czwartek, 20 sierpnia 2015

Aaradhana (1987) - Chiru i Suhasini w oprawionej muzycznie przez Illayaraję porcji liryki

Okrągłe Megabirthday 'za pasem', zatem kolejny forumowy 'przerzut' ;) Było  to ładnych parę lat temu jedno z moich pierwszych spotkań z innym obliczem Chiru. Z Chiru bez gwiazdorskiego 'sztafarzu' - aktorem, a nie 'hirołem'. Jest to jednocześnie tytuł, który znajduje się na prezentowanej przez mnie niedawno liście '100 telugowych filmów godnych uwagi'.

Małe rybackie miasteczko Gangavaram. Puliraju to lokalny rozrabiaka, którego boją się wszyscy (nie darmo siedział w więzieniu aż 18 razy^^). Jennifer to nowa nauczycielka w miejscowej szkole. Spotykają się po raz pierwszy bezpośrednio, gdy to ona - zawiadomiona przez jedno z dzieci - zaopiekuje się pobitą matką Puliraju. Pobitą przez niego, gdy był pod wpływem alkoholu. Gdy więc wciąż podchmielony Puliraju przychodzi do jej domu i chce informacji o zdrowiu matki (znaczy 'czy żyje czy nie' i przyznając bez żadnego skrępowania, że jej stan to jego 'zasługa') Jennifer wymierza mu siarczysty policzek i nie wpuszcza do środka. To i podsłuchana chwilę potem przez okno rozmowa Jennifer z jego matką, w której to mówi ona, iż jej zdaniem - mimo pozorów brutalnego twardziela - wyczuwa gdzieś w środku w tym facecie ukryte także dobro, wywierają na Puliraju takie wrażenie, iż postanawia jakoś się zmienić. Utwierdza to postanowienie jeszcze jedna przykra sytuacja, w efekcie której okaże się, iż jest on analfabetą. Puliraju postanowi zatem zacząć przemianę od podstaw edukacji. Jego przyjście do klasy z książkami pod pachą budzi jednak popłoch u dzieci i Jennifer ostatecznie wyrzuca go z zajęć mówiąc mu, że straszy innych, a poza tym jego czas na naukę już dawno minął. Swym uporem udaje mu się ją jednak w końcu przekonać, by potraktowała jego chęci poważnie. Rozpoczyna się więc coś w rodzaju 'prywatnych lekcji'. I nawiązuje się pewna więź między tą dwójką tak odmiennych ludzi. Choć trudno chyba powiedzieć, że jest to układ 'partnerski'. Ona jest dla niego prawie boginią, on dla niej niezwykłym uczniem. Co więc z tego wyniknie?

Aradhana, remake o rok wcześniejszego tamilskiego filmu tego samego reżysera - Kadalora Kavithaigal (tam główną rolę zagrał Sathyaraj), to taki zwyczajny, kameralny film. Trudno  powiedzieć, że sama historia przemiany faceta pod wpływem kogoś, kto staje się dla niego wielkim autorytetem jest jakaś nowa czy odkrywcza, ale nie w tym rzecz, a w sposobie, w jaki to wszystko zostało opowiedziane i jakie przez to emocje budzi u widza. U mnie film wzbudził tych emocji sporo, wprowadzając mnie w taki liryczny nastrój i wywołując łagodny uśmiech na twarzy. Bo to taka prosta, wzruszająca historia. Dobrze napisana (też pod względem psychologicznego rysunku postaci), ładnie opowiedziana i znakomicie zagrana. Chiru jako zwyczajny facet, najpierw nieokrzesany i gwałtowny, potem starający się być lepszym, miejscami nieporadny i niewinny trochę jak dziecko naprawdę ujął mnie za serce. A jak on i świetnie wyglądał w tej wersji bardziej 'wymiętej'! Suhasini uwielbiam od Vishwanatowej Sirivenneli i kolejnymi rolami potwierdza tylko, że słusznie. Zagrała kobietę łagodną, ale i stanowczą, kobietę z klasą, kobietę myślącą, ale i czującą. Trzecią ważną postacią okazała się Radhika w roli kuzynki Pulliraju, która to marzy o wyjściu za niego za mąż. Wydawało się głośną i nawet nachalną, bo zdecydowaną koniecznie dopiąć swego. Ale okazało się jednak naprawdę kochającą i rozumiejącą wiele rzeczy. Rajasekharowi w roli dalekiego krewnego Jennifer, bogatego i wykształconego, dostało się za to głównie paradowanie w eleganckich garniturach i błyskanie pokazowym uśmiechem. Za to jaką fajną miał matkę!


Interesujące (a rzadko spotykane w kinie telugu) jest też spore wykorzystanie chrześcijańskiej symboliki. Bohaterka jest chrześcijanką, a miejscowy kościół staje się w pewnym sensie ważnym miejscem dla fabuły (zwłaszcza chodzi mi tu o przykościelne dzwony;)). Jest też Chrystus ukrzyżowany, a i wiszący u Jennifer w domu obraz Jezusa dobrego pasterza (reakcja Pulliraju: "Czy on też był analfabetą, że nie dostał lepszej pracy niż pasanie owiec?"^^)
 
Jeszcze jedna ciekawostka to oryginalny wstęp do filmu. Otóż najpierw reżyser osobiście zaprasza nas na seans, a potem - na napisach początkowych - mamy coś w rodzaju scenek z planu, połączonych z przedstawieniem nam głównych aktorów i techników :)

Ale najbardziej w tym filmie zachwyciła mnie muzyka Illayaraji. Bez niej ten film nie byłby taki sam, znaczy straciłby sporo ze swego klimatu. Przynajmniej ja się na niej kompletnie zafiksowałam;) (w wersji tamilskiej melodie są dokładnie takie same) Moją ukochaną jest ta ballada:
Polecam wielbicielom kameralnych, lirycznych opowieści z klimatem. Fanom muzyki Illaiyaraji. I tym, którzy chcą poznać inne, zdeglamoryzowane oblicze tolly Megastara. Zapewniam, że warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz