Wydarzenia roku:
Jakkolwiek w kinie mallu wciąż rządzą młodzi, w minionym roku Mohanlal udowodnił, iż wciąż należy się też liczyć ze 'starszakami'. Jego 'tygrysia' superprodukcja Puli Murugan stała się bowiem pierwszym filmem mallu, który trafił do 100-crorowego klubu. Dorzucając do tego nieźle przyjęte: powrót kultowego duetu Priyadarshan-Mohanlal i podwójny wypad aktora do kina telugu Lalettan zdecydowanie będzie mógł zaliczyć 2016 rok do udanych. Tego samego nie może powiedzieć Mammootty, ale tu sprawę nadrabia jego syn, który zdecydowanie staje się coraz ciekawszym aktorem.
Głośna była też cenzorska afera tycząca filmu Ka Bodyscapes, który to dopiero po interwencji Sądu Stanowego został łaskawie dopuszczony do wyświetlania (jak na razie festiwalowego).
Po niedawnym głośnym rozwodzie z Manju Warrier Dileep znów trafił na prasowe czołówki - tym razem za sprawą ślubu z Kavyą Madhavan.
Moje typy: Kismath, Kali
Część mediów nazwała Kismath 'keralską odpowiedzią na Sairata'. Myślę, że to trochę krzywdzące dla jego twórców. Tak, to też mezaliansowe, mocno osadzone w realiach społecznych love story i też 'mały' film, który niespodziewanie stał się jednym z wydarzeń roku (choć skala jego sukcesu nie aż taka, bo nie wyszła specjalnie poza Keralę). Całą reszta się jednak różni. Kismath trwa niecałe 2 godziny, spora jego część toczy się w retrospekcjach i - tak po keralsku - prawie nie ma w nim piosenek. Bohaterowie są starsi (studiują), więcej ich dzieli (nie tylko pozycja społeczna, ale i wyznanie - on jest muzułmaninem - a i wiek, bo ona jest kilka lat starsza od niego) i zupełnie inaczej próbują rozwiązać swoją sytuację - zamiast romantycznie uciekać postanawiają bowiem poprosić o pomoc lokalnych stróżów prawa (w końcu od tego powinni być, prawda?). Niestety efekt końcowy jest podobnie przygnębiający... I prawdziwy, bo to historia oparta na faktach.
Już kilkukrotnie pisałam, że dla mnie mijający rok był rokiem Dulquara. Z tego co w tym czasie zrobił najbardziej spodobało mi się Kali. Nawet jeśli początkowo liczyłam, że fabuła rozwinie się bardziej w psychologicznym kierunku (mamy bohatera, który ma problemy z kontrolowaniem emocji/agresji), a poszło to jednak ostatecznie w thriller (ponoć podobny do NH10, ale nie widziałam, więc trudno mi ocenić...). Było wiarygodnie, trzymało w napięciu, a Dulquar i Sai to świetna para.
Rozczarowania: White
Przepis na piękną katastrofę: wziąć wypaśne zagraniczne (tu londyńskie) plenery, dwójkę utalentowanych aktorów i dać im do zagrania wielkie nic. Banał pogania tu banał. Nie wiem, czy się reżyser nadmiernie zapatrzył na Karana (bo takim, 'wydmuszkowym' typem kina 'śmierdzi' White), ale żal straszny. I o ile ze strony panów M. mało mnie już zdziwi (przez te lata obaj nazbierali na koncie sporo dziwnych wyborów:P) to serio nie wiem, co przyciągnęło Humę Qureshi do wzięcia tej roli jako swój molly debiut (nie kupuję tezy, że samo zagranie u boku Mamuta. Nie ją.)
Średniaki: Maheshinte Prathikaaram, Kammatipadam, Oppam, Jacobinnte Swargarajyam, Action hero Biju, Oru Muthassi Gadha, James i Alice, Karinkunnam 6's
Wielki powrót Fahaada w roli fotografa ze specyficzną 'misją'. Film na wielu podsumowaniowych listach 'naj' (nie tylko tych z Kerali). Nietypowa 'historia rewanżowa' (Keralczycy mają ostatnio specjalizację w braniu pozornie utartych schematów i pokazywaniu ich w zupełnie inny sposób): upokorzony przed swą lokalną społecznością bohater ślubuje się zemścić. Nie staje się jednak bynajmniej mścicielem w stylu znanym z hirołsowskiego kina - to wciąż zwyczajna, kameralna Kerala. Czemu zatem Maheshinte Prathikaaram (czyli zemsta Mahesha) u mnie tylko w średniakach? Bo przy całej mojej miłości do Fahaada jakoś mnie ten film nie urzekł. Mimo dwóch podejść. Bywa....
Bardzo podobna jest sytuacja z Kammatipadam. Bardzo okrzyczany tytuł reżysera, którego debiut uwielbiam (i który - jak widać - wciąż zaskakuje) z aktorem, którego coraz bardziej doceniam w roli głównej. Niespieszna, osadzona w lokalnych realiach (tytułowych slamsach jednej z dzielnicy Koći) gangsterska saga przypominająca mi trochę Kashyapowe Gangi.... I może dlatego też specjalnie ten film do mnie nie trafił :P
Kolejny tytuł to prostsza sprawa:) Dla większości polskich fanów Priyadarshan to twórca mało 'zjadliwych' komedii bolly. Warto jednak wiedzieć, że trafił tam z Kerali i w swojej rodzimej kinematografii ma status reżysera kultowego - przede wszystkim za sprawą swej wieloletniej współpracy z Mohanlalem. Do tego wszystkiego postanowił właśnie wrócić w Oppam. Z jakim efektem? Ta historia granego przez Mohanlala niewidomego, który próbuje na własną rękę wyjaśnić zagadkę pewnego morderstwa (a jednocześnie ochronić pewną małą dziewczynkę) nie jest złym filmem, ale do poziomu dawnych wspólnych produkcji obu panów jednak sporo brakuje... Przede wszystkim za mało takich ludzkich emocji (np. wykorzystania wątku relacji bohatera z dzieckiem, no i zdecydowanie za mało mojego ukochanego duetu Mohanlala z Nedumudim Venu).
I przechodzimy do dwóch filmów z Nivinem. Teoretycznie aktor miał bardzo dobry rok, oba te tytuły były dużymi sukcesami. W odróżnieniu jednak od zeszłorocznych propozycji Nivina tym razem jakoś brakło mojego entuzjazmu. Jacobinte Swargarajyam, czyli kolejna współpraca Nivina z Vineethem Sreenivasanem to niby dramatyczna historia na faktach, ale opowiedziana jakoś zbyt schematycznie, żeby się nią poważnie przejąć (wiadomo od razu, że wszystko będzie dobrze). Podobała mi się tylko postać młodszego brata. Nie urzekło mnie tez mundurowe wcielenie Nivina w Action Hero Biju (w kwestii niestandardowego portretu pracy stróża prawa zacznie bardziej trafił do mnie tamilski Sethupathi).
A skoro już jesteśmy przy Nivinie: gdy przeczytałam, że reżyser Om Shanti Oshana bohaterkami swego kolejnego filmu, Oru Muthassi Gadha, robi.. dwie babcie pomyślałam sobie, że to się nazywa kompletna odmiana!:) Niestety coś, co zaczęło się bardzo bojowo z czasem zaczęło się robić trochę zbyt moralizatorskie (choć za ideą szerokiej aktywności starszych osób jestem bardzo bardzo..:)) Bajeczny za to pomysł na 'rodzinne cameo' :)
Po zeszłorocznych doświadczeniach z Moideenem.. bałam się trochę sięgać po kolejną epicko-snujową love story z udziałem Prithviego, a tak zapowiadało się James & Alice. W końcu postanowiłam jednak dać filmowi szansę. Początkowo wyglądało że słusznie: obraz kryzysu małżeńskiego przedstawiony w pierwszej części bardzo mi się podobał. Niestety to w jakim kierunku poszła sprawa w drugiej znacznie mniej... Szkoda, bo Prithvi i Vedhika to bardzo dobra para, z naprawdę dużym potencjałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz