sobota, 31 grudnia 2016

Podsumowanie 2016 roku: kino tamilskie


Wydarzenia roku:  Niezależnie od mieszanych opinii o samym filmie Kabali to wielki powrót Rajiniego. W sensie Rajiniego-nie-tylko-gwiazdora. A może w kolejnym wspólnym filmie Pa Ranjitha i Rajiniego panowie posuną się dalej w przywracaniu megastarowi statusu aktora.
Z 'młodzi' wystrzelił w tym roku Vijay Anthony (kto nie wie, kto to niech sobie przypomni/sprawdzi ostatnią tamilską premierę oferowaną w Polsce:) to był właśnie jego drugi tegoroczny hicior) 
Wśród pań na czele bez zmian, czyli nadal rządzi Nayantara.
Z hukiem rozpadło się małżeństwo Amali Paul i Vijaya. Tym smutniejsze, iż wygląda, że mniej stała za tym różnica poglądów samej aktorsko-reżyserskiej pary, a bardziej 'mieszanie' ich rodzin.
Po kilkunastu latach związku rozstali się też Kamal i Gauthami.

Moje typy:  Visaranai,  (...) Joker, Kuttrame Thandai

Bez dwóch zdań ostatni film Vetrimarana, nagrodzony na festiwalu w Venecji i wysłany przez Indie jako kandydat do Oscara, to tamilski film 2016 roku. Ten, oparty na faktach, mariaż kafkowskich klimatów z południowoindyjską rzeczywistością (nie li tamilską, bo przecież mamy tam Tamili w 'obcym kraju' czyli AP) to seans, który boli, ale który trzeba odbyć. I kolejny dowód na klasę reżysera. 
Dwa kolejne tytuły (po trzykropku, bo jednak chciałam te ciut dystansu do Visaranai zaznaczyć:P) to przykłady bardzo dobrych drugich filmów obiecujących reżyserów (a drugi film to jak wiadomo zawsze spory test). 
Dwa lata po bardzo dobrej przyjętej 'blind love story' (czyli Cuckoo) swój drugi film zaprezentował Raju Murugan. Poszedł w zupełnie inną stronę, bo nakręcił satyrę polityczną.  Jednocześnie zabawną i smutną poruszającą opowieść o prawdziwie dojmującym wciąż problemie.. indyjskich toalet (czyli ich braku). W trosce o realizm Murugan powierzył główną rolę mało znanemu dotąd aktorowi teatralnemu i zrezygnował z zawodowych playbacsingerów na rzecz autentycznych śpiewaków folk. Dostało się przede wszystkim politykom, ale trochę i sądom, a pytanie, kto tak właściwie jest owym tytułowym 'jokerem' zabrzmiało dość aktualnie także w kontekście realiów wokół nas.
W przypadku Manikandana (reżysera zeszłorocznego tamilskiego 'czarnego konia' roku, czyli Kaakka Muttai) Kuttrame Thandai to zasadniczo jego pierwszy (odwleczony) projekt. Ciekawe, jak by się jego kariera potoczyła, gdyby zadebiutował właśnie tą mieszanką suspensu w stylu Hitchcocka z hmm.. moralitetem? Na pewno to historia w zupełnie innym klimacie (co dobrze świadczy o reżyserze),  choć podobnie kameralna, w realistycznych realiach i zwięzła (znów nie przekracza 2 godzin). Bardzo podobał mi się pomysł na niepełnosprawność bohatera (ma wadę wzroku powodująca, iż widzi 'tunelowo') i jego wykorzystanie w zdjęciach (często widzimy świat właśnie tak jak bohater). W 2016 roku wyszedł też już i trzeci film Manikandana, ale jeszcze nie można go obejrzeć 'domowo' (a czekam, bo znów coś zupełnie innego:))  

Rozczarowania: Jil Jung Juk 

Miał być kolejny niebanalny film na miarę ostatnich tamilskich projektów Siddartha. Proma obiecywały świetną, zakręconą zabawę. Niestety  to ostatecznie przykład zmarnowanego potencjału. Owszem, jest ekscentrycznie, ale nic (poza narastającą nudą i poczuciem rozczarowania) z tego nie wynika. Jedyna fajna rzecz w filmie to odjechany pijacko-swingowy numer Red Road'u.


Średniaki: Ammani, Irudhu Sudhi, Sethupathi, Kadhalum Kadandhu Pogum, Iraivi, Kabali, Tharai Tharapathi

Kolejny film Lakshmi Ramakrishnan przypomina klimatem jej poprzednie. Ot, kameralne realistyczne kino społeczne. Tyle tylko, że Ammani  (historia starszej zbieraczki śmieci) urzekła mnie trochę mniej niż Aarohanam. Może zbyt wprost  tym razem morał był.
Następne trzy tytuły to przykłady solidnie zrealizowanego kina gatunków. Irudhu Sudhi - filmu sportowego, Sethupathi -  'mundurowego', Kadhalum Kadandhu Pogum (zdaje się pierwszy oficjalny remake filmu koreańskiego w kinie tamilskim) - rom-comu. We wszystkich tych przypadkach nie należy spodziewać się 'cudów', mamy bowiem do czynienia ze sprawdzoną formułą, ale w dobrym wydaniu. Można zatem spodziewać się dobrego aktorstwa i miłego seansu. Tylko i aż tyle:)  No i Ritika Singh to prawdziwy aktorski debiut roku.
Iraivi to z kolei casus ambitnej, nie do końca udanej próby. 'Pobawiwszy' się kinem w swych  dwóch pierwszych filmach Karthik Subburaj postanowił w trzecim popróbować 'cięższego kalibru'. Zebrał świetnych aktorów, niestety do końca poradził sobie ze scenariuszem. Nie jestem też pewna jak odbierać deklarowany przez niego (choćby w samym tytule filmu) 'hołd dla kobiet', zważywszy iż w praktyce ten hołd oznacza głównie podziw dla 'roli matki/żony Polki' cierpliwie starających się przetrwać w świecie problemów tworzonych przez otaczających je mężczyzn (skojarzył mi trochę się taki polski serial 'Panny i wdowy'). Moją ulubienicą jest jednak - grana przez Anjali - postać Pooni, która to w toku wydarzeń filmowych nabiera odwagi by 'tańczyć w deszczu'. Taka 'bogini' mi się podoba.
Napisałam wyżej, iż Kabali to niewątpliwie wydarzenie roku. I zapewne szczególnie dla tych, którzy znają wczesne filmy Rajiniego i chcieli go jeszcze zobaczyć w poważnej aktorskiej roli. Mój główny problem z tym filmem przypomina jednak casus RNBDJ(:P): podobał mi się punkt wyjścia, natomiast chciałabym, by rozwinął się on w zupełnie inną historię. Na czym innym skoncentrowaną, z inaczej rozłożonymi akcentami. Zwłaszcza przy takiej obsadzie drugoplanowej do dyspozycji.
Wreszcie najnowszy film Bali. Z Sasikumarem w roli głównej. Inspirowany tradycyjną, wymierającą formą sztuki - karakattram. I z jubileuszowym (tysięcznym w karierze) soundtrackiem Illayaraji. Mogło być tak pięknie, było niestety tylko 'tak sobie'. Do 'wgniecenia' widza - jak przy dawnych filmach Bali - daleko.

Jeszcze do nadrobienia:  Aandavan Kattalai (Manikandana), Aviyal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz