Fani kina bolly, którzy dotarli także do oldskuli, wiedzą z pewnością o przykładach filmowej kooperacji indyjsko-radzieckiej. Najsłynniejszym (i najbardziej kasowym - w obu krajach) przykładem jest tu Alibaba Aur 40 Chor z 1981 roku z Dharmendrą, Hemą i Zeenat, na kinowy seans którego to w polskim dubbingu (efekt z kolei przyjaźni polsko-radzieckiej) niektórzy jechali przez pół Polski. Wiadomo też, iż nasi wschodni sąsiedzi od dawna są świetnym rynkiem zbytu dla kina bolly (a i nie tylko tej indyjskiej kinematografii), czego dowodem jest istnienie wielu starszych i nowych tytułów w rosyjskim dubbingu. No dobrze, ale kiedy i jak to wszystko się zaczęło?
Otóż we wczesnych latach pięćdziesiątych ZSRR zaczął wspierać młode państwo
indyjskie. Wzajemne wizyty kulturalne doprowadziły do wymiany filmowej i
w ten oto sposób radziecka publiczność poznała kino hindi i jego
gwiazdy (szczególną sympatią obdarzając złotą parę Raja Kapoora i
Nargis). Rosjanie pokochali indyjskie połączenie tematyki społecznej
(zwłaszcza problemu różnic klasowych) z formułą tańca i śpiewu, dla strony
indyjskiej zaś ZSRR stał się ważnym, dużym rynkiem zbytu. Skoro zaś
współpraca dobrze się rozwijała, postanowiono ją przenieść na wyższy
poziom i także kręcić razem filmy. Owe tworzone wspólnie fabuły miały
łączyć motywy popularne w kulturach obu krajów, ale także udział
techniczny miał być równorzędny (dwóch reżyserów, scenarzystów itp.).

Napisane przez Afanasego Nikitina Хождениe за три моря było najpopularniejszym z nich. Nikitin był twerskim kupcem, który to wybrał się, no zgadnijcie gdzie? Ano oczywiście do Indii:D Podobno ktoś mu powiedział, że można tam zrobić biznes handlując końmi. Oczywiście nic z tego nie wyszło (dla nas dziś jest jasne czemu, ale weźmy pod uwagę, że podróż Nikitina miała miejsce jeszcze przed odkryciem morskiej drogi do Indii, bo w latach 1466-1472), ale za to literatura ruska zyskała świetny opis jakże wówczas egzotycznej kultury i obyczajów. Idealny materiał na film interesujący dla mieszkańców obu krajów, czyż nie? Główną rolę przybysza z dalekiego kraju zagrał będący wówczas bardzo 'na fali' aktor radziecki Oleg Striżenow, natomiast z indyjskiej strony do filmu zaangażowano całą plejadę gwiazd z Nargis i Balrajem Sahnim na czele. Mimo tych wszystkich starań film nie odniósł jednak wielkiego sukcesu kasowego ani w Indiach, ani w ZSRR, za to był nominowany do Złotej Palmy na festiwalu w Cannes i do dziś jest uważany za najbardziej prestiżowe dzieło we współpracowym dorobku.

Ciekawostką techniczną jest fakt, iż Pardesi zostało ponoć zrealizowane w kolorze, ale dziś dostępna jest tylko czarno-biała wersja filmu. Dostępna bez problemu na YT (niestety bez napisów), trwa jednak zaledwie ok. półtorej godziny, gdy tymczasem IMDB podaje czas trwania filmu jako 150'. Na szczęście na tymże samym YT udało mi się znaleźć również wersję rosyjską (w dwóch częściach) i tę ostatecznie obejrzałam. Jest w kolorze i trwa w sumie te 2,5 godziny.

Tak notabene ta rola Padmini może się kojarzyć z postacią devdasowej Chandramukhi. Ogólnie uważam, że Pardesi jest jak najbardziej filmem wartym poznania, przede wszystkim jako ciekawy - a mało dziś znany - kawałek historii kina hindi, ale i ogląda się to naprawdę dość przyjemnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz