środa, 25 lipca 2012

Reality bites: 'Antardwand' (2010) & 'Kattradhu Thamizh' (2007)

Tym razem będzie o dwóch filmach, które nie oferują miłego, relaksującego seansu, wręcz przeciwnie...Bo przecież kino indyjskie to nie tylko lukier i cukierkowe historie z obowiązkowym happy endem. To bywa także dawka tego życia, które 'boli'... 
  
Antardwand, zdobywca National Award dla najlepszego filmu o sprawach społecznych, porusza problem aranżowanych małżeństw. Z tym że specyficznie 'aranżowanych'. Chodzi bowiem o praktykowane w stanach Bihar i Uttar Pradeś porwania młodych mężczyzn, przez niemogące sobie pozwolić na wysokie posagi rodziny (w końcu dobre 'wydanie' dziecka łatwe nie jest). Porwani są następnie zmuszani do małżeństwa z panną z takiej rodziny, jego skonsumowania oraz przetrzymywani siłą, dopóki dziewczyna nie zajdzie w ciążę (a wtedy - za sprawą presji społecznej - małżeństwo już zwykle trwa dalej...). 
Bohater filmu, Raghuvir, jest taką właśnie 'dobrą partią': z  nie byle jakiej rodziny, kończy porządne studia itp. Że w trakcie owych studiów znalazł już sobie sam dziewczynę? (która nawet jest już z nim w ciąży) A kogo to obchodzi? Bo jego ojca, planującego mu ślub z majętną córką swego biznesowego partnera, na pewno nie. Po awanturze chłopak wyjeżdża z domu, ale na studia do miasta już nie dotrze...W drodze 'przechwyci' go inny, zdesperowany ojciec (którego ofertę wydania córki za Raghu ojciec tegoż wcześniej odrzucił) I rozpocznie się gehenna... Nie tylko dla Raghu, bowiem w pewnym momencie (nie wiem, na ile za sprawą celowego zamiaru reżysera, a na ile fantastycznej gry młodziutkiej Swati Sen, na tle słabszego, zbyt niewyraźnego jednak Raja Singha Chaudhary'ego - a może za sprawą tego wszystkiego po trochu) nawet bardziej przejmujące stają się upokorzenia, które musi znieść owa 'panna młoda' - dziewczyna, postawiona między 'młotem i kowadłem': presją rodziny, by 'postarała się uprawomocnić' narzucone wszak i jej małżeństwo,  a niechęcią ze strony przymuszonego, marzącego tylko o ucieczce, 'małżonka'... W jednej z przeczytanych opinii o filmie znalazłam porównanie Swati do młodej Smity Patil i zdecydowanie coś w tym jest. Dziewczyna przykuwa wzrok w niełatwej wszak dla młodej aktorki, nastawionej na niuanse, roli i bardzo jestem ciekawa jej dalszego aktorskiego rozwoju, bo wyjątkowo mnie urzekła - od początku do wspaniałej (i dającej jakiś promyk nadziei, że 'co nie zabije, to wzmocni') sceny końcowej. Ten film to też gratka dla fanów Vinaya Pathaka, którzy będą mieli okazje obejrzeć go tu  w nietypowej roli - patriarchalnej, zdecydowanie mało sympatycznej (za to obdarzonej wielkim ego)  głowy rodziny. To film o rzeczach, o których warto wiedzieć.
W tamilskim 'Kattradhu Thamizh'  nie znajdziemy nawet tej odrobinki nadziei, o której można było mówić przy okazji Antardwand (widziane w scenie końcowej 'światełko w tunelu' trudno potraktować przenośnie). Film, który pierwotnie miał nosić tytuł Tamil MA (czyli 'tamilski magister'), opowiada właśnie o frustracjach młodego, wykształconego, ale pozbawionego perspektyw, pokolenia. Zwłaszcza tych, których aspiracje i ideały (takie klasycznie humanistyczne) zdają się nijak przystawać do 'drapieżnej' rzeczywistości wokół. Których nikt nie ceni (także materialnie, acz nie tylko o wynagrodzenie tu chodzi) i nikt się z nimi nie liczy. A gdzie jest frustracja, tam łatwo dojść może do tragedii...
Gdy poznajemy Prabhakara, młodego nauczyciela tamilskiego, właśnie próbuje on popełnić samobójstwo. Gdy nawet z tym mu się nie powiedzie (a zaraz potem czeka go kolejna porcja upokorzeń), w impulsie (i kolejnym poczuciu bezradności) to on zabije. Ten czyn paradoksalnie (czy nie takie bywa nieraz podłoże agresji?) da mu, chyba po raz pierwszy w życiu, jakieś poczucie mocy. Spirala z wiadomym chyba końcem... Pokolenie bez szans?  Ten obraz reżysera - debiutanta nie byłby tak przejmujący, gdyby nie zadbał on o każdy szczegół: sposób narracji, zdjęcia, montaż, muzyka (a są i nawet - świetnie 'leżące w całości' - piosenki), wreszcie kreacje aktorów (o których więcej za chwilę) - wszystko tworzy hipnotyzującą całość, którą widz śledzi z mieszaniną przerażenia i fascynacji. Wiedziałam już wcześniej, że Jiiva jest dobrym aktorem, ale to co zrobił tutaj jest po prostu fantastyczne! (i gdyby nie trafił akurat na rok także znakomitego debiutu Karthiego w PV jestem przekonana, że zgarnąłby wszelkie możliwe nagrody). Na początku próbowałam go poznać pod charakteryzacją (bo, w odróżnieniu od np aktorów Bali, nie 'zapuszczał' się do roli - dzięki temu film powstał w dwa miesiące, a nie 2 lata;D - a zapewniam efekt jest porównywalny.), potem dałam sobie spokój - w końcu to i tak nie był Jiiva, tylko Prabhakar - tamilista, który chciał tylko godnie żyć, a wyszło całkiem inaczej...I wielce nie dziwi mnie informacja z wywiadu, że po filmie aktor musiał przejść terapię, żeby 'wyjść z roli'. Bardzo byłam ciekawa też debiutu, grającej tu ukochaną Prabhakara, Anjali (którą tak cenię po rolach w Angadi Theru i Engeyum Eppodhum). I teraz już wiem, że ona od samego początku była talentem, mam tylko nadzieję, że dziewczyna nie da go zmarnować głupiutkimi, komercyjnymi rolami... 'Kattradhu Thamizh'  to film, do którego pewnie nie będzie chciało się wrócić, ale o którym trudno potem zapomnieć. Przykro tylko pomyśleć, że tak dobrze rokujący reżyser ma spore problemy z nakręceniem (sfinansowaniem) kolejnego filmu:/ Bo KT, mimo wszelkiego uznania i nagród, był komercyjną klapą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz