Bogu niech będą dzięki za bluraje, bo to im zawdzięczam większość
napisów do nowych filmów tamilskich (w zwykłych wydaniach dvd wciąż z
tym kiepsko)
Vaayai Moodi Pesavum

Cuckoo
'Znafcy' bollywoodu (czyli kina indyjskiego, bo 'jak wiadomo' to jedno i to samo:P) przekonani są zwykle, że wszystkie filmy stamtąd są o miłości. Oczywiście to bzdura, faktem jest jednak, że różnych love stories można w Indiach spotkać sporo (ale nie tylko tam, to w ogóle wszak popularny i nośny filmowo temat;)) i w pewnym momencie mogą się one znudzić. No chyba, że twórcy wprowadzą do ogranego schematu 'on i ona jak z żurnala' coś nietypowego. I w 'Kukułce' tak właśnie jest. Z jednej strony jest tu sporo 'typowych' elementów: muzyka (cudowna! - jeden z najlepszych indyjskich OSTów zeszłego roku), kolory, miłość 'z przeszkodami' rozpoczynająca się od tego, że ona mu da (słusznie:P) po głowie, a potem świata za sobą nie będą widzieć itp. Ale ta miłość tyczy pary niewidomych i to jest ta różnica. I, co jest fajne, reżyser nie próbuje 'epatować' widza tą niepełnosprawnością - ona po prostu jest i ma swoje konsekwencje: niektóre zabawne (gdy np. bohaterowie przekonani, że mają do czynienia z tą drugą osobą, dzielą się pewnymi rzeczami z kimś całkiem obcym), inne mniej (sceny w samochodzie), ale nie patrzy się na bohaterów jak na osoby bardziej wymagające współczucia niż 'zwykli' ludzie (których też nieraz wszak dotykają różne przykre i niezasłużone rzeczy). Może parę momentów jest ciut zbyt sentymentalnych i przedramatyzowanych, ale to także specyfika tej konwencji. Za to aktorstwo jest w całości pierwszorzędne (jestem tak zachwycona Dineshem, że obejrzenie Atthakathi saute staje się koniecznością), a humor naprawdę zabawny (co ogólnie obserwuję szerzej w tym nowym nurcie tamilskim).
Madras
Czekałam na ten film od pierwszych wzmianek, że Karthi wraca do realistycznego, 'prowincjonalnego' (choć akcja osadzona jest w północnym Ćennaju) kina. Że wreszcie wraca z bycia gwiazdą do bycia aktorem znaczy. Może zatem za dużo nadziei sobie narobiłam? Że będą znów emocje jak kiedyś przy Paruthi Veeran? A nie było. Nie żeby ta historia 'wojny o ścianę' była nieudana, co to to nie, ale jednak zbyt chłodno przyjęłam Madras (podobnie jak kiedyś Subramaniapuram, choć tu nawet bez szoku choć na koniec), jakoś zbyt 'na dystans'. Może to jednak trzeba być 'stamtąd? A mnie z tamtymi stronami nie łączą nawet podróżne wspomnienia. Na pewno podobało mi się, że Karthi nie był tu w zasadzie gwiazdą, tylko częścią zespołu - takiej 'lokalnej paczki'. I nawet jeśli się z niej trochę wyróżniał (wykształceniem, a przez to i trochę strojem) to wciąż był 'chłopakiem stamtąd. I fajne było pokazanie, że dobre wykształcenie nie musi oznaczać chęci 'wyrwania się'
z lokalnego środowiska, ale wręcz wniesienia czegoś do niego, by je
zmienić na lepsze (i w ogóle, że to takie rozwiązanie - mniej filmsy, bo nie dające szybkich, spektakularnych efektów, ale przecież chyba jedyne naprawdę w dłuższej perspektywie skuteczne względem zmiany postaw - pokazano). Czekam na więcej takich poważniejszych projektów Karthiego.
Kolejny południowy film o krykiecie, gdzie krykieta w zasadzie nie ma tak dużo, jak by się pewnie wstępnie można spodziewać. Krytycy w większości zresztą to właśnie filmowi Suseenthirana zarzucali: że za dużo w Jeevie romansu, a za mało 'kwestii krykietowych'. O ile jestem gotowa się zgodzić, że niewątpliwie interesujący (a rzadko przez kino pokazywany - i w sumie chyba tylko w tamilach) problem układów w sporcie (że znaczy - wbrew popularnemu mitowi american dream - niekoniecznie same marzenia, upór i talent starczą do 'przebicia się' i osiągnięcia sukcesu w wybranej dyscyplinie - tu krykiecie) został
naszkicowany zbyt pobieżnie, za płytko, o tyle jednak w takiej formie z tej części 'romansowej' miałam dużo więcej frajdy jako widz, bo mnie urzekła. I Vishnu też. I strasznie fajne producenckie cameo jest na końcu:D (warto wiedzieć, że panowie się prywatnie przyjaźnią, stąd ostatnio sobie tak więcej i współpracują filmowo:))
Naan Sigappu Manithan

Ramanujan
Ostatnio w Indiach prawdziwa moda na biopiki. Ramanujan ma jednak na wstępie coś, co go odróżnia. Bohatera. To bowiem pierwsza indyjska filmowa biografia naukowca, jaką kojarzę. Postaci mało pewnie popularnej (choć ku jego czci, w dniu jego urodzin, obchodzi się w Indiach corocznie Dzień Matematyki) ale jakże wybitnej. Tamila z ubogiej bramińskiej rodziny, którego przyjęto w poczet najbardziej szanowanych brytyjskich stowarzyszeń naukowych. Którego osiągnięcia matematyczne do dziś imponują. Dlatego cieszy, że kino (nie tylko rodzime, bo i Brytyjczycy zdaje się przymierzają do filmu o nim) się nim w końcu zainteresowało. Szkoda tylko, że efekt jest taki, iż czytanie o życiu i osiągnięciach Ramanujana w Wikipedii było dla mnie bardziej ekscytujące niż oglądanie filmu o nim. Reżyser, którego cenię za przybliżenie mi postaci Periyara, nie potrafił tu jakoś zbudować filmowego napięcia, a debiutujący w roli tytułowej wnuk Geminiego i Savitri nie ma (jeszcze?) tyle charyzmy, żeby potrafił 'pociągnąć' sam cały film jak Satyaraj Periyara. Zresztą to i inny typ bohatera, mniej krewki, bardziej introwertywny - zanurzony w owej matematyce, ale i religii. Nie rozumiem też idei, że skoro już 'fundujemy' Anglikom tamilski dubbing to część dialogów i tak mówią po angielsku. Ostatecznie najciekawsze w filmie okazały się postaci kobiece - Suhasini w roli matki i Bhama jako żona Ramanujana. Może to bardziej o nich i ich relacjach (wzajemnych i z bohaterem) powinien być ten film?
Mundasupatti

Obejrzane wcześniej: Pannaiyarum Padminiyum, Saivam, Thegidi
Czekam na dvd: Goli Soda, Inam, Jigarthanda, Kaaviya Thalaivan, Kayal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz