze się to ogląda.

Struktura narracji jest  dość prosta i chronologiczna. Pierwszy odcinek opowiada zatem o początkach drogi obu panów w branży filmowej (nie wiedziałam, że Salim próbował najpierw zostać aktorem! I że debiutował w filmie w parze z mamą Fary Khan:D Ani też że pierwszy wspólny scenariusz napisali ghostwritersko nie dostając za to nawet żadnej kasy) kończąc się na ich pierwszym wspólnym scenopisarskim sukcesie, czyli Zanjeerze. Drugi - o okresie ich największych sukcesów, z Deewarem i Sholay na czele (tu mamy też bardzo ciekawe zestawienie jednego ze stałych motywów w ich filmach, kochającej maa, z  ich prawdziwymi relacjami ze swoimi matkami), wreszcie trzeci - o powolnym schyłku ich popularności i artystycznym rozstaniu. Ten odcinek stanowi też pewne podsumowanie ich kariery i wyborów z dzisiejszej perspektywy. 

Wspomnienia samej dwójki bohaterów, dziś jowialnych starszych panów, przeplatane są wspomnieniami czy też opiniami innych osób z branży filmowej  i tych gości jest tu tyle, że nie podejmuję się nawet ich wszystkich wymieniać;) Wspomnę zatem tylko o dwóch rzeczach, które najbardziej zwróciły moją uwagę.  Po pierwsze Big, którego jest zaskakująco mało (choćby Jaya pojawia się po raz pierwszy wcześniej i jest jej ogólnie więcej). Moja pierwsza myśl brzmiała: ale jak to?  Przecież to on stal się twarzą tego 'angry young mana'.  I po namyśle doszłam do wniosku, ze być może właśnie dlatego. Żeby ta 'twarz'  nie odwracała zbytnio uwagi od tych, którzy to ten ikoniczny typ bohatera stworzyli, powołali do życia. Bo to oni mają tu być bohaterami. Druga ciekawostka to jedyny gość spoza kręgu kina hindi.  Bardzo jestem dumna, że od razu wpadłam na to, dlaczego to właśnie Yash; ) Nawet jeśli nie należę do wielkich fanów KFG nie da się nie zauważyć, że ten 'angryyoungowy' duch rodem właśnie z tamtych czasów jest w tym filmie kannada obecny bardziej niż w jakiekolwiek produkcji hindi (i to niezależnie od tego, że samych odwołań do filmów Salima-Javeda jest w kinie hindi do dzisiaj masa).


Na samym początku dokumentu Salim opowiada, że jako młody chłopak fascynował się Jamesem Deanem, a potem obejrzał Devdasa i zaczął mieć dylemat, czy bardziej chcieć być Deanem czy Devdasem (to był zresztą pierwszy moment, w którym uśmiech pojawił się na mojej twarzy i tak zostało już do końca filmu). Po seansie Angry Young Men  myślę, że jednak stanęło bardziej na Deanie i chwała bogu, bo Devdas jak wiadomo był idiotą:P A Salima jak i Javeda się po tym seansie lubi bardzo.

 


 

niedziela, 21 listopada 2021

S. P. Balasubramaniam (1949-2020) - playbacksingerska legenda

Gdy rozpoczynałam na blogu cykl 'wielcy kina' wyrażałam nadzieję, że nie będę pisać o wielkich dopiero, kiedy już odejdą. Niestety po raz kolejny wyszło tak, że poświęcam komuś nader wyjątkowemu notkę dopiero, gdy nie ma go już z nami. I nie dlatego, że nie  doceniałam go wcześniej, bo Balasubramanyam był moim ulubieńcem już od dawna. Nie tylko za swój głos, ale i za to jakim był człowiekiem - jego widok zawsze wywoływał uśmiech na mojej twarzy. Tymczasem nie ma go z nami już drugie Zaduszki, a notka dopiero teraz. Cóż...
 

Śpiewający rekordzista

 
Sripati Panditaradyula Balasubramaniam (samo nauczenie się jego imienia to poważne wyzwanie, stąd też pełnej wersji jego nazwiska nigdy nie udało mi się ogarnąć, stanęłam - jak Indusi - na SPB) urodził się na terenie ówczesnej prowincji Madras, a dzisiejszego Andhra Pradeś w telugowej rodzinie bramińskiej. Muzyka grała w jego duszy od dziecka, ale - jakże w południowym stylu - studia wybrał inżynierskie:D Nie skończył ich (z powodu choroby), ale nawiązał w tym czasie dużo ciekawych kontaktów muzycznych (został np. liderem zespołu, w którym to na gitarze i fisharmonii grał Ilayaraja:D).
 


Jako filmowy playback singer zadebiutował w 1966 roku śpiewając w telugowym filmie Sri Sri Maryada Ramanna. A potem poszło już z kopyta. W tym samym roku zaśpiewał po raz pierwszy także w kinie kannada, ciut później w tamilskim i mallu. Ponoć tamilski debiut zawdzięcza samemu MGRowi, który to usłyszał jego głos  w studiu filmowym w Madrasie (Balu nagrywał piosenkę telugu, ale jak wiadomo wtedy całe południe kręciło filmy w jednym miejscu)  i zachwycony zarekomendował go kompozytorowi swojego następnego filmu.  A w latach 80-tych SPB trafił także do kina hindi. 
 
 
Zaśpiewał absolutnie niesamowitą ilośc piosenek. W ciągu swej ponad 50-letniej kariery nagrał ich aż 40 tysięcy! (czyli średnio 2 dziennie). I w 16 językach! 
SPB jest też do dziś posiadaczem rekordu największej ilości piosenek nagranych w ciągu jednego dnia.  Było to 21 piosenek do  filmu kannada (jego rekord hindi to 16 piosenek w ciągu 1 dnia:P)

 

Od karnatycznej klasyki po głos Salmana

 
Był niezwykle wszechstronnym artystą, zdolnym zaśpiewać absolutnie wszystko. Pierwszym ważnym przełomem w jego karierze, dzięki któremu to sława Balasubramanyama wykroczyła poza granice południa, a także zdobył on swą pierwszą (z ogólnie 6) National Award, był Vishwanathowy Shankarabharanam - film będący hołdem dla klasycznej muzyki karnatycznej. A Balasubramaniam nigdy nie kształcił się w muzyce klasycznej. Sukces tego filmu sprawił, że Balu zaczął śpiewać więcej klasycznych rzeczy, głównie w kinie telugu (w tym w kolejnych filmach Vishwanatha). 
 
 
W tym czasie wraz z Ilayarają i Janaki stworzyli też nieformalne muzyczne trio, nagrywając wspólnie całą masę utworów.  Sporo z nich było do filmów Chiru, który to wprost uznał głos śpiewającego za niego SPB za jeden z głównych powodów swego sukcesu. 
 

Ale nie on jeden... Jak już napisałam w latach 80. o głos Balasubramaniama upomniało się także kino hindi. W 1981 roku otrzymał kolejnego Nationala za  Ek Duuje Ke Liye. Ale prawdziwą sławę w bolly przyniosło mu śpiewanie 'pod Sallu'. Przez całe lat 90. był 'etatowym romantycznym głosem Salmana' (w tym w tych największych hitach, które wywindowały Sallu na pozycję czołowego amanta bolly jak Maine Pyar Kiya i Hum Aapke Hain Koun).


 

Aktorstwo i dubbing filmowy 

 

 
SPB przygoda z dubbingiem rozpoczęła się całkiem przypadkowo, za to od razu z najwyższej półki, bo podłożył głos za Kamala w telugowej wersji Manmadha Leela Balachandera. Potem został zresztą domyślnym voiceoverem Kamala w telugowych wersjach jego tamilskich filmów. Poza Kamalem w kinie telugu głosem Balu mówili też m.in. Rajini, Vishnuvardhan, Salman, Mohan, Anil Kapoor,  Girish Karnad, Gemini Ganesan, Arjun Sarja, Karthik czy Raghuvaran.
 

 
Dość szybko Balasubramaniam zaczął pojawiać się także przed kamerą. Najpierw bardzo gościnnie, w piosenkach czy malutkich rólkach, ale w ostatnich latach grał już także główne role. W tym w moim ukochanym Midhunam. Na ekranie - podobnie zresztą jak prywatnie -  emanował zawsze niezwykłym ciepłem.
 
 
W sierpniu 2020 roku u Balu zdiagnozowano COVIDa. Trafił na intensywną terapię i długo przebywał pod respiratorem, jednak udało mu się pokonać wirusa.  Niestety osłabiony walką organizm nie wytrzymał i końcem września SPB odszedł od nas na dobre. Pozostawił jednak po sobie spuściznę, która  pozostanie na zawsze.  


niedziela, 18 marca 2018

Vijayashanti - 'angry young woman' vel 'lady Amitabh'

Po długaaśnej przerwie na blogu (spowodowanej moimi studiami i erasmusowymi wojażami) chciałabym jakoś do niego wrócić. Z pisaniem nowych rzeczy idzie mi chwilowo słabo, pomyślalam jednak, iż mogę tu wrzucić jeszcze sporo zarchwizowanych materiałów z nieistniejącego już bollywood.pl. Bo napisałam tam sporo tekstów, które nie zasługują na przepadnięcie w nicości. A skoro mamy miesiąc kobiet oto notka o mojej ulubionej południowej action queen.
Aktorka, która w kinie indyjskim - zdominowanym jednak głównie przez facetów - wywalczyła sobie pozycję (i gaże) równą męskim gwiazdom. Choć w początkach kariery grała też role 'ozdobnikowe', sławę (i przydomki - prócz wymienionych w tytule jeszcze np. 'action queen of Indian cinema')) przyniosły jej role twardych, walecznych kobiet - takich co to same walczyły z przestępczością, korupcją i innymi bolączkami otaczającego je świata (tak jak dziś robią to superherosi).

Pierwsze screen testy
Urodziła się w Andhra Pradesh w 1964 roku. Debiutowała w filmie tamilskim “Kallukkul Eeram” w 1980 roku, i w tym samym roku w filmie telugu “Kiladi Krishnudu” (u boku Krishny).
Przez pierwsze lata grała głównie role glamourowe. Pierwszy przełom nastąpił po roli w “Pellichoopulu” z 1983 roku, ale prawdziwą gwiazdę i jednocześnie poważaną, cenioną aktorkę 'zrobiły' z niej dopiero role w społecznie zaangażowanych filmach T.Krishny. 
Scena z Pratigathany
Młodemu reżyserowi udało się przekonać dostrzeżoną wcześniej na planie jednego z jej filmów Vijayashanti do przyjęcia roli w swoim - robionym w nowej wytwórni - debiucie. "Neti Bharatam" przyniósł obojgu sławę, aktorce pierwszą w karierze Nandi award (z 5 które w sumie otrzymała), a Vijayashanti stała się ulubioną aktorką T.Krishny i zagrała w 5 jego kolejnych filmach (“Desamlo Dongalu Paddaru”, “Devalayam”, “Vandemataram”,“Pratighatana” i“Repati Pourulu”). Wszystkie one dały jej szanse na stworzenie wyrazistych kreacji - czy to panny młodej protestującej przeciwko systemowi posagów w “Desamlo Dongalu Paddaru” czy nauczycielki kształtującej przyszłych obywateli w “Repati Pourulu” czy wreszcie walczącej z korupcją i zepsuciem politycznym nauczycielki w ich najsłynniejszym wspólnym filmie - "Pratighatanie" (ta rola przyniosła jej kolejną Nandi Award).


Świetnie układająca się współpraca została niestety przerwana przedwczesną śmiercią T.Krishny. Na szczęście Vijayashanti miała już wyrobioną pozycję i zaczęła dostawać "kobieco zorientowane" role w filmach innych reżyserów (przeplatając je także rolami czysto 'ozdobnikowymi').
Kolejnym przełomem stał się film 'Karthavyam' z 1990 roku, który stał się kasowym megahitem, a rola twardej policjantki walczącej z przestępczością w mieście (wzorowana na autentycznej postaci Kiran Bedi) przyniosła Vijayashanti National Award dla najlepszej aktorki i kolejną - 4 już Nandi (rok wcześniej otrzymała trzecią za rolę w 'Bharatanaari').
Rok później Vijayashanti zagrała negatywną (albo raczej antyhirosowską) rolę u boku Rajiniego w tamilskim 'Mannan' i to to tak, że sukces filmu przypisano bardziej jej niż Rajiniemu (!) i nagrodzono ją Filmfare za najlepszą rolę negatywną (było to zresztą pierwsza nagroda w tej kategorii na południu w ogóle).  Oto mała próbka - stylizowana na Kleopatrę Vijayshanti i Rajini w kajdanach :P


Po tych sukcesach Vijayashanti mogła ostatecznie przestać grać 'glamourowe' role i skupić się tylko na tych bardziej aktorsko wymagających (co nie znaczy, że koniecznie 'walecznych', bo zagrała także m.in. analfabetkę zakochaną z biednym szewcu w Viswanathowym “Swayam Krushi” czy pannę z dobrego domu, która poślubia wiejskiego biedaka w “Sahasa Samrat” K Raghavendry Rao).
W 1997 roku zagrała w kolejnym megahiciorze - rola dalitki, która staje się walczącą z niesprawiedliwością rebeliantką w 'Osey Ramulamma' przyniosła jej 5 nagrodę Nandi.


Był to niestety jednak już schyłek jej popularności. Ciekawych proponowanych jej ról było coraz mniej, więc rozczarowana Vijayashanti zwróciła się w stronę polityki. Aktorka najpierw dołączyła do BJP, a potem założyła własną partię Talli Telangana (zamienioną potem w Telangana Rastra Samithi).
W sumie Vijayashanti zagrała w około 175 filmach, głównie w kinie telugu, ale i tamilskim czy malayalam. Do 40-tki grała główne role, nie przechodząc do ról matek czy sióstr. A w latach swej największej popularności (czyli 90-tych, po sukcesie 'Karthavyam' i 'Mannan') Vijayashanti była najlepiej opłacaną aktorką w Indiach w ogóle - zarabiając więcej od Amitabha Bachchana, Rajinikantha czy Chiranjeeviego, a aktorzy kalibru Chiru czy Balakrishny grali 'drugie skrzypce' w jej filmach. Pytana zresztą kiedyś o różnice między nią a męskimi gwiazdami stwierdziła, że nie są duże: "Oni tańczą na łączkach z importowanymi z Mumbaju heroinami, ja z importowanymi stamtąd herosami. Tyle, że oni mogą remakować filmy z innych języków, a ja nie mam tematów do remakowania. No i oni ratują heroiny z rąk villainów, a ja herosów z rąk villainów".
Do swej kariery podchodziła dość skromnie, twierdziła, że jej sukcesy są głównie zasługą dobrych scenarzystów i reżyserów, których miała szczęście spotkać i wolała być postrzegana jako poważna aktorka niż jako przyciągająca tłumy gwiazda (którą jednak także była).

A jakkolwiek ja bardzo poważam Vijayashanti jako aktorkę i cenię sobie jej autorskie role zakończę tę notkę jednak mniej poważnie: oto bowiem klip duetu który kocham - Vijayashanti i Chiru w deszczu!


czwartek, 18 lutego 2016

'Ja, Durga Khote' - autoportret kobiety niezwykłej

"Nie dbam o to, jaka jest reszta filmu. Ale pokazałaś innym kobietom sposób zarabiania na życie"
ojciec do Durgi po klęsce jej debiutu


Nie pamiętam kiedy dowiedziałam się o tej niezwykłej kobiecie - pionierce indyjskiego kina. Na pewno nie kojarzyłam jej oglądając Mughal-e-Azam, Bobby czy inne jej 'matczyne' role z lat 60-70. Na pewno wiedziałam o niej już dwa lata temu, bo była jednym z czołowych przykładów w mojej ówczesnej polemicznej notce o sytuacji kobiet w kinie indyjskim Trochę krócej na mojej półce stoi jej autobiografia. Niezależnie od mojej natychmiastowej fascynacji postacią jej autorki (i faktem, że w ogóle napisała swoje wspomnienia - rzecz dość niezwykła wśród indyjskich aktorów) książka musiała 'odleżeć' swoje.
Durga, będąc pierwszą w Indiach aktorką pochodzącą z 'wyższych sfer' (szacownej, nieźle sytuowanej  marackiej rodziny Laudów) znała bardzo dobrze angielski. Można się o tym przekonać choćby oglądając debiutancki film dua Merchant-Ivory 'The Householder', gdzie świetnie wcieliła się w rolę toksycznej matki i teściowej. Jednak swą autobiografię napisała w ojczystym języku - marathi. Myślę, że to znaczący fakt. Tak - o czym wspomina obszernie na początku książki - została wychowana: w wielkim otwarciu na świat, ale jednocześnie poszanowaniu własnej kultury. Na kobietę nowocześnie myślącą, ale ceniącą i tradycyjne, rodzinne wartości
Dlatego czytelników liczących na masę ciekawostek z filmowego światka może spotkać tu zawód:  najwięcej miejsca w książce Durga poświęca wcale nie swoim filmom, produkcjom czy partnerom z planu (z atencją wspomina tylko swą przyjaźń z Prithvirajem Kapoorem), ale rodzinie (znaczy rodzicom, a potem dzieciom, bo oba jej małżeństwa były nieudane). Jest to więc bardziej portret niezwykłej (zwłaszcza na owe czasy): pracującej i w dużej mierze samotnie zmagającej się z życiem kobiety, niż konkretnie aktorki, czy gwiazdy. Swój zawód Durga zdaje się traktować jak zwyczajną pracę: owszem, lubi ją, ale traktuje przede wszystkim jako sposób na zarabianie i utrzymanie się. Bez wielkiej ideologii o artystycznym posłannictwie. Do swej pracy podchodzi rzetelnie i z zaangażowaniem, cieszą ją zawodowe sukcesy i dobre, ciekawe role, ale cały czas najważniejsi dla niej jej bliscy.
Zresztą przecież to dla dzieci rozpoczęła karierę w filmie - wbrew temu, co twierdzą internetowe źródła nie była wówczas jeszcze wdową, ale matką owszem, a przyzwyczajony do dobrobytu i utrzymywania przez swych rodziców mąż nie był osobą, na której mogłaby bardzo polegać. Gdy zatem teść Durgi stracił swój majątek, młoda zdesperowana kobieta postanowiła sama zadbać o utrzymanie swoje i dzieci. Najpierw udzielaniem korepetycji, potem chwyceniem okazji filmowego debiutu (do kina właśnie wchodził dźwięk i znajomość języka stawała się bardzo ważna). Katastrofalnego jak się okazało, niemniej to właśnie ta mała rólka w Wadiowej produkcji klasy B zwróciła na nią uwagę Prabhat Studio i Shantarama, którym to będzie zawdzięczać później swoje najlepsze role. Zresztą o współpracy z nimi pisze zdecydowanie najwięcej i zawsze z najwyższym uznaniem i atencją. I nieraz porównuje późniejsze bombajskie plany filmowe do tych prabhatowych. Zwykle wypadają na niekorzyść:P Ogólnie spostrzeżenia Durgi na temat różnic w specyfice kręcenia kina marackiego, bengalskiego i hindi są zresztą nader ciekawe.
Ale i tak najbardziej fascynujące wydały mi się całkiem pierwsze rozdziały książki, w których to czytelnik ma okazje zapoznać się z ówczesnym kulturalnym światkiem Maharaszty. Jako iż ojciec Banu (jak była nazywana w domu Durga) był wielkim admiratorem teatru miała ona okazję już od dziecka przesiąkać tą artystyczną atmosferą i np. poznać osobiście tak wielkiego artystę ówczesnych scen jak Balgandharva (kto chciałby się dowiedzieć więcej o tym legendarnym, słynnym przede wszystkim z odtwarzania ról kobiecych aktorze i pieśniarzu  może obejrzeć film o nim nakręcony kilka lat temu przez Maratów).  To  trochę podobnie cudowny nostalgiczny klimat dawnych 'czasów bohemy' jak w Allenowym 'O północy w Paryżu';) Ta część jest także najbardziej uporządkowana, podczas, gdy w ostatnich rozdziałach autorka - starając się zająć jakimś jednym tematem w dłuższej perspektywie czasowej - wprowadza trochę chaosu do chronologii wydarzeń.  Chciałoby się też trochę szerszych relacji z różnorakich  'służbowych' wojaży autorki po świecie (a reprezentowała Indie np. na festiwalu w Wenecji czy poświęconej kwestiom kobiet konferencji UNESCO).
Podoba mi się szczerość Durgi w swych wspomnieniach. Autorka nie kryje np. swej niechęci do szybkiego drugiego małżeństwa swej synowej [młodszy syn Durgi zmarł podobnie młodo jako jej pierwszy mąż], potrafi jednak także ostatecznie 'oddać sprawiedliwość' dobremu przybranemu ojcu swych wnuków.  Nie zawsze zgadza się z wyborami swych dzieci/wnuków, ale stara się rozumieć, że to ich życie.
Z ciekawostek warto też wspomnieć, iż obie synowe Durgi były także niebanalne: owa wcześnie owdowiała była uznana aktorką teatralną, a druga.. polską arystokratką (z wojennej emigracji oczywiście).  I znaczący jest jak sądzę fakt, iż zakładając swoją (kolejną) firmę produkcyjną (zajmującą się ównie dokumentami i filmami reklamowymi) Durga uczyniła jej współwłaścicielkami właśnie obie swe synowe. Pamiętając własne bolesne doświadczenia była bowiem zdania, kobiety nie powinny być uzależnione finansowo od swych mężów, ale być w stanie w razie potrzeby i same się utrzymać.
Warto poznać bliżej tę niebanalną kobietę. Zarówno filmowo (koniecznie Amar Jyothi!), jak i przez te wspomnienia. I na koniec jeszcze parę filmowych wcieleń Durgi: 

Królowa z Ayodhyecha Raja.
Waleczna piratka Saudamini w Amar Jyothi
Mama Dilipa w Shikast

Zaborcza mamuśka Shashiego w Householder