Najpowszechniejszy chyba filmowy schemat 'miłosny' (kojarzący się przede wszystkim z bolly, ale przecież popularny i w innych indyjskich kinematografiach) wygląda tak: jest on i ona, spotykają się i zakochują od pierwszego wejrzenia (albo najpierw nie lubią, ale ostatecznie i tak się zakochują^^), potem pokonują (mozolnie, ale z sukcesem) różne przeszkody na drodze do swego związku, a potem, well... potem zwykle mamy 'the end':P  Znaczy mainstreamowe kino indyjskie  (choć czy tylko ono?) lubi celebrować przede wszystkim miłość romantyczną (i przedślubną). A ja się nieraz zastanawiam, czy oni aby będą mieli ze sobą o czym rozmawiać po ślubie:P Na szczęście są też filmy, które ujmują sprawę trochę inaczej (dojrzalej?), pokazując miłość jako nie tylko romantyczne porywy serca, ale także sztukę wyboru życiowego partnera (powiedzmy że tak jak w HDDCS - pomijam tu jakość samego filmu znaczy:P) 
Tytułowy bohater filmu Appunni (znów cholernie podobny do Gopiego Nedumudi Venu) od dzieciństwa kocha się w Ammakutty (Menaka). Ona go lubi i pewnie nawet wyszłaby za niego za mąż, ale.. w międzyczasie na jej drodze staje ktoś zupełnie odmienny od prostego, zwyczajnego Appunniego: bogaty, nowoczesny i elokwentny (nauczyciel:P) Menon Mash. Romantyczny ideał po prostu. Trudno się dziwić, iż Ammakutty ulega jego urokowi, a i jej ojciec zdecydowanie woli takiego zięcia. Appunniemu pozostaje tylko z godnością znieść nową sytuację... Appunni to prosta, kameralna i ciepła opowieść o ludziach, za jakie kocham kino keralskie:) A jak zwykle Mohanlal wzbudza u mnie automatyczną sympatię do granych przez siebie postaci (nawet jeśli są np. egoistycznymi opijusami:P), tak  tym razem prawie od początku mnie irytował. Nie dlatego, żeby zachowywał się nie tak - po prostu nie mogłam patrzeć jak 'przez niego' cierpi bohater Nedumudiego. Bo to on był tu dla mnie najważniejszy (co było zresztą bardzo miłą odmianą - zwykle widywałam go 'przy Mohanlalu'). Na szczęście przy zakończeniu mogłam odetchnąć z ulgą:)
Bohater kolejnego, także keralskiego  filmu, Thiruthalvadhi to zupełnie inny typ. Żadna tam miłość z dzieciństwa, czy w ogóle sentymenty. Gdy przyjaciele starają się go namówić do małżeństwa odpowiada, że proszę bardzo, jeśli tylko znajdą mu kandydatkę, która spełni całą listę jego wymogów (wykształcona i znająca angielski, nowoczesna, ale umiejąca gotować - i to potrawy z różnych stron świata, śpiewać muzykę karnatyczną i jeszcze kilka innych rzeczy:D) Nietrudno chyba zgadnąć, iż znalezienie kobiety spełniającej owe wszystkie kryteria graniczyć będzie z  cudem, zatem w końcu przyjaciel decyduje się na pewne oszustwo. Tylko, że jak wiadomo, kłamstwo zwykle miewa krótkie nogi, Wypływającego z filmu morału chyba nietrudno się domyślić: niekoniecznie przy wyborze tej osoby na całe życie warto kierować się ściśle naszą ułożoną w głowie listą wymagań. Podane to jest jednak lekko i z humorem, a przy tym rzadka to chyba okazja zobaczenia Siddigue'a (kojarzonego przez mnie przede wszystkim z rolami negatywnymi, a ogólniej z drugim planem) w głównej, pozytywnej i prawie amanckiej - bo z domieszka komediową -  roli:) Bo jako całość dużo przyjemniej wspominam choćby oglądany ciut wcześniej inny film Sivakumara,   

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz