wtorek, 15 maja 2012

Przeciwko karze śmierci: 'Virumaandi' (2004) i 'Abhilasha' (1983)

Indie są krajem, w którym nadal obowiązuje kara śmierci. I sądy orzekają ją dość często (wg raportu Amnesty International ponad 100 wyroków w ubiegłym roku), choć w praktyce od  jakiegoś czasu nie jest wykonywana (ostatnia egzekucja - dokonywana tam głównie przez powieszenie - miała miejsce w 2004 roku).  Trudno się więc dziwić, iż tym tematem zajmują się także indyjscy filmowcy.  Apelując zwykle (przynajmniej tak było w tych dwóch przypadkach, o których dziś piszę) o jej zniesienie. Ich pogląd najlepiej wyraża chyba zawarte na poniższym (pochodzącym z Abhilashy) screenie zdanie Gandhiego:


Tamilskie Virumaandi to absolutnie autorskie dzieło Kamala - napisał do niego scenariusz, wyreżyserował i zagrał główną rolę: skazanego na śmierć tytułowego Virumandiego. Do więzienia, w którym jest osadzony, przybywa dziennikarka, która  chce nakręcić materiał o karze śmierci. Anjela najpierw przeprowadza wywiad z także osadzonym w tymże miejscu antagonistą Virumaandiego, Kothalą Thevarem, który opowiada jej historię walki dwóch wiosek, potem natomiast tę samą historię poznajemy z relacji Virumaandiego. I - podobnie jak w Rashomonie - okazuje się, iż są to dwie dość różne historie. A w nich zupełnie inny Virumaandi... Przyznam, że na początku seansu było dość ciężko.. i to chyba nie tylko dlatego, że gubiłam się w osobach i zależnościach (zdarza mi się to w filmach nie tak rzadko:P), ale jakoś w ogóle nie mogłam 'wejść w tę atmosferę'... A nasuwające się skojarzenia owej prowincjonalnej atmosfery z rywalizującymi ze sobą thevarami, z innym Kamalowym filmem, Thevar Magan, bynajmniej nie pomagały - bo ów, choć oglądany saute, wzbudził od razu moje większe zainteresowanie. Druga część zmieniła w sumie wszystko. Z przejęciem patrzyłam na wyłaniającą się z opowieści bohatera historię, zachwycałam się elementami lirycznymi (Kamal nigdy nie należał do tych aktorów, którzy w pewnych scenach nie grają i już, wręcz przeciwnie, bywa dość obyczajowo śmiały - przynajmniej jak na Indie - ale jednak wciąż jest w tym jakaś liryka, te sceny są po prostu ładne...), zaciskałam pięści, gdy wszystko zaczęło się układać nie tak, a okrucieństwo niektórych postaci zdawało się przekraczać wszelkie granice.... Film był oskarżany o nadmiar krwi i przemocy i owszem, są tam mocne sceny, niemniej ja nie miałam poczucia, ze służą one tylko epatowaniu nimi (czyli podobnie jak wcześniej owe sceny miłosne)  Jeśli miałabym się tu do czegoś 'przyczepić' to najwyżej do pewnych fragmentów końcówki - mogło być ciut 'oszczędniej', lepiej by to pasowało do takiego filmu. Świetnie zrealizowanemu (z epickim rozmachem - trudno uwierzyć, iż sceny zarówno 'wiejskie' jak i więzienne zostały nakręcone w zbudowanych w Ćennaju dekoracjach:O - ale bez przesady, to wszystko jest podporządkowane fabule - także klipy zostały bardzo ładnie wkomponowane w całość) i zagranemu (prócz Kamala jestt u  Pasupathy czy Naser, a z pań Abhirami i Rohini). Zdecydowanie godnemu zobaczenia. A Kamal, jak wiadomo, jest wszechstronnym geniuszem:) Bo jeszcze także napisał piosenki do filmu i je sam zaśpiewał:
 
Zaraz potem, zainspirowana tematem, przypomniałam sobie o dawno odkładanej (przede wszystkim z powodu braku literek:/) telugowej Abhilashy. Apel podobny, ale sposób podania filmu zupełnie inny, bardziej komercyjny - o ile Virummandi mogłabym nazwać epickim dramatem,o tyle Abhilasha to raczej kino akcji (z elementami masali), ale nie w hirołsowskim stylu. Bohaterem jest ambitny, acz kiepsko sytuowany prawnik, Chiranjeevi (i gra go Chiru^^), który (ze względów i osobistych) marzy właśnie o zniesieniu paragrafu tyczącego kary śmierci. Pewnego dnia, przez pomyłkę, dostaje zaproszenie na przyjęcie do ważnego prawnika, Viswanathama (trochę jak  nasz Dyzma -  tylko to nie ten typ postaci jednak...) Tam udaje mu się nie tylko poznać jego uroczą siostrzenicę, ale i porozmawiać 'zawodowo' z panem domu. Wspólnie postanawiają zrealizować pewien, mający obnażyć bezsensowność orzekania kary śmierci, plan: mianowicie Chiru sfinguje morderstwo i gwałt pewnej dziewczyny (znaczy 'wynajmie zwłoki' i spreparuje dowody wskazujące na niego), da się zamknąć, skazać, po czym w ostatniej chwili Viswanatham dostarczy gubernatorowi dowody na jego niewinność... Jednak plany jak wiemy, nie zawsze idą potem zgodnie z planem...:P
Bardzo mi się podobało! Najpierw świetnie się bawiłam przy scenach komediowych, zupełnie inaczej niż na dzisiejszych scenkach tego typu (bo i to przede wszystkim sam - rozbrajający, jak choćby w scenie po prysznicem:D -  Chiru 'daje czadu', a nie 'etatowi komicy'), by potem ekscytować się śledząc w napięciu rozwój akcji (a okazało się, iż to czego spodziewalibyśmy się pewnie na końcu, stanowi dopiero połowę filmu - i pomysłów potem nie brakuje...Choć może zaskoczeń byłoby ciut mniej, gdybym się wcześniej zastanowiła, kogo tu mamy w obsadzie:P). Poza tym naprawdę fajnie była zarysowana grana przez Radhikę bohaterka (także jej rozwój relacji z Chiru), bo okazała się ona mieć zdecydowanie aktywny udział w przebiegu  wydarzeń. Znaczy gdzie trzeba, to się pośmiałam (proces i początkowy pobyt Chiru w więzieniu to kolejne cudo!), gdzie trzeba podenerwowałam (i pogryzłam palce), gdzie indziej pozwoliłam zaskoczyć, jednym słowem:  takie masale to ja lubię!:) (i czepiać tego czy owego nie mam  ochoty:P) Notabene, aż trudno uwierzyć, że ten sam reżyser zrobił dekadę później takie rzeczy jak Kondaveeti Donga czy Pokiri Raja:O
Muzycznie (podobnie jak przy Virumaandi maestro Illayaraja) najbardziej zaś kocham to:
 
Ps. A Gollapudi wygląda jak starsze wcielenie  Naniego^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz