poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Aval Appaditham (1978) - taka jest Sripriya, czyli tamilskie kino feministyczne z lat 70-tych


Dziś umarła. 
Jutro się odrodzi.
Znowu umrze. 
Znowu się odrodzi.
Taka właśnie jest.

Ostatnie słowa filmu idealnie podsumowują jego bohaterkę. Kobietę niezależną (choć daleką od stereotypowego portretowania takich bohaterek obecnego w kinie indyjskim do dzisiaj - vide np Coctail - czyli krótkich spódniczek, picia, palenia i imprez w nocnych klubach. Bo przecież to to, co jest w głowie jest tu najważniejsze i jak najbardziej można być wyzwoloną kobietą i w tradycyjnym sari), która zdecydowanie 'żyje po swojemu'. Walczy, upada i podnosi się. Choć chyba nie potrafi już być szczęśliwa. Jak bowiem podsumowuje w innej słynnej scenie z tego filmu: szczęśliwym można być, gdy nie ma się pojęcia o 'wyzwoleniu kobiet'. Manju zdecydowanie ma. Na pierwszy rzut oka wydaje się zepsutą cyniczką. Tak zresztą opisuje ją jej szef z agencji reklamowej  (sam klasyczny egzemplarz MCP, do czego się zresztą też jasno przyznaje. Swoją drogą to fascynujące, że Rajni potrafi nawet takie postacie uczynić w jakiś sposób przykuwającymi uwagę. Well... to się chyba nazywa charyzma;)). I nawet jeśli nowo przybyły do firmy dziennikarz (który robi dokument o sytuacji kobiet), zupełnie inny typ faceta, niż ci z którymi Manju miała dotąd do czynienia (Kamal zwyczajowo grający wcielony ideał) nie daje się zwieść tym pozorom i próbuje się 'przebić' przez tę skorupę (bo tak naprawdę zachowanie Manju jest w dużej mierze jej wytworzonym mechanizmem obronnym) happy endu nie będzie. Nie w takim kinie.
Aval Appaditham to film z wielu względów wyjątkowy. Starczy może wspomnieć, że to dzięki temu jednemu filmowi jego reżyser, zmarły jakieś pół roku temu C. Rudhraiya, trafił do annałów kina tamilskiego i nie tylko (wszak pierwszy raz o tym filmie przeczytałam przy okazji IBN-owego zestawienia setki najlepszych tytułów w kinie indyjskim). Na dodatek był to jego debiut. Zafascynowany ideami francuskiej Nowej Fali twórca postanowił przenieść te idee na rodzimy grunt. Zgromadził wokół siebie grono podobnych młodych  zapaleńców (głównie - jak on - absolwentów prestiżowego dziś, a wówczas startującego, ćennajskeigo instytutu filmowego). Wśród nich był poznany także w owym instytucie Kamal. Aktor wówczas już dość uznany i zapracowany, ale jeszcze nie z gwiazdorskim statusem. I chętny też i do bardziej niszowych eksperymentów. To Kamal, któremu autorskie koncepcje Rudraiyi bardzo się spodobały, przyciągnął do tego filmu i Sripriye i Rajiniego. Wszyscy oni kręcili Aval Appaditham w przerwach między pracą przy innych, licznych projektach filmowych  (Kamal kręcił wtedy koło 20 filmów:P). Atmosfera była bardzo twórcza - w przerwach ujęć toczyły się dyskusje o światowym kinie i jak zrobiłby daną scenę Godard np^^  Film nie miał wielkiego budżetu, ale Rudhraiya miał jasną wizję tego, co chce osiągnąć i cyzelował ujęcia, sceny, dialogi...  No właśnie, oglądałam już niejeden film saute, ale chyba jeszcze nie było mi aż tak szkoda braku rozumienia dialogów, tu bowiem zdają się one być prawdziwą esencją filmu (zresztą na podstawie paru dostępnych na YT podpisanych fragmentów można się przekonać, jak były ważne i dobrze napisane). Film zrobił klapę w kinach, ale gdy pozytywne opinie o nim napisali tacy uznani już reżyserzy jak Bharatiraja i Mirnal Sen sytuacja się trochę zmieniła i szybko zyskał status dzieła kultowego. Zdobył też nagrodę stanowa dla najlepszego filmu, za zdjęcia i specjalną nagrodę za rolę Sripriyi.  Mogłoby się wydawać, iż kariera stanęła przed Rudhraiyą otworem, ale reżyser zrobił tylko jeszcze jeden film, który przeszedł bez echa, po czym nie udało mu się niczego innego doprowadzić do końca... Był bowiem chyba zbyt ambitny i niezależny, a to nie ułatwiało współpracy z nim. I chyba bał się, iż znów nie 'przebije' swego słynnego debiutu.  W każdym razie i tak, dzięki jednemu Aval Appaditham, filmowi niezwykłemu chyba nie tylko na tle tego, co działo się wówczas w kinie tamilskimprzeszedł do historii.
A na zakończenie, skomponowana przez Maestra Illayaraję, a śpiewana przez Kamala, jedna ze słynnych piosenek z filmu (tak, film był z założenia 'inny', eksperymentalny, ale nie znaczy, że pozbawiony piosenek - w końcu to przecież nie jest tak, że one same warunkują mainstreamowość filmu, a ich brak jego niszowość, prawda?^^)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz