.. czyli zwyczajowe uzupełnienie listy oglądanych zeszłorocznych tytułów o później wydane rzeczy (tak, wiem, o obejrzanych filmach hindi w ogóle nie napisałam i tego nadrabiać już nie mam siły... zresztą te tytuły zwykle zostały omówione już na innych blogach:P)
Nagradzana Dulquarowa rola z zeszłego roku, który - wcielając się w tym fresku 'z epoki' w postać bojownika o niepodległość, który zniknął w dniu jej odzyskania - zdecydowanie wyszedł poza swe dotychczasowe emploi (współczesnych 'sympatycznych yuppies') Skomplikowany, trudny do jasnej oceny bohater i nie najłatwiejszy w oglądaniu film.
Run Raja Run (telugu)
Jeden z niespodziewanych zeszłorocznych sukcesów kasowych w AP. Co niby niekoniecznie dobrze rokuje, ale miałam nadzieję, że skoro Sharwanand (który nie 'idzie' w proste gwiazdorstwo) i film debiutanta to może faktycznie coś bardziej niebanalnego. Spełniło się połowicznie, o ile bowiem pomysł na fabułę faktycznie jest [i to dobrze zakręcony], o tyle sposób prezentacji (tak 'pod telugowego widza', z masą wstawek komediowych itp) mnie jednak trochę zmęczył i zirytował.
Varsham (malajalam)
Historia wpływowego finansisty, któremu osobista tragedia (nagła śmierć dorastającego syna) zmienia podejście do życia i zawodu. Może i by się wolało, żeby reżyser 'pociągnął' bardziej psychologiczne aspekty radzenia sobie ze stratą (zwłaszcza mając do dyspozycji takiego aktora jak Mamut, który potrafi wyrazić cuda jednym spojrzeniem, choć i partnerująca mu Asha dałaby radę i więcej w tej kwestii..) zamiast nastawienia na przesłanie społeczne, ale z drugiej strony jakież to ładne i słuszne przesłanie:) A, i miło zobaczyć króciutko obciętą Mamtę w takiej ciepłej roli pani doktor.
Pisasu (tamil)
Kolejny film Mysskina potwierdzający, iż reżyser wyciągnął wnioski z Mugamoodi i teraz konsekwentnie idzie swoją drogą, robiąc kino 'inne', choć wcale nie jakieś wielce niszowe. Pisasu to niby horror, ale i love story i trochę moralitet. Utrzymany bardzo w 'Mysskinowskich klimatach', z widocznymi znów - a jakże - inspiracjami ze 'skośnego kina'. Nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak AO, ale podoba mi się Mysskina pomysł na siebie i swoje kino i chętnie będę mu się dalej przyglądać jako twórcy.
Iyobinthe Pusthakam (malajalam)
Do dziś pamiętam zaskoczenie nastrojową nowelką Amala Neerada w 5 sundarikal. IO to kolejny krok w dobrym kierunku, bowiem reżyser łączy tu stylowość (z której pierwotnie był najbardziej znany) z epicką fabułą i robi to naprawdę udanie. Akcja rozpoczyna się jeszcze przed odzyskaniem niepodległości, potem mamy kolejne społeczno-gospodarcze zmiany, a na tym tle losy rodziny, w której dominują mroczne, destrukcyjne popędy (nieprzypadkowo chyba tytułowy Iyob nazwał swych trzech synów imionami bohaterów Zbrodni i Kary). Z aktorów szczególne wrażenie robią Lal jako patriarcha rodu, podstępny Jayasurya, a przede wszystkim Padmapriya (która początkowo wydaje się być ofiarą patriarchalnych klimatów w rodzinie, by okazać się.. hmm.. femme fatale?)
7 th Day (malajalam)
W jednym z wywiadów Prithvi pytany o to, czemu zgadza się ostatnio grać policjanta za policjantem (i czy to nie 'szuflada') odpowiedział, że przecież każdy z nich jest zupełnie inny. I to święta prawda. Stróż prawa z 7th day, choć jest zawieszony z obowiązkach jak bohater Memories, bardzo się od tamtego różni. Nie tylko lookiem (absolutnie tu cudownym<3). Bohater przypadkiem wpada na trop pewnej podejrzanej sprawy, którą - w owe 7 dni - postanawia rozwiązać. Tropy się oczywiście plączą (i nie za wszystkim jak zwykle nadążyłam:P), a finał i tak przewraca wszystko^^ (i to mi się podobało najbardziej:D)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz