Czyli moja druga z rzędu wizyta na tym festiwalu filmowym. Nadal ma swoje wady (czytaj: spory bałagan organizacyjny), ale zachęca ciekawy program, no i Kraków oczywiście:) W tym roku nie skusiłam się na karnet, w związku z tym nie miałam aż takiego 'parcia', że muszę zobaczyć jak najwięcej i moje 'festiwalowanie' było zdecydowanie mniej intensywne (nie przekraczałam dwóch seansów dziennie), czyli na dłuższą metę zdrowsze chyba:D Starałam się wybierać filmy w miarę różnorodnie, z różnych kinematografii i paneli tematycznych (choć oczywiście wszystkich choć 'liznąć' znów się nie udało...).
W sumie obejrzałam 8 filmów (licząc ze znanym mi już wcześniej Black), z czego najbardziej zachwyciło mnie hiszpańskie 80 dni z panelu kobiecego, bo to takie kino jakie uwielbiam: ciepłe, inteligentne, zabawne i wzruszające, a to wszystko ze zdecydowanie nie najmłodszymi (za to cudownymi!) bohaterkami. Które to niespodziewanie spotykają się po latach. Strasznie się cieszę, że ten film trafi też u nas do normalnej dystrybucji kinowej i zdecydowanie polecam:) Podobała mi się też nastrojowa koreańska Poezja, film także z dojrzałą wiekowo bohaterką, której życie zmienia kurs poezji i pewne wydarzenie związane z wychowywanym przez nią wnukiem, irlandzkie My brothers o podróży trzech nieletnich braci za zegarkiem dla umierającego ojca oraz (będące aktualnie także 'normalnie' w kinach) polskie Erratum, stanowiące zapis spowodowanego pewnym wydarzeniem 'rachunku sumienia' głównego bohatera (ogólnie wychodzi, że taki motyw zmiany pod wpływem jakiegoś wydarzenia najbardziej chyba łączył oglądane przeze mnie filmy)..
Ciut zawiodłam się natomiast na francusko-hiszpańskich Chicas (na które skusiłam się za sprawą nazwisk pań: Yasminy Rezy, Carmen Maury i Emanuele Seigner) - złe nie było, ale trochę jednak takie nijakie, znaczy nie wiem do końca, co reżyserka chciała przekazać...Ale najbardziej rozczarowało mnie i tak kino amerykańskie, czyli nowy film Petera Weira Niepokonani (jak to trafnie określono w jednej z recenzji trochę takie 'przygody Stasia i Nel', a po Weirze oczekuję jednak znacznie więcej... choć samo spotkanie z reżyserem bardzo sympatyczne:)) oraz szekspirowska Burza Julie Taymor (kompletnie nie trafił do mnie jej pomysł na tę adaptację).
Natomiast festiwalową 'wisienką na torcie' była oczywiście wizyta Biga z Jaya i córką na festiwalu. Cudowna pomimo wszystkiego, co zaprezentowali organizatorzy przede wszystkim za sprawą Bachchanów, którzy okazali się prezentować wielką klasę, ciepło i skromność. A słuchanie recytacji Amitabha (z komentarzami!:D) to czysta przyjemność. I nawet bardzo mi nie szkoda nie zdobycia autografu, wrażenia, jakie mi zostały po tym wtorku są znacznie cenniejsze:) Mam nadzieję, że naprawdę wróci tu jeszcze (z filmem czy bez). I w przyszłym roku na Off Camerze mógłby być znów ktoś z Indii - chyba się już do tego przyzwyczaiłam:P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz