wtorek, 10 maja 2011

Maro Charitra (1978) - klasyczna love story

Ten film to dobry przykład jak niewiele może  czasem powiedzieć o filmie proste określenie go nazwą danej kinematografii. Bo film telugu (czyli taki producent i w większości chyba język), ale reżyser tamilski (Balachander), główny aktor tamilski (Kamal) i klimat filmu też taki bardziej tamilski chyba. *że sobie trochę poszufladkuję*  Główna aktorka (debiutująca tu Sarita)  też z południa i chyba nawet samodubbingująca się (zważywszy, że potem dubbingowała też inne aktorki), a dzisiejszym widzom znana pewnie najlepiej z roli żony Prakasha w Arjunie:D Ale do rzeczy. Maro Charitra to taka klasyczna love story, w której on i ona zakochują się w sobie, ale nie mogą być razem. Przeszkodami bywa rodzina albo śmiertelna choroba (plus jeszcze czasem los) - tu akurat  najbardziej to pierwsze. Bo dzielą ich różnice kastowe. Czy uda im się zawalczyć o swoje uczucie?
Film był naprawdę wielkim hitem (podobnie jak i jego remake bolly) i do dziś chyba nie ma szans na zestawienie filmów o miłości (czy nawet ogólnie 'naj' kina telugu) bez tego tytułu. Przyznam, że osobiście nie jestem fanką tego gatunku i wiele takich klasycznych love stories mnie specjalnie nie 'rusza'. Maro Charitra  też tego specjalnie nie dokonała. Znaczy może parę momentów, ale nie jako całość. To nie znaczy, że mam jakieś wielkie zarzuty do samego filmu jako takiego. Dobrze mieści w specyfice gatunku, jest dobrze zagrany, ładnie oprawiony muzycznie, z klimatycznymi czarno-białymi zdjęciami. Tylko po prostu do mnie nie trafił, znaczy nie przejmowałam się bardzo losami owej pary, nie kibicowałam jej aż tak...No, może poza końcówką. I tu, bez oglądania zeszłorocznego współczesnego remaku telugu tej historii, wiem, że zmianą zakończenia sami 'strzelili sobie w stopę'.
Na zachętę muzyczną dwa klipy:) Po pierwsze Kamal ćwiczący taniec klasyczny:


I po drugie słynna piosenka 'w windzie', tekst której składa się głównie z tytułów filmów:) (podobnie jest i w wersji hindi, tylko, że tam kojarzę więcej z tych tytułów). Ale za to kojarzyłam wszystkie tytuły, o których wspominano w dialogach:)


Ps. O, zapomniałabym: rozbroił mnie wiecznie kichający adorator bohaterki i Kamal popisujący się  znajomością różnych dialektów telugu:)

wtorek, 3 maja 2011

Mane (1991) - kino paralell z Karnataki

Kim dla nurtu paralell w kinie hindi jest Shyam Benegal (pisze  sie o nim jako o 'ojcu' tego kina) tym dla tegoż nurtu w kinie kannada jest Girish Kasaravalli. Ten reżyser filmowy, także z wykształcenia (absolwent słynnego indyjskiego FTII), ma na koncie 4 National Awards dla najlepszego filmu roku (ogólnie, nie że tylko kannada - takich ma jeszcze dodatkowo dwie:D), który debiutował w 1977 roku (i za Ghatashraddhę zdobył pierwszego Nationala) twierdzi, że inspirują go tacy twórcy jak Kurosawa, S.Ray, Fellini,Antonioni czy Ozu (ze szczególnym uwzględnieniem tego ostatniego).
W sumie najbardziej ciekawa  to byłabym jego ostatnich filmów: Gulabi Talkies czy Kanasemba Kudureyaner, o których czytałam już w miarę na 'bieżąco' (jak zdobywały różne nagrody), no i jeszcze Dweepy (to ze względu na udział Soundaryi), ale problem polega na tym, że z filmami kannada jest  naprawdę ciężko, a już tymi bardziej 'artystycznymi' w ogóle.  (o podpisanych wersjach to już nie wspominając...) Zatem 'jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma': w zanabytym jakiś czas temu pakiecie 'artystycznego kina regionalnego' znalazło się akurat Mane, więc postanowiłam zapoznać się z Girishem przez ten film. A dodatkowo zachęcił mnie udział Nasseruddina Shaha.

Mane to historia młodej pary, która - chcąc zdobyć więcej swobody i niezależności od rodziny - przeprowadza się ze wsi do miasta. Jednak tytułowe mieszkanie okazuje się bardziej przeszkadzać niż pomagać w zmianie na lepsze. Film jest podobno dość nietypowy jak na Kasavaralliego, charakteryzuje się bowiem dość specyficznym użyciem dźwięku, który to symbolizować ma  'zakłócenia' wewnątrz samego związku. Mnie to chyba trochę przerosło i może następnym razem jednak uda mi się zdobyć coś  'zwyklejszego':P
Z ciekawostek warto jeszcze dodać, że Nasseruddinowi partneruje Deepti Naval, także aktorka hindi (i głównie kina paralell - a prywatnie żona reżysera, Prakasha Jhii), która talentem porównywana bywa do Shabany Azmi czy Smity Patil, choć nigdy nie zdobyła takiej sławy jak one. I niewątpliwie jest godną parą dla Nassera:)

sobota, 30 kwietnia 2011

Yugandhar, czyli NTR jako telugowy Don

Długo, długo przed tym zanim Prabhas wcielił się w 'po-tamilskiego' Billę, telugowy Don nazywał się Yugandar (i grał go 'wiecznie młody' NTR senior:D). Oto próbki tej wersji znanej wszystkim historii:)
Próbująca zająć bohatera Jayamalini jako Kamini, czyli odpowiednik Yeh mera Dil :
 

A tu piosenka 'pod wpływem' (ale jak widać nie czegoś pitego tylko palonego^^), znaczy odpowiednik Khaike pana...

Słynna końcowa scena 'z walizeczką' na cmentarzu:


I jeszcze fragment z czołówką filmu, z fantastyczną, pulsującą muzyką (maestra Illayarajii oczywiście):


I jak? Bo ja chyba nawet nabrałam ochoty na zapoznanie się z całością:) (choć tamilską, znaczy Rajiniową wersję ciężko zniosłam...)

wtorek, 26 kwietnia 2011

'Czarodziejski Flet/The magic flute' by Kenneth Branagh (2006)

Gdyby nie Iplex nie wiedziałabym pewnie nadal, że taki film w ogóle istnieje. A powstał 5 lat temu. Okazuje się, że Kenneth Branagh, specjalista od adaptacji Szekspira 'porwał się' też za Mozarta. I zrobił go oczywiście po swojemu. Zasadniczą zmianą jest przeniesienie akcji w realia I wojny światowej, za sprawą czego nieco bajkowa w oryginale przypowieść o wojnie dobra ze złem zyskuje dodatkowy pacyfistyczny wydźwięk. Dla operowych purystów trudnym do zniesienia może być także fakt, że Kennethowa adaptacja śpiewana jest po angielsku, nie po niemiecku (jak został oryginalnie napisany Czarodziejski flet). Tłumaczenia arii i dialogów dokonał zresztą wielbiciel Mozarta, Stephen Fry. Kennethowa wystawna i międzynarodowa w obsadzie adaptacja została bowiem przygotowana specjalnie na obchody okrągłej rocznicy urodzin Mozarta. I sama muzyka Mistrza została nietknięta - całe szczęście, bo tego bym chyba nie zniosła:P Ogólnie fanką śpiewanego niemieckiego nie jestem, ale dawno temu miałam okazję zobaczyć Czarodziejski flet na żywo, w krakowskiej operze i wyszłam absolutnie zachwycona. Jak więc oceniam wersje Branagha? Muzycznie (głosowo) jak najbardziej mi się podobało, pomysł na adaptację, kostiumy, dekoracje itp także, natomiast miałam lekki problem z  tym, że Królowa Nocy  jest  w wieku swej córki (ok, rozumiem, w operze liczy się przede wszystkim głos, ale gdy obie panie miały wspólne sceny i zwracały się do siebie 'matko, córko' trochę jednak dziwnie to wyglądało...) i trochę mniej mi się podobał Papageno (mniej pykniczny był^^ a to ogólnie moja ulubiona postać z tej opery). Ogólnie polecam, zwłaszcza że można  łatwo i za darmo obejrzeć. I na zachętę końcową trailer (z francuskimi napisami, bo ta jego wersja jest najlepszej jakości):

sobota, 23 kwietnia 2011

Kino indyjskie po rosyjsku

Tak sobie ostatnio chodzę trochę po różnych rosyjskich portalach tyczących filmów indyjskich i niektóre  ichniejsze okładki bywają interesujące:) Na początek trochę klasyki:


Trochę nowszych rzeczy:
 
 
 
 
 
I trochę południa: 
 

środa, 20 kwietnia 2011

Sathyaraj jako 'Englishkaran'

Czyli nie-za-mądry film Sathyaraja, który obejrzałam przede wszystkim ze względu na scenę z Chandramukhi, a który w sumie oglądało mi się nie najgorzej (zwłaszcza jak na tak długą obecność Vadivelu...). Dużo komedii, raz śmieszniejszej, raz mniej, no i dość łopatologicznie przedstawione przesłanie społeczne o prawie kobiet do samorealizacji (rozwijania swych pasji itp), a nie tylko bycia żonami i matkami, które służą mężczyznom...
 
Miłą niespodziankę sprawiła mi obecność Sivy Balajiego- nawet nie wiedziałam, że w ogóle zagrał coś w kolly! (a powinnam, bo przecież to na planie tego filmu zdaje się poznał swą obecną żonę, Madhumitę):
W klipie w filmu
I ich ślubna fotka
A tu Siva  z jeszcze nie tak popularnym jak teraz Santhanamem

Parą Sathyaraja z kolei była (pojawiająca się dość późno) Namita:

Oj, coś słabe efekty ta dieta przynosi:P
 
A ta scena i hasło mnie naprawdę rozbroiły^^

'nie będę kłamał, że jestem studentem - jestem ze szkoły średniej':D
 
A wcześniejszy komentarz grupy studentów na jego widok brzmiał: 'zabrał ciuchy Sibirajowi i zgrywa młodziaka' [żarcik kontekstowy: Sibiraj to syn Sathyaraja, też jest aktorem].

Był też fragment w kinie i leciał Manmadhan (plakat w tle, za panią, którą nazwiska nie pamiętam, ale twarz z ról charakternych babek owszem:)):


Wreszcie 'clue programu', czyli SathyaRaa:

I wersja wizualna:

czwartek, 14 kwietnia 2011

Off Plus Camera 2011

Czyli moja druga z rzędu wizyta na tym festiwalu filmowym. Nadal ma swoje wady (czytaj: spory bałagan organizacyjny), ale zachęca ciekawy program, no i Kraków oczywiście:) W tym roku nie skusiłam się na karnet, w związku z tym nie miałam aż takiego 'parcia', że muszę zobaczyć jak najwięcej i moje 'festiwalowanie' było zdecydowanie mniej intensywne (nie przekraczałam dwóch seansów dziennie), czyli na dłuższą metę zdrowsze chyba:D Starałam się wybierać filmy w miarę różnorodnie, z różnych kinematografii i paneli tematycznych (choć oczywiście wszystkich choć 'liznąć' znów się nie udało...). 
W sumie obejrzałam 8 filmów (licząc ze znanym mi już wcześniej Black), z czego najbardziej zachwyciło mnie hiszpańskie 80 dni z panelu kobiecego, bo to takie kino jakie uwielbiam: ciepłe, inteligentne, zabawne i wzruszające, a to wszystko ze zdecydowanie nie najmłodszymi  (za to cudownymi!) bohaterkami. Które to niespodziewanie spotykają się po latach. Strasznie się cieszę, że ten film trafi też u nas do normalnej dystrybucji kinowej i zdecydowanie polecam:)   Podobała mi się też nastrojowa koreańska Poezja, film także z dojrzałą wiekowo bohaterką, której życie zmienia kurs poezji i pewne wydarzenie związane z wychowywanym przez nią wnukiem, irlandzkie My brothers o podróży trzech nieletnich braci za zegarkiem dla umierającego ojca oraz  (będące aktualnie także 'normalnie' w kinach) polskie Erratum, stanowiące zapis spowodowanego pewnym wydarzeniem 'rachunku sumienia' głównego bohatera (ogólnie wychodzi, że taki motyw zmiany pod wpływem jakiegoś wydarzenia najbardziej chyba łączył oglądane przeze mnie filmy)..
 
Ciut zawiodłam się natomiast na francusko-hiszpańskich Chicas (na które skusiłam się za sprawą nazwisk pań: Yasminy Rezy, Carmen Maury i Emanuele Seigner) - złe nie było, ale trochę jednak takie nijakie, znaczy nie wiem do końca, co reżyserka chciała przekazać...Ale najbardziej rozczarowało mnie i tak kino amerykańskie, czyli nowy film Petera Weira Niepokonani (jak to trafnie określono w jednej z recenzji trochę takie 'przygody Stasia i Nel', a po Weirze oczekuję jednak znacznie więcej... choć samo spotkanie z reżyserem bardzo sympatyczne:)) oraz szekspirowska Burza Julie Taymor (kompletnie nie trafił do mnie jej pomysł na tę adaptację).   
Natomiast festiwalową 'wisienką na torcie' była oczywiście wizyta Biga z Jaya i córką na festiwalu. Cudowna pomimo wszystkiego, co zaprezentowali organizatorzy przede wszystkim za sprawą Bachchanów, którzy okazali się prezentować wielką klasę, ciepło i skromność. A słuchanie recytacji Amitabha (z komentarzami!:D) to czysta przyjemność. I nawet bardzo mi nie szkoda nie zdobycia autografu, wrażenia, jakie mi zostały po  tym wtorku są znacznie cenniejsze:)  Mam nadzieję, że naprawdę wróci tu jeszcze (z filmem czy bez). I w przyszłym roku na Off Camerze  mógłby być znów ktoś z Indii - chyba się już do tego przyzwyczaiłam:P