Dzisiejsza notka jest naturalną konsekwencją poprzedniej. Jak się bowiem kogoś 'odkryje' to chce się zwykle od razu obejrzeć więcej jego filmów i ról:) Niedawno pisałam o urokach 'odkrywania' tych młodych, obiecujących aktorów.. 'Odkrycie' dla siebie aktora już bardzo uznanego, o bogatej (i akurat dość świeżej, czyli i nieźle dostępnej) filmografii ma z kolei tę zaletę, iż jest w czym wybierać (i nawet można sobie poprzebierać:D) I można 'utknąć' na dłużej^^
Baishe Srabon (2011)
Ponowne (po Autographie) spotkanie Srijjita Mukeherjee i Prosenjita to opowieść w zupełnie innym klimacie niż tamten film. Kalkutą wstrząsa seria tajemniczych morderstw. Sprawca zostawia przy każdej z ofiar fragmenty poematów znanych bengalskich poetów, ale policja nie potrafi na tej podstawie ustalić żadnego 'klucza', którym kieruje się sprawca (czy trafić na jego ślad). Jedyną szansą wydaje się być zaangażowanie do pomocy zwolnionego jakiś czas temu dyscyplinarnie ex-policjanta. Czy jednak ten się w ogóle zgodzi? To film, po którym ostatecznie 'padłam plackiem' przed Prosenjitem. To on gra bowiem tego byłego glinę i co to jest za niebanalna, pełna szarości rola! Pojawia się dopiero po pół godzinie filmu, ale od tej pory w zasadzie niepodzielnie włada ekranem. Jego bohater jest równie inteligentny, co niepokorny (za to i 'wyleciał' ze służby), a poza tym lubuje się w ciętych ripostach i używkach. Młody policjant, który ma z nim współpracować, nie będzie miał łatwo. Ale i wiele się nauczy. O życiu.
Baishe Srabon (22 'srabon', czyli czwarty miesiąc bengalskiego kalendarza - tak, ta data ma związek z rozwiązaniem zagadki) to mroczny, klimatyczny (świetne zdjęcia i muzyka!) i zaskakujący thriller psychologiczny, w który bardzo ciekawie zostaje wpleciony też motyw słynnego belgijskiego ruchu poetyckiego (a poetę z tegoż ruchu gra Gautham Ghose). Film, który zrobił na mnie olbrzymie wrażenie i utwierdził mnie w przekonaniu, iż Srijjit Mukeherjee to nazwisko, które warto śledzić. Bo jego trzeci film zapowiada się znów na tyleż ciekawy, co zupełnie odmienny w klimacie od poprzednich:) A i uwielbiam też Anupama Roya - za takie dźwięki:

Moner Manush (2011)

Dosar (2006)

Aparjito Tumi (2012)
Bengalski debiut dwóch świetnych południowych aktorek: Padmapriyi i Kamalinee Mukerejee to też opowieść o zdradzie, a w zasadzie bardziej jej konsekwencjach. Zapowiadało się więc naprawdę ciekawie, bardzo podobało mi się też nieuromantycznianie zdrady (nie pokazywanie jej jako spotkania dwóch 'przeznaczonych sobie osób', które po prostu spotkały się trochę za późno, ale bardziej jako pewnego rodzaju próby zapełniania sobie pewnej odczuwalnej pustki, przełamania pewnej życiowej stagnacji), niestety potem zrobiło się słabiej, a już w ogóle nie podobał mi się obrót wydarzeń w kwestii prosenjitowego bohatera (ciekawe czy dokładnie tak samo jest w powieści, której adaptacją jest ten film? Notabene na podstawie twórczości tego samego pisarza powstał też Moner Manush. I keralskie Arike Shyamaprasada:D) Szkoda, bo z takimi aktorami można było zrobić znacznie więcej. Choć i tak uważam, iż warto obejrzeć ten film. Choćby dla roli Padmapriyi (bo to ona tu najbardziej błyszczy). Czy dla przeuroczego camea grającego siebie Soumitry Chatterjeego (straszną miałam frajdę, że mniej więcej 'łapałam', o czym z nim rozmawiają, znaczy nie były mi to obce nazwiska czy tytuły:D)
I chyba kino bengalskie urzekło mnie na dobre:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz